22 czerwca 2015

One Shot: Dziwne przypadki Amy Smith


Hej, skarby! 
Dokładnie trzy lata temu o godzinie 14:36 dnia 22 czerwca 2012 roku opublikowałam Prolog Niewolników uczuć! Z okazji
trzecich urodzin NU
przygotowałam dla moich najwspanialszych czytelników na calutkim świecie niespodziankę! Serdecznie zapraszam do przeczytania urodzinowego One Shota poniżej! Ale najpierw - kilka słów ode mnie. Emocje wzięły górę i naskrobałam kilka słów od serca. Tak więc... ekhem:
Droga tutaj była długa i wyboista, ale przeszłam ją w całości z Wami, więc podróż była przyjemna. Przez to, że do końca NU bliżej niż dalej, zrobiło się u mnie dość nostalgicznie - wspomnienia suną przez moje myśli jak tornado! Pamiętam początki, kiedy to zrobiłam pierwszy szablon na (jeszcze wówczas) Onetowskiego bloga, którego nazwy nie pamiętam (o dziwo, naprawdę zapomniałam!). Historia miała być krótka - zwykłe opowiadanie o miłości dwójki nastolatków. Pamiętam te nerwy, które towarzyszyły mi przy publikacji pierwowzoru prologu... Ach, mogłabym tak ciągnąć godzinami ten wywód o historii Niewolników uczuć (jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie chciał posłuchać, to może naprawdę całość opowiem), ale niestety nie mam na to miejsca i czasu. Dlatego od razu przejdę do tej części, w której znalazłam się na Blogspocie, publikując dla Was. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam podczas tej długiej podróży, że dotarliście aż tutaj cali i zdrowi (fizycznie i mentalnie). Mam również nadzieję, że cieszycie się razem ze mną z powodu trzecich urodzin NU. I... że mnie nie opuścicie, bo do końca niedaleko. Chciałabym, żebyśmy doszli tam razem. Uwielbiam Was i dziękuję z całego serca za ponad 225 tysięcy wyświetleń i prawie tysiąc komentarzy! To Wy dajecie mi najwięcej siły i chęci do pisania NU, dla Was wkładam w to całe moje serduszko. Bez Was to byłaby tylko zwykła opowiastka, napisana do szuflady. Love ya all~ 
Specjalnie na tę okazję przygotowałam kilka krótkich faktów, którymi bardzo chciałabym się z Wami podzielić. Od prologu pierwszej części, aż po dziesiąty rozdział trzeciej, razem napisałam nieco ponad 208 tysięcy słów, czyli zapisałam 445 stron. Trzy księgi liczą sobie w sumie (do tej pory) trzy prologi, dwa epilogi i pięćdziesiąt trzy rozdziały, dodatkowo (łącznie z poniższym) dwa one shoty. W trakcie całej historii poznaliście bliżej ponad dwadzieścia postaci. Odwiedziliśmy razem pięć miast i cztery kraje (zarówno w 'aktualnym' czasie historii, jak i we wspomnieniach bohaterów). Do Soundtracku dodałam w sumie (liczyłam na oko) 195 utworów muzycznych. Okey, w tym momencie zakończę moje wywody matematyczne i przejdziemy wreszcie do kolejnej części postu - mam nadzieję, że czytanie one shota sprawi Wam tak ogromną radość, jak mnie jego pisanie. Dawno się tak nie ubawiłam, bo pozwoliłam sobie na puszczenie wodzy fantazji - szłam za bohaterką, która pięknie prowadziła mnie przez całą historię. 
Kochani, zapraszam do lektury!


Tytuł: Dziwne przypadki Amy Smith
Gatunek: One Shot
Kategoria: romans, komedia, obyczaj, NU au;
Ilość stron: 16 
Uwagi: Całość z perspektywy Anyi; świat przedstawiony to alternatywna rzeczywistość. Historia jest dość nieprawdopodobna, ale o to własnie mi chodziło. To taki wymysł mojego umysłu podczas bardzo twórczego weekendu. PS: Mogą pojawić się przekleństwa.


~*~

Odkąd dowiedziałam się, że przyjęli mnie do Akademii Sztuk Pięknych, postanowiłam nie marnować czasu. Stał się zbyt cenny - jeżeli nie chciałam zbytnio odstawać od moich przyszłych, zapewne utalentowanych, kolegów z klasy, musiałam ćwiczyć. Właśnie dlatego od prawie miesiąca wstawałam wczesnym rankiem i rysowałam, szkicowałam, malowałam, projektowałam. Przerobiłam w tym czasie dwie grube książki ucząc się od nowa wszystkiego, co kiedyś było mi bliskie. Teraz skupiałam się dwa razy mocniej na szczegółach - chciałam być nie tylko dobra w praktyce. Gdyby ktoś z mojego roku zadał mi jakieś pytanie dotyczące teorii, jeszcze dwa tygodnie temu otworzyłabym tylko oczy ze zdziwienia. Dzisiaj dzięki pracy podstawę miałam opanowaną niemalże do perfekcji. Teraz pozostało mi tylko szlifowanie tego pięknego diamentu wiedzy. Doszłam do wniosku, że czas na rozwijanie się będę miała na uniwersytecie, więc na razie dałam sobie spokój z kupowaniem książek z rozszerzonym materiałem. 
Pierwszy raz tego dnia, odkąd o siódmej ślamazarnie zwlekłam się z łóżka, spojrzałam w lustro. Pracowałam od rana, więc spodziewałam się ujrzeć zmęczoną dziewczynę z podkrążonymi oczami (wiedziałam, że wstaję wcześnie, a mimo to poszłam spać późną nocą) i rozczochranymi włosami, umazaną farbami i węglem, którym wcześniej szkicowałam portret przyjaciela. Próbowałam przygotować się na to psychicznie, ale i tak widok jaki zastałam w lustrze, zupełnie zwalił mnie z nóg. Wpatrywałam się w swoje odbicie z przerażeniem i ogromnym niedowierzaniem.
Zaledwie kilka dni wcześniej zdecydowałam, że wrócę do naturalnego koloru włosów. Znów chciałam być blondynką nie tylko dlatego, że znudził mi się brąz - zwyczajnie miałam dość farbowania odrostów, bo to zajmowało stanowczo za dużo czasu. Zdążyłam podjąć decyzję, ale jeszcze nie wprowadziłam jej w życie. Zupełnie nie pamiętałam godzin spędzonych w salonie fryzjerskim... Więc jakim cudem dziewczyna w lustrze była już blondynką?
Odwróciłam się, spodziewając się ujrzeć za mną kogoś o niesamowicie podobnych rysach twarzy do moich, ale w pokoju byłam sama. Przerażona dziwnym wydarzeniem, zamknęłam mocno powieki, modląc się w duchu, żeby to okazało się tylko snem. Na ślepo uszczypnęłam się w przedramię - czułam ból i niestety wcale nie wyglądało to na psikus, który spłatałaby mi wyobraźnia. Kiedy na nowo otworzyłam oczy, dziewczyna w lustrze nie wyglądała już na zmęczoną. Była przerażona i zdezorientowana. Chyba naprawdę powinni mnie już odesłać do wariatkowa, bo normalnym ludziom takie rzeczy raczej się nie przydarzają, pomyślałam.
Nie bardzo wiedziałam, co się dzieje, więc stałam tak przed lustrem, wykonując różne dziwne gesty, które "lustrzana ja" tak dokładnie odzwierciedlała. Nim zdecydowałam się wreszcie ruszyć na dół i zapytać kogoś o to cholernie przerażające zdarzenie, czyjś głos przerwał dręczącą moje uszy ciszę. Drugi raz tego samego dnia ogarnął mnie strach.
- Kochanie, wstałaś już? Zrobiłam naleśniki na śniadanie! Chcesz? - krzyknęła kobieta, której głosu nie potrafiłam rozpoznać. 
Co się, do cholery jasnej, działo? Czy ja przespałam fragment mojego życia? Byłam zamknięta w swoim pokoju na tyle długo, że zwyczajnie ześwirowałam? Jak inaczej mogłam wyjaśnić powrót do naturalnego koloru włosów i głos obcej mi kobiety, która nazywała mnie "kochaniem" i proponowała naleśniki?
Zamrugałam kilka razy. Lustrzana ja zrobiła dokładnie to samo, próbując utwierdzić mnie w szokującym przekonaniu, że patrzę na siebie.
- Zostawiłam wszystko na stole, jak nie chcesz jeść teraz, to później sobie odgrzejesz! - dodała kobieta. Miała zadziwiająco miły dla ucha głos, bardzo dziewczęcy i niesamowicie słodki, ale to nie zmieniło faktu, że wciąż się jej bałam. Obca osoba była w moim domu i robiła mi naleśniki. - Idę do pracy! Pa, skarbie!
Rozejrzałam się po swoim pokoju. To miejsce wciąż wyglądało na mój dom. Po moim odbiciu lustrzanym wnioskowałam, że wciąż byłam tą samą Anyą Tomlinson - nie licząc nowego koloru włosów. Podeszłam do okna, zerkając na ogród za domem. To zdecydowanie było moje osiedle - domy sąsiadów wyglądały tak samo jak wczoraj. Jedyną zmianą, którą dostrzegłam, był brak huśtawki na końcu podwórka i kilka kwietników przy ogrodzeniu. 
Zebrałam się w sobie i wreszcie zdecydowałam się wyjść z bezpiecznego pomieszczenia. Jeżeli chciałam odkryć tajemnicę, nie mogłam siedzieć w pokoju i wmawiać sobie, że w końcu stało się to, co było nieuniknione i... zwariowałam.
Korytarz i okno na końcu holu, rozmieszczenie pokoi, kolory ścian i dywanu, schody prowadzące na parter... wszystko się zgadzało.
Stanęłam jak sparaliżowana mniej więcej na środkowym stopniu. Salon nie był już taki sam... meble, kolory, rozstawienie... nic się nie zgadzało. Dodatkowo pokój zmienił się... w jadalnię? Przyglądałam się przez chwilę stołowi, stojącemu po drugiej stronie pokoju, pod oknem. Jedząc śniadanie, mogłam spokojnie obserwować swojego sąsiada, który właśnie kosił trawnik. Jak gdyby nigdy nic, żył dalej swoim życiem, kiedy moje w przeciągu jednej cholernej nocy, tak bardzo zdążyło się zmienić.
Bałam się pomyśleć, co jeszcze mogło ulec zmianie.
Zajrzałam do kuchni.  Na małym stoliku rzeczywiście stał talerz z górą naleśników. Dookoła rozstawione były dżemy o różnych smakach, bita śmietana, owoce i inne smakowite dekoracje. Ściskało mnie w żołądku z przerażenia, więc nie miałam ochoty nawet patrzeć na tę górę jedzenia. Odwróciłam się na pięcie i pędem wróciłam do pokoju, który wydawał mi się jedynym nienaruszonym miejscem w tym mocno pokopanym świecie. 
Telefon komórkowy, który leżał na biurku, rozdzwonił się, kiedy zamknęłam drzwi. Miałam nadzieję, że to był Louis albo Niall... albo chociaż któryś z chłopaków. Chciałam, żeby ktoś natychmiast mi to wszystko wytłumaczył. Chciałam porozmawiać z kimś zaufanym, komu bez zawahania mogłabym nakreślić nową sytuację i przelać na niego cały mój strach. Pomału odchodziłam od zmysłów, a była dopiero dziesiąta rano. 
Ku mojemu zdziwieniu, na ekranie telefonu widniało imię Marisol. Zmarszczyłam brwi. Nie rozmawiałam z nią od kilku miesięcy - nie odezwałam się jeszcze do niej, odkąd nagrała mi się na pocztę z prośbą o kontakt. Podobno podjęła wreszcie decyzję w sprawie swojej córki, Fay. Nie miałam jednak ostatnio czasu na pogawędki - w głowie miałam tylko pracę nad swoimi umiejętnościami. 
Nieśmiało odebrałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Zaczęłam od zwykłego "halo?" i pozwoliłam Sol przejąć kontrolę nad rozmową. 
- Hej, Amy. Jesteś dziś zajęta? Skoczysz ze mną do sklepu kupić sukienkę na imprezę? - zapytała, a mnie opadła szczęka z wrażenia. Co się, do cholery, działo? Marisol dzwoniła do mnie, żeby iść na zakupy? I kiedy znowu zaczęła chodzić na imprezy? Co z jej córką? I dlaczego mówiła do mnie, jakbyśmy znów mieszkały w tym samym mieście i wspólne zakupy nie były kwestią parudziesięciu kilometrów? Co więcej...
- Amy? - zapytałam zdezorientowana.
- Boże, weź mnie nie strasz. Myślałam, że wybrałam numer kogoś innego. - Śmiech Sol wprowadził mnie w jeszcze większe osłupienie. - Zdaje się, że tak masz na imię? - Śmiała się dalej, a mnie zwyczajnie zamurowało.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefonem na łóżko, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. Zaczęłam przeglądać moje rzeczy w poszukiwaniu portfela i dokumentów. Jeżeli Sol miała rację...
Kiedy znalazłam wreszcie mój dowód osobisty, na chwilę straciłam czucie w nogach. Usiadłam ciężko na krześle przy biurku, wpatrując się w dokument. Zakryłam usta dłonią, zastanawiając się, jak to w ogóle jest możliwe. Według wszystkim moich osobistych rzeczy - dokumentów, pamiętników, kont na portalach społecznościowych... wcale nie byłam Anyą Tomlinson.
- Amelia Smith - szepnęłam do siebie z niedowierzaniem. 
Miałam ochotę zrobić sobie krzywdę - tym razem tak porządnie, żeby na pewno sprawdzić, czy nie śnię. Już zastanawiałam się jakiej broni użyć, kiedy po raz kolejny usłyszałam dźwięki utworu, który najwyraźniej ustawiłam wcześniej na dzwonek. 
Marisol nie dawała za wygraną. Odebrałam.
- Czemu się rozłączyłaś? Obraziłaś się na mnie? Chodzi o to, że jednak nie idę sama na imprezę? - zarzuciła mnie pytaniami. Na żadne z nich nie znałam odpowiedzi. Nie wiedziałam, o jakiej imprezie mówiła, nie miałam pojęcia, że miała iść sama, tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego odłożyłam słuchawkę. Prawdopodobnie ze strachu. - Przecież też masz z kim iść, szłaś sama tylko dla mnie, pamiętasz? Czemu teraz się o to złościsz?
- Nie... nie złoszczę się - powiedziałam drżącym głosem. Nie panowałam już nad nerwami. - Jestem trochę zajęta, oddzwonię później.
- Och, nie. Przeszkodziłam wam? Nie wiedziałam, że Luke jest u ciebie - wyjaśniła pospiesznie, po czym dodała: - Nie będę już przeszkadzać, oddzwoń, jak skończycie. - Jej perlisty śmiech zakończył naszą krótką wymianę zdań.
Po raz kolejny tego dnia odebrało mi mowę. Jak to... Luke? U mnie? I co niby mieliśmy skończyć? 
Jęknęłam tak głośno, że prawdopodobnie usłyszeli mnie sąsiedzi. Nic nie rozumiałam, nie miałam pojęcia o tym, co działo się w "moim" życiu, co więcej nie chciałam wiedzieć. Chciałam tylko wrócić do mojego świata. Teraz, zaraz, już! Co ja takiego zrobiłam, że tak mnie pokarało? Dlaczego ja?
Położyłam się na chwilę na łóżku. Próbowałam się uspokoić. Wzięłam kilka głębokich oddechów, oczyszczając umysł z myśli, a ciało z nerwów. Kiedy wreszcie poczułam, że mogę ze spokojem spojrzeć na całą sprawę, wpatrzyłam się w sufit i zaczęłam podsumowywać w głowie wszystko, czego dowiedziałam się do tej pory, w tak krótkim czasie.
Po pierwsze: to, co się działo, było nienormalne. Nie mogłam tego wyjaśnić w żaden racjonalny sposób. Zostawiłam więc tę kwestię bez żadnego dopisku. Przyjęłam do wiadomości, że coś się wydarzyło i tyle. Mogłam jedynie liczyć na kolejny cud, który przeniesie mnie z powrotem do starego życia.
Po drugie: mieszkałam z jakąś kobietą, której wciąż nie poznałam osobiście. Nazywała mnie kochaniem i skarbem, więc na pewno była mi bliska. Zrobiła mi śniadanie, co znaczyło, że chyba w pewnym sensie... opiekowała się mną? Wiedziałam też, że chodziła do pracy, więc raczej była dorosła.
Po trzecie: nie nazywałam się już Anya Tomlinson. Teraz byłam Amelią Smith, na którą przyjaciele najwyraźniej mówili Amy.
Po czwarte: chyba wciąż miałam tych samych znajomych, ale ich życie - tak samo jak moje - potoczyło się trochę inaczej. Marisol wciąż mieszkała niedaleko mnie. I... właściwie o niej wiedziałam tylko tyle.
Westchnęłam. Byłam ciekawa, co jeszcze się zmieniło. Żeby szybciej się przekonać, wzięłam do ręki urządzenie, które w takiej chwili nie mogło mnie zawieść. Mój telefon na pewno skrywał parę tajemnic, które wyjaśniłyby co nieco faktów z mojego nowego życia. Przejrzałam listę kontaktów i... po raz kolejny tego dnia zamurowało mnie. Kiedy tak przeszukiwałam imiona znajomych i bliskich trzeci i czwarty raz, w moich oczach zalśniły łzy. Spanikowałam. Z przerażeniem wpatrywałam się w ekran, modląc się na głos, bym po prostu coś przeoczyła.
Niestety, choć przeczytałam z ogromną dokładnością wszystkie imiona, nazwiska i ksywki osób zapisanych w kontaktach... nigdzie nie było Louisa, Niallera, Hazzy, Zayna i Liama. Mój brat, chłopak i przyjaciele... rozpłynęli się, wyparowali z mojego życia. Nie znałam ich. Louis nie był moim bratem, co mogłam w sumie pojąć, kiedy dowiedziałam się, że teraz mam na nazwisko Smith. Nie byłam już z rodziny Tomlinsonów... Straciłam ukochanego brata i... prawdopodobnie rodziców. A przez to, że nie znałam Louisa, nigdy nie poznałam chłopaków. Nie byłam już z Niallem. Nialler mnie nie znał. Nigdy się nie przyjaźniliśmy. Nigdy nie byliśmy razem.
Łzy popłynęły po moich policzkach, kiedy dotarła do mnie straszliwa prawda. Moje życie naprawdę uległo drastycznej zmianie. Wszystko było nie tak... Mogłabym pogodzić się z nowym imieniem, ale stracić rodzinę i wszystkich przyjaciół? Cały świat stanął do góry nogami! Dlaczego to spotkało akurat mnie? Dlaczego ktoś, kto rządził moim losem postanowił pobawić się naszymi życiorysami? A skoro już musiał to zrobić... dlaczego nie wymazał mi pamięci? Chciał się zabawić? Chciał żebym cierpiała i tęskniła za najbliższymi? Żyła ze świadomością, że kiedyś miałam... wszystko, co dawało mi szczęście?
Nie do wiary jak łatwo... w jaki pokręcony sposób wszystkich straciłam. Niall... ostatnio tak bardzo się kłóciliśmy... Nie zdążyłam mu powiedzieć o wszystkim, co czuję. Nie dane mi było się pożegnać, przytulić po raz ostatni, zasmakować jego ust w pożegnalnym pocałunku.
- Co się, kurwa, dzieje? - zapytałam siebie szeptem. Nie mieściło mi się to w głowie.
Czy to był tylko kawał? Chłopaki robili sobie ze mnie żarty, bo nudziło im się w wolny dzień? Niemożliwe... to wszystko było zbyt dobrze przygotowane, a oni byli na to za leniwi. Kiedy nie chodzili do pracy, tylko leżeli w swoich pokojach do góry brzuchem.
Wytarłam policzki i nos rękawem bluzy. To wszystko nie miało sensu... za jakie grzechy tu wylądowałam? W jakimś idiotycznym równoległym świecie? Czy to w ogóle było możliwe? 
Louis... rodzice... straciłam ich. Choć ostatnio nam się nie układało, choć ojciec zażądał rozwodu, a matka nie chciała ze mną przez to rozmawiać, bo bała się mojej reakcji... Mimo ostatnich problemów, to wciąż moja rodzina. To wciąż była moja rodzina...
Tak jak przed chwilą ze spokojem robiłam chłodną kalkulację, poddając się nieuniknionym zmianom... teraz nie miałam na to najmniejszej ochoty. Z wściekłości i bezradności chciałam rzucać się po łóżku i walić pięściami w ścianę. Nie chciałam tego nowego życia, jeżeli nie było w nim osób, które kochałam. Gdybym chociaż miała ich w pobliżu, na wyciągnięcie ręki, żeby w każdej chwili móc z nimi porozmawiać i może co nieco naprawić... Jakoś nawiązać kontakt...
Chwila!
Prawie krzyknęłam z wrażenia. Nie miałam jeszcze pewności gdzie są i co robią moi bliscy! Może jeszcze nie wszystko stracone?, pomyślałam i wybiegłam z pokoju. W sumie nie miałam żadnego planu. Głównie dlatego zatrzymałam się na środku korytarza, chlipiąc nosem, raz po raz wycierając go rękawem. Pewnie wyglądałam już jak Rudolf, bo skóra zaczynała mnie mocno piec.
Stałam tak, przyglądając się ścianie. Co teraz?, pytałam się w myślach. Nie znałam odpowiedzi. Nie wiedziałam od czego zacząć. Żałowałam, że kobieta, która krzyczała do mnie rano z parteru, była w pracy. Od niej na pewno dowiedziałabym się znacznie więcej. Bo co mogłam zrobić sama? Jedyne, co mi przyszło do głowy, to poszperać w albumach, pamiątkach czy dokumentach. Może odkryłabym, kim była moja nowa rodzina? Czy miałam rodziców? Rodzeństwo? Dziadków? Kuzynów?
Po kolei zaglądałam do wszystkich pokoi, szukając prawdopodobnej sypialni rodziców, pokoju tamtej kobiety lub jakiegoś... składzika, w którym może trzymaliśmy albumy.
Choć czas mijał, a ja nie miałam żadnej, nawet jednej najmniejszej fotografii, nie poddawałam się. I w ten sposób po czterdziestu minutach dokładnych przeszukiwań, wpadłam wreszcie na jeden, jedyny album wypełniony zdjęciami po brzegi. Ktoś, kto go robił, włożył w to dużo pracy, bo fotografie ułożone były chronologicznie - od najstarszych do najnowszych. Ostatnie zdjęcie było sprzed roku, jak mówiła data zapisana na drugiej stronie fotografii. Nie było jednak starszych zdjęć niż te, na których miałam na oko trzy, cztery lata, co mnie trochę zaciekawiło. Najczęściej najwięcej zdjęć robi się noworodkom i malutkim, słodziutkim bobasom.
Niestety nie rozpoznałam osób z fotografii, co mnie w pewnym sensie wcale nie zdziwiło. Po pewnym czasie zauważyłam jednak podobieństwo niektórych postaci. I właśnie w ten sposób doszłam do wniosku, że czarnowłosa kobieta o długich do pasa włosach i ciemnych oczach prawdopodobnie była moją matką. Prawdopodobny ojciec pojawiał się na ogromnej ilości zdjęć w moich dziecięcych latach. Ostatni raz widziałam go na fotografii z 2007 roku. Później zniknął. Byłam tylko ja i czarnowłosa kobieta. Niestety zdjęcia nie posiadały żadnych opisów, nie miałam więc pojęcia kim byli, co robili, jak mieli na imię. Nie wiedziałam także dlaczego mężczyzna, który wyglądał na mojego tatę... po prostu wyparował. Czyżby historia wszędzie wyglądała podobnie? Moi rodzice we wszystkich równoległych światach musieli się rozchodzić?
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Chwilę później, kiedy ja dopiero zaczynałam gorączkowo zbierać porozrzucane dookoła mnie na ziemi zdjęcia, usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Ktoś bardzo głośno tupał, jakby naprawdę chciał dać mi znać zawczasu, że idzie na górę. Znałam tylko jedną osobę, która miała w zwyczaju tak specyficznym krokiem pokonywać stopnie. Nie pomyliłam się, bo już chwilę później głos Luka przeszył pełną napięcia ciszę.
- Amy? Gdzie jesteś? - zapytał.
Wstałam z podłogi, otrzepałam spodnie z ewentualnych paprochów czy kurzu i wyśliznęłam się z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałam, żeby wiedział, co robiłam. W końcu nie przeglądałam tych zdjęć, żeby pobawić się w sentymenty. Nie miałam pojęcia, kim była większość ludzi na fotografiach, więc gdyby Luke je zobaczył i zadał jakieś pytanie... od razu zauważyłby, że sama nie znam odpowiedzi. A biorąc pod uwagę fakt, że ten Hemmings raczej nie jest tym Hemmingsem, którego dotąd znałam... Nie miałam bladego pojęcia, jak zareagowałby na moje tłumaczenia o przeniesieniu się do równoległego świata. Sama nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć, a co dopiero mówić o rozgadywaniu tego ludziom na prawo i lewo! Naprawdę zamknęliby mnie w szpitalu dla psychicznie chorych, gdyby poznali prawdę...
Widok Luka wpłynął na mnie niesamowicie pozytywnie. Fakt, że w tej dziwnej rzeczywistości zobaczyłam tak dobrze znajomą mi twarz, sprawił, że miałam ochotę skakać ze szczęścia jak pięcioletnie dziecko. I prawdopodobnie bym to zrobiła, gdyby nie zaskakująca reakcja Hemmingsa na mój widok. Najpierw szeroko się uśmiechnął, ale jakoś tak... zawadiacko, z nonszalancją, jakby ukrywał jakąś tajemnicę. Radość aż z niego kipiała, kiedy podchodził coraz bliżej i bliżej. 
Co prawda nie zachowywał się szczególnie dziwnie, bo w tamtym... w moim prawdziwym świecie bardzo często się przytulaliśmy, więc byłam przyzwyczajona do samego gestu. Zaskakujący był raczej jego styl bycia. Przywykłam już do miłego, uroczego i ustępliwego Luka, który ostatnio mi towarzyszył. Ten Luke bardziej przypominał mi Hemmingsa sprzed lat, zanim wyleciał do Australii i zmarnował całą naszą wspólną przyszłość.
Już na pierwszy rzut oka dostrzegłam, że kipiał pewnością siebie i typową dla "dawnego Luka" arogancją. Patrzył z lekką wyższością, jakby naprawdę wiedział dużo więcej i nie chciał się tym z nikim podzielić. Ale mimo tych dość negatywnych cech, było w nim coś... nowego. Już ktoś kiedyś tak na mnie patrzył. Jakbym... była jedyną kobietą na świecie. Już kiedyś ktoś obrzucał mnie tym łaknącym spojrzeniem, przygryzając wargę.
Ogarnęła mnie panika.
Luke zachowywał się jak Niall. I nawet się z tym nie krył. Jakby miał do tego pełne prawo. Jakby był...
- Hej, kocie - szepnął mi do ucha. 
Mówił niskim głosem; był cholernie pociągający, kiedy to robił i dobrze o tym wiedział. Wciąż trzymał mnie w swoich objęciach, ale delikatnie się odsunął, żeby spojrzeć mi w oczy. Szok razem z niedowierzaniem zagościły na mojej twarzy. Wpatrywałam się w niego tak natrętnie, że nawet on w pewnym momencie wreszcie to dostrzegł. Na chwilę przestał się uśmiechać. Wyglądał, jakby się... wystraszył? 
- Wszystko w porządku? - zapytał dość poważnym tonem. 
Zdziwił mnie tym, jak bardzo się przejął, bo Luke sprzed wyjazdu do Sydney nigdy taki nie był. Tamtego Luka nie obchodziły niczyje uczucia, tym bardziej moje, choć byłam jego najbliższą przyjaciółką. Hemmings, który stał teraz przede mną, był więc jakimś dziwnym połączeniem Luka z przeszłości i teraźniejszości. 
- Dobrze się czujesz, skarbie?
Skarbie?!, krzyknęłam w myślach. Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Miałam niesamowity mętlik w głowie, którego nijak nie mogłam ogarnąć. Powiedzieć mu i narazić się na kpiny czy trzymać język za zębami i grać, udawać, że nic się nie stało? 
Intrygujące było to, że w tym świecie, w którym nie znałam Nialla, nasze drogi z Lukiem się połączyły. Byliśmy ze sobą. Nie wiedziałam ile czasu, jak to się zaczęło i czy chłopak traktował mnie poważnie, czy może tylko się mną bawił. Ale mimo wszystko, gdzieś tam w głębi serca... cieszyłam się, że jednak w którymś miejscu w czasie i przestrzeni nam się udało.
Czy będąc z Lukiem w tym świecie i tak zdradzałam Nialla z mojej rzeczywistości? Skoro w tych realiach nawet nie znałam Niallera... to co teraz? 
- Amy. - Przyzwyczajenie się do nowego imienia będzie niesamowicie trudnym zadaniem. - Co jest? - ponowił pytanie. Naprawdę go wystraszyłam swoim zachowaniem.
- Nic - odpowiedziałam i wreszcie posłałam mu delikatny uśmiech. To był chyba pierwszy uśmiech od początku tego okropnego, nienormalnego dnia.
Westchnął, ale nie drążył tematu. Przeszedł do czynów. Niemalże przyszpilił mnie do ściany swoim ciałem. Nachylił się, by skraść pocałunek. I choć w głowie wciąż nie mogłam sobie tego poukładać i czułam się tak, jakbym zdradzała Niallera, nie broniłam się. Pozwoliłam sobie posmakować jego ust.
Moje serce krwawiło, bo wiedziałam aż za dobrze, że na miejscu Luka powinien być Niall. W końcu to jego naprawdę kochałam, jemu oddałam swoje serce, duszę i ciało. Nie chciałam nikogo innego. Chociaż Luke zawsze był mi bliski i faktycznie stał się moją pierwszą nieszczęśliwą miłością, to Niall był tą ostatnią, szczęśliwą i jedyną, która się liczyła. Byłam pewna, że nigdy w życiu nie obdarzę już nikogo tak ogromnym uczuciem, jakim darzę Horana i... z tego powodu właśnie teraz umierałam gdzieś tam w środku. W tym świecie Niall mnie nie znał - w tym świecie prawdopodobnie miał już inną dziewczynę, a jeżeli jeszcze jej nie znalazł, to gdzieś tam na niego czekała. W tej rzeczywistości nie byłam już jego księżniczką. 
Luke całował pewnie, szybko i zachłannie. Jego ręce wędrowały po moim ciele, szukając każdego skrawka odkrytej skóry. Hemmings był całkowitym przeciwieństwem romantycznego, spokojnego i czułego Niallera, który nigdy nigdzie się nie spieszył.
Czułam się fatalnie, że będąc z Lukiem, błądziłam myślami wokół Horana. Jednocześnie nie mogłam sobie darować, że kochając Nialla z całego serca, byłam teraz z Lukiem, którego miałam tylko za przyjaciela. Owszem, był taki czas, w którym moje uczucia były rozdarte pomiędzy tą dwójką - ale ta historia już dawno dobiegła końca. I choć Horan czasem bywał męczący, upierdliwy, uparty, nieznośny i denerwujący, akceptowałam go całego - razem z wadami, które dawały się we znaki podczas najmniejszej kłótni.
Odsunęłam się od Luka, odwracając wzrok. Wyślizgnęłam się z jego ramion, choć to było dość trudne, bo uporczywie próbował mnie zatrzymać, raz po raz pytając, co się stało. Nie chciałam z nim rozmawiać. Podjęłam próbę tej gry. Próbowałam być Amelią Smith i żyć jej życiem, ale... nie potrafiłam. Nie chciałam. Cholernie się bałam, że będę musiała się do tego przyzwyczaić. Że następnego dnia znowu obudzę się jako Amy i nie będę miała wyboru. Ale postanowiłam, że tym zacznę się martwić nazajutrz. Teraz było tutaj, w tej chwili. Nie jutro czy za rok. Na teraz miałam wpływ, więc to teraz stało się moim priorytetem. Zdecydowałam więc zarzucić tę grę, stanąć z boku i... czekać. Zobaczyć, co się wydarzy. Tylko jak miałam to przekazać Lukowi, bez wyjawienia mu prawdy, że gdzieś tam w innym świecie wciąż miałam chłopaka, którego kocham i który w tej  obecnej rzeczywistości nawet nie wie, że istnieję? 
Wariatka.
Świr.
Tak będą mnie nazywać, kiedy się dowiedzą. Powinnam się do tego przyzwyczaić.
Trochę współczułam Lukowi, bo jego Amelia Smith zniknęła. Dziewczyna, którą kochał, która na pewno bardzo mocno kochała jego - moje drugie ja, które aż do dzisiejszego poranka żyło sobie spokojnie tym życiem... odeszło. Na miejsce Amy przyszła Anya. Luke w pewnym sensie właśnie utracił miłość, choć nawet jeszcze o tym nie wiedział.
Westchnęłam.
Sytuacja robiła się coraz bardziej skomplikowana. Byłam w obcym świecie, którego nie potrafiłam ogarnąć i nie wiedziałam, jak wrócić do swojego życia. Nie znałam przyczyny tej nagłej zamiany miejsc z Amy Smith, więc nie potrafiłam znaleźć na to leku. Jeszcze nie teraz.

*

Wmówiłam Lukowi, że bardzo źle się czuję. Wyszedł, choć wytoczył mi wcześniej milion argumentów, dla których powinien zostać obok i mnie pilnować. Chyba się obraził, bo na odchodne tylko burknął "do zobaczenia", nawet nie patrząc w moją stronę.
Amy Smith na pewno by do tego nie dopuściła. Amy pewnie chciałaby mieć go przy sobie w chorobie, żeby ją pocieszał, robił jej ciepłą herbatę i oglądał z nią filmy. Cóż... Amelii tu nie było, więc darowałam sobie wyrzuty sumienia. To nie było moje życie, a to nie był mój Luke.
Niestety, jeżeli chciałam jakoś prosperować w tym dziwnym świecie, musiałam zgarnąć więcej informacji. Rozeznać się w życiu Amy, dowiedzieć się czy mam przyjaciół, wrogów, komu mogę naprawdę zaufać i czy znajdzie się choć jedna osoba, której ewentualnie mogłabym powiedzieć prawdę...
Po raz milionowy tego dnia usiadłam na krześle, załamując ręce. To wszystko wydawało się głupie i nierealne, więc nie miałam najmniejszej ochoty się tym zajmować. Oddałabym wszystko, co miałam... co miała Amelia, żeby wrócić do mojego świata. Tęskniłam za moimi znajomymi, za rodziną, za Niallem, choć upłynęło dopiero kilka godzin. Godziny w tym wymiarze chyba były trochę inne, bo płynęły cholernie wolno - krótki czas stawał się wiecznością.
Wzięłam się w garść po krótkiej chwili użalania się nad swoim losem i wyjęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer Marisol. Jeżeli chciałam się dowiedzieć czegoś więcej, musiałam zacząć rozmawiać z ludźmi, którzy mnie znali. Sol zadzwoniła do mnie dwa razy, więc na pewno była dla mnie kimś bliskim w tej rzeczywistości. Postanowiłam po raz drugi wcielić się w rolę Amy Smith i zgodziłam się wreszcie na zakupy z przyjaciółką. Była bardzo podekscytowana, od razu się rozłączyła, żeby się przygotować i za niecałą godzinę dzwoniła już z informacją, że stoi pod moim domem.
Jak się okazało, tutejsza Sol miała już prawo jazdy, więc podjechała po mnie swoim starym i porysowanym ze wszystkich stron samochodem. Zajrzałam do środka - było dość ciasno, auto nie należało do największych. Wsiadłam niezgrabnie na miejsce pasażera, uderzając się przy tym w głowę. Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw, które mocno rozbawiły moją koleżankę.
- Od kiedy przeklinasz?
- Nieważne - burknęłam, zapinając pasy.
Sol posłała mi szeroki uśmiech, kiedy ruszała spod mojego domu.
- Jeździsz strasznym gratem. Nie boisz się, że wybuchnie? - zapytałam pół żartem, pół serio.
- Spadaj - warknęła i przez chwilę naprawdę wyglądała na wściekłą. Szybko jej przeszło. Dodała wtedy: - Jeździ? Jeździ, więc nie marudź.
Samochód chyba był jednym z tematów, na które lepiej z nią nie wchodzić. Zanotowałam to w głowie, zastanawiając się,  ile może być takich spraw, o które lepiej nie pytać.
Dojechałyśmy do centrum handlowego w jako takiej ciszy. Jej stare radio charczało i huczało, więc było prawie całkowicie ściszone. Sol co jakiś czas zadawała mi pytania, na które na szczęście znałam odpowiedzi. Jak się czujesz? Co u ciebie? Rysowałaś dzisiaj? Dużo pracujesz, dobrze że trochę sobie odpoczniesz. Zakupy dobrze ci zrobią. Ogólnie, to Marisol wciąż mówiła. Ja głównie potakiwałam. Prawdziwą rozmowę wolałam zostawić na później, kiedy wysiądziemy już z samochodu.
- Jesteś dzisiaj jakaś cicha - zagadnęła i wzięła mnie pod rękę, kiedy szłyśmy już przez zatłoczone uliczki w centrum handlowym. Sol rozglądała się dookoła, szukając odpowiednich dla siebie sklepów, w których znajdzie sukienkę na imprezę, a ja patrzyłam cały czas pod nogi, nie bardzo wiedząc, jak poprowadzić rozmowę, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie i o mojej rodzinie.
- Wydaje ci się - odpowiedziałam, siląc się na pogodny ton.
- Myślałam, że zadzwonisz dopiero wieczorem. Luke tak szybko się zwinął? - zapytała, najwyraźniej bardzo ciekawa tematu.
- Wykręciłam się, że źle się czuję i kazałam mu wyjść - powiedziałam zgodnie z prawdą. Akurat to chyba nie mogło mi zaszkodzić czy... zdemaskować mnie?
Chyba się pomyliłam, bo Marisol przystanęła w miejscu, zmuszając mnie do tego samego. Patrzyła na mnie z lekkim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Co ja takiego powiedziałam?
- Nie poznaję cię, dziewczyno - szepnęła, po czym dodała: - naprawdę wygoniłaś Luka?
- Czemu tak cię to dziwi? - Gorączkowo myślałam nad tym, jak naprawić tę sytuację.
- Luke to twoje oczko w głowie! Spędzasz z nim każdą wolną chwilę, jesteście prawie nierozłączni! A ty mi mówisz, że go spławiłaś - powiedziała, otwierając oczy tak szeroko, że zaczęłam się bać, czy nie zrobi sobie jakoś krzywdy.
Wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok.
Czyli się nie pomyliła. Amy i Luke byli razem dość długo i najwyraźniej tworzyli parę typu "papużki nierozłączki". To dlatego Hemmings był taki zdziwiony i wściekły, kiedy dzisiaj kazałam mu iść do domu. Po prostu się tego nie spodziewał, zwłaszcza, że nie wyjaśniłam mu, o co chodzi. Zdawkowo rzuciłam, że jestem chora i potrzebuję spokoju. Zawaliłam sprawę... Pięknie.
- No... - zaczęłam. Wpadłam na pewien pomysł, więc szybko kontynuowałam: - ...to Luke był dzisiaj jakiś dziwny. W ogóle... jak nie on. - Zrzuciłam na niego winę. - Nie wiem... może sobie znalazł kogoś innego? - zapytałam, jakby z nadzieją. Miałam nadzieję, że Marisol nie zwróci uwagi na  mój dziwny ton, a raczej na to, co powiedziałam. Nie przeliczyłam się.
- Dobre żarty! - krzyknęła i zaśmiała się głośno, ale bardzo nienaturalnie. Znowu palnęłam coś głupiego, ale starałam się udawać, że wcale tak nie jest. Próbowałam wyglądać na bardzo przejętą i zdruzgotaną, jakbym naprawdę wierzyła, że mój chłopak mnie zdradza. A raczej zdradza Amy. - Luke kocha cię chyba nawet jeszcze mocniej, niż ty jego! Jeżeli miałabym obstawiać, która szkolna para stanie kiedyś na ślubnym kobiercu, to zdecydowanie stawiałabym na was! Dawno nie widziałam dwójki tak bardzo kochających się i oddanych sobie ludzi. Nie rozśmieszaj mnie, Amy. Luke by cię nie zdradził. Nawet tak nie mów...
- Dobrze, zrozumiałam - przerwałam jej, bo nie mogłam już tego słuchać.
Teraz naprawdę było mi przykro. Bo zarówno ja, jak i Luke straciliśmy bardzo nam bliskie osoby. Ja już więcej nie zobaczę Nialla, a Luke nie będzie już z Amy. Różnica była taka, że Hemmings był tego nieświadomy, co smuciło mnie jeszcze bardziej. Jeżeli teraz bym z nim zerwała, wciąż będąc w jego oczach Amelią Smith, złamałabym mu serce na milion kawałeczków. Wiedziałam jakie to uczucie, bo sama na kilka miesięcy straciłam miłość mojego życia. Ciężko to nawet opisać słowami. Rozpacz, ból, pustka, wina i gniew. Nie chciałam, żeby mój przyjaciel (w tym życiu nawet bratnia dusza) przez to przechodził... przez mnie.
- Marisol, myślisz, że jak dobrze mnie znasz? - zapytałam, zmieniając temat. Teraz albo nigdy. W ten sposób próbowałam jakoś naprowadzić ją na tę część rozmowy, która była dla mnie najważniejsza.
- Dobrze. Może nawet bardzo dobrze. Dlaczego? - Porażka. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
- Nie o to mi chodzi. Udowodnij mi, że bardzo dobrze. Bądź dokładna. Kiedyś ci powiem, dlaczego pytałam - obiecałam, patrząc jej w oczy. Kłamałam i zadziwiająco dobrze mi to wychodziło.
- No... no dobrze - zaczęła, chociaż widać było, że totalnie zbiłam ją z tropu. - Nazywasz się Amelia Jane Smith. Jesteś artystką. Od dziecka interesujesz się sztuką. Luke jest twoim chłopakiem od trzech lat. Zrywaliście już dwa razy. Mieszkasz w Londynie od piętnastu lat. Twoja mama ma na imię Sara, a twój tata Thomas. On... zginął w wypadku sześć lat temu. Od tamtej pory trochę straciłaś kontakt ze swoją mamą. Nigdy nie chciałaś o tym rozmawiać, choć wiedziałam, że zjadało cię to od środka i czasem próbowałam cię do tego nakłonić. Od śmierci taty stałaś się dużo bardziej zamknięta w sobie. Ale ja i Luke zaakceptowaliśmy ciebie taką, jaką byłaś. I akceptujemy do dzisiaj.
A więc tak wyglądało moje życie w tym świecie. Miałam szczęśliwą, kochającą się rodzinę, ale mój tata zmarł w wypadku. Marisol nie była dokładna, ale stawiałam, że był to wypadek samochodowy. Wtedy odsunęłam się od matki. Zapewne to własnie moja mama zrobiła mi rano śniadanie, to by wyjaśniało fakt, że mówiła do mnie "kochanie".
- No i... w sumie dość ważny fakt, o którym również nigdy nie chcesz rozmawiać - zaczęła nieśmiało. - Zostałaś adoptowana w wieku trzech lat. Przez Sarę i Thomasa, oczywiście - dodała.
Zmarszczyłam brwi.
Chwila... w tym świecie byłam adoptowana? Przecież to znaczyło, że... skoro wyglądałam tak samo jak w swoim życiu... może tutaj też byłam biologiczną córką Tomlinsonów? Może Louis wciąż był moim bratem?! Tylko co się wydarzyło, że ze rodzice ze mnie... zrezygnowali? Może Lou również gdzieś oddali...?
- Amy, wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz. I czemu się uśmiechasz? - dopytywała się Marisol, ale ja tylko pokręciłam głową. Nie mogłam jej tego wytłumaczyć, bo nie wiedziałam jak...
- Od jak dawna się przyjaźnimy? - zapytałam, a ona zamrugała kilkakrotnie, jakbym po raz kolejną zadziwiła ją swoim pytaniem.
- Em... od jakichś... - zaczęła liczyć na palcach, co mnie trochę rozbawiło - ....ośmiu lat? Przeniosłaś się do mojej szkoły, kiedy byłyśmy małe. Byłaś taka wesoła i energiczna. Moja mam cię uwielbiała, bo ja byłam gburem, a ty potrafiłaś mnie zawsze rozweselić. - Uśmiechnęła się. Odwzajemniłam gest. Historia naszej przyjaźni w tym świecie była urocza i nie sposób było tego nie zauważyć.
- Chodźmy kupić ci tę sukienkę. Tak w ogóle... przypomnisz mi co to za impreza?
Marisol przewróciła oczami. Chyba miała już dość moich głupich pytań.
- Miałaś jakiś wypadek i cierpisz na amnezję? Jeżeli nie, to zaczynasz mnie przerażać - przyznała, ale posłusznie rozejrzała się wokół po szyldach, szukając swojego ulubionego sklepu. - Idziemy tam - zarządziła.

*

Wyglądało na to, że w tym życiu byłam niezłą imprezowiczką. Po pierwsze: w szafie miałam tyle ciuszków i niesamowitych sukienek, że ciężko było wybrać konkretny strój. Po drugie: Marisol mówiąc o imprezach, bardzo często dorzucała krótkie komentarze, dotyczące imprezowego stylu życia Amy. Na przykład kiedy opowiedziała mi o największej balandze, na jakiej była, niemalże od razu dodała: ale to nic w porównaniu do imprez, które ty urządzałaś! A gdy rozmawiałyśmy o alkoholu, na marginesie dorzuciła: ale i tak nie znam żadnej innej dziewczyny, która miałaby taki łeb jak ty! Ogólnie rzecz biorąc, wciąż dawała mi jasne sygnały: byłam swego rodzaju królową imprez, co mnie zaskoczyło, bo w moim świecie odlatywałam po dwóch mocniejszych piwach. Nie tyle stroniłam od imprez, co zwyczajnie nie miałam aż tylu znajomych, którzy zapraszaliby mnie na wszystkie towarzyskie wydarzenia. 
Zdecydowałam się iść na tę imprezę, ale nie dlatego, że brakowało mi rozrywki. Nie chciałam również się upijać, żeby zapomnieć o niesamowicie ogromnym problemie, którego nie potrafiłam na razie rozwiązać. W jednym miejscu miało zebrać się sporo znajomych Amy... moich znajomych, od których mogłabym zebrać jeszcze więcej informacji. Jakoś zdobyć kolejne puzzle i dołożyć je do już znalezionej części układanki.
Kiedy wybrane przeze mnie ubrania leżały już na łóżku, wróciłam do zajmowania się sobą i zbierania kolejnych punktów zaczepienia. Ponownie zajrzałam do Internetu, tym razem w trochę innym celu. Jeżeli w tym świecie One Direction byli tak samo sławni, to mogłam znaleźć prawie wszystkie potrzebne mi informacje, korzystając z najlepszego źródła - samych Directioners.
W ciągu dwudziestu minut zapoznałam się pokrótce z prawie całym życiorysem Louisa. To było niesamowicie dziwne... czytać o własnym bracie i zapoznawać się z jego historią, wiedząc, że powinnam tak naprawdę być jej częścią. Dowiedziałam się, że nasi rodzice rozwiedli się, kiedy Louis był małym dzieckiem. W sumie... tylko tyle. Wśród miliona postów o jego zainteresowaniach, upodobaniach i życiowych faktach, nie było nawet jednej wzmianki o rodzeństwie czy ogólnie o rodzinie. Dziwiło mnie, że to nie interesuje fanki, dopóki nie natrafiłam na jedno zdanie, które bardzo mnie zaciekawiło. Louis bardzo ceni sobie prywatność swojej rodziny, jak sam powiedział w wywiadzie dla New People. Wszystko jasne - Louis wszystko skrupulatnie zatajał. Wstydził się swojej rodziny? Rozwiedzionych rodziców i siostry, którą oddano gdzieś do adopcji, kiedy był małym chłopcem?
Choć czułam żal i gniew, że w tym wymiarze rodzice ze mnie zrezygnowali, wiedziałam, że nie powinnam brać tego zbytnio do siebie. Ci ludzie w tym wymiarze byli tylko moimi biologicznymi rodzicami - oprócz genów nie miałam z nimi więcej wspólnego. Tak naprawdę nawet ich przecież nie znałam. Moja prawdziwa mama była gdzieś tam, w moim starym świecie i kochała mnie tak samo mocno jak dzień wcześniej, choć nie potrafiła tego jakoś specjalnie okazać.
Kiedy już miałam rezygnować z przeszukiwań Internetu, w oko wpadł mi nagłówek najnowszego artykułu. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, zastanawiając się, czy dzisiaj przypadkiem nie mieliśmy prima aprilis. Wydawało mi się, że nic nie mogło mnie już zaskoczyć. Jednego dnia przyswoiłam tyle szokujących informacji, że pomału zaczynałam się do tego przyzwyczajać. Tym razem jednak nowe wiadomości nie tylko mnie zaszokowały, ale również mocno zabolały.
Niall Horan: "Oświadczyłem się wczoraj. Na szczęście powiedziała tak."
Moje serce pękło. W jednej chwili roztrzaskało się na milion malutkich kawałeczków. Łzy zalśniły w moich oczach, kiedy przesuwałam wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Powinnam to wyłączyć. Od razu przestać czytać, bo kolejne słowa były jak sztylety, wbijały się we mnie, zostawiając głębokie rany, ale nie potrafiłam. Wpatrywałam się w ekran jak zahipnotyzowana. ...jesteśmy razem od dwóch lat... pokochałem ją od pierwszego wejrzenia... bałem się, ale postawiłem wszystko na jedną kartę... dzięki wsparciu przyjaciół... planowałem od tygodni... to miało być wyjątkowe...  na szczycie wieżowca... o północy... płatki róż... szampan... powiedziała tak... radość... ślub na plaży... jej marzenie... prawdziwa miłość.
Losie, dlaczego sobie ze mnie drwisz?!
Głośno krzyknęłam z frustracji, rzucając telefonem przez pokój. Jakoś szczególnie nie obchodziło mnie czy roztrzaskał się na kawałki, czy w ogóle jeszcze działał i czy będę miała jak skontaktować się z Marisol przed imprezą. Teraz nawet impreza na chwilę przestała się liczyć. Niall żenił się z inną kobietą! Łączyła ich "prawdziwa miłość"... tak jak kiedyś nas. Złapałam się za głowę, mrucząc pod nosem, jakie to wszystko jest popieprzone. Pomału miałam dosyć. Drugi raz tego dnia moje biedne serduszko cierpiało. Naprawdę straciłam rodzinę i moją bratnią duszę? Jeżeli zostanę tu na zawsze... to koniec, prawda?
- To musi być sen. Tylko, kurwa, sen - mamrotałam do siebie. Ręce zaczęły mi się trząść. Dopiero po chwili poczułam, że cała drżę. Gdybym nie siedziała teraz na krześle, pewnie osunęłabym się na ziemię. - Tylko sen. Jakoś przeżyjesz. Niedługo się obudzisz - pocieszałam się, chociaż jakoś się na to nie zanosiło. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak długiego i realistycznego snu.
Bezczynne siedzenie, które praktykowałam przez następne pół godziny, pomału doprowadzało mnie do szału. Choć milionowy już raz szczypałam się po rękach, wcale się nie budziłam. Na dworze już się ściemniało, dzień pomału dobiegał końca. Zaraz sama powinnam kłaść się spać, a wciąż tkwiłam w tym dziwnym miejscu. Jakiem cudem nic się nie działo? Przecież musiałam się kiedyś obudzić!
- Cholera jasna - warknęłam, podnosząc się. W przypływie gniewu zrzuciłam wszystkie książki i prace z biurka, przy okazji rozrzucając wszystkie ołówki i pędzle po całym pokoju. 
Ten artykuł stał się jakimś chorym impulsem do działania. Jeżeli nie chciałam żyć w tym świecie, coś musiałam zrobić! Zawsze istnieje jakieś wyjście z każdej sytuacji. Niemożliwe, żebym jednego dnia spokojnie sobie żyła w swojej rzeczywistości, a drugiego była zupełnie inną osobą w innym wszechświecie! 
Westchnęłam po raz tysięczny, poprawiając włosy, które bez przerwy wpadały mi do oczu. Byłam wściekła, więc pomału wszystko zaczynało mnie irytować, a zwłaszcza te bezsensownie trzęsące się dłonie. Co mi przyjdzie z takiego siedzenia na tyłku i patrzenia w podłogę? Jeżeli to naprawdę był sen, musiałam to tylko przeczekać. Prędzej czy później musiałam się obudzić, wrócić do swojego prawdziwego ciała i świata. Wystarczyło tylko czymś się zająć, żeby czas jakoś upłynął. Z drugiej strony, jeżeli byłam tu naprawdę, a nie we śnie, to powinnam wreszcie zacząć szukać rozwiązania. Tylko jak?
Zbieranie informacji było mozolne i dość trudne, ale niestety... wciąż było moim jedynym rozwiązaniem. Co innego mogłam zrobić, skoro nie miałam bladego pojęcia, jak się tutaj w ogóle dostałam? Gdybym wiedziała, próbowałabym to odkręcić takim samym sposobem.

*

Na szczęście mój telefon wciąż działał i byłam w stanie powiadomić Marisol, że jednak ma po mnie przyjechać przed imprezą. Sol nie wyjaśniła mi żadnych szczegółów - moje pytanie w centrum handlowym wzięła za śmieszny dowcip. Dowiedziałam się przypadkiem, że impreza miała być domówką i odbywać się dzisiejszej nocy. Cieszyłam się, że przyjaciółka lubiła dużo mówić - często podrzucała mi potrzebne informacje, gdzieś między wierszami, chociaż nawet o tym nie wiedziała.
Kiedy ubrana, umalowana i uczesana schodziłam na dół, ktoś krzątał się w kuchni. Stałam chwilę na przedostatnim stopniu, przygotowując się psychicznie na spotkanie z moją "nową" matką. Wolałam nie wymykać się z domu, bo gdybym została przyłapana, tylko narobiłabym sobie problemów. Wstrzymałam na sekundę oddech, wchodząc do pomieszczenia. 
Sara była niska i drobna. I miała piegi na prawie całej twarzy. Gdy pojawiłam się w progu, prawie od razu utkwiła we mnie wzrok. Przyglądała mi się przez chwilę z wyrazem konsternacji wymalowanym na bladej twarzy. Myślałam, że zaraz zacznie mi matkować - moja mama zawsze to robiła, zanim gdzieś wyszłam. Milion razy potrafiła powtarzać mi te same instrukcje, że mam na siebie uważać, co mi wolno, a czego pod żadnym pozorem mam nie próbować. Sara jednak nie odezwała się słowem. Posłała mi tylko delikatny uśmiech, który odebrałam jako nieme przyzwolenie na wyjście.
- Schowałam wszystko do lodówki - powiedziałam, pokazując ręką na stół. Nie chciałam, żeby jedzenie się zmarnowało. Co więcej, choć nie znałam tej kobiety, nie miałam zamiaru jej zasmucać. Starała się. Zapewne musiała wstać wcześniej, żeby zrobić mi śniadanie, za co w pewnym sensie byłam jej wdzięczna. - Źle się rano czułam, nie byłam głodna - wyjaśniłam, a ona w odpowiedzi kiwnęła tylko głową. 
Dziwnie się czułam, znowu udając Amy, ale nie widziałam innego wyjścia. Starałam się więc odnosić do Sary jak do mojej mamy, żeby nie nabrała żadnych podejrzeń. Było to trudne, bo nie miałam zielonego pojęcia, jakie relacje utrzymywała Amelia ze swoją matką. Siliłam się na neutralność, żeby nie przesadzić w żadną stronę.
- Ładnie wyglądasz - rzuciła. - Miło, że jednak założyłaś tę sukienkę - dodała. Jej uśmiech zrobił się jakiś... sztuczny, co mnie trochę zaalarmowało. 
- Dobrze się w niej czuję - powiedziałam. Miałam nadzieję, że Sara nie zauważy, jak bardzo jestem przerażona tą rozmową. Spuściłam wzrok na czarne szpilki. 
- Kupiłam ci ją rok temu. - Westchnęła, wracając do mycia naczyń. - Dobrze, że w końcu doczekała się jakiejś okazji... nie była tania. - Ostatnie słowa wyszeptała, chyba bardziej do siebie niż do mnie. 
- Przepraszam - odpowiedziałam. Trochę bałam się, że może Amy jest typem osoby, która nigdy nie przeprasza, ale na szczęście Sara nie zwróciła na to większej uwagi. Marisol twierdziła, że Amelia odsunęła się od matki po śmierci ojca. Teraz widziałam, że naprawdę tak było. A Sarę musiało to bardzo boleć. - Wrócę późno - rzuciłam, wycofując się z pokoju. Jakoś nie miałam ochoty naprawiać ich relacji. Przy odrobinie szczęścia, jutro już mnie tu nie będzie, więc to znów stanie się problemem Amy.
- Okey, słońce. Nie zapomnij kluczy.

*

Impreza trwała w najlepsze, kiedy razem z Marisol dojechałyśmy na miejsce. Według Sol byłyśmy modnie spóźnione, jak zawsze. Skoro zazwyczaj tak robiłyśmy, to nie widziałam w tym problemu. 
- Rozumiem, że dzisiaj nie pijesz? - zagadnęłam przyjaciółkę.
- Dlaczego? - odpowiedziała pytaniem, które trochę mnie przeraziło. 
- Przyjechałaś samochodem, dlatego.
- Zobaczymy - powiedziała z uśmiechem i wysiadła z auta. Chyba we wszystkich światach Sol była tak samo nieodpowiedzialna...
Podczas imprezy prawie się z nią nie widziałam. Jak się okazało, tutejsza Marisol była duszą towarzystwa, bo cały czas kręciło się wokół niej mnóstwo ludzi. Brylowała w towarzystwie, uśmiechała się z wyższością, rzucając wyzywające spojrzenia na prawo i lewo. Zaskarbiła sobie tym uwagę kilku przystojniaków, którzy co kilka piosenek porywali ją do tańca. 
Amy również nie była cichą myszką, bo gdzie bym się nie znalazła, tam zawsze ktoś mnie zaczepiał. Witał się, pytał co słychać i czy wszystko w porządku. Z jednej strony, to było całkiem miłe, że dla odmiany naprawdę miałam aż tylu znajomych. Z drugiej, czułam się dość niekomfortowo, bo ci wszyscy ludzie zdawali się dość dobrze mnie znać, kiedy ja nawet nie wiedziałam, jak większość z nich miała na imię. Unikałam więc dłuższych pogaduszek z tymi, których nie znałam i skupiłam się na tych, których choć trochę kojarzyłam z mojego życia.
Prawie krzyknęłam z radości, kiedy w tłumie wypatrzyłam Riven. Niemalże od razu rzuciłam się w jej stronę, przepychając się łokciami przez bandę tańczących, pijanych ludzi. Stanęłam jak wryta kilka metrów przed nią, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W tym świecie Joy wciąż żyła. W tym wymiarze Joycelyn Readu właśnie obejmowała moją przyjaciółkę w pasie, przytulając ją do siebie. Po chwili pocałowała ją w czoło.
Riven zbytnio się nie zmieniła. Wciąż była dość niska, miała pucułowate policzki i burzę czarnych loków na głowie. Wyglądała niewinnie i uroczo jak zawsze. Za to Joycelyn... wyglądała dużo inaczej. Zapamiętałam ją jako brunetkę o długich do pasa włosach, a Joy z tego wymiaru była krótko ściętą blondynką i nosiła dziwne materiałowe opaski w kwiaty. Ogólnie rzecz biorąc, obydwie wyglądały dość hipstersko, podczas gdy ja, Marisol i jeszcze kilka dziewczyn nosiłyśmy sukienki, one postawiły na elegancką wygodę. Krótkie spodenki (tak krótkie, że prawie pokazywały światu, co mają najlepszego) i luźne bluzki na ramiączkach. Riven miała we włosach wianek ze sztucznych kwiatów i mnóstwo dziwnej, chyba ręcznie robionej biżuterii.
Kiedy tak się w nie wpatrywałam, ktoś do nich podszedł. 
Ines.
Czarne włosy, upięte w wysokiego koka. Uśmiech od ucha do ucha, który wyglądał na zadziwiająco szczery. Bluzka w kropki i czarna, bardzo krótka spódniczka całkiem dobrze się na niej prezentowały. Jej obecność nie była dla mnie aż taki szokiem, jak samo zachowanie. Przytuliła na powitanie obydwie dziewczyny, całując je w policzki. Moja najlepsza kumpela, moja Riven, w tym świecie przyjaźniła się z tymi sukami?!
Chciałam do niej podejść, porozmawiać z nią i podpytać o całą tę sytuację, gdy ona nagle podchwyciła mój wzrok. Posłałam jej delikatny uśmiech, co chyba trochę ją zdziwiło. Przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, ja spokojnym i zaciekawionym, ona zdezorientowanym, ale jakoś dziwnie przepełnionym gniewem. Po chwili, kiedy stawiałam pierwsze kroki w jej stronę, wyciągnęła do mnie rękę i jak gdyby nigdy nic, pokazała mi środkowy palec.
Że co?!, krzyknęłam w myślach, zastanawiając się, co jest grane. Zmarszczyłam brwi, a ona uśmiechnęła się cwaniacko, znów odwracając się do swoich przyjaciółek. 
Czy Riven Coldaw w tym świecie była moim wrogiem? Co musiało się między nami wydarzyć, że tak zareagowała na mój widok?
Nim zdążyłam się nad tym zastanowić i jakoś to przetrawić, ktoś pacnął mnie w ramię, zwracając na siebie całą moją uwagę. Stanley na szczęście wcale się nie zmienił. Przynajmniej jeszcze nie zdążyłam zanotować żadnych zmian. Tak samo jak mój Stanley, roztaczał wokół siebie bardzo przyjemną aurę radości i pozytywnej energii. Przytulił mnie na powitanie. Trochę mi ulżyło. Bałam się, że może wszyscy moi starzy przyjaciele oprócz Marisol stali się moimi wrogami. Najwyraźniej tylko Riven miała ze mną jakiś problem, bo Stan zachowywał się nadzwyczaj przyjaźnie. 
- Gdzie masz Luka? - przekrzyczał muzykę. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, a on pokręcił głową z uśmiechem. - Myślałem, że będzie - dodał trochę zawiedzionym tonem. 
- Własnie doświadczyłam bardzo niemiłej sytuacji z Riven, więc jakoś nie mam głowy myśleć o Luku, wiesz? - wyjaśniłam, stając bliżej niego. Nie chciałam krzyczeć, bo bałam się, że ktoś to usłyszy i przekaże Joy albo samej Riven, mówiłam więc ciszej, ale za to prosto do jego ucha. Ta bliskość chyba trochę go zmieszała, bo uśmiechnął się niemrawo, ale nie ruszył się z miejsca.
- Znowu? Jezu, ile będziecie się tak gryzły? - zapytał, popijając w międzyczasie piwo z puszki.
- Opowiadałam ci kiedyś, o co poszło? - odpowiedziałam pytaniem, modląc się w duchu o jakieś informacje. 
Tym razem rozmowa poszła po mojej myśli, bo Stanley odpowiedział:
- Hm... kiedyś się przyjaźniłyście, a potem ty podkradłaś jej pierwszą miłość. Luka Hemmingsa - wyjaśnił, a mnie opadła szczęka. Jak to... podkradłam mojej przyjaciółce chłopaka? Co więcej... Riven i Luke?! Jak to się niby mogło w ogóle stać? - A co? - zapytał, rozglądając się dookoła.
- Nie, nic - odpowiedziałam, wciąż nie wierząc własnym uszom. Jeżeli to była prawda, to Amelia Smith była niezłym ziółkiem. I zdecydowanie była moim ogromnym przeciwieństwem. 
 - Zaraz wracam - rzucił, odwracając się na pięcie. 
Obserwowałam, jak podchodzi do Marisol i mocno ją przytula. Później długo ją całował, nie zważając na ludzi dookoła. 
Czyli jednak zaszła jakaś zmiana. Stan w tym wymiarze albo naprawdę wolał dziewczyny, albo jeszcze nie znalazł w sobie odwagi, by zerwać z Sol i przyznać się, że jest gejem. Zadziwiające, czy tak to wszystko by się potoczyło, gdyby naprawdę tego nie zrobił? Gdyby Bleach nigdy nie zostawił Marisol, nie przeżyłaby załamania, nie uciekłaby do Hiszpanii i nie zaszłaby w ciążę z jakimś idiotą? Wciąż mieszkałaby w Londynie i wciąż byłaby mi bliska. W każdym razie, dużo bardziej bliska niż obecnie. Nie do wiary. 

*

- Oj, no weź, z nami się nie napijesz? Ty? Amy Smith?!
Słyszałam to już czwarty raz tego wieczoru. Amy naprawdę musiała lubić imprezy i alkohol, bo za każdym razem, kiedy próbowałam komuś odmówić kolejki przy prowizorycznym barze zrobionym ze zwykłego stołu kuchennego, nikt mi nie wierzył. Myśleli, że się z nimi droczę i wciskali mi na siłę kieliszek w dłoń. W dodatku zawsze tak pełny, że prawie się z niego wylewało. 
Trochę bałam się odmówić, bo skoro Amy nigdy tego nie robiła, to zaraz zaczęłyby się pytania. Dlaczego, jak to tak? Już teraz, kiedy próbowałam się wykręcić, ktoś od razu zarzucił mi, że jestem w ciąży. Wszyscy dookoła podłapali temat i w ten niespodziewany sposób rozeszła się pierwsza plotka na mój temat. Nie potrzebowałam ich więcej, więc po prostu dałam się ponieść i wreszcie zaczęłam się bawić, na chwilę naprawdę zapominając o swoim problemie. 
Po kilku kolejkach zrobiło mi się tak błogo i radośnie, że nawet rozgniewany Luke, który znikąd pojawił się na imprezie i właśnie na mnie krzyczał, zwyczajnie mnie bawił. Śmiałam się, kiedy próbował przeprowadzić ze mną poważną konwersację.
- Rano mówiłaś, że źle się czujesz, a teraz spotykam cię na imprezie, na której mieliśmy być razem?! Co się z tobą, do cholery, dzisiaj dzieje? Nie poznaje cię, Amy! - powiedział, kiedy wreszcie udało mu się mnie wyciągnąć przed dom, żeby trochę pogadać.
Miałam nadzieję, że świeże powietrze trochę mnie otrzeźwi, bo pomału zaczynało mi się kręcić w głowie. Mocny alkohol na pusty żołądek - co za zabawa. 
- Amy - powtórzyłam po nim swoje imię i po raz kolejny wybuchłam śmiechem. - Nie jestem Amy... czy jestem Amy? - śmiałam się dalej.
Luke kręcił głową, irytując się coraz bardziej. Spróbował jeszcze raz:
- Smith, ogarnij się trochę. Pytam cię o coś, odpowiedz mi - burknął, łapiąc mnie za ramiona. Wyślizgnęłam się szybko. Unikałam jego dotyku i chyba wreszcie to zauważył. Przewrócił oczami. - Okey, czyli dzisiaj nie porozmawiamy. - Westchnął, a ja wzruszyłam ramionami, znów się śmiejąc. - Chodź, zawiozę cię do domu. Coś szybko się dzisiaj wstawiłaś - powiedział, a ja od razu zaprzeczyłam.
- Nie idę do domu. Chcę się bawić - rzuciłam radośnie, podskakując w miejscu jak mała dziewczynka. Było mi tak dobrze! 
- Daj spokój, jutro nie będziesz w stanie iść do pracy.
- Trooooszczysz się o mnie, to słoodkie. Ale do domu nie idę.
- Amy, gdzie idziesz? - krzyknął za mną, kiedy bez ostrzeżenia ruszyłam przed siebie. 
- Znaleźć antidotum! 
- Na co? Wracaj, tam jest ulica. Amy, cholera jasna! - krzyknął i wreszcie ruszył za mną. Obserwowałam go znad ramienia, nie bardzo zwracając uwagę na to, gdzie idę. 
Rzeczywiście. Była tam ulica. Bardzo ruchliwa ulica, na którą nieświadomie wbiegłam. Usłyszałam pisk opon, a później wrzask przerażonego Luka. Na szczęście nie czułam bólu. Po prostu odpłynęłam.

*

Kiedy obudziłam się nad ranem zlana potem z cholernie szybko bijącym sercem, nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Byłam w domu, w swoim pokoju, w swoim łóżku. Nie umarłam pod kołami samochodu! I na dodatek na nowo byłam sobą! Ciemnobrązowa grzywka opadała mi na oczy, trochę przysłaniając widok mojego cudownego pokoju.
Serce pomału się uspokajało, po kilku minutach głębokiego oddychania. Cała się trzęsłam - albo z przerażenia, albo z podekscytowania. Stwierdziłam, że raczej ze wszystkiego na raz. Dawno nie miałam tak pokręconych, długich i realistycznych snów, więc byłam niesamowicie zaskoczona. Przez chwilę naprawdę wierzyłam, że trafiłam do innej rzeczywistości, że straciłam rodziców, przyjaciół i Nialla.
- Niall - szepnęłam do siebie, zrzucając kołdrę na ziemię.
Pognałam do jego pokoju. Wpadłam bez pukania - w sumie nawet o tym nie pomyślałam. Jeszcze nie potrafiłam myśleć racjonalnie, buzowały we mnie ogromne emocje.
Horan wciąż leżał w łóżku, zagrzebany w pościeli po czubek głowy. Nie spał, miał szeroko otwarte oczy i przyglądał mi się ze zdziwieniem.
I w tym momencie wreszcie poczułam ulgę. Odetchnęłam, pozwalając swojemu sercu się uspokoić. Wpatrywałam się w jego niebieskie oczy, myśląc o tym, jak bardzo się za nim stęskniłam. To był tylko sen, a jednak czułam się tak, jakbym dopiero wróciła z jakiejś dalekiej podróży. Jakbym naprawdę miała go stracić na resztę życia i tęsknić każdego dnia coraz mocniej.
Niall podniósł trochę kołdrę, kiwając na mnie ręką. Nie mogłam i nie chciałam mu odmawiać, po prostu położyłam się obok, mocno się w niego wtulając. Kiedy objął mnie ramieniem i pocałował w czoło, ulżyło mi. Był tu i był prawdziwy. Nie żenił się z jakąś inną dziewczyną na plaży, nikomu się nigdy nie oświadczył, nie miał innej dziewczyny. Miał mnie. 
- Wszystko w porządku? - zapytał. Na pewno zauważył, że w moim zachowaniu było coś dziwnego. Ale ja pokręciłam tylko głową. Nie chciałam na razie o tym mówić. Nie chciałam do tego wracać, bo pomimo jego ogólnej zwyczajności, ten sen był moim najgorszym koszmarem w życiu.
- Teraz już tak - odpowiedziałam i jeszcze bardziej się w niego wtuliłam. - Zadzwonię dzisiaj do mamy. Zrobię ten pierwszy krok - powiedziałam to, co przed chwilą wpadło mi do głowy. Podjęłam decyzję i wreszcie pomału się uspokajałam.
- Cieszę się.
Po ponad miesiącu milczącej wojny, wreszcie się ugięłam. Ten sen naprawdę dał mi wiele do myślenia. Bo chociaż nic w moim życiu nie było perfekcyjne i zawsze znalazło się coś, na co mogłam narzekać... cieszyłam się, że jest takie, jakie jest. Było niepowtarzalne, oryginalne, i... po prostu moje.




~*~
~gif credit to owner

@NiewolnicyUczuc
#NU_ff

EDIT: Właśnie dokopałam się do pierwszej wersji NU *śmiech* w onetowskich czasach blog nosił nazwę Till the world ends. Totalnie wyleciało mi to z głowy :D

Dodatkowo: Zrobiłam stronę ze spisem wszystkich moich "dzieł". Zainteresowanych odsyłam TUTAJ :3

Och i ach! Wreszcie skończyłam <3 8633 słowa :3 Napracowałam się nad tym Shotem. Spędziłam nad nim wiele godzin - prawie cały weekend i dzisiejszy dzień. Jak już mówiłam gdzieś tam na górze, ciekawie mi się go pisało. Taka mała odskocznia od NU. Jak gdybyście się kiedyś zastanawiali, jak wyglądałoby życie Anyi bez Louisa i reszty, to już wiecie. Nie byłoby tak kolorowo, jak jest teraz. Przynajmniej ja tak uważam :3 Tak na marginesie mówiąc, co za cudowny tydzień! Najpierw moje urodziny, teraz urodziny NU <3 A jak Wam mija czas? Wszystko u Was w porządku? 
Czekam na Wasze opinie, bo jestem cholernie ciekawa, czy się spodobało, czy też nie. Wierzę, że mnie nie zawiedziecie, kochani.
Jeżeli jesteś czytelnikiem NU, proszę, zostaw ślad pod tym postem 
Pozdrawiam serdecznie, xx! 
Wasza Martis.

7 komentarzy:

  1. Zakochalam sie w tym one shot'cie *.* ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, skarbie ❤
      cieszę się, że chociaż jednej osobie się spodobało :)

      Usuń
  2. Jejka, jaki świetny one shot! Dawno przestałam czytać NU, nie wiem na którym rozdziale skończyłam, mam wrażenie, jakby było to wieki temu. Strasznie mi głupio teraz bo ta historia była jedną z moich ulubionych. Także od dzisiaj zaczynam czytać twoje opowiadanie OD NOWA! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, kochana! Cieszę się, że znowu tu zajrzałaś i jeszcze bardziej cieszy mnie, że postanowiłaś zacząć od nowa <3 mam nadzieje, że tym razem zostaniesz do końca :) pozdrawiam, xx.

      Usuń
  3. cudowny jest ten shot! najlepszy! jeju, nie wiem, jakimi slowami moge go opisac... :D rewelcyjny ;3 na poczatku myslalam, ze to nie jest sen, ze to wszystko sie dzieje naprawde, ze Amy i Anyia w jakis magiczny sposob zamienily sie cialami, ale to byl na szczescie sen :)
    a co do poczatkowej notki... ladne statystyki :D i ciesze sie, ze mialam w tym jakis malutki wklad :) no i oczywiscie jestem z Ciebie dumna! :) :* ale z drugiej strony jest mi smutno, ze powoli zblizamy sie do konca ;c no ale. czekam na nastepny rozdzial! :) <3
    PS. Spoznione wszystkieeeego wszystkiego najlepszego! 100000 lat :) <3 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PPS. Bardzo spoznione ;p
      przepraszam za obsuwe ale ostatnio jestem zalatana i nie mam w ogole na nic czasu... ;c

      Usuń
    2. Nie ma sprawy, kochana, spóźnione czy też nie, dziękuję, że w ogóle zdecydowałaś się napisać! <3
      Love, xx!

      Usuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!