9 marca 2015

Rozdział VII: Mięta i czekolada

P.O.V. Anya

Powrót na londyńskie przedmieścia sprawił, że wreszcie poczułam się lepiej.
To trochę tak, jakby po przekroczeniu progu kamień spadł z mojego serca, roztrzaskując się o drewnianą podłogę w przedpokoju. I dobrze, wcale nie chciałam go z powrotem - nawet nie wiedziałam, że tak mi ciążył, dopóki wreszcie nie zniknął.
Przeszłam przez salon, wciąż utykając na chorą nogę. „Zawsze mogło być gorzej”, pocieszałam się od kilku dni tymi samymi słowami, choć do końca nawet w nie nie wierzyłam. Problemem nie były obrażenia fizyczne, a raczej to, jaką burzę emocjonalną przeżywałam wewnętrznie. Od kilku tygodni jednocześnie czułam strach, frustrację i złość, których nie potrafiłam się pozbyć. Miałam wrażenie, że pewnego dnia po prostu wybuchnę i pogrzebie wszystkich bliskich w moich problemach, czego próbowałam unikać od lat.
Jak to wszystko w ogóle się zaczęło? Nie pamiętałam odkąd zaczęłam się tak czuć. Czy to możliwe, że do tej pory aż tak przeżywałam rozstanie z Horanem? Albo może bałam się zmian w życiu, braku perspektyw i planu na przyszłość? Choć ten problem już się rozwiązał, więc gdyby to było przyczyną, to rozdział już dawno zostałby zamknięty. Czyżby kolejna porażka w branży muzycznej tak bardzo mnie złamała? To również nie wydawało się możliwe, bo mimo wszystko, wcale mnie to aż tak nie obeszło, jak Ines, Venię czy Caroline.
Opadłam na fotel w salonie, ciężko oddychając. Stres, strach, ból i niewiedza. Pomału zaczynałam mieć dość własnego życia, choć dla postronnych obserwatorów wydawało się takie cudowne. Przeczytałam już tak wiele komentarzy pisanych przez fanki Louisa, zazdroszczących mi szczęścia, które ponoć miałam od momentu narodzin. Prawdą było, że nie miałam problemów finansowych, ani jakichś tragedii zdrowotnych. Miałam kilkoro dobrych przyjaciół, na których raczej mogłam liczyć. Ale mimo to odnosiłam wrażenie, że czegoś mi brakuje. To musiało być coś takiego, bez czego naprawdę trudno jest żyć, skoro sprawiało, że czułam smutek.
 Westchnęłam, przyglądając się Louisowi, który z zawzięciem targał moją walizkę po schodach na górę, do mojego pokoju, w którym nie byłam od trzech miesięcy. Odzwyczaiłam się od tego miejsca. Mogłabym nawet śmiało powiedzieć, że nie pamiętałam dokładnie jak wygląda. Wiedziałam, że ma zielonkawe ściany, kilka plakatów nad łóżkiem, pomarańczowe zasłony i kilka sporych półek po brzegi wypełnionych przeczytanymi już książkami.
 - Może byś... pomogła... - wysapał Loui, stojąc na środku schodów.
 Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Mama kazała mu zanieść moje walizki, które miałam ze sobą jeszcze we Francji, ponad tydzień temu. Mógł skorzystać z pomocy któregoś z chłopaków, kiedy miał okazję, a on teraz chciał żebym taszczyła je z nim na górę, kiedy nawet nie byłam jeszcze w pełni sprawna fizycznie?
 - Dobra, nieważne - mruknął, kiedy dostrzegł, że mam naprawdę zły humor i lepiej się dzisiaj ze mną nie drażnić. - Musimy dzisiaj... poważnie porozmawiać - sapnął jeszcze z samej góry i zniknął mi z oczu. Usłyszałam tylko cichy jęk, kiedy coś głucho stuknęło.
 Z jednej strony byłam ciekawa, o czym chciał rozmawiać. Z drugiej jednak zdawałam sobie sprawę, o co mogło chodzić i wcale mi się to nie podobało. Minęło już trochę czasu, ale rany wciąż  pozostały niezagojone, choć wszystkim wmawiałam inaczej. Nawet samej sobie, co poniekąd mi się udawało, ale zazwyczaj na bardzo krótko. Później moje myśli znów swobodnie biegały swoimi torami i wpadały na przeszkody, które rujnowały moje wszelakie postanowienia.
 Kiedy Louis zbiegł ze schodów, wpadł do kuchni po coś do picia i od razu wrócił do salonu, by jak najszybciej podjąć rozmowę. Uśmiechnęłam się niemrawo, próbując chociaż wyglądać na wyluzowaną.
 - Przez ten tydzień będziemy w Londynie, później znowu ruszamy w trasę po Anglii, wracamy na kolejne kilka dni i zaczyna się podróż po Europie - wyjaśnił, popijając sok pomarańczowy prosto z kartonu.
 - Okej, dobrze wiedzieć.
 - Widać, jak się cieszysz. - Westchnął, rozsiadając się wygodniej na kanapie.
 - Cieszę się. - Na nic więcej nie było mnie stać, bo tak naprawdę wcale mnie to nie cieszyło.
 Miałam nadzieję, że od razu zaczynają trasę po Europie i nie będę musiała więcej widywać Nialla. Nie dlatego, że nie chciałam go widzieć. Chciałam aż za bardzo. Nie byłam pewna, jak się zachowam, kiedy wreszcie się spotkamy - bałam się, że zrobię coś głupiego przez to, że tak bardzo za nim tęsknię.
                - Obydwoje jesteście nie do zniesienia - warknął, wbijając wzrok w sufit.
 - Jak to?
 - Niall zachowuje się identycznie. Niby nic go to nie obchodzi, a wciąż żyje gdzieś w swoim świecie. Niby da się z nim porozmawiać, a jednak ma się uczucie, że mówi się do ściany. Możecie wreszcie to załatwić? Raz a porządnie, żebyśmy my, biedni, postronni obserwatorzy mogli mieć już święty spokój? - zaatakował, bo chyba nie widział już innego wyjścia z sytuacji. W sumie wcale mu się nie dziwiłam, bo to, co czuł Louis, ja odczuwałam dwa razy bardziej, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Ciekawe, czy on zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie jest źle.
 - Możemy - usłyszałam za sobą spokojny głos Horana, a chwilkę później poczułam jego dłoń na ramieniu.
 Kiedy spojrzałam w górę, uśmiechał się do mnie promiennie, ale w bardzo dziwny sposób, jak gdyby właśnie zobaczył koleżankę z podstawówki, z którą nie rozmawiał od wielu, wielu lat. - Miałem nadzieję, że porozmawiamy, kiedy wrócisz - spojrzał na mnie, kiwając głową w stronę drzwi.
 Nie wiedziałam, czy bardziej bolało, czy cieszyło mnie to, jak swobodnie się zachowywał. Po chwili dotarło do mnie, że jednak to uczucie gdzieś w głębi serca, to na pewno nie radość. To było coś dziwnego - pomieszanie ekscytacji, zdenerwowania i żalu w tym samym czasie. Kiedy nasze oczy się spotkały, poczułam jak serce przyspiesza bicia. Pomału do mnie docierało, że za chwilę miało się stać coś bardzo ważnego. Historyczna chwila Anialla - wreszcie ułożymy nasze sprawy; te, które zaprzątały mi głowę od wielu miesięcy. Gdy wreszcie to zrozumiałam, poczułam ból, który pomału zjadał mnie od środka.
 Kiedy staliśmy już razem na werandzie za domem, nie mogłam tak po prostu go przytulić i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Niall nie był już mój i chyba to przyniosło mi największe rozczarowanie, bo tak naprawdę gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że to się wydarzy. Że padniemy sobie w ramiona i w ten jakże prosty sposób wrócimy do siebie. Ale to nie jest komedia romantyczna, jak widać niepotrzebnie nastawiałam się na happy end.
 Przez kilka dobrych sekund staliśmy w ciszy, nawet na siebie nie patrząc. Ukradkiem zerkałam w jego stronę, zastanawiając się, co mógł sobie w tej chwili myśleć. O czym chciał rozmawiać z tak grobową miną? Nasz związek już dawno umarł, każde z nas przeszło już żałobę, po swojemu - on z pomocą nowej dziewczyny, ja w samotności, z drobną pomocą alkoholu. Pogrzeb już się odbył, mowa pożegnalna została odczytana w dniu potocznie nazwanym przez moją mamę karmelowym, od kawy jaką wtedy razem piłyśmy.
 - Nie wiem, od czego zacząć - wydukał w końcu Niall, schodząc po kilku drewnianych stopniach. Wyciągnął rękę, by mi pomóc, jednak ja uporczywie szłam sama, udając, że czuję się świetnie i nic mnie już nie boli.  Największej niezdarze na świecie nic nie mogło pójść jak z płatka, więc nic dziwnego, że o mały włos nie spadłam ze schodków. W wyobraźni już leżałam na ziemi, kiedy w realu poczułam silne, niallerskie ramiona.


 Zalała mnie fala gorąca, gdy wreszcie z bliska spojrzeliśmy sobie w oczy. Błękitne niczym niebo w pogodny dzień; chciałam by ta chwila trwała wiecznie. Od dawna nie miałam nikogo tak blisko siebie, nikt nie trzymał mnie w ramionach, chroniąc przed brutalnością tego świata. Szkoda, że ten świat zatruł także najwspanialszy związek, jaki kiedykolwiek z kimkolwiek stworzyłam. Niall odsunął się, gdy tylko pomógł mi stanąć na nogach.
 - Chciałem pomóc - powiedział tylko z lekkim wyrzutem, besztając mnie wzrokiem.
 To wszystko. Zwykłe - w dodatku bardzo oschłe - „chciałem pomóc”. Jako głupia romantyczka znów spodziewałam się fajerwerków. Niestosownego, szalonego, ale bardzo romantycznego zachowania. Takiego w stylu prawdziwego, mojego Niallera, który nie przepuściłby takiej okazji.
 - Nie chcę twojej pomocy - warknęłam, odsuwając się od niego na kolejny krok. Wszystko szło nie po mojej myśli, co zaczynało mnie coraz bardziej irytować.
 - Anya, proszę cię, nie bądź taka... - zaczął. Dopiero co się pojawił, a ja już miałam go dość. Czy tak miało być już zawsze? Czy już nigdy się nie dogadamy? Przecież kiedyś byliśmy przyjaciółmi... - Wiem, że jesteś zła...
 - Zła? ZŁA? Jestem wściekła! Po cholerę kazałeś mi czekać, skoro od razu dobrałeś się do Demi? Chciałeś mieć opcję awaryjną, w razie gdyby ci nie wyszło?! - podniosłam głos, nie bardzo przejmując się faktem, że znajdowaliśmy się na dworze i każda postronna osoba mogła nas podsłuchać. Nawet jakby, to jego problem, nie mój.
 - To nie tak, jak myślisz... daj mi to chociaż wytłumaczyć! - krzyknął, kiedy odwróciłam się do niego plecami. Odechciało mi się z nim rozmawiać. Z gniewu wrzała we mnie każda najmniejsza komórka ciała. Byłam w stanie powiedzieć mu dużo nieprzyjemnych rzeczy. Nie chciałam przesadzić, dlatego lepiej było po prostu się wycofać. - Zaczekaj! - Przystanęłam w miejscu. Naprawdę tego chciał? Naprawdę chciał się teraz kłócić?
 - Co chcesz tłumaczyć? „To nie tak" brzmi raczej oklepanie, nie sądzisz?
 - Może jakbyś nie była taka uparta, to już dawno wszystko byłoby wyjaśnione - warknął, zagradzając mi drogę.
 - Tak, bo to wszystko jest moja wina!
 - A nie jest? Gdybyś chociaż raz odebrała ten pieprzony telefon, to już dawno mielibyśmy tę rozmowę za sobą.
 Wpatrywałam się w niego bez słowa. W mojej głowie kłębiło się milion myśli, których nijak nie mogłam poukładać. Czy to był ten czas, w którym powinnam mu wszystko wyjaśnić? Wydawać się mogło, że lepszej chwili już nie znajdę. Zebrałam więc w sobie całą odwagę, której w gruncie rzeczy zostało mi zaledwie kilka gramów.
  - Wyobraź sobie, że może miałam ku temu powód. - Wreszcie odważyłam się na niego spojrzeć. Pomimo tonu, jakiego używał, na jego twarzy nie było widać śladu wściekłości. Wyglądał naturalnie, wręcz niewinnie, jakbyśmy rozmawiali na zupełnie inny temat.
 - Jaki powód?
 - Co, jeżeli wcale nie chciałam zrywać? Co, jeżeli jestem zwykłym tchórzem i zamiast postawić na swoim, po prostu się poddałam? Jeżeli ci powiem, że próbowałam się z ciebie bezskutecznie wyleczyć przez cały ten czas, nie odbierając twoich telefonów i unikając spotkań z tobą do tego stopnia, że zostałam w Paryżu ponad miesiąc dłużej, to co z tym zrobisz?
 Postawiłam wszystko na jedną kartę. W sumie, co miałam do stracenia? I tak nie potrafiliśmy wrócić w spokoju do przyjacielskich stosunków, więc albo w jakiś sposób musiałam go sobą ponownie zainteresować, albo pogodzić się z faktem, że straciłam nie tylko chłopaka, ale jednego z najwspanialszych przyjaciół wszech czasów.
 - Kochasz mnie?
 Jego bezpośredniość całkowicie zbiła mnie z tropu. Że co? 
 - Kto normalny pyta o takie rzeczy? - Ledwo wydukałam z siebie to pytanie, zwyczajnie zabrakło mi tchu. Byłam w szoku. Nie spodziewałam się takiego obrotu całej konwersacji. Co teraz zrobić? Jak się zachować? Odpowiedzieć...?
 - W takim razie nie jestem normalny. Pytam poważnie, kochasz mnie jeszcze?
 Jego ton zmienił się nie do poznania. Nie był już oschły, ani zdenerwowany, nie był nawet neutralny. Przy drugim pytaniu załamał mu się głos, jakby nie wytrzymywał już emocjonalnego napięcia. Czy naprawdę aż tak go to zaskoczyło? Przesuwał wzrokiem po mojej twarzy: oczy, nos, usta, usta, oczy, oczy, usta. Wyglądał na bezbronnego, delikatnego i... jedyne, na co miałam teraz ochotę, to mocno go przytulić i gorąco pocałować. Pocałować tak, żeby już nigdy nie wątpił w moje uczucia co do niego. Ale moje ego nie chciało przystać na taką propozycję. Moje ciało nie słuchało serca, słuchało umysłu, który w tym momencie przygwoździł mnie do ziemi, zabronił się ruszyć nawet o milimetr.
 -  Ja... - zawahałam się. Prawdziwe „kocham cię" to w takiej sytuacji za dużo. Nie potrafiłam tego powiedzieć. Nie teraz. Nie pod presją. Choć wiedziałam, że od tego zależy nasza przyszłość, nie chciałam wychodzić przed szereg. - Zależy mi na tobie. Brakuje mi ciebie. Tęsknię za tobą. Czy to nie wystarczy?
 Przez chwilę wpatrywał się we mnie bez słowa. Wyglądał, jakby właśnie kalkulował wszystko w głowie, układał plan, wyliczał plusy i minusy wszystkiego, co za chwilę miało się wydarzyć. Właściwie, to nie miałam pojęcia, kiedy pokonał całą dzielącą nas odległość. Zarejestrowałam to dopiero, kiedy znajdował się kilka centymetrów przede mną, wciąż natarczywie lustrując mnie wzrokiem. Jeżeli szukał oznak sprzeciwu, to nie miał na co liczyć. Za długo na to czekałam. Gdzieś podświadomie miałam nadzieje, że właśnie tak to się skończy. Że jeszcze wszystko naprawimy. Kto, jak nie my?
 Ten pocałunek był milion razy bardziej wart zapamiętania, niż nasz ostatni, pożegnalny. Tym razem żadne z nas się nie spieszyło. Jak gdybyśmy mieli przed sobą całą wieczność, a może i jeszcze więcej. Dotknął nosem mojego policzka. Nie do wiary, że tak błahy ruch wywołał we mnie tak gwałtowną reakcję - całe moje ciało zalała fala gorąca, poczułam znajome dreszcze, podróżujące wzdłuż kręgosłupa. Sekundę później dokładnie w tym miejscu na plecach poczułam jego dłoń - miał cholernie zimne ręce, ale to wcale nie było nieprzyjemne. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, tak, że między nami nie było już żadnej wolnej przestrzeni. W tym samym czasie wreszcie wpił się w moje usta, tak bardzo spragnione jego pocałunków. Nawet nie przypuszczałam, że aż tak mi go brakowało. Jego obecności, dotyku, zapachu.... jego całego. W momencie, w którym zniknął z mojego życia, zabrał ze sobą wszystko, co najważniejsze. Zaburzył całą równowagę mojego świata. To trochę przykre, że nagle stanął w jego centrum - jednak niezaprzeczalnie prawdziwe. Potrzebowałam go i właśnie to sprawiło, że potrafiłam mu tak wiele wybaczyć. Choć nie zapomniałam i pewnie długo nie zapomnę tego, ile przez niego wycierpiałam, potrafiłam mu wybaczyć.
 - Wystarczy... - odpowiedział cicho. Zdążyłam zapomnieć, że zadałam mu pytanie. Zdążyłam zapomnieć, o czym w ogóle przed chwilą rozmawialiśmy. - Wystarczy, że ja ciebie kocham - dodał, ponownie kradnąc kolejny pocałunek, jeszcze dłuższy od poprzedniego. Pomału zaczynało mi brakować tchu. Zaparło mi dech w piersiach, bo właśnie wyznał mi miłość. Było tak, jakbyśmy nigdy się nie rozdzielali. Jakby ostatnie miesiące nie istniały, co w ogóle nie miało sensu. Ale czy miłość musi mieć sens? To prędzej ona jest sensem życia sama w sobie. Jest lekarstwem na zło, jest odpowiedzią na pytania, jest światłem w ciemności. Ja to światło znalazłam i to czyniło mnie szczęśliwą. Przynajmniej w tej chwili.
 Kto by pomyślał, że tak cudowny wieczór mógł sprawić tyle problemów, jakie miały przyjść w konsekwencji...

*

 - Czyli... tak właściwie, to nic sobie nie wyjaśniliście? - zapytała Riven, odbierając swoje lody w rożku od kasjerki. Mięta i czekolada, cudowne połączenie na zakończenie cudownego dnia. Westchnęłam. Coldaw nie przyjęła za dobrze mojej opowieści. Choć rozmawiałyśmy o tym ponad dwie godziny temu, do tej pory robiła mi wyrzuty. - Nie rozumiem cię, Anya! Jak możesz tak... wystarczy, że się pojawił, a ty już lecisz na jego zawołanie? Co jest z tobą nie tak? - zapytała, kiedy spacerowałyśmy (ona spacerowała, a ja kuśtykałam obok niej, próbując jeść loda i podtrzymać się o kulach w tym samym czasie) wzdłuż alejki w parku. Choć robiło się późno, wciąż było niesamowicie gorąco. Lody były naszą ostatnią deską ratunku i chwała temu, kto je wymyślił.
 - Wcale nie jestem na jego zawołanie. Ja po prostu... tęskniłam za nim - wybełkotałam, zajadając swój smakołyk.
 - Jesteś desperatką. Tylko tyle powiem.
 - Powiedziała dziewczyna, która biegała za tą suką Joycelyn przez tyle czasu.
 - Co... co to ma do rzeczy? - zapytała, całkowicie zbita z tropu i chyba dość zraniona moją podłością.
 - A to, że ona tylko chciała dotrzeć do Harry'ego. Co jest w tym najgorsze? Że sama dobrze o tym wiedziałaś, a wciąż ci na niej zależało - wytłumaczyłam, tym razem trochę bardziej cierpliwie. Wcale nie chciałam jej zranić. Po prostu miałam dość jej ciągłych ataków, bezustannych ocen mojego postępowania. Riven nie była święta i obydwie o tym wiedziałyśmy.
 - Myślałam, że ten temat jest już zamknięty. Omal nie zrujnowałaś naszej przyjaźni przez takie gadanie, pamiętasz? - warknęła, przyspieszając kroku.
 Przystanęłam w miejscu, patrząc za naburmuszoną czarnowłosą, ubraną w koronkową sukienkę. Skąd u niej dzisiaj tyle negatywnych emocji? I dlaczego jak zwykle obrywało się akurat mnie?
 - Dlaczego wszyscy to robicie? - zapytałam dość cicho. Odwróciła się w moją stronę, po raz kolejny tego dnia zdziwiona moim zachowaniem. Wyglądała dość komicznie, ściskając loda w jednej ręce, drugą mnąc sukienkę ze zdenerwowania z miną rozgniewanego dziecka. Ale mimo wszystko, mnie wcale nie było do śmiechu.
 - Co robimy? - burknęła.
 - Dlaczego, do cholery jasnej, wszystko zawsze jest uznawane za moją winę? Najpierw Niall, teraz ty... Czemu za każdym razem, wszystko zwalacie na mnie?! - podniosłam głos. Nagły przypływ gniewu zaskoczył mnie samą, ale nie na tyle, żebym przestała. Nie teraz, kiedy wreszcie potrafiłam powiedzieć to, co tyle czasu leżało mi na sercu. - To nie jest moja wina, że Joy nie żyje! To nie moja wina, że Luke wrócił do miasta! To nie moja wina, że się do mnie przystawiał przez tyle czasu, denerwując Nialla! To nie ja dałam ci kosza, to nie ja kazałam ci się zmieniać. Nie tylko ja zawaliłam na konkursie i nie tylko ja przegrałam, a czuję się, jakby tak było - mówiłam i mówiłam, kiedy po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. - Nie mam zamiaru przez całe życie być kozłem ofiarnym. Nie chcę brać na siebie całego zła świata, nie jestem Matką Teresą. Jestem słaba i pomału już nie daję rady, a wy jeszcze mi wszystko utrudniacie - szlochałam. Z każdym kolejnym słowem, robiło mi się coraz lżej na sercu. Kiedy wreszcie podzieliłam się z kimś swoim bólem... nagle stał się mniej uciążliwy. Tymczasem Riven patrzyła na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Rozchyliła delikatnie usta, chyba nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
 - Any, skarbie... - zaczęła, podchodząc do mnie niepewnie. Jeżeli bała się, że dojdzie do rękoczynów, to się myliła. Nie byłabym w stanie nigdy nikogo skrzywdzić. Bynajmniej nie fizycznie. - Spokojnie - dodała, przytulając mnie do siebie. Długo wypłakiwałam się w jej rękaw. Nawet nie byłam świadoma tego, jak wiele negatywnych emocji ostatnio się we mnie nazbierało. Wiedziałam, że było ze mną źle... ale jeszcze nigdy nie płakałam tak otwarcie przed drugą osobą. Nigdy nikomu nie powiedziałam o tym, jak naprawdę w głębi duszy się czuję. To dziwne uczucie... wreszcie się wygadać. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że... jest aż tak źle.
 - Nie jest - szybko zaprzeczyłam, ale kolejna fala płaczu przekonała mnie o tym, że znów kłamię. - A może i jest? Nie wiem, co się ze mną dzieje. Przestałam sobie z tym radzić. Pomału mam dość - szepnęłam, wtulając twarz w jej włosy.
 - Anya, pamiętaj, że zawsze tu jestem, okay? Nie wiem skąd u ciebie to założenie, że wszystko musisz naprawiać sama. Nie musisz. Nikt nie lubi być sam i chyba tak naprawdę mało kto to potrafi. Rozmawiaj ze mną czasem, proszę cię. Poza tym... chyba musimy kupić ci nowe lody - dodała na koniec, poprawiając mi tym humor. Spojrzałam na rozmokłą ciapę, która ściekała mi teraz po ręce.
 - Fuj - skwitowałam, uśmiechając się niemrawo. Chwilowo zrobiło mi się lepiej na duszy, choć czułam, że jest jeszcze dużo rzeczy, które tak łatwo nie dadzą mi spokoju.
 - Wracając do Nialla... cóż, może masz rację? Nie mnie go oceniać, ja prawie chłopaka nie znam. Nie lubię go, bo cię zranił, to wszystko. Ale jeżeli chcesz mu dać drugą szansę, jeżeli potrafisz mu zaufać... okay. Nie będę cię więcej oceniać, ale od razu ci mówię, że będę go obserwować, bo coś... coś jest z nim nie tak - wyjaśniła. Kiwnęłam głową. Na taką propozycję mogłam przystać. - Choć przyznam, że zachowujesz się... co najmniej nielogicznie. Doprawdy, nie rozumiem - dodała po chwili namysłu.
 - Według ciebie miłość jest logiczna? Bo dla mnie nigdy nie była - odpowiedziałam bez wahania.
 Zawahała się.
 - No właśnie - dodałam. - Poza tym, wyluzuj. Nie idę z nim do łóżka, a tym bardziej nie zamierzam od razu za niego wychodzić. To tylko... taki okres próbny. Mimo wszystko mi na nim zależy i cholernie się za nim stęskniłam. - Widziałam, że moje argumenty i tak do niej nie przemawiały, więc postanowiłam nic więcej nie mówić.


~*~


#NU_ff
  • Gif credit to owner.
  • Nie posiadam żadnych praw do utorów muzycznych. Prawa te posiadają odpowiedni artyści oraz wytwórnie muzyczne.
  • Twitter
  • Facebook

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!