26 maja 2015

Rozdział VIII: Sprawdzian z życia

P.O.V. Anya

Życie czasem bywa trudne i zakręcone. Nie da się wybudować ciągłej prostej drogi, po której poruszałby się każdy człowiek. Zawsze znajdzie się jakiś zakręt. Osobiście uważam, że to czy będzie bardzo ostry zależy tylko i wyłącznie od nas samych, od tego jak ten zakręt postrzegamy. Możemy wyobrazić go sobie jako bardzo delikatny, ledwie zauważalny, gdy coś jest dla nas nieważne, a może urosnąć do rangi punktu zwrotnego, jeżeli tak bardzo nam na czymś zależy. Dla mnie rozstanie z Horanem było dużo gorsze niż jakikolwiek zakręt. Ba, to nawet nie był zwrot! To było całkowite wypadnięcie z trasy i to na sporą odległość! Straciliśmy z oczu cel naszej podróży i nagle cała droga, którą do tej pory przebyliśmy, przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
Nikt jeszcze nie wymyślił mapy uczuć czy, konkretniej, mapy miłości. Dlatego samemu trzeba pilnować, czy podąża się w dobrym kierunku, o czym my niestety zapomnieliśmy. Żadne z nas nie kontrolowało tego, dokąd właściwie zmierzamy. Czy to źle? Zatracić się w uczuciach, zamiast wszystko analizować? Jak widać, złoty środek to jedyne lekarstwo.
Na szczęście obydwoje znaleźliśmy drogę powrotną, co dla nas było równoznaczne z ponownym pędzeniem przez autostradę uczuć. Dobrze wiedziałam, że wróciliśmy do punktu wyjścia i teraz, żeby to wszystko jakoś poukładać, musimy się zagłębić w to, co robimy. Znaleźć przyczynę i nie dopuścić do ponownego rozstania, które tak mocno na mnie zadziałało. Bałam się go stracić ponownie, dlatego byłam gotowa naprawdę dużo pracować nad naszymi relacjami. Żeby nie były toksyczne. Żeby żyło nam się jak najlepiej. W zgodzie. I co ważniejsze, razem.
W naszym przypadku, zakrętami nie były już same wydarzenia. Naszymi jedynymi przeszkodami, po pogodzeniu się ze sobą nawzajem, stały się nieprzyjemne słowa i komentarze wypowiadane przez bliskie nam osoby. Ludzi, którym ufaliśmy, którzy zawsze stawali po naszej stronie i byli przy nas w najgorszych momentach. Ci ludzie teraz bezczelnie próbowali rozbić nasze postanowienia i marzenia. Jak gdyby nasze uczucia już się dla nich nie liczyły.
 To, że wróciłam do Nialla pomimo wszystkiego, co stało się przed zerwaniem było nie do pomyślenia nie tylko dla moich przyjaciół. Nawet moja mama wyraziła swoje niezadowolenie, stawiając mi jasno, czego ode mnie oczekuje.
- Zerwij z nim, póki jest wcześnie. Później znajdziesz sobie milion wymówek, żeby tego nie zrobić. Zerwij z nim teraz - powiedziała podczas naszej ostatniej rozmowy przy kawie.  Jej wzrok mówił wszystko. Kryła się w nim groźba. Nie prosiła, nie dawała mi rad. Ona rozkazywała, co mam zrobić, kiedy ja nawet nie prosiłam jej o zdanie. Robiła to za każdym razem, odkąd oznajmiłam jej, że pogodziłam się z Horanem. Te negatywne uczucia... to było coś, co zrodziło się z nieufności i skrytej nienawiści do Nialla, gdzieś w głębi jej serca. Coś, z czym naprawdę ciężko było walczyć i czego nie dało się usunąć od razu.
- Przestań. Przestań mnie w kółko o to prosić! - odpowiedziałam, podnosząc głos. Nie mogłam dłużej znosić jej nieprzyjaznego tonu. Nie chciałam słuchać, jak nastawia mnie przeciwko Niallowi. Nie teraz, kiedy dopiero co wszystko prawie wróciło do normy.
Nie odpowiedziała od razu. Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi kurczowo obejmowała kubek od kawy. Znowu to samo - znowu próbowała mnie kontrolować. Zazwyczaj gdy coś nie szło po jej myśli, albo zamykała się w sobie, albo robiła wszystko, dosłownie wszystko, by wpłynąć na moją decyzję. Tym razem postawiła na to pierwsze, bo ostatnie słowa, jakie od niej usłyszałam, brzmiały: - Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy znowu cię zostawi, bo będzie chciał pobawić się z kolejną gwiazdką show biznesu.
- Nie zrobi tego - zaprzeczyłam od razu z siłą, jakiej sama się nie spodziewałam.
Nie powiedziała nic więcej.
Nie rozmawiałam z nią prawie od miesiąca. Kiedy do niej dzwoniłam, nie odbierała. Nie odpisywała na SMS-y. Nie zapytała Louisa nawet raz, czy wszystko u mnie w porządku. Odcięła mnie od siebie, bo moje zachowanie ją zawiodło. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że mnie tym raniła? Kiedy myślałam o tym, że jeszcze kilka tygodni temu tuliła mnie do siebie bez żadnego konkretnego powodu, dzwoniła co kilka dni, by sprawdzić jak sobie radzę, przywoziła ciasta, które piekła z nudów... to bolało, że teraz nie chciała zamienić ze mną nawet jednego słowa. Wbijała mi nóż w serce. Każdego kolejnego dnia coraz głębiej i głębiej. Postawiła mi nieme ultimatum, z którego na pewno zdawała sobie sprawę - albo zerwę z nim kontakt i wszystko wróci do normy, albo bawimy się w ciche dni.
 Sytuacja z mamą rozpraszała mnie w każdym możliwym momencie. Zamiast skupić się na nauce - moje umiejętności malarskie wciąż pozostawiały wiele do życzenia, miałam naprawdę dużo do nadrobienia - myślałam o tym, jak załagodzić sprawę. Gotując obiad, potrafiłam przypalić zupę przez swoją nieuwagę. Stłukłam wazon, odkurzając salon. Dosłownie wszystko wylatywało mi z rąk.
Rozprawienie się z tym samemu kosztowało mnie ogrom wysiłku, a nie mogłam powiedzieć o tym Niallowi. Po pierwsze, nie chciałam dawać mu powodów do kolejnych wahań co do naszej przyszłości. Po drugie, bałam się, że go tym zranię. Do tej pory jego relacje z moją mamą były raczej... neutralne. Nigdy nie była mu zbytnio przychylna, jednak ani razu również nie powiedziała o nim złego słowa. Przynajmniej nie w mojej obecności. Gdybym powiedziała mu prawdę... albo zacząłby się zbytnio starać, co i tak czasem mu się zdarza, albo zrobiłby się wobec niej oschły, bo nie potrafiłby poradzić sobie z tą sytuacją. Zupełnie jak ja teraz. Przestałam się starać nawiązać kontakt. Bo co innego mogłam zrobić? Okłamać ją, że przestałam widywać się z Horanem? Czy może naprawdę odpuścić sobie wielką miłość, dla jej kaprysu? Przecież to niedorzeczne. Nie powinna stawiać mnie w takiej sytuacji, w której wszystkie wyjścia wydawały się zabarykadowane.
Nim zdążyłam spokojnie powrócić myślami na ziemię, do parteru sprowadził mnie nagły ból, jaki przeszył moją rękę. Po raz kolejny sprawa matki mnie rozkojarzyła. Tym razem dosłownie przypłaciłam to własną krwią, która teraz delikatnie sączyła się z niewielkiego rozcięcia na palcu. Tak to jest, kiedy buja się w obłokach z nożem w ręku. Zanotowałam w głowie, by następnym razem skupić się na szykowaniu kolacji, zamiast bezsensownie wciąż wałkować jedno i to samo. Samo myślenie i tak nic nie da. Równie dobrze mogłabym walczyć z powietrzem, a efekt byłby taki sam.
Na szczęście krew nie lała się litrami. Szybko zabandażowałam palec, zdążając na chwilę przed tym, jak zadzwonił telefon. Poniedziałek wieczór, godzina dziewiętnasta - kto może dzwonić o tej porze? Niall i Louis wciąż byli na próbie, Riven spędzała zasłużone wakacje z mamą nad jeziorem u ciotki, robiąc sobie przerwę „od życia” i od technologii, a Stanley nie odezwał się do mnie odkąd powiedziałam mu o Horanie. Zupełnie jak moja mama zaczął mnie ignorować. Marisol nie dała znaku życia od kilku miesięcy, co było raczej zrozumiałe - rodzina, dom, dziecko - miała ważniejsze sprawy na głowie. Ostatnią osobą, o której pomyślałam, był Luke. Niemalże od razu poczułam ukłucie w sercu. Tak bardzo brakowało mi tego chłopaka, że niekiedy wieczorami zdarzało mi się płakać z tęsknoty. Był wściekły, że wybrałam Horana i wyparował z mojego życia - ot tak - a ja nie chciałam trzymać go przy sobie na siłę. Kolejna osoba, którą straciłam, wybierając miłość. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle miało to jakiś sens. Czy warto rezygnować ze szczęścia dla jednego człowieka? Prawda była taka, że choć wciąż kochałam Nialla, bo znaliśmy się tak dobrze i przeżyliśmy razem wiele wzlotów i upadków, to czasem miałam wrażenie, że z nasz wielki "powrót" przysparzał mi więcej smutku niż radości. Kiedy myślałam o tym, ile osób odradzało mi przebaczenie Horanowi, ile osób odwróciło się ode mnie, mając mnie za „głupią” i „naiwną”, cała ta „epicka miłość” nagle nabierała mniejszego znaczenia.
Nawet nie przeszło mi przez myśl, że osobą, która może do mnie dzwonić o tej porze, była ciotka Delphine. Ta ciocia, która pozwoliła mi zatrzymać się u niej we Francji na całe wakacje. Ta ciocia, która każdego dnia z zainteresowaniem wysłuchiwała moich wywodów na temat bezsensownych rozstań, mojej niby-wielkiej miłości do Horana oraz - w skrócie - tego, jakim był idiotą i niewdzięcznikiem. Całe lato nastawiałam ją przeciwko niemu, choć dość przypadkowo. Potrzebowałam kogoś, komu mogłam się wyżalić, a Delphine od zawsze była wyjątkowo dobrym słuchaczem. Co więcej, sama zaczynała rozmowy. To nie tak, że za każdym razem kiedy siadałyśmy przy stole w kuchni, sama narzucałam jej temat. Byłam wdzięczna za jej wyrozumiałość, za zainteresowanie i cenne rady dotyczące związków. Sama umawiała się w życiu tylko z jednym mężczyzną - z jej obecnym mężem, więc miała doświadczenie w zażegnywaniu sytuacji kryzysowych.
Ciotka Delphine była niezwykłą kobietą. Miała duszę romantyczki, a jednocześnie potrafiła twardo stąpać po ziemi. Wiedziała czego chce, choć zdarzało jej się bujać w obłokach. Widziała we wszystkich ludziach dobro, choć od razu potrafiła poznać się na człowieku i jego zamiarach.  Przez tak liczne skrajności w jej charakterze, naprawdę ciężko było odkryć, dlaczego dzwoniła. Albo nie miała nic konkretnego do powiedzenia i dzwoniła na "pogaduszki", albo szykowała się poważna rozmowa o życiu. Na ani jedno, ani drugie nie miałam ochoty, jednak zmusiłam się do odebrania telefonu.
- Cześć, kochana - rzuciła na wstępie. Mówiła zwyczajnym, typowym dla siebie tonem, bardzo żywiołowym i radosnym. - Wszystko w porządku?
- Po staremu - odpowiedziałam, nim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić. Właściwie, to nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu, więc Delphine nie miała pojęcia o mojej cichej wojnie z matką, ani o przystojnej przyczynie, która tę wojnę wywołała. Postanowiłam jednak nie wyciągać od razu wszystkiego na pierwszy ogień. - A u cioci?
- Ja ci dam po staremu - burknęła, zapominając o moim pytaniu.
- Mama kazała ci do mnie zadzwonić? - Od razu zapytałam o to, co nurtowało mnie najbardziej. Mama naprawdę była zdolna do wszystkiego, byle tylko na mnie wpłynąć. Niejednokrotnie nasyłała na mnie różnych członków rodziny, którzy mniej lub bardziej dali się jej zmanipulować.
- Nie kazała. Opowiedziała mi, co się ostatnio działo, a że nasłuchałam się tyle przez całe wakacje o pewnym blondynie, byłam w szoku, kiedy się dowiedziałam - odparła, a w jej głosie pojawiła się frustracja. Kolejna osoba, którą mogłam dodać do listy "przeciwko" nam. Zasmuciło mnie to, bo akurat ze wszystkich osób na ziemi, po Delphine spodziewałam się jasnego i obiektywnego osądu.
- Jasne, jasne. Każdy tak mówi. Już słyszałam milion powodów, dla których nie powinniśmy być razem. Nie musisz dorzucać kolejnych - stwierdziłam, siląc się na spokój. Nie miałam ochoty na kłótnię przez telefon. Wiedziałam jednak, że na zwykłej rozmowie i pouczeniu się nie skończy. Ciotka zdążyła mnie bardzo dobrze poznać, kiedy u niej mieszkałam. Nie mogę zaprzeczyć, że nawet trochę się ze sobą zżyłyśmy i ciężko było nam się pożegnać, dlatego to, że zadzwoniła i to, jak bardzo przejęta była sprawą z Horanem wcale mnie nie dziwiło. Zastanawiało mnie tylko, jak bardzo ją zawiodłam i czy będzie kolejną osobą, która powie mi, że jestem naiwna i nie potrafię trzeźwo myśleć.
- Najwyraźniej słyszałaś ich za mało, skoro nadal nie zmieniłaś decyzji - odbiła piłeczkę.
Przewróciłam oczami, choć dobrze wiedziałam, że ciotka mnie nie widzi. Zrobiłam to bardziej z przyzwyczajenia.
- Albo słyszałam wystarczająco dużo, by wiedzieć, że już jej nie zmienię.
Ciotka burknęła kilka słów po francusku, które brzmiały zadziwiająco podobnie do przekleństw, których nauczyli mnie paryżanie.
- Jesteś inteligenta i bystra. Jakim cudem nie dostrzegasz tego, jak bezsensowne jest twoje zachowanie? Wyjaśnij mi, proszę, czemu chcesz wrócić do chłopaka, który zaraz po waszym rozstaniu zaczął umawiać się z dziewczyną, z którą wcześniej cię zdradził? Skąd u ciebie aż tyle zaufania i wiary? Przecież dobrze wiesz, że jak raz zdradził, to zdradzi ponownie.
- A skąd mogę mieć pewność? Nie miałam okazji się przekonać, czy zdradzi ponownie, czy nie. I właśnie to teraz robię. Przekonuję się. To nie tak, że znów mu ufam. Kiedy wychodzi gdzieś z chłopakami, cały czas się denerwuję, że może rzeczywiście popełniłam błąd. Ale chcę spróbować, bo wiem, jak się czułam bez niego. Wcale nie było mi lepiej, niż teraz. Dlaczego nikt nie może zrozumieć, że jestem szczęśliwa? Że tego, do diabła, właśnie chcę? - zapytałam. Dawałam z siebie wszystko, żeby jakoś przekonać ją do moich racji. Ja też miałam coś do powiedzenia. Nie byłam głupia, ani naiwna. Wiedziałam, co robię, tylko najzwyczajniej w świecie nie było nikogo, kto chciałby mi uwierzyć.
- Bo wszyscy byliśmy przy tobie, kiedy wypłakiwałaś oczy, klęłaś na los i obrzucałaś go błotem. I nie chcemy, żebyś przeżywała to ponownie.
- Wierzę, że tak nie będzie.
- A jeśli? - zapytała, nie dając za wygraną. Delphine bywała równie uparta, co moja matka.
- To wtedy... wtedy, obiecuję, że nie musicie mnie słuchać, ani pocieszać. Poradzę sobie sama - stwierdziłam.
- Eh,  to nie tak, że nie chcę być wtedy przy tobie.
- Zdecyduj się wreszcie - burknęłam. Przez chwile panowała cisza. Myślałam, że może uraziłam ją swoją bezczelnością, ona jednak w odpowiedzi tylko się roześmiała. Nie byłam pewna, czy był to szczery śmiech, czy raczej wymuszony. Mnie również pomału zaczynało brakować cierpliwości. Miałam ochotę rozłączyć się bez słowa, jednak zmusiłam się do dokończenia rozmowy.
- Chciałabym w ogóle temu zapobiec - wyjaśniła krótko i zwięźle.
- Chcesz zapobiec mojemu szczęściu? Chciałabym, żebyście na razie dali mi spokój. Myślałam nad tym długo i rozważałam wszystkie za i przeciw. Nie podjęłam decyzji z dnia na dzień, choć tak to wszystko wygląda. Nie zrobiłam tego, bo pojawił się pierwszy lepszy facet, który obiecał, że wszystko się ułoży. Pojawił się ten facet, za którym tak tęskniłam. Więc... dlaczego nie dać mu szansy? Co w tym takiego bezsensownego, skoro obydwoje tego właśnie pragniemy? Wszyscy zachowują się tak, jakbym była niepoczytalna i nie potrafiła samodzielnie podjąć decyzji. To jest właśnie moja decyzja i choćby nie wiem, co się stało, to nią pozostanie. Dopóki wszystko jest w porządku... po co szukać problemu? - zakończyłam swój wywód, wreszcie dając upust złości i bezsilności, w którą wpędziła mnie matka. Wreszcie powiedziałam na głos to, o czym myślałam. I poczułam się lepiej. Częściowo.
 - Wiesz jak to brzmi dla osoby, która cię słucha? Nie jakbyś była niepoczytalna, ale jakbyś nie potrafiła odpuścić. Jakbyś na siłę szukała tej całej wielkiej miłości, którą podobno go darzysz. Mam wrażenie, że po prostu potrzebowałaś... kogoś. A on akurat był obok. - Westchnęła, po czym dodała: - Jeszcze miesiąc temu zachowywałaś się inaczej. Byłaś wściekła i sfrustrowana. Mam wrażenie, że robisz to, bo chcesz wreszcie poczuć coś innego. Ale nie musisz robić tego na siłę! To, że do niego wrócisz i będziesz miała kogoś, nie rozwiąże problemu! Zwłaszcza, że tym kimś, jest ten, kto ci tego problemu przysporzył.
 „Co za bzdury...”, pomyślałam, jednak nie śmiałam powiedzieć tego na głos.
 To, co powiedziała Delphine nie tylko wprawiło mnie w osłupienie, ale i mocno zastanowiło. A co, jeśli ciotka miała rację? Akurat ze wszystkich za i przeciw, które rozważałam, nie pomyślałam o takiej możliwości. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może to tylko pragnienie posiadania kogoś zmusiło mnie do powrotu do Nialla. Przeraziło mnie to do tego stopnia, że bałam się odezwać. Jak gdyby jakiekolwiek wypowiedziane przeze mnie słowo, miało się automatycznie stać potwierdzeniem tej cholernej możliwości. Wreszcie ktoś dał mi do myślenia, po tylu przebytych bezsensownych pogadanek.
- Rozumiem, że chcesz dać mu szansę. Nie zabraniam ci, bo nie mam takiego prawa. Tym bardziej za nic cię nie obwiniam. Dzwonię tylko po to, by prosić cię, żebyś uważała. Nie daj się sobą bawić, dobra? Wiesz co dla ciebie najlepsze, w końcu jesteś inteligentna. Macie moje błogosławieństwo, jeżeli kiedykolwiek byście jakiegoś potrzebowali - zakończyła, dodając mi otuchy, jednocześnie zadziwiając po raz kolejny. Co za mądra kobieta! Chyba nikt nie miał aż tyle doświadczenia w mistrzowskim doradzaniu, co ona.
- Zaczekaj - rzuciłam szybko do słuchawki, nim zdążyła się rozłączyć. Nie odpowiedziała, ale na pewno się nie rozłączyła. - Ty i wujek Xavier... też mieliście tyle problemów?
 Byli ze sobą od tak dawna... Czasem dziwiło mnie, że jeszcze ze sobą wytrzymują. Zwłaszcza, że i jedno i drugie było równie uparte i kapryśne, o czym zdążyłam się przekonać, kiedy jeszcze u nich pomieszkiwałam.
 - Jestem twoją ciotką i nie powinnam ci mówić wszystkiego, ale... jako twoja przyjaciółka zdradzę ci mały sekret. Wiesz, że wujek Xavier jest jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek się spotykałam, prawda? - Nie czekała na moją odpowiedź, po prostu kontynuowała: - No więc... czasami żałuję, że nie pobawiłam się trochę życiem, zanim zdecydowałam się założyć rodzinę. - Po chwili namysłu, dodała: - Mimo wszystko, nie zamieniłabym go na nikogo innego na świecie, czy z problemami, czy bez problemów, cieszę się, że o niego powalczyłam.
Więcej informacji nie udało mi się od niej wyciągnąć. Poważną część pełną rad i przestróg miałyśmy już za sobą. Pogawędziłyśmy jeszcze kilka minut o Florence, jej córce i Louisie. Później opowiedziała mi o najnowszej egzotycznej roślinie, którą udało jej się zdobyć. Zagoniła mnie do pracy, przypominając o moich zmarnowanych (prawie) dwóch latach po odłożeniu sztalugi. Ogólnie mówiąc, zamieniła się w ciocię, która poczuwała się do obowiązku sprowadzenia mnie na ziemię. Cieszyło mnie to, że potrafiła rozmawiać ze mną w tak różny sposób, a jednocześnie równie skutecznie. Po jednym telefonie, miałam tyle zapału do pracy, że prawie od razu rzuciłam się na mój nowy szkicownik, by trochę popracować.

*
P.O.V. Harry

- Jak zaraz się czegoś nie napiję, to chyba stracę głos - jęknął Louis, potrząsając mnie za ramię. Jeżeli w ten sposób chciał prosić mnie o przyniesienie mu wody, to nie miał na co liczyć. Byłem równie wykończony, co on i naprawdę nie miałem zamiaru ruszać się z miejsca przez następne stulecie.
 Reszta chłopaków rzuciła Louisowi znużone spojrzenia, dając mu jasno do zrozumienia, że na nich również nie ma co liczyć. Byliśmy na nogach od szóstej rano, po zaledwie pięciu godzinach snu zeszłej nocy. Godzina dziewiętnasta, a my jeszcze nie wyszliśmy ze studia. Dzisiejsze nagrania przedłużyły się niemal o połowę czasu, który mieliśmy poświęcić na odpoczynek. Później od razu zagoniono nas na ćwiczenia wokalne, które, o zgrozo, trwały równie długo, co nagrania. O tej porze, jedyne na co każdy z nas miał ochotę, to sen. Zayn ze zmęczenia prawie zasypiał na ramieniu Liama, który próbował się otrzeźwić, raz po raz klepiąc się po policzkach. Nawet Niall nie miał chęci do żartów, co w naszej karierze zdarzało się doprawdy bardzo rzadko.
 - Harry... - Louis ponowił próbę, tym razem używając jeszcze bardziej żałosnego tonu. Trochę ruszył moje zmęczone serducho, jednak nie na tyle, bym ruszył się więcej jak o milimetr. - Wody.... proszę - dodał, na co tylko westchnąłem.
 Gdy tak patrzyłem na moich przyjaciół, siedzących w ciasnej grupie, ledwie żyjących, nie odzywających się nawet słowem, coś się we mnie ruszyło. Współczułem im tak samo, jak współczułem sobie, przez co wykrzesałem z siebie resztki energii, by podnieść się z miejsca. Oczy wszystkich w jednej chwili zwróciły się na mnie. Miałem wrażenie, że patrzę na grupę szczeniaczków, czekających na obiad. Westchnąłem po raz drugi, tym razem jeszcze bardziej przeciągle, by dodać sytuacji nieco więcej dramatyzmu. Uśmiech Louisa był dość pokrzepiający, bym wreszcie wyszedł ze studia.
 Powlokłem się do sali obok, w której czasem składowaliśmy wodę, w razie właśnie takich sytuacji, kiedy brakuje nam jej najbardziej. Niestety, nasz składzik był równie pusty, jak mój żołądek. Nagłe burczenie w brzuchu sprawiło, że do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Kumple wielbiliby mnie jeszcze bardziej, gdybym dodatkowo przyniósł im coś do jedzenia.
 Wróciłem do studia po bluzę, w której zostawiłem portfel i telefon. Gdy wszedłem do środka z pustymi rękami, Louis jęknął tak donośnie, że prawie rozbolała mnie głowa.
 - Przelecę się do sklepu - ogłosiłem, czekając na oklaski.
 - Jesteś aniołem! - rzucił mi na odchodne Zayn.
 Lubiłem słuchać takich pochwał. Przez to, że jeszcze kilka miesięcy temu miałem na pieńku z każdym z moich przyjaciół, teraz zrobiło się tak sympatycznie, że miałem ochotę uściskać wszystkich z osobna. To był tylko jeden z licznych powodów, dla których zdecydowałem się poświęcić i wyruszyć w tę niebezpieczną wyprawę po wodę.
           Wydawałoby się, że już nie miałem w sobie nawet grama energii. Że kiedy otworzyłem drzwi, zrobiłem to spokojnie i delikatnie, tak bardzo nie chciało mi się iść. Jednak osoba, która teraz przeze mnie leżała na betonie zdecydowanie musiała mieć o tym inne zdanie. Ines Charpentier wciąż siedziała na ziemi, rozmasowując czoło, kiedy ja stałem jak idiota, ze zdziwieniem się jej przyglądając. Co ona... skąd ona się tutaj wzięła? Przed drzwiami naszego studia?
 - Dawno nikt mnie tak wspaniale nie przywitał - rzuciła z ironią, patrząc na mnie z wyrzutem.
 Dopiero po chwili otrząsnąłem się z szoku na tyle, by wreszcie pomóc jej wstać. Otrzepała z brudu czarną spódnicę, poprawiła koszulę i przeczesała dłonią czerwone włosy, które w świetle lamp ulicznych wyglądały bardziej na pomarańczowe. W ogóle się nie zmieniła, co mnie w sumie nie dziwiło. Nie widzieliśmy się zaledwie przez miesiąc - nasz napięty grafik nie pozwalał mi obecnie na co weekendowe spotkania i pogaduszki każdego wieczora. Prawdopodobnie fakt, że nie odezwałem się do niej przez cały ten czas, tak bardzo ją rozgniewał. No, cóż, zdarza się.
 Ines wyglądała zjawiskowo, nawet gdy była sfrustrowana, kiedy w jej oczach pojawiała się dziwna iskra jakby skrywanej nienawiści. Przynajmniej tak to odbierałem, bo stała przede mną w milczeniu, prawdopodobnie gorączkowo myśląc od czego zacząć rozmowę, przyglądając mi się tak natarczywie, że miałem ochotę odwrócić wzrok.
 - Przepraszam... za te drzwi - zacząłem, przerywając krępującą ciszę. - I... no... miło cię widzieć. Minęło trochę czasu...
 - Nie wysilaj się - warknęła, mijając mnie szybkim krokiem.
 Złapałem ją za nadgarstek, nim zdążyła zniknąć w środku budynku. Z cichym westchnięciem i kilkoma przekleństwami rzuconymi pod nosem, zamknęła z powrotem drzwi studia. Nie patrzyła na mnie. Uciekała wzrokiem, gdzie tylko się dało, byle tylko nie musieć patrzeć mi w oczy. Jej zachowanie delikatnie się zmieniło, co zbiło mnie z tropu. Teraz wyglądała na... zranioną? Poczułem się winny, nim w ogóle zdążyliśmy zacząć rozmowę, na którą ona najwyraźniej wcale nie miała ochoty.
 - Teraz chcesz gadać, co? Wcześniej nie mogłeś odezwać się słowem? - zapytała, wreszcie zaszczycając mnie jednym, długim, zdegustowanym spojrzeniem. Zacisnęła mocno wargi, jakby próbowała powstrzymać się od kolejnego pytania.
 - Przepraszam. Byłem naprawdę cholernie zajęty. Jakoś... bardzo szybko zleciał ten ostatni miesiąc. Chciałem do ciebie napisać, naprawdę. Ale nie miałem kiedy - powiedziałem ze skruchą, częściowo zgodnie z prawdą.
 Rzeczywiście myślałem o niej zaledwie dzień wcześniej, kiedy kładłem się spać. Zastanawiałem się, czy jest jeszcze sens cokolwiek mówić, skoro tak długi czas milczałem. Wydawało mi się, że i tak nie będzie chciała mnie słuchać, bo zostawiłem ją bez słowa. Prawda była taka, że po całej sprawie z Joy, zwyczajnie nie miałem ochoty na budowanie relacji z jakąkolwiek dziewczyną. Postanowiłem nie szukać nikogo na siłę, bo takie uporczywe trzymanie się jednej osoby, do której na dodatek wcale nie pała się tak ogromną sympatią, jak wcześniej, zwyczajnie nie ma najmniejszego sensu. Cała nasza relacja dodatkowo przestała mieć sens, kiedy odkryłem, że Ines ma trochę... inną osobowość, niż mogło się wydawać. Kreowała się na delikatną dziewczynę, słodką i przyjazną, otwartą na innych ludzi i bezinteresowną. Jak się okazało, z łatwością potrafiła niszczyć ludzi i obrzucać ich błotem, była zawistna i gniewała się o każdą błahostkę. Dowiedziałem się o tym na imprezie pożegnalnej dla Anyi, tuż przed jej wyjazdem do Paryża. Przypadkiem usłyszałem część rozmowy dziewczyn, w której chwaliła się koleżankom, jak cudownie rozbiła związek dwojga moich przyjaciół, którzy przez tak długi czas borykali się z konsekwencjami bałaganu, którego z premedytacją narobiła. Nienawidziła Any z całego serca i nie bała się tego okazywać, dlatego rozwaliła nawet całe przyjęcie, tak drobiazgowo zaplanowane przez Luka.
 Wniosek był taki, że tak naprawdę nie chciałem z nią rozmawiać. Nie miałem jednak zamiaru narobić sobie kolejnej pokaźnej liczby wrogów, dlatego starałem się urwać z nią kontakt delikatnie, bez kłótni, w przyjaźni. Jak widać zrobiłem to dość nieumiejętnie, skoro teraz łypała na mnie groźnie spod swojej ognisto czerwonej grzywki.
 - Nie miałeś kiedy... Dobrze, rozumiem - odpowiedziała, wyrywając nadgarstek z mojego uścisku. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że cały czas ją trzymam.
 - Mówię poważnie. Naprawdę mi przykro. To... trochę głupio wyszło. Miałem się do ciebie niedługo odezwać, wreszcie mamy przerwę w grafiku - wyjaśniłem. Próbowałem być spokojny i nie brać do siebie zbytnio jej wrogości. Jakby nie patrzeć, to była całkowicie moja wina, więc musiałem przyjąć na klatę całe to piekło, które była w stanie mi zgotować.
 - Dobrze, rozumiem - powtórzyłam, kręcąc głową. - Co więcej mam powiedzieć? Nie ma sprawy, chodźmy na kawę? Też mam swoje życie i swój grafik. A przez ciebie zaraz będę spóźniona - burknęła, krzyżując ręce na piersi. Patrzyła na mnie wyczekująco, aż jej odpowiem.
 - Masz spotkanie w studio? - zapytałem zdziwiony.
 Uśmiechnęła się, ale zdecydowanie nie radośnie. Raczej złowrogo, jakby właśnie obmyślała plan na zniszczenie mi życia, gdy zaczniemy pracować obok siebie.
 - Kiedyś wysłałam im demo. Jak się okazało, było wystarczająco dobre, żebym mogła zacząć myśleć o nagraniu własnej płyty. Dzisiaj rano podpisałam kontrakt - wyjaśniła z dumą. Kipiała pewnością siebie, którą wcześniej tak zdradziecko trzymała w ukryciu. - Niestety będziemy się teraz częściej widywać. Mam nadzieję, że mimo wszystko będziemy zachowywać się profesjonalnie - dodała. Zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy na ziemi. Jakby siedziała w tej branży od kilku lat. Miałem ochotę się głośno roześmiać, jednak pohamowałem się, by nie urządzić sceny na środku ulicy.
                - Nie ma żadnego problemu. Pełen profesjonalizm. Widzimy się... zapewne niedługo - odpowiedziałem tylko, odwracając się na pięcie.
 Ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu najbliższego sklepu. Całe to niespodziewane spotkanie Ines, która aż kipiała nienawiścią, trochę mnie ożywiło. Poczułem przypływ energii, który trochę otrzeźwił mój umysł. Zacząłem się zastanawiać, kto ma większe kłopoty - ja, Anya czy biedny, niczego nieświadomy Niall.

*
P.O.V. Anya

  Kompletnie zatraciłam się w pracy. Od rozmowy z ciocią, aż do teraz nie wyściubiłam nosa ze swojego pokoju. Siedziałam przy biurku, szkicując coś, a raczej kogoś, kto niesamowicie przypominał postać z komiksu. Nie miałam pojęcia skąd wziął się w mojej głowie taki obraz, jednak cieszyłam się, że umiejętnie potrafiłam przelać go na papier. Doprawdy, czułam się tak, jak gdybym nigdy nie odłożyła ołówka nawet na chwilę, a minęło prawie dwa lata, odkąd zrobiłam sobie przerwę.
 Rysunkiem zajęłam się jeszcze w podstawówce, kiedy mój brat stał się fanatykiem piłki nożnej. Po pierwsze, miał mniej czasu dla mnie, więc często przesiadywałam sama w pokoju, okropnie się nudząc. Po drugie, pozazdrościłam mu, że znalazł wreszcie hobby, które naprawdę całkowicie go pochłonęło. Zdecydowałam, że sama się czymś zainteresuję, a że w każdym pokoju dziecka znajdzie się paczka kredek, ołówek i tona papieru i kolorowych zeszytów, to padło na rysowanie, szkicowanie i kolorowanie.
 Prawdą jest, że praktyka czyni mistrza. Najprawdopodobniej nie ma nawet czegoś takiego, jak talent. Liczy się to, ile czasu poświęcisz na pracę nad swoimi umiejętnościami. A skoro zajmowałam się rysunkiem od dziecka, moje umiejętności były naprawdę szeroko rozwinięte.
 Przestałam rysować w liceum, kiedy ktoś pod koniec pierwszej klasy dla zabawy wyrwał mi notes z ręki i wyśmiał moje bazgroły, które z nudów szkicowałam na lekcjach historii. Jako że jestem osobą, która bierze do siebie wszystkie negatywne opinie, przez jedną osobę potrafiłam zaprzestać robienia tego, co kocham.
 Powrót do rysunku był dla mnie niczym odzyskanie starej osobowości. Miałam dość długą przerwę, by kompletnie się od tego odzwyczaić i przestać za tym tęsknić. Przyzwyczaiłam się do nie robienia tego, co sprawiało mi najwięcej przyjemności. Przez jednego półgłówka, który kiedyś ot tak skrytykował moje szkice, prawie pozbawiłam siebie przyszłości, którą tak dokładnie widzieli i zaplanowali moi rodzice. Byłam cholernie wdzięczna matce za to, że wysłała moje dokumenty do Akademii Sztuk Pięknych. Choć zrobiła to bez mojej wiedzy i częściowo wbrew mojej woli, nie miałam jej tego za złe.
 Dopiero, kiedy super bohater z rysunku zaczął niebezpiecznie przypominać Luka, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co właściwie robię. To, że za nim tęskniłam, to mało powiedziane. Brakowało mi jego obecności. Doprawdy, zaczęłam się czuć jak Anya sprzed jakichś sześciu lat, która raz - robiła to, co kocha i dwa - straciła tego, kogo kochała najbardziej. Kiedy Luke wyjechał z kraju, straciłam przyjaciela, który rozumiał mnie najlepiej na świecie. Wtedy jedyne, co mi pozostało, to sztuka. Teraz było podobnie. Oprócz tego, że teraz straciłam przyjaciela, ale miłość zachowałam przy sobie. Czasem zastanawiałam się, czy aby na pewno dokonałam właściwego wyboru. Czy uczucia jakimi darzyłam Horana naprawdę były ważniejsze od tego wszystkiego, co przeżyłam z Lukiem? Czy jedno musiało wykluczać drugie? Cholerne uczucia i cholerni faceci...
 Dźwięk dzwonka do drzwi i ciekawość, jaka mną zawładnęła... to chyba jedyne, co mogło mnie oderwać od szkicownika. Z żalem, ale jednocześnie z ekscytacją zbiegłam po schodach, by otworzyć tajemniczemu gościowi, który bez zapowiedzi zjawił się o dwudziestej pierwszej wieczorem. Dość późna pora, jak na odwiedziny.
 To mało powiedziane, że byłam zaskoczona. Stałam w progu z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się nadziwić, że Luke Hemmings przypomniał sobie o moim istnieniu i (prawdopodobnie) przezwyciężył w końcu gniew i zazdrość. Uśmiechnął się, dość nieśmiało spoglądając w moje oczy. Musiał czuć się fatalnie przez te ostatnie tygodnie i teraz nie wiedział jak się zachować, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziałam u niego aż takiego spokoju, zdezorientowania i... niewinności? Wyglądał niewinnie, kiedy tak stał przede mną, raz po raz przesuwając butem po wycieraczce, próbując sklecić pierwsze zdanie. W dodatku jego ubiór... jakoś do niego nie pasował. Zwykłe, czarne jeansy i biała koszula. Czarna skóra i tenisówki. Czy dzisiaj było jakieś święto, o którym zapomniałam?
 Jakby tego było mało, wyciągnął zza pleców cudowną, pięknie pachnącą, czerwoną różę, którą bez słowa po prostu mi wręczył.
 W porównaniu do mnie, prezentował się wyjściowo i elegancko. Poczułam się fatalnie, kiedy przypomniałam sobie, jak wyglądam. Rozczochrane włosy, związane na szybko, bez ładu,  w koński ogon, ledwie widoczny makijaż i, na domiar złego, dresy! Chyba żadna kobieta na świecie nie chciała by tak wypaść w takiej chwili. Choć sama do końca nie wiedziałam, co to właściwie za „chwila”.
 - Jest... kilka powodów, dla których tu dzisiaj jestem - zaczął. Przez chwilę mówił niepewnie, później zaczęła przez niego przemawiać determinacja. Dawno nie widziałam, by zachowywał się aż tak poważnie. - Niedawno zachowałem się jak skończony idiota, zrywając naszą przyjaźń przez... tego tam - kontynuował. Przewróciłam oczami, śmiejąc się cicho. To miłe, że w ogóle próbował. Nie musieli od razu stawać się najlepszymi kumplami. - Nawet jeżeli zostanę w strefie przyjaźni do końca życia... to lepsze, niż stracić cię na zawsze. - Na chwilę urwał, by po chwili dodać: - Bycie tym drugim jest cholernie męczące i... ogólnie do bani. Ale mimo wszystko, cieszę się, że cię mam.
 - Zasadniczo, to jesteś tym pierwszym, który zwiał z kraju i nie wykorzystał okazji - dobiłam go, tylko częściowo dla własnej satysfakcji.
 - Nie przypominaj mi o tym... To chyba dotychczasowo największy błąd mojego życia.
 - Nie martw się, na pełno popełnisz ich więcej. - Uśmiechnęłam się szeroko, żeby trochę dodać mu otuchy. Cała ta sytuacja była tak słodka i niespodziewana, że nawet mój opłakany wygląd nie był w stanie popsuć mi humoru. Zważywszy na to, że Luke widział mnie w gorszych sytuacjach, próbowałam nie zwracać na to uwagi.
 Odchrząknął, wyprostował się i kontynuował:
 - Parę lat temu, dokładnie o tej godzinie, w tym dniu, dwudziestym piątym września, pewna piękna dziewczyna wyznała mi, że mnie kocha. Wtedy byłem młody i bardzo, bardzo, bardzo głupi. Dzisiaj ja przyszedłem powiedzieć jej to samo - Podniósł rękę, by mnie uciszyć, nim zdążyłam zaprotestować. Sytuacja pomału wymykała się spod kontroli, jednak posłusznie zamilkłam. - Any, ja wiem, że ty już nie kochasz mnie w ten sam sposób, co jak kocham ciebie. Nie przyszedłem tu, by walczyć o twoje względy czy... cokolwiek. - Jego dziwne wtrącenia sprawiały, że sytuacja rzeczywiście stawała się mniej poważna. - Przyszedłem, by powiedzieć ci, co do ciebie czuję. Tak po prostu. Może nigdy tego nie odwzajemnisz, a może... jeżeli będę wystarczająco cierpliwy, to dasz mi szansę. Nie wiem, co postanowisz, co myślisz, ani co czujesz. Ale wiem, co ja myślę i czuję. I jestem tu, by głośno ci o tym powiedzieć. Cieszę się, że cię mam... nawet jako przyjaciółkę - zakończył.
 Dawno nie czułam tak wielu emocji na raz. Z jednej strony byłam szczęśliwa, bo odzyskałam przyjaciela. Osobę, której obecnie chyba ufałam najbardziej na świecie. Jednocześnie bałam się, gdyż nic, kompletnie nic nie zostało rozwiązane po mojej myśli. Wróciliśmy do punktu wyjścia, sprzed prawie czterech miesięcy. Cała nasza trójka zapętliła się w czasie, co mnie zaczynało frustrować. Spotykałam się z Horanem, bo byłam pewna, że go kocham. Tymczasem nie miałam pojęcia, co czuję do Luka, bo był nie tylko moim przyjacielem, ale także pierwszą miłością. Chciałam, by został jedynie moim przyjacielem, ale on uporczywie próbował wygrać moją miłość. Niall zatruwał moją przyjaźń z Lukiem, a Luke zatruwał mój związek z Niallem. Cały czas stałam po środku, równie zdezorientowana, co kilka miesięcy temu. Los robił sobie z nas żarty. A mi wcale nie było do śmiechu.
                Mimo wszystko, przemowa Hemmingsa zadziałała na mnie pozytywnie i już chwilę później trwałam w tak dobrze znanych mi, przyjacielskich objęciach. Cieszyłam się, że go mam. Tęskniłam za nim, gdy nie było go obok i tylko to pomogło mi podjąć decyzję. Wolałam przystać na warunki, jakie podrzucało nam życie i męczyć się z ułożeniem wszystkiego ponownie, niż kompletnie odpuścić. Wierzyłam, że to dobra decyzja. Modliłam się w duchu, bym miała rację.

*
P.O.V. Niall

 Po tylu godzinach pracy, jedyne czego pragnąłem, to zobaczyć uśmiech Anyi, przytulić ją i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Lubiłem, kiedy tak mówiła. Nawet, kiedy nie narzekałem, od czasu do czasu, tak po prostu, powtarzała mi, że będzie dobrze. Ufałem jej na tyle, że za każdym razem wierzyłem. To pomagało mi przetrwać, kiedy nie było jej obok.
 Wszystko będzie dobrze.
 Wracaliśmy z chłopakami z restauracji na piechotę. Byliśmy niedaleko od domu, zdążyliśmy już trochę odpocząć i najeść się do syta, więc pomysł Liama ze spacerem i złapaniem świeżego powietrza wydawał się całkiem dobry. Spokojnym krokiem przemierzaliśmy kolejne przecznice, gawędząc, żartując i śmiejąc się. Po dniu ciężkiej pracy i dobrze wykonanej robocie mieliśmy pozytywne nastawienie i radosne nastroje. Mieliśmy siebie nawzajem, mieliśmy naszych fanów, wszystko szło po naszej myśli, wciąż pięliśmy się na szczyt i zdecydowanie mieliśmy przy tym niezły ubaw. W dodatku, co najważniejsze, znów miałem Anyę. Kochałem ją tak mocno, że znów w bardzo krótkim czasie stała się dla mnie centrum wszechświata. Jej uczucia dawały mi taki ogrom pozytywnych emocji, że nawet fakt, iż wciąż musiałem użerać się z udawaną miłością do Demi- o której oczywiście od razu powiedziałem Anyi - oraz to, że musieliśmy ukrywać nasz związek z Ans przez kolejnych kilka tygodni nie psuły mi humoru.
 Jedyną osoba, która mogła mnie w tym momencie zdenerwować, był Luke. Luke Hemmings, który ku mojemu przerażeniu właśnie przytulał się do mojej dziewczyny, pod drzwiami domu Louisa. Przystanąłem w miejscu, przyglądając się całej scenie.  Harry, który szedł tuż za mną, wpadł na mnie z impetem, klnąc pod nosem, że jestem nieuważny. Dopiero po chwili moi kumple zrozumieli, dlaczego z sekundy na sekundę mój humor tak diametralnie się zmienił.
                Czy powinienem się martwić?
 - Wszystko w porządku? - zapytał Louis, kładąc dłoń na moim ramieniu. Ten przyjacielski gest wcale mnie nie uspokoił. Wściekłość, desperacja, bezsilność, irytacja, zmartwienie i żal. Milion negatywnych emocji w jednym człowieku, w jednym umyśle, w jednym sercu.
 - Nic nie jest w porządku. Cholera, czy ty to widzisz? - zapytałem, nie mogąc opanować drżenia głosu. Nie ze smutku, ale z gniewu. Miałem ochotę podejść do Luka i najzwyczajniej w świecie go uderzyć. Jednak zdawałem sobie sprawę, że takie zachowanie po raz kolejny przekreśliłoby mnie u Anyi. A na niej zależało mi bardziej, niż na honorze.
 Dawno nie byłem tak zdenerwowany na Any. Zdarzało się, że się kłóciliśmy. Bywało, że przysparzała mi cierpień. Ale tym razem przeszła samą siebie, a nawet o tym nie wiedziała.
 Bałem się pomyśleć, dlaczego właściwie tam stoją. Dlaczego się przytulają i co właśnie sobie mówią. Miałem milion pomysłów, choć tak naprawdę w ogóle nie chciałem wiedzieć. Wolałbym zapomnieć. Najlepiej od razu.
 - Stary, wyluzuj. Wszyscy wiemy, że Anya taka nie jest. To na pewno da się jakoś wyjaśnić - stwierdził Liam, posyłając mi spojrzenie pełne litości. Ostatnie czego potrzebowałem, to pieprzona litość.
 - Rzecz w tym, że Anya dawno się zmieniła. I nie jestem pewien, czy chcę, żeby to wyjaśniała - powiedziałem cicho, strzepując dłoń Louisa z ramienia. Nie miałem ochoty tam stać i słuchać możliwych przypuszczeń moich kumpli. Nie chciałem, by patrzyli na mnie przepraszająco, jakby właśnie stało się coś cholernie złego. Starałem się nie widzieć tych porozumiewawczych spojrzeń, które rzucali między sobą, jakbym był ślepy i nie widział, co się dzieje. Teraz nie byłem już wściekły tylko na Anyę czy Luka. Teraz nawet oni zaczynali mnie denerwować.
 - Idźcie, ja... przyjdę później - rzuciłem na odchodne, idąc w przeciwną stronę niż oni. Nie miałem siły teraz się z nimi rozprawiać. Nie po takim dniu. Byłem na tyle poirytowany, że mogłoby dojść do rękoczynów, na czym zależało mi najmniej. Luke pewnie uśmiechałby się triumfalnie, czego również nie chciałem być świadkiem. Any także miałem na dzisiaj dosyć.
 Nagle ta osoba, z którą najbardziej na świecie chciałem się zobaczyć, stała się tą, której w ogóle nie chciałem widzieć.
 Wszystko będzie dobrze.
Postanowiłem trzymać się tej myśli.


~*~

Hej, kochani! Jak widzicie, szykuję powrót na blogspot. Nie wiem jeszcze, co się stanie z nową stroną - uwielbiam ją, jednak przyznam,  że na blogspocie zawsze czułam z Wami większy kontakt. Zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie. Na razie myślę, żeby pociągnąć obydwie wersje, zobaczyć, którą Wy preferujecie. 
Wybaczcie te wszystkie niedogodności.
Ostatnio niewiele się odzywacie. Czy wszystko w porządku?
Pozdrawiam,
Martis.

#NU_ff





  • Gif credit to owner.
  • Nie posiadam żadnych praw do utworów muzycznych. Prawa te posiadają odpowiedni artyści oraz wytwórnie muzyczne.
  • Twitter
  • Facebook


  • PS: Czy ktoś wie, jak wyłączyć tę nową weryfikację z wpisywaniem kodu? :o


    2 komentarze:

    1. hohoho, czas na nadrobienie zaleglosci ;3
      ja chyba wole blogspot, chociaz to powinno zalezec tylko od tego, gdzie Tobie jest wygodniej ;)
      a rozdzial swietny, szkoda tylko, ze Niall zareagowal tak, a nie inaczej... nie wie nawet, co sie stalo... ale rozumiem go.
      lece do kolejnego rozdzialu, buzka ;*

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Dziękuję za komentarz i opinię, kochana! :)
        Mi też chyba jest wygodniej na blogspocie, jakoś łatwiej jest się skontaktować z czytelnikami :3
        Pozdrawiam, xx!

        Usuń

    Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!