25 sierpnia 2015

Rozdział XII: Przeszłość, przyszłość


Liam
Jak szybko można stracić wiarę w siebie i w to, co się robi?
Czy wystarczy stracić kogoś, kogo kochało się kiedyś z całego serca?
- Liam, wszystko w porządku? - zapytał Louis, machając ręką przed moją twarzą. Zamrugałem kilka razy, nie bardzo wiedząc, co się właściwie dzieje. Cóż, to nie był pierwszy raz., kiedy zwyczajnie odciąłem się od świata. Ostatnio dość często błądziłem myślami po wydarzeniach z przeszłości, zastanawiając się nad rozwiązaniem. Potrzebowałem odpowiedzi na jedno z pytań, z którym od dłuższego czasu budziłem się rano i zasypiałem wieczorem. Czy warto walczyć o miłość? Czy jest sens próbować naprawić wszystkie błędy, które razem do tej pory popełniliśmy, czy może po prostu odpuścić? 
Miałem siłę żeby walczyć, ale brakowało mi chęci. Jednocześnie bałem się ruszyć do przodu, bo szedłem w nieznane - nowy świat pełen możliwości. Oczywiście, że może być lepiej. Może być również gorzej, a kolejna porażka chyba by mnie złamała.
Powstrzymałem przekleństwa, które cisnęły mi się na usta.
- Co? Tak... tak, w porządku - odpowiedziałem, kiedy słowa Lou wreszcie dotarły do moich uszu.
Louis westchnął przeciągle, siadając przy kuchennym stole naprzeciwko mnie. Zaczął wystukiwać jakiś bliżej nieokreślony rytm swoimi przesadnie zadbanymi paznokciami. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał sprawdzić, czy nie kłamię. Oczywiście, że kłamałem. Nic nie było w porządku odkąd posypały się sprawy z Danielle. Odwróciłem szybko wzrok, kiedy nasze oczy się spotkały. Czułem się niekomfortowo, jakby właśnie usłyszał moje myśli... Może przejrzał mnie na wylot? Lou miał dziwną umiejętność łączenia faktów. Często nie trzeba było zbyt dużo mówić - on już wszystko wiedział z obserwacji.
- Nie kłam - powiedział tylko.
Spanikowałem.
- O co ci chodzi? - zaatakowałem go, znów wbijając w niego spojrzenie. 
Tym razem to on na chwilę się speszył. Przygryzł wargę, spoglądając na różowy kubek z lekko ciepłą kawą w środku. Całkowicie wyleciało mi z głowy, że ją zaparzyłem. Zająłem się sobą i swoimi rozmyślaniami, wpatrując się bezsensownie w stół przez tyle czasu, że zdążyła prawie całkowicie wystygnąć. 
- Gdyby wszystko było w porządku, zauważyłbyś, że właśnie posoliłem ci kawę - stwierdził, uśmiechając się zadziornie, jak dziecko, które zrobi wszystko, żeby zwrócić na niego uwagę. Cały Tomlinson, tak bardzo odmienny od swojej spokojnej, choć dość humorzastej siostry. 
Skrzywiłem się i rzuciłem mu pytające spojrzenie.
- Posoliłeś mi kawę? Poważnie?
Tommo zaśmiał się krótko, niezbyt szczerze, jakby sam nie wierzył w to, co przed chwilą zrobił. Odsunąłem od siebie kubek, kompletnie zniesmaczony. Już kiedyś spróbowałem przez przypadek posolonej przez Louisa herbaty - od tamtej pory miałem wstręt do herbat. Nie chciałem upewniać się, czy naprawdę to zrobił - chciałem móc pić kawę bez wspominania ohydnego smaku. Próbowałem wyglądać na zdenerwowanego, ale czułem się tak emocjonalnie pusty w środku, że chyba nic z tego nie wyszło. Louis musiał pomyśleć to samo, bo cicho prychnął, widząc moje marne próby.
- Chciałem zobaczyć twoją reakcję. Sęk w tym, że żadnej reakcji nie było. Pozwoliłeś sobie wsypać kilka łyżek soli, ot tak - burknął, krzyżując ręce na piersi. Zdawać się mogło, że był bardziej wkurzony ode mnie. Gniew pojawił się w jego oczach, ale tylko na chwilę. Kilka sekund później znów był energicznym, śmieszkującym Tomlinsonem, który rzucał mi co chwilę niby-to-zalotne spojrzenia dla zabawy.
Tak robiła Danielle, kiedy czegoś chciała. Uśmiechała się zalotnie, spoglądając na mnie spod długich, pomalowanych czarnym tuszem rzęs. 
Westchnąłem.
Doprawdy, nie miałem ochoty na zabawę. Nie dzisiaj, nie jutro, nie nigdy. Jak mogłem czuć radość, kiedy moje serce wciąż było porozbijane na kawałki?
- Jesteś idiotą - warknąłem, dając mu znak, że rozmowa dobiega końca. Nie chciałem z nim rozmawiać, bo emanował zbyt silnie pozytywną energią. Cieszył się życiem, kiedy moje się waliło.
- To już wiemy od dawna - stwierdził. - Za to z tobą ostatnio jest coś nie tak, Payne. To nowość - wyjaśnił, a ja przewróciłem oczami.
Coś nie tak było ze mną od dawna. Z czymś nie tak musiałem się chyba urodzić, bo jeszcze nikogo nie udało mi się przy sobie zatrzymać. Każdy odchodził. Wszyscy po pewnym czasie zwyczajnie się mną nudzili, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Nieważne co bym robił, jak bardzo bym się starał i udawał zabawnego, radosnego Liama. Oni po prostu odchodzili.
I właśnie to powiedziałem Louisowi, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Tommo miał to do siebie, że w jakiś magiczny sposób się przed nim otwierałem, nawet jeżeli tego nie planowałem. Słowa po prostu płynęły, bo miałem do niego naprawdę ogromne zaufanie. Był niezastąpiony.
- Ja wciąż tu jestem. Harry, Niall i Zayn także - stwierdził Lou takim tonem, jakby w ogóle nie dostrzegał problemu. 
Nastroszyłem się, bo bagatelizował moje problemy.
- Jesteście tu, bo musicie, Tomlinson. Gramy w tym samym zespole - warknąłem. Już miałem wstawać, kiedy Lou niespodziewanie uderzył ręką w stół. Syknął z bólu, totalnie zbijając mnie z tropu.
- To nie było zamierzone - jęknął, rozmasowując bolące miejsce.
Przewróciłem oczami.
- Liam - wrócił do tematu - to, że jesteśmy w jednym zespole wcale nie znaczy, że musimy spędzać ze sobą tyle czasu poza sceną. Nie musimy siebie nawzajem słuchać, rozmawiać ze sobą, podnosić się na duchu - powiedział. 
Poczułem jakieś dziwne ciepło rozlewające się gdzieś w okolicach serca. Pierwszy raz od kilku tygodni naprawdę mnie coś ruszyło. Do tej pory byłem jak kamień - przyjaciele skakali wokół mnie, próbując mnie rozweselić, a ja... po prostu wychodziłem, zostawiając ich w tyle. Chyba trochę zaniedbałem nasze relacje i właśnie pomału zaczynało to do mnie docierać. Jeszcze tego brakowało, żeby była dziewczyna na odchodne popsuła moje relacje z przyjaciółmi.
- Wcale nie muszę cię teraz pocieszać - kontynuował. - Ale jesteś moim przyjacielem, dlatego chcę to robić. Nigdzie się nie wybieram. Musiałbyś użyć siły, żeby naprawdę się mnie pozbyć - dodał, a w moich oczach na kilka sekund stanęły łzy. Przełknąłem ciężko ślinę, spuszczając na chwilę głowę. Jestem facetem. Jestem roztrzaskany emocjonalnie, ale nie będę płakał, upomniałem się.
- Danielle... - zacząłem, próbując wyjaśnić mu, o co tak naprawdę mi chodziło. Nie dane mi było skończyć, bo Louis prawie od razu wpadł mi w słowo.
- Nie pozwól się złamać jednej dziewczynie - wypalił.
- To nie była byle jaka dziewczyna, do cholery! - warknąłem, znów szykując się do ataku. Zacząłem jej bronić z przyzwyczajenia... Kiedy to do mnie dotarło, poczułem, jak załamują mi się ręce. Opadły bezwładnie wzdłuż mojego ciała. Byłem taki bezsilny... tak bardzo przyzwyczajony do jej obecności, do tego... że po prostu jest. - Jezu, jeszcze chwilę temu planowałem z nią wspólną przyszłość. A teraz co?
- Nic, Liam. Danielle to twoja przeszłość, nie przyszłość. Pogódź się z tym. Znajdź kogoś nowego, rusz do przodu - mówiąc to, sięgnął po moją kawę. 
Obserwowałem jak bardzo powoli jej kosztował, by po chwili pluć nią na prawo i lewo. Choć w głowie miałem już przygotowaną kolejną kwestię, nic nie powiedziałem. Po prostu się roześmiałem, jakby cała ta rozmowa wcale nie była jedną z najpoważniejszych, jakie ostatnio przeprowadziłem z Tomlinsonem.
- Boże, ty naprawdę jesteś głupi - stwierdziłem, wyrywając mu kubek z ręki i odstawiając do zlewu. Kuchnia nie była ogromna, więc nawet nie musiałem wstawać z miejsca.
Louis wytarł wierzchem dłoni język, raz jeszcze się skrzywił i wreszcie wrócił do tematu, ignorując moje przytyki.
- Też mam plany na przyszłość. Chciałbym ożenić się z Eleanor, ale nie biorę tego za pewnik. Tak naprawdę nie mam żadnej, najmniejszej pewności, że będę z El w przyszłym miesiącu, a co dopiero za dziesięć lat. Kto wie, co się do tego czasu wydarzy?
Zaskoczył mnie. Sądziłem, że od razu zacznie prawić mi kazania o tym, że tego kwiatu jest pół światu albo spróbuje mnie w jakiś sposób zachęcić do używania życia póki jestem młody, zdrowy i silny. Właśnie tego spodziewałbym się po Louisie. Głupich tekstów, spontaniczności... Na pewno nie zagłębiania się w swój związek i swoje odczucia.
Kiedy Louis się tak zmienił?
- Wiesz co? - zapytał.
- Co?
- Kawa z solą jednak nie jest taka zła - stwierdził, a ja po raz kolejny parsknąłem śmiechem, jakby moje myśli o bezsensownej i jałowej egzystencji nigdy nie miały miejsca. Jakby moje życie na nowo nabrało kolorów. Ot tak.
Bo z Louisem wiele rzeczy działo się ot tak.



Anya
 - Any, zamieszkasz ze mną?
Nie odpowiedziałam od razu. Moje myśli zaczęły wirować dookoła, nie dając mi się na niczym skupić. Kilka różnych odpowiedzi przyszło mi do głowy, ale bałam się wypowiedzieć którąkolwiek na głos. Od tej chwili - od mojej decyzji zależała nasz najbliższa przyszłość. Zarówno przyszłość każdego z osobna, jak nasza wspólna.
Mogłam się zgodzić, wyprowadzić od Louisa, znaleźć dorywczą pracę w czasie studiów i wreszcie zacząć prawdziwe życie. Życie u boku Nialla, który najwyraźniej ufał mi i kochał mnie na tyle, żeby - jak powiedział - przemyśleć nasze wspólne życie i wreszcie zrobić ten pierwszy, najważniejszy krok w przyszłość. 
Niedawno zastanawiałam się nad zmianami - nad tym, jak wszyscy moi znajomi robią ten krok, pierwszy i najważniejszy. Jak łapią okazje, jak próbują zacząć spełniać swoje marzenia. Myślałam o tym, że ja ich nie mam - a nawet jeśli, to zbytnio się boję, żeby zacząć do nich dążyć. Niall zrobił ten krok za mnie... za nas. Próbował mi pomóc, świadomie czy nie.
Kiedy w głowie pojawiło się milion powodów, by powiedzieć tak, łącznie z szansą naprawienia naszego związku i zbliżenia się do siebie na nowo, jednocześnie znalazło się kilka problemów. Niall niedługo miał wyjechać w trasę. Znów nie będzie go kilka tygodni i choć tutaj miałabym pewność, że do mnie wróci - w końcu to byłby NASZ dom, czułabym się... samotna. To byłby nasz dom, zakupiony przez Niallera... ale przez większość czasu zamieszkiwany tylko przeze mnie. 
Długo milczałam. Niall co chwilę zmieniał pozycję, jakby to w jakiś sposób miało mu pomóc się uspokoić. Przez chwilę obserwowałam, jak co rusz przygryza wargi, przeczesuje palcami włosy i rozgląda się po pomieszczeniu, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
- Niall... - zaczęłam poważnym tonem. Przymknął na chwilę oczy, jakby spodziewał się odrzucenia. Sekundę później patrzył na mnie z nieukrywaną nadzieją. Czułam, że mu zależy. Naprawdę chciał, żebyśmy razem zamieszkali. - Znalazłam naprawdę ogromną ilość argumentów za, ale nie mogę ignorować tych przeciwko - stwierdziłam.
- Porozmawiajmy o nich - zaproponował, rozsiadając się na sofie. Jego głos lekko się trząsł, ale obydwoje postanowiliśmy to ignorować. Nie chciałam, by czuł się zażenowany. Wiedziałam, ile kosztowało go zebranie się na odwagę i zabranie mnie tutaj. Doceniałam to.
Przysunęłam się bliżej niego. Nie wiedziałam, w którym momencie złapaliśmy się za ręce. To stało się tak naturalnie, że nawet nie zarejestrowałam naszych ruchów. W jednej chwili siedzieliśmy osobno, w drugiej już się do siebie przytulaliśmy, jakby to była najbardziej oczywista i normalna dla naszych ciał pozycja.
- Trasy koncertowe. Niedługo ruszasz w kolejną, a ja zostanę tu sama. Będzie mi smutno - stwierdziłam, a Niall pokiwał głową w zrozumieniu. 
Chwilę zastanawiał się nad kontrargumentem, kiedy wreszcie go znalazł, uśmiechnął się.
- Po pierwsze, to u Louisa również zostawałaś sama. Po drugie: kiedyś mówiłaś, że chciałabyś mieć psa, ale Louis był przeciwko. Ja nie jestem - powiedział, zaskakując mnie. Doprawdy, przez myśl mi nie przeszło, że wreszcie mogłabym sprawić sobie zwierzaka. - Właściwie, to chciałem ci jednego dać na urodziny, ale Louis mi zabronił. Twierdzi, że jest uczulony, ale wydaje mi się, że tak naprawdę po prostu ich nie lubi - powiedział, używając naprawdę smutnego tonu. Jego umiejętności aktorskie zdecydowanie uległy poprawie.
- Okey, o tym nie pomyślałam. - Zaśmiałam się, bawiąc się końcówkami swoich włosów.
- Zresztą, każdy mój wyjazd mógłbym ci jakoś zrekompensować - szepnął, przelotnie całując mnie w usta, a później w szyję.
Prychnęłam, choć pomysł w rzeczywistości całkiem mi się podobał. 
- Nawet jeśli dorwę jakąś pracę, nie będzie mnie stać na utrzymanie takiego domu - przeszłam do kolejnego argumentu, udając, że jego propozycja mnie nie wzruszyła. 
- Przecież nie będziesz musiała tego robić. Zajmij się studiami, a ja zajmę się resztą - powiedział takim tonem, jakby ogłaszał najoczywistszą oczywistość na świecie. 
- Nie chcę żyć na czyimś utrzymaniu - burknęłam. Akurat ten pomysł w ogóle mi się nie podobał.
Louis na początku zareagował podobnie: nie będziesz płacić za mieszkanie u brata! Ostatecznie zawsze dorzucałam się do domowych wydatków, ku jego dezaprobacie, chociaż w naprawdę niewielkiej kwocie. Później zrobiło się łatwiej, kiedy do mieszkania Lou wprowadzili się chłopcy, bo wszyscy razem płaciliśmy rachunki. W domu Nialla bylibyśmy tylko we dwoje, przy czym Horana nie byłoby zapewne po kilka miesięcy w roku, jeżeli nie dłużej. 
- Nie na czyimś, a na moim, An. To nic takiego, wiele par tak robi - stwierdził.
- Ale mi się to nie podoba.
- Jeszcze możemy to przemyśleć. Dojdziemy do jakiegoś kompromisu, na pewno. Na przykład... jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to znajdziesz jakąś dorywczą pracę. Nie musisz, ale jeżeli to ma cię uszczęśliwić - powiedział, wywołując u mnie falę czystego gniewu.
- Przestań używać takiego tonu! - obruszyłam się, co z kolei zdziwiło Horana.
- Jakiego?
- Jakby praca była kompletnie nieważna. Jakby to był najbardziej błahy problem, jaki przyszedł mi do głowy - warknęłam, odwracając wzrok. 
- Nie o to chodzi, Any - zaczął mówić uspokajająco. - Po prostu zrobiłbym wszystko, żeby cię uszczęśliwić. Pieniądze się nie liczą, to tylko... środek. Ty się liczysz. Twoje szczęście się dla mnie liczy. - Uśmiechnął się zawadiacko, kiedy przewróciłam oczami.
Była to jedna z najdziwniejszych myśli, jakie mi kiedykolwiek powiedział. Jednocześnie była niesamowicie słodka, bo brzmiała, jakby zastanawiał się nad nią godzinami. Wiedziałam, że w jakimś stopniu jestem dla niego ważna - inaczej nie traciłby na mnie tyle czasu. Nie sądziłam jednak, że aż tak.
- Co z Demi i całym tym szumem mediów? Oficjalnie wciąż jesteście dla nich razem. Nie możesz mieszkać ze mną i umawiać się z nią. To co najmniej dziwne - zaczęłam kolejny temat, bo czułam, że nie dojdziemy tak szybko do rozwiązania poprzedniej sprawy. 
- Niedługo kończymy cały ten pseudo-związek. Media jeszcze trochę poszumią, a później z chęcią podłapią kolejny temat: nas - powiedział z przekonaniem. 
Prawie mu uwierzyłam. Prawie. Jeżeli chodziło o sprawę z Lovato, naprawdę nie potrafiłam całkowicie mu zaufać, chociaż naprawdę tego chciałam. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła to zrobić, bo na razie nie minęło chyba jeszcze wystarczająco dużo czasu. Rany wciąż były w miarę świeżę, chociaż z dnia na dzień bolały coraz mniej.
- Nie przekonałem cię - stwierdził, lustrując dokładnie moją twarz.
- Nie bardzo.
- To już naprawdę koniec. Już niedługo. Wytrzymaj - poprosił, dotykając mojego nosa swoim. Nie mogłam nic na to poradzić - po prostu się uśmiechnęłam, bo dawno nie zrobił niczego równie słodkiego. 
- Wytrzymam - obiecałam, za co dostałam słodkiego buziaka. - Ale na kolejną sprawę na pewno tak łatwo nie znajdziesz odpowiedzi - szepnęłam prosto w jego usta.
- Zobaczymy - powiedział, jeszcze raz mnie całując. 
Kiedy przestał, spojrzałam mu w oczy, jakbym próbowała rzucić mu wyzwanie. Chyba je przyjął, bo na jego twarzy zawitał nonszalancki uśmieszek.
- Mama mnie zabije, jak wprowadzę się do chłopaka - szepnęłam.
Niall westchnął przeciągle, co mnie trochę rozbawiło. Wyglądał, jakby sam długo się nad tym zastanawiał.
- Technicznie rzecz biorąc, to mieszkamy ze sobą od dawna. Teraz po prostu zmieniamy otoczenie - wyjaśnił, a ja zachichotałam, bo to co mówił rzeczywiście miało sens.
- Wiesz... do tej pory mieliśmy cztery przyzwoitki.
- Nie potrafię na to odpowiedzieć. - Zaśmiał się po chwili namysłu. - W końcu nie mogę obiecać, że będę trzymał ręce przy sobie - dodał, wywołując u mnie szeroki uśmiech.
- Fakt. Nigdy nie trzymasz - zażartowałam, przez co dostałam pstryczka w ucho.
- A to co miało niby znaczyć? - zapytał.
Pokręciłam głową, śmiejąc się jeszcze głośniej. Brakowało mi takich beztroskich chwil. Choć okoliczności były... dziwne - jeszcze nie zdarzyło mi się przytulać z chłopakiem w salonie jego nowego domu, rozmawiając o możliwej przeprowadzce. Mimo wszystko czułam się całkiem dobrze, bo Niall był obok. 
Dotarło do mnie, że od kilku dni, jak nie dłużej, nie słyszałam jego śmiechu. Dzisiaj pierwszy raz miałam okazję znów podziwiać jego szeroki uśmiech i tę radość w oczach, kiedy krzyżowaliśmy spojrzenia. Było jak dawniej - jak za czasów kiedy dopiero zaczęliśmy się umawiać i nie mogliśmy przeżyć minuty bez siebie nawzajem. Jednocześnie znaliśmy się tak dobrze i byliśmy ze sobą na tyle długo, że czuliśmy się komfortowo, niczym stare małżeństwo.
- Podoba mi się to.
- Co dokładnie? - zapytał Niall.
- Cała ta sytuacja... i w sumie cała ta poważna rozmowa. Podoba mi się, że potrafimy prowadzić tak dojrzałe dyskusje - stwierdziłam wyniosłym tonem, wybuchając śmiechem na sam koniec. 
- Tak poważni ludzie jak my, to tylko do takich dyskusji się nadają. - Pokiwał głową, jakby chciał zgodzić się sam ze sobą.
- Niall? - na chwilę naprawdę spoważniałam. Podjęłam decyzję, co do której byłam w stu procentach pewna. Wiedziałam, jak ważna jest dla nas ta chwila. Przełomowa. Historyczna. Coś, co warto zapisać w kalendarzu.
Nialler spojrzał na mnie pytająco, czekając na rozwinięcie tematu. 
- Tak - powiedziałam tylko, trochę zbijając go z tropu.
- Co tak? - podpytał, ściskając mocniej moją dłoń.
 Chyba pomału docierało do niego, o co mi chodzi. Nie chciałam dłużej trzymać go w niepewności, więc po prostu powiedziałam:
- Zamieszkam z tobą.
Dawno nie widziałam go tak radosnego. Właśnie ta radość sprawiła, że poczułam, iż nie mogłam podjąć lepszej decyzji. 
Jeżeli uszczęśliwiając jego, mogę uszczęśliwić także siebie, to nie widzę już żadnego przeciw. 


Harry
Kolejny wieczór spędzony na cmentarzu, na wpatrywaniu się w zdjęcie osoby, która przysporzyła mi najwięcej cierpienia. Nadal przysparzała, chociaż teraz raczej nie robiła tego celowo. Czy oficjalnie mogłem już nazywać siebie frajerem?
Przyglądałem się temu samemu zdjęciu co zawsze, zastanawiając się, czy mam chociaż jedną fotografię, na której Joy nie wygląda jak samozwańcza królowa świata.
Westchnąłem.
Mimo wszystko nie potrafiłem tu nie przychodzić. Za każdym razem, kiedy wychodziłem z cmentarza, obiecywałem sobie, że więcej nie wrócę. Od dawna nic mnie z nią nie łączyło - Joy po prostu lubiła się mną bawić, bo za każdym razem dawałem sobą pomiatać. Nawet ten argument nie pomógł - następnego dnia tęskniłem za nią tak samo mocno, co poprzedniego. Nie potrafiłem tego wyłączyć... Nie mogłem zapomnieć. Wiedziałem aż za dobrze, że oprócz mnie i Riven, tak naprawdę nikt więcej jej nie odwiedza. I w pewnym sensie właśnie to mnie przytłaczało. Fakt, że nikt więcej nie pamięta - albo nie chce pamiętać - o istnieniu Joycelyn sprawiał, że pękało mi serce. Nikt, nawet ona, nie zasługuje na taki koniec. Zakurzony, zabrudzony, zarośnięty grób, którym żadna istota na świecie się nie przejmuje... 
- Znowu tu jesteś, Harry - zwróciła na siebie moją uwagę Riven.
Często się spotykaliśmy w tym miejscu, w ten sposób, o tej porze. Siedzieliśmy w ciszy, ramię w ramię, wpatrując się w zdjęcie na nagrobku i krótkie epitafium. 
"Żyj tak, jak gdyby jutro miało nie nadejść."
- Ty też - odpowiedziałem niezbyt inteligentnie, w duchu plując sobie w brodę, że nie potrafiłem wymyślić czegoś bardziej na poziomie.
- Myślisz, że jest szczęśliwa, że ją odwiedzamy? - zapytała po długiej chwili milczenia Ive, spoglądając na mnie kątem oka. Później przeniosła wzrok na kwiaty, które kilkanaście minut wcześniej położyła na kamiennej płycie.
- Gdyby mogła nam coś powiedzieć, pewnie byłoby to coś w stylu "nie mazgaić się, frajerzy" - odpowiedziałem i zaśmiałem się pod nosem, doskonale słysząc jej głos w swojej głowie. Zupełnie jakby była obok. - Ale w głębi duszy pewnie skakałaby z radości - dokończyłem.
Coldaw uśmiechnęła się delikatnie, ale nie rozbawiłem jej na tyle, żeby usłyszeć jak się śmieje. Jeszcze nigdy nie słyszałem jej śmiechu. A starałem się za każdym razem go wywołać. Zawsze sobie wmawiałem, że to okoliczności naszych spotkań nie są odpowiednie i gdybyśmy spotkali się gdzieś poza cmentarzem, na pewno udałoby mi się ją rozbawić. W końcu... kto normalny śmieje się, siedząc na ławce między nagrobkami zmarłych ludzi?
Cóż, albo naprawdę nie byłem normalny, albo za bardzo przyzwyczaiłem się do śmierci Joy. Bywałem tu i rozmawiałem z Joycelyn na tyle często, żeby przywyknąć do sytuacji. Poczułem się... normalnie. Choć wchodząc na cmentarz wieczorową porą i tak zawsze czułem na ciele ciarki. Ta jedna rzecz nie ulegała zmianie.
- Chciałabym usłyszeć jej głos - zagaiła Riven, podtrzymując rozmowę.
- Ja też - kiwnąłem głową. - Wiedziałaś, że śpiewała? - zapytałem.
- Nie - odpowiedziała ze smutkiem.
- Mam w domu płytkę z nagraniami ze szkolnych przedstawień. Mogę ci kiedyś pokazać - zaproponowałem.
Prawie krzyknąłem z radości, kiedy się zgodziła.
Sytuacja i jej okoliczności jak zwykle były dziwne. Moja reakcja przeraziła mnie samego, ale mimo to, wciąż cieszyłem się, że pierwszy raz zobaczę Riven w innym miejscu. Może pierwszy raz porozmawiamy na inne tematy? Byłbym szczęśliwy, gdyby udało mi się ją bliżej poznać.
Może nawet uda mi się usłyszeć jej śmiech?
Postawiłem to sobie za cel, przez co sam miałem ochotę się roześmiać.
Czasem doprawdy zachowywałem się dziwnie, ale wcale nie chciałem tego zmieniać.
Jestem dziwny i dobrze mi z tym.

~*~

#NU_ff
@NiewolnicyUczuc

HEJ KOCHANI! 
Iiiii wracam do Was z nowym rozdziałem. Ciutkę krótszy niż poprzednie, ale wciąż ma prawie 3500 słów, więc nie jest najgorzej. Chyba zawarłam w nim wszystko, co chciałam. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam, x.

Kto się ze mną pojara Drag Me Down? <33 



Na koniec pytanie do moich najukochańszych, poprawiających mi dzień za każdym razem, komentujących skarbów i czytelników: nie zrobiło się nudno? Jeżeli zaczęłam Was zanudzać, to spokojnie można to zmienić ^^
Pozdrawiam, xx
Martis.



6 komentarzy:

  1. Fajnie, że się zgodziła z nim zamieszkać. Zresztą innej opcji nie brałam pod uwagę ;) Dobrze też, że nie zgodziła się od razu, tylko przeprowadzili rozmowę z argumentami za i przeciw. Jak w normalnym życiu i to było ok :)
    Smutno, ze u wszystkich akurat się coś złego dzieje. Problemy Liama.... Ale jest przy nim Louis, uroczy jak zawsze. Choć mam nadzieję, że sam sobie problemów nie wykrakał tym zdaniem o El. Czy tylko mi się wydaje, ze on samą swoją osobą poprawia humor innym bohaterom? :D ale umie być poważny, jeśli trzeba. A Harry? Czyżby ciągnęło go do Riven? Czasem i takie smutne sytuacje zbliżają do siebie osoby, które kiedy indziej minęły by sie, nie zwracajac na siebie uwagi. To w pewien aposob magiczne.
    Nie sądzę, żeby było nudno. Tyle się u bohaterów przecież dzieje :)
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nową część ;)
    Suomalainen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za piękny komentarz <3
      Och, Louis chyba nam wszystkim poprawiłby humor samą swoją obecnością - właśnie dlatego podobnie go kreuję. Cieszę się, że to zauważyłaś :D
      Pozdrawiam gorąco, xx!
      Martis

      Usuń
  2. Hejka! Widząc, że dodałaś kolejny rozdział strasznie się ucieszyłam! :D Już długo go wyczekiwałam i z pewnością się na nim nie zawiodłam. Zresztą... nigdy mnie jeszcze nie zawiodły twoje rozdziały! :)
    Sam wstęp - super, choć dość smutny. Mam nadzieję, że sytuacja Liam'a z Danielle się poprawi albo chociaż wpłynie na Liam'a pozytywnie i nie będzie już takim smutasem :D A Louis jak zawsze zabawny i pomocny, ah!
    Ale ta część z Any i Niall'em!! Czekałam tak bardzo na jej odpowiedź no i się doczekałam! Ja wiedziałam, że się zgodzi :D Ale kurcze, tak fajnie to wyszło. Niall taki słodki i w ogóle. Dogadali się no i wszystko pięknie i ślicznie. No i mam nadzieję, że tak pozostanie, chociaż przydało by się trochę namieszać jeszcze w ich związku. Ale nie tak bardzo! Tak, żeby nie miało to ogromnych konsekwencji :D
    I ostatnia część z Harry'm. Jestem ciekawa jak potoczą się jego losy. Wydaje mi się, że niedługo nadejdzie czas, gdy w końcu będzie całkowicie szczęśliwy. Oby! Bo ostatnio miał ciągle pod górkę.
    I odpowiadając na Twoje pytanie - nie, nie zrobiło się nudno! :D Ale czekam jednak na jakiś zwrot akcji i niech troszkę się podzieje!
    Jeszcze raz, świetny rozdział i czekam na kolejny! <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aw, jaki cudowny, długi komentarz! Dziękuję, kochana <3 To tak bardzo cieszy, kiedy czytelnik tyle pisze. Znak, że ktoś czytał i znak, że komuś zależy, tak to odbieram :3 Dobrze, że nie zawiodłam! Czasem mam moment zawahania przed opublikowaniem rozdziału, ale po takiej odpowiedzi wszystkie wątpliwości znikają. Mmm, drama z Any i Niallem? Mogę jakąś załatwić, nie ma sprawy :D
      Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam, xx
      Martis.

      Usuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!