P.O.V. Anya
Życie czasem bywa trudne i zakręcone. Nie da się wybudować ciągłej prostej drogi, po której poruszałby się każdy człowiek. Zawsze znajdzie się jakiś zakręt. Osobiście uważam, że to czy będzie bardzo ostry zależy tylko i wyłącznie od nas samych, od tego jak ten zakręt postrzegamy. Możemy wyobrazić go sobie jako bardzo delikatny, ledwie zauważalny, gdy coś jest dla nas nieważne, a może urosnąć do rangi punktu zwrotnego, jeżeli tak bardzo nam na czymś zależy. Dla mnie rozstanie z Horanem było dużo gorsze niż jakikolwiek zakręt. Ba, to nawet nie był zwrot! To było całkowite wypadnięcie z trasy i to na sporą odległość! Straciliśmy z oczu cel naszej podróży i nagle cała droga, którą do tej pory przebyliśmy, przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
Nikt jeszcze nie wymyślił mapy uczuć czy,
konkretniej, mapy miłości. Dlatego samemu trzeba pilnować, czy podąża się w
dobrym kierunku, o czym my niestety zapomnieliśmy. Żadne z nas nie kontrolowało
tego, dokąd właściwie zmierzamy. Czy to źle? Zatracić się w uczuciach, zamiast
wszystko analizować? Jak widać, złoty środek to jedyne lekarstwo.
Na szczęście obydwoje znaleźliśmy drogę
powrotną, co dla nas było równoznaczne z ponownym pędzeniem przez autostradę
uczuć. Dobrze wiedziałam, że wróciliśmy do punktu wyjścia i teraz, żeby to
wszystko jakoś poukładać, musimy się zagłębić w to, co robimy. Znaleźć
przyczynę i nie dopuścić do ponownego rozstania, które tak mocno na mnie
zadziałało. Bałam się go stracić ponownie, dlatego byłam gotowa naprawdę dużo
pracować nad naszymi relacjami. Żeby nie były toksyczne. Żeby żyło nam się jak
najlepiej. W zgodzie. I co ważniejsze, razem.
W naszym przypadku, zakrętami nie były już
same wydarzenia. Naszymi jedynymi przeszkodami, po pogodzeniu się ze sobą
nawzajem, stały się nieprzyjemne słowa i komentarze wypowiadane przez bliskie
nam osoby. Ludzi, którym ufaliśmy, którzy zawsze stawali po naszej stronie i
byli przy nas w najgorszych momentach. Ci ludzie teraz bezczelnie próbowali
rozbić nasze postanowienia i marzenia. Jak gdyby nasze uczucia już się dla nich
nie liczyły.
To, że wróciłam do Nialla pomimo wszystkiego,
co stało się przed zerwaniem było nie do pomyślenia nie tylko dla moich
przyjaciół. Nawet moja mama wyraziła swoje niezadowolenie, stawiając mi jasno,
czego ode mnie oczekuje.
- Zerwij z nim, póki jest wcześnie. Później
znajdziesz sobie milion wymówek, żeby tego nie zrobić. Zerwij z nim
teraz - powiedziała podczas naszej ostatniej rozmowy przy kawie. Jej
wzrok mówił wszystko. Kryła się w nim groźba. Nie prosiła, nie dawała mi rad.
Ona rozkazywała, co mam zrobić, kiedy
ja nawet nie prosiłam jej o zdanie. Robiła to za każdym razem, odkąd oznajmiłam
jej, że pogodziłam się z Horanem. Te negatywne uczucia... to było coś, co
zrodziło się z nieufności i skrytej nienawiści do Nialla, gdzieś w głębi jej
serca. Coś, z czym naprawdę ciężko było walczyć i czego nie dało się usunąć od
razu.
- Przestań. Przestań mnie w kółko o to prosić!
- odpowiedziałam, podnosząc głos. Nie mogłam dłużej znosić jej nieprzyjaznego
tonu. Nie chciałam słuchać, jak nastawia mnie przeciwko Niallowi. Nie teraz,
kiedy dopiero co wszystko prawie wróciło do normy.
Nie odpowiedziała od razu. Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi kurczowo obejmowała kubek od kawy. Znowu to samo - znowu próbowała mnie kontrolować. Zazwyczaj gdy coś nie szło po jej myśli, albo zamykała się w sobie, albo robiła wszystko, dosłownie wszystko, by wpłynąć na moją decyzję. Tym razem postawiła na to pierwsze, bo ostatnie słowa, jakie od niej usłyszałam, brzmiały: - Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy znowu cię zostawi, bo będzie chciał pobawić się z kolejną gwiazdką show biznesu.
Nie odpowiedziała od razu. Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi kurczowo obejmowała kubek od kawy. Znowu to samo - znowu próbowała mnie kontrolować. Zazwyczaj gdy coś nie szło po jej myśli, albo zamykała się w sobie, albo robiła wszystko, dosłownie wszystko, by wpłynąć na moją decyzję. Tym razem postawiła na to pierwsze, bo ostatnie słowa, jakie od niej usłyszałam, brzmiały: - Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy znowu cię zostawi, bo będzie chciał pobawić się z kolejną gwiazdką show biznesu.
- Nie zrobi tego - zaprzeczyłam od razu z
siłą, jakiej sama się nie spodziewałam.
Nie powiedziała nic więcej.
Nie rozmawiałam z nią prawie od miesiąca.
Kiedy do niej dzwoniłam, nie odbierała. Nie odpisywała na SMS-y. Nie zapytała
Louisa nawet raz, czy wszystko u mnie w porządku. Odcięła mnie od siebie, bo
moje zachowanie ją zawiodło. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że mnie
tym raniła? Kiedy myślałam o tym, że jeszcze kilka tygodni temu tuliła mnie do
siebie bez żadnego konkretnego powodu, dzwoniła co kilka dni, by sprawdzić jak sobie
radzę, przywoziła ciasta, które piekła z nudów... to bolało, że teraz nie
chciała zamienić ze mną nawet jednego słowa. Wbijała mi nóż w serce. Każdego
kolejnego dnia coraz głębiej i głębiej. Postawiła mi nieme ultimatum, z którego
na pewno zdawała sobie sprawę - albo zerwę z nim kontakt i wszystko wróci do
normy, albo bawimy się w ciche dni.
Sytuacja z mamą rozpraszała mnie w każdym
możliwym momencie. Zamiast skupić się na nauce - moje umiejętności malarskie
wciąż pozostawiały wiele do życzenia, miałam naprawdę dużo do nadrobienia -
myślałam o tym, jak załagodzić sprawę. Gotując obiad, potrafiłam przypalić zupę
przez swoją nieuwagę. Stłukłam wazon, odkurzając salon. Dosłownie wszystko
wylatywało mi z rąk.
Rozprawienie się z tym samemu kosztowało mnie
ogrom wysiłku, a nie mogłam powiedzieć o tym Niallowi. Po pierwsze, nie
chciałam dawać mu powodów do kolejnych wahań co do naszej przyszłości. Po
drugie, bałam się, że go tym zranię. Do tej pory jego relacje z moją mamą były
raczej... neutralne. Nigdy nie była mu zbytnio przychylna, jednak ani razu
również nie powiedziała o nim złego słowa. Przynajmniej nie w mojej obecności.
Gdybym powiedziała mu prawdę... albo zacząłby się zbytnio starać, co i tak
czasem mu się zdarza, albo zrobiłby się wobec niej oschły, bo nie potrafiłby
poradzić sobie z tą sytuacją. Zupełnie jak ja teraz. Przestałam się starać
nawiązać kontakt. Bo co innego mogłam zrobić? Okłamać ją, że przestałam widywać
się z Horanem? Czy może naprawdę odpuścić sobie wielką miłość, dla jej kaprysu?
Przecież to niedorzeczne. Nie powinna stawiać mnie w takiej sytuacji, w której
wszystkie wyjścia wydawały się zabarykadowane.
Nim zdążyłam spokojnie powrócić myślami na
ziemię, do parteru sprowadził mnie nagły ból, jaki przeszył moją rękę. Po raz
kolejny sprawa matki mnie rozkojarzyła. Tym razem dosłownie przypłaciłam to
własną krwią, która teraz delikatnie sączyła się z niewielkiego rozcięcia na
palcu. Tak to jest, kiedy buja się w obłokach z nożem w ręku. Zanotowałam w
głowie, by następnym razem skupić się na szykowaniu kolacji, zamiast
bezsensownie wciąż wałkować jedno i to samo. Samo myślenie i tak nic nie da.
Równie dobrze mogłabym walczyć z powietrzem, a efekt byłby taki sam.
Na szczęście krew nie lała się litrami. Szybko
zabandażowałam palec, zdążając na chwilę przed tym, jak zadzwonił telefon.
Poniedziałek wieczór, godzina dziewiętnasta - kto może dzwonić o tej porze?
Niall i Louis wciąż byli na próbie, Riven spędzała zasłużone wakacje z mamą nad
jeziorem u ciotki, robiąc sobie przerwę „od życia” i od technologii, a
Stanley nie odezwał się do mnie odkąd powiedziałam mu o Horanie. Zupełnie jak
moja mama zaczął mnie ignorować. Marisol nie dała znaku życia od kilku
miesięcy, co było raczej zrozumiałe - rodzina, dom, dziecko - miała ważniejsze
sprawy na głowie. Ostatnią osobą, o której pomyślałam, był Luke. Niemalże od
razu poczułam ukłucie w sercu. Tak bardzo brakowało mi tego chłopaka, że
niekiedy wieczorami zdarzało mi się płakać z tęsknoty. Był wściekły, że
wybrałam Horana i wyparował z mojego życia - ot tak - a ja nie chciałam trzymać
go przy sobie na siłę. Kolejna osoba, którą straciłam, wybierając miłość. Czasami
zastanawiałam się, czy w ogóle miało to jakiś sens. Czy warto rezygnować
ze szczęścia dla jednego człowieka? Prawda była taka, że choć wciąż
kochałam Nialla, bo znaliśmy się tak dobrze i przeżyliśmy razem wiele wzlotów i
upadków, to czasem miałam wrażenie, że z nasz wielki "powrót"
przysparzał mi więcej smutku niż radości. Kiedy myślałam o tym, ile osób
odradzało mi przebaczenie Horanowi, ile osób odwróciło się ode mnie, mając mnie
za „głupią” i „naiwną”, cała ta „epicka miłość” nagle nabierała mniejszego
znaczenia.
Nawet nie przeszło mi przez myśl, że osobą,
która może do mnie dzwonić o tej porze, była ciotka Delphine. Ta ciocia, która
pozwoliła mi zatrzymać się u niej we Francji na całe wakacje. Ta ciocia, która
każdego dnia z zainteresowaniem wysłuchiwała moich wywodów na temat
bezsensownych rozstań, mojej niby-wielkiej miłości do Horana oraz - w skrócie -
tego, jakim był idiotą i niewdzięcznikiem. Całe lato nastawiałam ją przeciwko
niemu, choć dość przypadkowo. Potrzebowałam kogoś, komu mogłam się wyżalić, a
Delphine od zawsze była wyjątkowo dobrym słuchaczem. Co więcej, sama zaczynała
rozmowy. To nie tak, że za każdym razem kiedy siadałyśmy przy stole w kuchni,
sama narzucałam jej temat. Byłam wdzięczna za jej wyrozumiałość, za zainteresowanie
i cenne rady dotyczące związków. Sama umawiała się w życiu tylko z jednym
mężczyzną - z jej obecnym mężem, więc miała doświadczenie w zażegnywaniu
sytuacji kryzysowych.
Ciotka Delphine była niezwykłą kobietą. Miała
duszę romantyczki, a jednocześnie potrafiła twardo stąpać po ziemi. Wiedziała
czego chce, choć zdarzało jej się bujać w obłokach. Widziała we wszystkich
ludziach dobro, choć od razu potrafiła poznać się na człowieku i jego
zamiarach. Przez tak liczne skrajności w jej charakterze, naprawdę ciężko
było odkryć, dlaczego dzwoniła. Albo nie miała nic konkretnego do powiedzenia i
dzwoniła na "pogaduszki", albo szykowała się poważna rozmowa o życiu.
Na ani jedno, ani drugie nie miałam ochoty, jednak zmusiłam się do odebrania
telefonu.
- Cześć, kochana - rzuciła na wstępie. Mówiła
zwyczajnym, typowym dla siebie tonem, bardzo żywiołowym i radosnym. - Wszystko
w porządku?
- Po staremu - odpowiedziałam, nim zdążyłam
się nad tym głębiej zastanowić. Właściwie, to nie rozmawiałyśmy od jakiegoś
czasu, więc Delphine nie miała pojęcia o mojej cichej wojnie z matką, ani o
przystojnej przyczynie, która tę wojnę wywołała. Postanowiłam jednak nie wyciągać
od razu wszystkiego na pierwszy ogień. - A u cioci?
- Ja ci dam po staremu - burknęła, zapominając
o moim pytaniu.
- Mama kazała ci do mnie zadzwonić? - Od razu
zapytałam o to, co nurtowało mnie najbardziej. Mama naprawdę była zdolna do
wszystkiego, byle tylko na mnie wpłynąć. Niejednokrotnie nasyłała na mnie
różnych członków rodziny, którzy mniej lub bardziej dali się jej zmanipulować.
- Nie kazała. Opowiedziała mi, co się ostatnio
działo, a że nasłuchałam się tyle przez całe wakacje o pewnym blondynie, byłam
w szoku, kiedy się dowiedziałam - odparła, a w jej głosie pojawiła się
frustracja. Kolejna osoba, którą mogłam dodać do listy "przeciwko" nam.
Zasmuciło mnie to, bo akurat ze wszystkich osób na ziemi, po Delphine
spodziewałam się jasnego i obiektywnego osądu.
- Jasne, jasne. Każdy tak mówi. Już słyszałam
milion powodów, dla których nie powinniśmy być razem. Nie musisz dorzucać
kolejnych - stwierdziłam, siląc się na spokój. Nie miałam ochoty na kłótnię
przez telefon. Wiedziałam jednak, że na zwykłej rozmowie i pouczeniu się nie
skończy. Ciotka zdążyła mnie bardzo dobrze poznać, kiedy u niej mieszkałam. Nie
mogę zaprzeczyć, że nawet trochę się ze sobą zżyłyśmy i ciężko było nam się
pożegnać, dlatego to, że zadzwoniła i to, jak bardzo przejęta była sprawą z
Horanem wcale mnie nie dziwiło. Zastanawiało mnie tylko, jak bardzo ją
zawiodłam i czy będzie kolejną osobą, która powie mi, że jestem naiwna i nie
potrafię trzeźwo myśleć.
- Najwyraźniej słyszałaś ich za mało, skoro
nadal nie zmieniłaś decyzji - odbiła piłeczkę.
Przewróciłam oczami, choć dobrze wiedziałam,
że ciotka mnie nie widzi. Zrobiłam to bardziej z przyzwyczajenia.
- Albo słyszałam wystarczająco dużo, by
wiedzieć, że już jej nie zmienię.
Ciotka burknęła kilka słów po francusku, które
brzmiały zadziwiająco podobnie do przekleństw, których nauczyli mnie paryżanie.
- Jesteś inteligenta i bystra. Jakim cudem nie
dostrzegasz tego, jak bezsensowne jest twoje zachowanie? Wyjaśnij mi, proszę,
czemu chcesz wrócić do chłopaka, który zaraz po waszym rozstaniu zaczął umawiać
się z dziewczyną, z którą wcześniej cię zdradził? Skąd u ciebie aż tyle
zaufania i wiary? Przecież dobrze wiesz, że jak raz zdradził, to zdradzi
ponownie.
- A skąd mogę mieć pewność? Nie miałam okazji
się przekonać, czy zdradzi ponownie, czy nie. I właśnie to teraz robię.
Przekonuję się. To nie tak, że znów mu ufam. Kiedy wychodzi gdzieś z
chłopakami, cały czas się denerwuję, że może rzeczywiście popełniłam błąd. Ale
chcę spróbować, bo wiem, jak się czułam bez niego. Wcale nie było mi lepiej,
niż teraz. Dlaczego nikt nie może zrozumieć, że jestem szczęśliwa? Że tego, do
diabła, właśnie chcę? - zapytałam. Dawałam z siebie wszystko, żeby jakoś
przekonać ją do moich racji. Ja też miałam coś do powiedzenia. Nie byłam
głupia, ani naiwna. Wiedziałam, co robię, tylko najzwyczajniej w świecie nie
było nikogo, kto chciałby mi uwierzyć.
- Bo wszyscy byliśmy przy tobie, kiedy
wypłakiwałaś oczy, klęłaś na los i obrzucałaś go błotem. I nie chcemy, żebyś
przeżywała to ponownie.
- Wierzę, że tak nie będzie.
- A jeśli? - zapytała, nie dając za wygraną.
Delphine bywała równie uparta, co moja matka.
- To wtedy... wtedy, obiecuję, że nie musicie
mnie słuchać, ani pocieszać. Poradzę sobie sama - stwierdziłam.
- Eh, to nie tak, że nie chcę być wtedy
przy tobie.
- Zdecyduj się wreszcie - burknęłam.
Przez chwile panowała cisza. Myślałam, że może uraziłam ją swoją bezczelnością,
ona jednak w odpowiedzi tylko się roześmiała. Nie byłam pewna, czy był to szczery
śmiech, czy raczej wymuszony. Mnie również pomału zaczynało brakować
cierpliwości. Miałam ochotę rozłączyć się bez słowa, jednak zmusiłam się do
dokończenia rozmowy.
- Chciałabym w ogóle temu zapobiec -
wyjaśniła krótko i zwięźle.
- Chcesz zapobiec mojemu szczęściu?
Chciałabym, żebyście na razie dali mi spokój. Myślałam nad tym długo i
rozważałam wszystkie za i przeciw. Nie podjęłam decyzji z dnia na dzień, choć
tak to wszystko wygląda. Nie zrobiłam tego, bo pojawił się pierwszy lepszy
facet, który obiecał, że wszystko się ułoży. Pojawił się ten facet, za którym
tak tęskniłam. Więc... dlaczego nie dać mu szansy? Co w tym takiego
bezsensownego, skoro obydwoje tego właśnie pragniemy? Wszyscy zachowują się
tak, jakbym była niepoczytalna i nie potrafiła samodzielnie podjąć decyzji. To
jest właśnie moja decyzja i choćby nie wiem, co się stało, to nią pozostanie.
Dopóki wszystko jest w porządku... po co szukać problemu? - zakończyłam swój
wywód, wreszcie dając upust złości i bezsilności, w którą wpędziła mnie matka.
Wreszcie powiedziałam na głos to, o czym myślałam. I poczułam się lepiej.
Częściowo.
- Wiesz jak to brzmi dla osoby, która cię
słucha? Nie jakbyś była niepoczytalna, ale jakbyś nie potrafiła odpuścić.
Jakbyś na siłę szukała tej całej wielkiej miłości, którą podobno go darzysz.
Mam wrażenie, że po prostu potrzebowałaś... kogoś.
A on akurat był obok. - Westchnęła, po czym dodała: - Jeszcze miesiąc temu
zachowywałaś się inaczej. Byłaś wściekła i sfrustrowana. Mam wrażenie, że
robisz to, bo chcesz wreszcie poczuć coś innego. Ale nie musisz robić tego na
siłę! To, że do niego wrócisz i będziesz miała kogoś, nie rozwiąże problemu! Zwłaszcza, że tym kimś, jest ten, kto ci tego
problemu przysporzył.
„Co za
bzdury...”, pomyślałam, jednak nie śmiałam powiedzieć tego na głos.
To, co powiedziała Delphine nie tylko wprawiło
mnie w osłupienie, ale i mocno zastanowiło. A co, jeśli ciotka miała rację?
Akurat ze wszystkich za i przeciw, które rozważałam, nie pomyślałam o takiej
możliwości. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może to tylko pragnienie posiadania
kogoś zmusiło mnie do powrotu do
Nialla. Przeraziło mnie to do tego stopnia, że bałam się odezwać. Jak gdyby
jakiekolwiek wypowiedziane przeze mnie słowo, miało się automatycznie stać
potwierdzeniem tej cholernej możliwości. Wreszcie ktoś dał mi do myślenia, po
tylu przebytych bezsensownych pogadanek.
- Rozumiem, że chcesz dać mu szansę. Nie
zabraniam ci, bo nie mam takiego prawa. Tym bardziej za nic cię nie obwiniam.
Dzwonię tylko po to, by prosić cię, żebyś uważała. Nie daj się sobą bawić,
dobra? Wiesz co dla ciebie najlepsze, w końcu jesteś inteligentna. Macie moje
błogosławieństwo, jeżeli kiedykolwiek byście jakiegoś potrzebowali -
zakończyła, dodając mi otuchy, jednocześnie zadziwiając po raz kolejny. Co za
mądra kobieta! Chyba nikt nie miał aż tyle doświadczenia w mistrzowskim
doradzaniu, co ona.
- Zaczekaj - rzuciłam szybko do słuchawki, nim
zdążyła się rozłączyć. Nie odpowiedziała, ale na pewno się nie rozłączyła. - Ty
i wujek Xavier... też mieliście tyle problemów?
Byli ze sobą od tak dawna... Czasem dziwiło
mnie, że jeszcze ze sobą wytrzymują. Zwłaszcza, że i jedno i drugie było równie
uparte i kapryśne, o czym zdążyłam się przekonać, kiedy jeszcze u nich
pomieszkiwałam.
- Jestem twoją ciotką i nie powinnam ci mówić
wszystkiego, ale... jako twoja przyjaciółka zdradzę ci mały sekret. Wiesz, że
wujek Xavier jest jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek się spotykałam,
prawda? - Nie czekała na moją odpowiedź, po prostu kontynuowała: - No więc...
czasami żałuję, że nie pobawiłam się trochę życiem, zanim zdecydowałam się
założyć rodzinę. - Po chwili namysłu, dodała: - Mimo wszystko, nie zamieniłabym
go na nikogo innego na świecie, czy z problemami, czy bez problemów, cieszę
się, że o niego powalczyłam.
Więcej informacji nie udało mi się od niej
wyciągnąć. Poważną część pełną rad i przestróg miałyśmy już za sobą.
Pogawędziłyśmy jeszcze kilka minut o Florence, jej córce i Louisie. Później
opowiedziała mi o najnowszej egzotycznej roślinie, którą udało jej się zdobyć.
Zagoniła mnie do pracy, przypominając o moich zmarnowanych (prawie) dwóch
latach po odłożeniu sztalugi. Ogólnie mówiąc, zamieniła się w ciocię, która
poczuwała się do obowiązku sprowadzenia mnie na ziemię. Cieszyło mnie to, że
potrafiła rozmawiać ze mną w tak różny sposób, a jednocześnie równie
skutecznie. Po jednym telefonie, miałam tyle zapału do pracy, że prawie od razu
rzuciłam się na mój nowy szkicownik, by trochę popracować.
*
P.O.V.
Harry
- Jak zaraz się czegoś nie
napiję, to chyba stracę głos - jęknął Louis, potrząsając mnie za ramię. Jeżeli
w ten sposób chciał prosić mnie o przyniesienie mu wody, to nie miał na co
liczyć. Byłem równie wykończony, co on i naprawdę nie miałem zamiaru ruszać się
z miejsca przez następne stulecie.
Reszta chłopaków rzuciła Louisowi znużone
spojrzenia, dając mu jasno do zrozumienia, że na nich również nie ma co liczyć.
Byliśmy na nogach od szóstej rano, po zaledwie pięciu godzinach snu zeszłej
nocy. Godzina dziewiętnasta, a my jeszcze nie wyszliśmy ze studia.
Dzisiejsze nagrania przedłużyły się niemal o połowę czasu, który mieliśmy
poświęcić na odpoczynek. Później od razu zagoniono nas na ćwiczenia wokalne,
które, o zgrozo, trwały równie długo, co nagrania. O tej porze, jedyne na co
każdy z nas miał ochotę, to sen. Zayn ze zmęczenia prawie zasypiał na ramieniu
Liama, który próbował się otrzeźwić, raz po raz klepiąc się po policzkach.
Nawet Niall nie miał chęci do żartów, co w naszej karierze zdarzało się
doprawdy bardzo rzadko.
- Harry... - Louis ponowił próbę, tym razem
używając jeszcze bardziej żałosnego tonu. Trochę ruszył moje zmęczone serducho,
jednak nie na tyle, bym ruszył się więcej jak o milimetr. - Wody.... proszę -
dodał, na co tylko westchnąłem.
Gdy tak patrzyłem na moich przyjaciół,
siedzących w ciasnej grupie, ledwie żyjących, nie odzywających się nawet
słowem, coś się we mnie ruszyło. Współczułem im tak samo, jak współczułem
sobie, przez co wykrzesałem z siebie resztki energii, by podnieść się z
miejsca. Oczy wszystkich w jednej chwili zwróciły się na mnie. Miałem wrażenie,
że patrzę na grupę szczeniaczków, czekających na obiad. Westchnąłem po raz
drugi, tym razem jeszcze bardziej przeciągle, by dodać sytuacji nieco więcej
dramatyzmu. Uśmiech Louisa był dość pokrzepiający, bym wreszcie wyszedł ze
studia.
Powlokłem się do sali obok, w której czasem
składowaliśmy wodę, w razie właśnie takich sytuacji, kiedy brakuje nam jej
najbardziej. Niestety, nasz składzik był równie pusty, jak mój żołądek. Nagłe
burczenie w brzuchu sprawiło, że do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Kumple
wielbiliby mnie jeszcze bardziej, gdybym dodatkowo przyniósł im coś do
jedzenia.
Wróciłem do studia po bluzę, w której
zostawiłem portfel i telefon. Gdy wszedłem do środka z pustymi rękami, Louis
jęknął tak donośnie, że prawie rozbolała mnie głowa.
- Przelecę się do sklepu - ogłosiłem, czekając
na oklaski.
- Jesteś aniołem! - rzucił mi na odchodne
Zayn.
Lubiłem słuchać takich pochwał. Przez to, że
jeszcze kilka miesięcy temu miałem na pieńku z każdym z moich przyjaciół,
teraz zrobiło się tak sympatycznie, że miałem ochotę uściskać wszystkich z
osobna. To był tylko jeden z licznych powodów, dla których zdecydowałem się
poświęcić i wyruszyć w tę niebezpieczną wyprawę po wodę.
Wydawałoby się, że już nie miałem
w sobie nawet grama energii. Że kiedy otworzyłem drzwi, zrobiłem to spokojnie i
delikatnie, tak bardzo nie chciało mi się iść. Jednak osoba, która teraz przeze
mnie leżała na betonie zdecydowanie musiała mieć o tym inne zdanie. Ines
Charpentier wciąż siedziała na ziemi, rozmasowując czoło, kiedy ja stałem jak
idiota, ze zdziwieniem się jej przyglądając. Co ona... skąd ona się tutaj
wzięła? Przed drzwiami naszego studia?
- Dawno nikt mnie tak wspaniale nie przywitał
- rzuciła z ironią, patrząc na mnie z wyrzutem.
Dopiero po chwili otrząsnąłem się z szoku na
tyle, by wreszcie pomóc jej wstać. Otrzepała z brudu czarną spódnicę, poprawiła
koszulę i przeczesała dłonią czerwone włosy, które w świetle lamp ulicznych
wyglądały bardziej na pomarańczowe. W ogóle się nie zmieniła, co mnie w sumie
nie dziwiło. Nie widzieliśmy się zaledwie przez miesiąc - nasz napięty grafik
nie pozwalał mi obecnie na co weekendowe spotkania i pogaduszki każdego
wieczora. Prawdopodobnie fakt, że nie odezwałem się do niej przez cały ten
czas, tak bardzo ją rozgniewał. No, cóż, zdarza się.
Ines wyglądała zjawiskowo, nawet gdy była
sfrustrowana, kiedy w jej oczach pojawiała się dziwna iskra jakby
skrywanej nienawiści. Przynajmniej tak to odbierałem, bo stała przede mną w
milczeniu, prawdopodobnie gorączkowo myśląc od czego zacząć rozmowę,
przyglądając mi się tak natarczywie, że miałem ochotę odwrócić wzrok.
- Przepraszam... za te drzwi - zacząłem,
przerywając krępującą ciszę. - I... no... miło cię widzieć. Minęło trochę
czasu...
- Nie wysilaj się - warknęła, mijając mnie
szybkim krokiem.
Złapałem ją za nadgarstek, nim zdążyła zniknąć
w środku budynku. Z cichym westchnięciem i kilkoma przekleństwami rzuconymi pod
nosem, zamknęła z powrotem drzwi studia. Nie patrzyła na mnie. Uciekała
wzrokiem, gdzie tylko się dało, byle tylko nie musieć patrzeć mi w oczy. Jej
zachowanie delikatnie się zmieniło, co zbiło mnie z tropu. Teraz wyglądała
na... zranioną? Poczułem się winny, nim w ogóle zdążyliśmy zacząć rozmowę, na
którą ona najwyraźniej wcale nie miała ochoty.
- Teraz chcesz gadać, co? Wcześniej nie mogłeś
odezwać się słowem? - zapytała, wreszcie zaszczycając mnie jednym, długim,
zdegustowanym spojrzeniem. Zacisnęła mocno wargi, jakby próbowała powstrzymać
się od kolejnego pytania.
- Przepraszam. Byłem naprawdę cholernie
zajęty. Jakoś... bardzo szybko zleciał ten ostatni miesiąc. Chciałem do ciebie
napisać, naprawdę. Ale nie miałem kiedy - powiedziałem ze skruchą, częściowo
zgodnie z prawdą.
Rzeczywiście myślałem o niej zaledwie dzień
wcześniej, kiedy kładłem się spać. Zastanawiałem się, czy jest jeszcze sens
cokolwiek mówić, skoro tak długi czas milczałem. Wydawało mi się, że i tak nie
będzie chciała mnie słuchać, bo zostawiłem ją bez słowa. Prawda była taka, że
po całej sprawie z Joy, zwyczajnie nie miałem ochoty na budowanie relacji z
jakąkolwiek dziewczyną. Postanowiłem nie szukać nikogo na siłę, bo takie
uporczywe trzymanie się jednej osoby, do której na dodatek wcale nie pała się
tak ogromną sympatią, jak wcześniej, zwyczajnie nie ma najmniejszego sensu.
Cała nasza relacja dodatkowo przestała mieć sens, kiedy odkryłem, że Ines ma
trochę... inną osobowość, niż mogło się wydawać. Kreowała się na delikatną
dziewczynę, słodką i przyjazną, otwartą na innych ludzi i bezinteresowną. Jak
się okazało, z łatwością potrafiła niszczyć ludzi i obrzucać ich błotem, była
zawistna i gniewała się o każdą błahostkę. Dowiedziałem się o tym na imprezie
pożegnalnej dla Anyi, tuż przed jej wyjazdem do Paryża. Przypadkiem usłyszałem
część rozmowy dziewczyn, w której chwaliła się koleżankom, jak cudownie rozbiła
związek dwojga moich przyjaciół, którzy przez tak długi czas borykali się z
konsekwencjami bałaganu, którego z premedytacją narobiła. Nienawidziła Any z
całego serca i nie bała się tego okazywać, dlatego rozwaliła nawet całe
przyjęcie, tak drobiazgowo zaplanowane przez Luka.
Wniosek był taki, że tak naprawdę nie chciałem
z nią rozmawiać. Nie miałem jednak zamiaru narobić sobie kolejnej pokaźnej
liczby wrogów, dlatego starałem się urwać z nią kontakt delikatnie, bez kłótni,
w przyjaźni. Jak widać zrobiłem to dość nieumiejętnie, skoro teraz łypała na
mnie groźnie spod swojej ognisto czerwonej grzywki.
- Nie miałeś kiedy... Dobrze, rozumiem -
odpowiedziała, wyrywając nadgarstek z mojego uścisku. Nawet nie zwróciłem uwagi
na to, że cały czas ją trzymam.
- Mówię poważnie. Naprawdę mi przykro. To...
trochę głupio wyszło. Miałem się do ciebie niedługo odezwać, wreszcie mamy
przerwę w grafiku - wyjaśniłem. Próbowałem być spokojny i nie brać do siebie
zbytnio jej wrogości. Jakby nie patrzeć, to była całkowicie moja wina, więc
musiałem przyjąć na klatę całe to piekło, które była w stanie mi zgotować.
- Dobrze, rozumiem - powtórzyłam, kręcąc
głową. - Co więcej mam powiedzieć? Nie ma sprawy, chodźmy na kawę? Też mam
swoje życie i swój grafik. A przez ciebie zaraz będę spóźniona - burknęła,
krzyżując ręce na piersi. Patrzyła na mnie wyczekująco, aż jej odpowiem.
- Masz spotkanie w studio? - zapytałem
zdziwiony.
Uśmiechnęła się, ale zdecydowanie nie
radośnie. Raczej złowrogo, jakby właśnie obmyślała plan na zniszczenie mi
życia, gdy zaczniemy pracować obok siebie.
- Kiedyś wysłałam im demo. Jak się okazało,
było wystarczająco dobre, żebym mogła zacząć myśleć o nagraniu własnej płyty.
Dzisiaj rano podpisałam kontrakt - wyjaśniła z dumą. Kipiała pewnością siebie,
którą wcześniej tak zdradziecko trzymała w ukryciu. - Niestety będziemy się
teraz częściej widywać. Mam nadzieję, że mimo wszystko będziemy zachowywać się
profesjonalnie - dodała. Zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy na
ziemi. Jakby siedziała w tej branży od kilku lat. Miałem ochotę się głośno
roześmiać, jednak pohamowałem się, by nie urządzić sceny na środku ulicy.
- Nie ma żadnego problemu. Pełen
profesjonalizm. Widzimy się... zapewne niedługo - odpowiedziałem tylko,
odwracając się na pięcie.
Ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu
najbliższego sklepu. Całe to niespodziewane spotkanie Ines, która aż kipiała
nienawiścią, trochę mnie ożywiło. Poczułem przypływ energii, który trochę
otrzeźwił mój umysł. Zacząłem się zastanawiać, kto ma większe kłopoty - ja,
Anya czy biedny, niczego nieświadomy Niall.
*
P.O.V. Anya
Kompletnie zatraciłam się w pracy. Od
rozmowy z ciocią, aż do teraz nie wyściubiłam nosa ze swojego pokoju.
Siedziałam przy biurku, szkicując coś, a raczej kogoś, kto niesamowicie przypominał
postać z komiksu. Nie miałam pojęcia skąd wziął się w mojej głowie taki obraz,
jednak cieszyłam się, że umiejętnie potrafiłam przelać go na papier. Doprawdy,
czułam się tak, jak gdybym nigdy nie odłożyła ołówka nawet na chwilę, a minęło
prawie dwa lata, odkąd zrobiłam sobie przerwę.
Rysunkiem zajęłam się jeszcze w podstawówce,
kiedy mój brat stał się fanatykiem piłki nożnej. Po pierwsze, miał mniej czasu
dla mnie, więc często przesiadywałam sama w pokoju, okropnie się nudząc. Po
drugie, pozazdrościłam mu, że znalazł wreszcie hobby, które naprawdę całkowicie
go pochłonęło. Zdecydowałam, że sama się czymś zainteresuję, a że w każdym
pokoju dziecka znajdzie się paczka kredek, ołówek i tona papieru i kolorowych
zeszytów, to padło na rysowanie, szkicowanie i kolorowanie.
Prawdą jest, że praktyka czyni mistrza.
Najprawdopodobniej nie ma nawet czegoś takiego, jak talent. Liczy się to, ile
czasu poświęcisz na pracę nad swoimi umiejętnościami. A skoro zajmowałam się
rysunkiem od dziecka, moje umiejętności były naprawdę szeroko rozwinięte.
Przestałam rysować w liceum, kiedy ktoś pod
koniec pierwszej klasy dla zabawy wyrwał mi notes z ręki i wyśmiał moje bazgroły,
które z nudów szkicowałam na lekcjach historii. Jako że jestem osobą, która
bierze do siebie wszystkie negatywne opinie, przez jedną osobę potrafiłam
zaprzestać robienia tego, co kocham.
Powrót do rysunku był dla mnie niczym
odzyskanie starej osobowości. Miałam dość długą przerwę, by kompletnie się od
tego odzwyczaić i przestać za tym tęsknić. Przyzwyczaiłam się do nie robienia
tego, co sprawiało mi najwięcej przyjemności. Przez jednego półgłówka, który
kiedyś ot tak skrytykował moje szkice, prawie pozbawiłam siebie przyszłości,
którą tak dokładnie widzieli i zaplanowali moi rodzice. Byłam cholernie
wdzięczna matce za to, że wysłała moje dokumenty do Akademii Sztuk Pięknych.
Choć zrobiła to bez mojej wiedzy i częściowo wbrew mojej woli, nie miałam jej
tego za złe.
Dopiero, kiedy super bohater z rysunku zaczął
niebezpiecznie przypominać Luka, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co właściwie
robię. To, że za nim tęskniłam, to mało powiedziane. Brakowało mi jego
obecności. Doprawdy, zaczęłam się czuć jak Anya sprzed jakichś sześciu lat,
która raz - robiła to, co kocha i dwa - straciła tego, kogo kochała
najbardziej. Kiedy Luke wyjechał z kraju, straciłam przyjaciela, który rozumiał
mnie najlepiej na świecie. Wtedy jedyne, co mi pozostało, to sztuka. Teraz było
podobnie. Oprócz tego, że teraz straciłam przyjaciela, ale miłość zachowałam
przy sobie. Czasem zastanawiałam się, czy aby na pewno dokonałam właściwego
wyboru. Czy uczucia jakimi darzyłam Horana naprawdę były ważniejsze od tego
wszystkiego, co przeżyłam z Lukiem? Czy jedno musiało wykluczać drugie?
Cholerne uczucia i cholerni faceci...
Dźwięk dzwonka do drzwi i ciekawość, jaka mną
zawładnęła... to chyba jedyne, co mogło mnie oderwać od szkicownika. Z żalem,
ale jednocześnie z ekscytacją zbiegłam po schodach, by otworzyć tajemniczemu
gościowi, który bez zapowiedzi zjawił się o dwudziestej pierwszej wieczorem.
Dość późna pora, jak na odwiedziny.
To mało powiedziane, że byłam zaskoczona.
Stałam w progu z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się nadziwić, że Luke
Hemmings przypomniał sobie o moim istnieniu i (prawdopodobnie) przezwyciężył w
końcu gniew i zazdrość. Uśmiechnął się, dość nieśmiało spoglądając w moje oczy.
Musiał czuć się fatalnie przez te ostatnie tygodnie i teraz nie wiedział jak
się zachować, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziałam u niego aż takiego
spokoju, zdezorientowania i... niewinności? Wyglądał niewinnie, kiedy tak stał
przede mną, raz po raz przesuwając butem po wycieraczce, próbując sklecić
pierwsze zdanie. W dodatku jego ubiór... jakoś do niego nie pasował. Zwykłe,
czarne jeansy i biała koszula. Czarna skóra i tenisówki. Czy dzisiaj było
jakieś święto, o którym zapomniałam?
Jakby tego było mało, wyciągnął zza pleców
cudowną, pięknie pachnącą, czerwoną różę, którą bez słowa po prostu mi wręczył.
W porównaniu do mnie, prezentował się
wyjściowo i elegancko. Poczułam się fatalnie, kiedy przypomniałam sobie, jak
wyglądam. Rozczochrane włosy, związane na szybko, bez ładu, w koński
ogon, ledwie widoczny makijaż i, na domiar złego, dresy! Chyba żadna kobieta na
świecie nie chciała by tak wypaść w takiej chwili. Choć sama do końca nie
wiedziałam, co to właściwie za „chwila”.
- Jest... kilka powodów, dla których tu
dzisiaj jestem - zaczął. Przez chwilę mówił niepewnie, później zaczęła przez
niego przemawiać determinacja. Dawno nie widziałam, by zachowywał się aż tak
poważnie. - Niedawno zachowałem się jak skończony idiota, zrywając naszą
przyjaźń przez... tego tam - kontynuował. Przewróciłam oczami, śmiejąc się
cicho. To miłe, że w ogóle próbował. Nie musieli od razu stawać się najlepszymi
kumplami. - Nawet jeżeli zostanę w strefie przyjaźni do końca życia... to
lepsze, niż stracić cię na zawsze. - Na chwilę urwał, by po chwili dodać: -
Bycie tym drugim jest cholernie męczące i... ogólnie do bani. Ale mimo
wszystko, cieszę się, że cię mam.
- Zasadniczo, to jesteś tym pierwszym, który
zwiał z kraju i nie wykorzystał okazji - dobiłam go, tylko częściowo dla
własnej satysfakcji.
- Nie przypominaj mi o tym... To chyba
dotychczasowo największy błąd mojego życia.
- Nie martw się, na pełno popełnisz ich
więcej. - Uśmiechnęłam się szeroko, żeby trochę dodać mu otuchy. Cała ta
sytuacja była tak słodka i niespodziewana, że nawet mój opłakany wygląd nie był
w stanie popsuć mi humoru. Zważywszy na to, że Luke widział mnie w gorszych
sytuacjach, próbowałam nie zwracać na to uwagi.
Odchrząknął, wyprostował się i kontynuował:
- Parę lat temu, dokładnie o tej godzinie, w
tym dniu, dwudziestym piątym września, pewna piękna dziewczyna wyznała mi, że
mnie kocha. Wtedy byłem młody i bardzo, bardzo, bardzo głupi. Dzisiaj ja
przyszedłem powiedzieć jej to samo - Podniósł rękę, by mnie uciszyć, nim
zdążyłam zaprotestować. Sytuacja pomału wymykała się spod kontroli, jednak
posłusznie zamilkłam. - Any, ja wiem, że ty już nie kochasz mnie w ten sam
sposób, co jak kocham ciebie. Nie przyszedłem tu, by walczyć o twoje względy
czy... cokolwiek. - Jego dziwne wtrącenia sprawiały, że sytuacja rzeczywiście
stawała się mniej poważna. - Przyszedłem, by powiedzieć ci, co do ciebie czuję.
Tak po prostu. Może nigdy tego nie odwzajemnisz, a może... jeżeli będę wystarczająco
cierpliwy, to dasz mi szansę. Nie wiem, co postanowisz, co myślisz, ani co
czujesz. Ale wiem, co ja myślę i czuję. I jestem tu, by głośno ci o tym
powiedzieć. Cieszę się, że cię mam... nawet jako przyjaciółkę - zakończył.
Dawno nie czułam tak wielu emocji na raz. Z
jednej strony byłam szczęśliwa, bo odzyskałam przyjaciela. Osobę, której
obecnie chyba ufałam najbardziej na świecie. Jednocześnie bałam się, gdyż nic,
kompletnie nic nie zostało rozwiązane po mojej myśli. Wróciliśmy do punktu
wyjścia, sprzed prawie czterech miesięcy. Cała nasza trójka zapętliła się w
czasie, co mnie zaczynało frustrować. Spotykałam się z Horanem, bo byłam pewna,
że go kocham. Tymczasem nie miałam pojęcia, co czuję do Luka, bo był nie tylko
moim przyjacielem, ale także pierwszą miłością. Chciałam, by został jedynie
moim przyjacielem, ale on uporczywie próbował wygrać moją miłość. Niall
zatruwał moją przyjaźń z Lukiem, a Luke zatruwał mój związek z Niallem. Cały
czas stałam po środku, równie zdezorientowana, co kilka miesięcy temu. Los
robił sobie z nas żarty. A mi wcale nie było do śmiechu.
Mimo wszystko, przemowa Hemmingsa
zadziałała na mnie pozytywnie i już chwilę później trwałam w tak dobrze znanych
mi, przyjacielskich objęciach. Cieszyłam się, że go mam. Tęskniłam za nim, gdy
nie było go obok i tylko to pomogło mi podjąć decyzję. Wolałam przystać na
warunki, jakie podrzucało nam życie i męczyć się z ułożeniem wszystkiego
ponownie, niż kompletnie odpuścić. Wierzyłam, że to dobra decyzja. Modliłam się
w duchu, bym miała rację.
*
P.O.V. Niall
Po tylu godzinach pracy, jedyne czego
pragnąłem, to zobaczyć uśmiech Anyi, przytulić ją i usłyszeć, że wszystko
będzie dobrze. Lubiłem, kiedy tak mówiła. Nawet, kiedy nie narzekałem, od czasu
do czasu, tak po prostu, powtarzała mi, że będzie dobrze. Ufałem jej na tyle,
że za każdym razem wierzyłem. To pomagało mi przetrwać, kiedy nie było jej
obok.
Wszystko
będzie dobrze.
Wracaliśmy z chłopakami z restauracji na
piechotę. Byliśmy niedaleko od domu, zdążyliśmy już trochę odpocząć i najeść
się do syta, więc pomysł Liama ze spacerem i złapaniem świeżego powietrza
wydawał się całkiem dobry. Spokojnym krokiem przemierzaliśmy kolejne
przecznice, gawędząc, żartując i śmiejąc się. Po dniu ciężkiej pracy i dobrze
wykonanej robocie mieliśmy pozytywne nastawienie i radosne nastroje. Mieliśmy
siebie nawzajem, mieliśmy naszych fanów, wszystko szło po naszej myśli, wciąż
pięliśmy się na szczyt i zdecydowanie mieliśmy przy tym niezły ubaw. W dodatku,
co najważniejsze, znów miałem Anyę. Kochałem ją tak mocno, że znów w bardzo
krótkim czasie stała się dla mnie centrum wszechświata. Jej uczucia dawały mi
taki ogrom pozytywnych emocji, że nawet fakt, iż wciąż musiałem użerać się z
udawaną miłością do Demi- o której oczywiście od razu powiedziałem Anyi - oraz
to, że musieliśmy ukrywać nasz związek z Ans przez kolejnych kilka tygodni nie
psuły mi humoru.
Jedyną osoba, która mogła mnie w tym momencie
zdenerwować, był Luke. Luke Hemmings, który ku mojemu przerażeniu właśnie
przytulał się do mojej dziewczyny, pod drzwiami domu Louisa. Przystanąłem w
miejscu, przyglądając się całej scenie. Harry, który szedł tuż za
mną, wpadł na mnie z impetem, klnąc pod nosem, że jestem nieuważny. Dopiero po
chwili moi kumple zrozumieli, dlaczego z sekundy na sekundę mój humor tak
diametralnie się zmienił.
Czy powinienem się martwić?
- Wszystko w porządku? - zapytał Louis, kładąc
dłoń na moim ramieniu. Ten przyjacielski gest wcale mnie nie uspokoił.
Wściekłość, desperacja, bezsilność, irytacja, zmartwienie i żal. Milion
negatywnych emocji w jednym człowieku, w jednym umyśle, w jednym sercu.
- Nic nie jest w porządku. Cholera, czy ty to
widzisz? - zapytałem, nie mogąc opanować drżenia głosu. Nie ze smutku, ale z
gniewu. Miałem ochotę podejść do Luka i najzwyczajniej w świecie go uderzyć.
Jednak zdawałem sobie sprawę, że takie zachowanie po raz kolejny przekreśliłoby
mnie u Anyi. A na niej zależało mi bardziej, niż na honorze.
Dawno nie byłem tak zdenerwowany na Any.
Zdarzało się, że się kłóciliśmy. Bywało, że przysparzała mi cierpień. Ale tym
razem przeszła samą siebie, a nawet o tym nie wiedziała.
Bałem się pomyśleć, dlaczego właściwie tam
stoją. Dlaczego się przytulają i co właśnie sobie mówią. Miałem milion
pomysłów, choć tak naprawdę w ogóle nie chciałem wiedzieć. Wolałbym zapomnieć.
Najlepiej od razu.
- Stary, wyluzuj. Wszyscy wiemy, że Anya taka
nie jest. To na pewno da się jakoś wyjaśnić - stwierdził Liam, posyłając mi
spojrzenie pełne litości. Ostatnie czego potrzebowałem, to pieprzona litość.
- Rzecz w tym, że Anya dawno się zmieniła. I
nie jestem pewien, czy chcę, żeby to wyjaśniała - powiedziałem cicho,
strzepując dłoń Louisa z ramienia. Nie miałem ochoty tam stać i słuchać
możliwych przypuszczeń moich kumpli. Nie chciałem, by patrzyli na mnie
przepraszająco, jakby właśnie stało się coś cholernie złego. Starałem się nie
widzieć tych porozumiewawczych spojrzeń, które rzucali między sobą, jakbym był
ślepy i nie widział, co się dzieje. Teraz nie byłem już wściekły tylko na Anyę
czy Luka. Teraz nawet oni zaczynali mnie denerwować.
- Idźcie, ja... przyjdę później - rzuciłem na
odchodne, idąc w przeciwną stronę niż oni. Nie miałem siły teraz się z nimi
rozprawiać. Nie po takim dniu. Byłem na tyle poirytowany, że mogłoby dojść do
rękoczynów, na czym zależało mi najmniej. Luke pewnie uśmiechałby się
triumfalnie, czego również nie chciałem być świadkiem. Any także miałem na
dzisiaj dosyć.
Nagle ta osoba, z którą najbardziej na świecie
chciałem się zobaczyć, stała się tą, której w ogóle nie chciałem widzieć.
Wszystko
będzie dobrze.
Postanowiłem trzymać się tej
myśli.
~*~
Hej, kochani! Jak widzicie, szykuję powrót na blogspot. Nie wiem jeszcze, co się stanie z nową stroną - uwielbiam ją, jednak przyznam, że na blogspocie zawsze czułam z Wami większy kontakt. Zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie. Na razie myślę, żeby pociągnąć obydwie wersje, zobaczyć, którą Wy preferujecie.
Wybaczcie te wszystkie niedogodności.
Ostatnio niewiele się odzywacie. Czy wszystko w porządku?
Pozdrawiam,
Martis.
Wybaczcie te wszystkie niedogodności.
Ostatnio niewiele się odzywacie. Czy wszystko w porządku?
Pozdrawiam,
Martis.

#NU_ff
PS: Czy ktoś wie, jak wyłączyć tę nową weryfikację z wpisywaniem kodu? :o
hohoho, czas na nadrobienie zaleglosci ;3
OdpowiedzUsuńja chyba wole blogspot, chociaz to powinno zalezec tylko od tego, gdzie Tobie jest wygodniej ;)
a rozdzial swietny, szkoda tylko, ze Niall zareagowal tak, a nie inaczej... nie wie nawet, co sie stalo... ale rozumiem go.
lece do kolejnego rozdzialu, buzka ;*
Dziękuję za komentarz i opinię, kochana! :)
UsuńMi też chyba jest wygodniej na blogspocie, jakoś łatwiej jest się skontaktować z czytelnikami :3
Pozdrawiam, xx!