28 września 2014

Rozdział III: Powaga sytuacji

P.O.V. Louis

Czasami doprawdy miałem dość tego ogromnego miasta. Londyn w godzinach szczytu bywał prawie nieprzejezdny, przez co dotarcie do szpitala graniczyło z cudem. Tylko dzięki pobłażliwości losu udało mi się znaleźć u celu w trochę ponad pół godziny - i to dlatego, że moja siostra wylądowała w budynku niedaleko centrum. Mimo to nie obeszło się bez przeklinania korków, samochodów oraz kierowców, którzy oczywiście w takiej chwili musieli wytoczyć swoje wypucowane auta na ulicę. Biedny Niall nasłuchał się mojego marudzenia przez całą drogę - a użyłem chyba wszystkich kolokwializmów, które kiedykolwiek w życiu słyszałem. Obydwoje bardzo się denerwowaliśmy, tyle tylko, że on przeżywał to na swój sposób - w środku. Ja uzewnętrzniłem swoje zmartwienia, stresując go tym dwa razy bardziej.
- Mamo! - zawołałem rodzicielkę, gdy tylko pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Dreptała w kółko po holu, chyba próbując wyryć tor w podłodze. Przystanęła, kiedy mnie dostrzegła, po czym rzuciła się w moją stronę, mocno mnie do siebie przytulając. - Mamo... - westchnąłem, nie bardzo wiedząc, co teraz.
- Nie chcą mi nic powiedzieć, nie wiem, co się dzieje - jęknęła, ściskając mnie tak mocno, że chwilowo brakowało mi powietrza. Nie próbowałem jednak się wyswobodzić, obydwoje potrzebowaliśmy teraz swojego wsparcia. - Ojciec dzwoni co pięć minut, utknął gdzieś w korku... - dodała, po czym ponownie kompletnie się rozkleiła.
- Wszystko będzie w porządku, pani Tomlinson - powiedział cicho Niall, niepewnie klepiąc ją po ramieniu.
Spojrzała na niego, odsuwając się ode mnie. Sądziłem, że zaczerpnę trochę powietrza, kiedy mnie puści, jednak byłem tak spięty i roztargniony, że pomału zapominałem, jak się oddycha. Jeszcze chwila i mnie również będą musieli ratować. Oparłem się o lodowatą ścianę, pomalowaną zieloną, dziwnie błyszczącą farbą. Szorstki zapach leków drażnił moje gardło, dźwięki aparatur dobiegające z różnych sal wbijały się w moje uszy, niczym drobne igły. Wystarczyła chwila w tym miejscu, bym zaczął panikować.
Co, jeżeli wcale nie będzie dobrze? Skoro tyle czasu trzymają nas w niewiedzy, może obrażenia są dużo bardziej poważne, niż nam się wydaje? Jako życiowy optymista wcale nie powinienem tak myśleć.
Spojrzałem na Horana, żeby na chwilę zająć czymś umysł. Musiałem się rozkojarzyć, możliwie jak najszybciej.
Niall również stał oparty o ścianę, tyle że na przeciwko mnie. Spuścił głowę, wpatrując się w podłogę. Nie widziałem dokładnie jego twarzy, ale miałem wrażenie, że ma wilgotne policzki. Jedną rękę cały czas trzymał przy ustach, chyba z nerwów zaczął obgryzać paznokcie. Drugą schował do kieszeni, przez co wyglądał nieco nonszalancko i trochę bardziej spokojnie.
Szybko zdecydowałem, że lepiej będzie na razie się czymś zająć, bo zatapianie się w myślach nie mogło wyjść nam na dobre. Podszedłem więc do niego, ignorując fakt, że prawie nie miałem siły w nogach. Zerknął na mnie pytająco, szybko wycierając policzki wierzchem dłoni. Mimo wszystko próbował zachować fason, choć moim zdaniem w takiej sytuacji nie miało to najmniejszego sensu. Przecież dobrze wiedziałem, co czuje, wcale nie musiał tego ukrywać.
- Co jej powiesz, jak już się zobaczycie? - zapytałem z czystej ciekawości, choć nie ukrywałem lekkiego wyrzutu. Wydawało mi się, że zaczęcie rozmowy nie będzie trudne i odwiedzie mnie trochę od tragicznych wizji, które przewijały mi się przed oczami. Pomyliłem się, bo wypowiedzenie kilku marnych słów wcale mi nie pomogło. Z nerwów wciąż było mi niedobrze, a nogi pomału odmawiały mi posłuszeństwa.
- Ja... sam nie wiem.
- Wyjaśnisz jej? - zapytałem, ignorując ukłucie w klatce piersiowej, bo mój mózg po raz kolejny przestał mnie słuchać i podsunął mi ponurą myśl: "co, jeżeli już nigdy z nią nie porozmawiam?".
Miałem ochotę walnąć głową o ścianę, żeby tylko trochę się ogarnąć. Zamiast tego skupiłem się na przyjacielu, który albo tak dobrze udawał, albo naprawdę nie miał pojęcia o czym mówię. Zmarszczyłem brwi.
-  W Paryżu raczej czytała gazety. Albo widziała wywiady. Na pewno myśli, że ty i Demi... tak na poważnie - naprowadziłem go na temat, który nie ukrywając, trochę mnie interesował.
- Louis, proszę cię, nie teraz. To, że wytwórnia tego chciała... cholera, to nie jest moja wina! Ja tylko robiłem, co mi kazali - warknął, od razu przyjmując pozycję obronną. Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi, co podziałało na niego jak płachta na byka. - Myślisz, że to takie proste?! Chciałbym jej wszystko powiedzieć. Ale skoro ona i tak nie przyjmie tego do wiadomości, to po co mam się w ogóle wysilać?
 - Ej, uspokój się, co? Jesteśmy w szpitalu - rzuciłem, zachowując stoicki spokój. Ktoś musiał, a skoro Horan robił teraz za chodzący wulkan, który w każdej chwili mógł wybuchnąć, a mama wciąż dreptała w kółko, mamrocząc do siebie słowa pocieszenia niczym obłąkana... to musiałem być ja.
-  Mam tego dość, Louis... Chcę ją z powrotem. Tak bardzo mi jej brakuje - jęknął, osuwając się po ścianie. Oparł ręce o kolana i ukrył w dłoniach twarz.
Przykucnąłem obok niego. Jeżeli myślał, że zacznę go teraz pocieszać, to się grubo mylił.
- To na co czekasz - burknąłem, czując nagły przypływ gniewu. Chyba po prostu miałem dość czekania i zamartwiania się. Czy ktoś w ogóle miał zamiar poinformować nas, co się dzieje?!
- Oni chcą, żebym teraz pokazywał się z Demi. Nie mam zamiaru umawiać się z nią po kryjomu. Jeżeli już, to chcę, żeby wszystko było tak jak dawniej.
Już miałem zaprzeczyć, powiedzieć, że zachowuje się idiotycznie, bo Any na pewno wolałaby mieć go przy sobie na pewnych warunkach, niż nie mieć w ogóle, kiedy na korytarz wyszedł lekarz, przeglądając jakieś kartki. Mama znalazła się przy nim w ułamku sekundy, z marszu zadając mu multum pytań. Poderwałem się z miejsca, słuchając uważnie doktora, w ułamku sekundy zapominając o Horanie.
- Wyniki badań są dobre, nie ma żadnych wewnętrznych obrażeń, zewnętrzne są niewielkie. Szybko dojdzie do siebie. Na razie jest jeszcze w szoku, ale możecie się już z nią zobaczyć.
Odetchnąłem z ulgą, zupełnie jak Horan, który teraz całkowicie opadł na podłogę, po raz kolejny zakrywając twarz drżącymi dłońmi. Wyciągnąłem ku niemu rękę. Chciałem, żeby poszedł ze mną, ale on tylko pokręcił głową w odpowiedzi.
- Nie idziesz? - zapytałem kompletnie zbity z tropu. Myślałem, że po to tu przyjechał. Że chciał się z nią zobaczyć, porozmawiać, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Fakt, że zrezygnował... chyba to nie moja wina?
- Mam dziwne przeczucie, że jestem jedną z ostatnich osób, które chciałaby teraz widzieć. Po prostu... chciałem wiedzieć, że wszystko będzie dobrze - powiedział cicho.
Nie miałem siły się z nim sprzeczać. Zresztą... szczerze, to w tej chwili mało mnie obchodził. Najważniejsza była moja siostra, która... cóż, teraz zapewne potrzebowała spokoju, żeby dojść do siebie. Może w jego rozumowaniu był cień logiki?
- Zostanę tu chwilę, napiszę do reszty, że nie muszą się martwić, że jest w porządku - dodał, a raczej wybełkotał w swoje ręce.
- Jak chcesz - rzuciłem i ruszyłem za mamą, która niemal od razu pobiegła zobaczyć się z Anyą.
*
P.O.V. Anya

Czułam ogromny ból na długo przed tym, jak wreszcie otworzyłam oczy. Nawet tak niewielka czynność sprawiła mi trudność. Minęła dłuższa chwila, nim wreszcie dotarło do mnie, gdzie się znajdowałam. Jakaś pani w zielonkawym stroju kręciła się obok mnie. Z początku myślałam, że może przegapiłam moment, kiedy w końcu zabrali mnie do wariatkowa, dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ta osoba to najzwyklejsza w świecie pielęgniarka. Która w dodatku właśnie nieumiejętnie wtykała mi wenflon w rękę. Skrzywiłam się z bólu, gdy po raz kolejny wbiła mi igłę w skórę. Tym razem na szczęście trafiła, bo tylko przyczepiła go tasiemką, żeby mi zbytnio nie przeszkadzał.
Nienawidzę szpitali.
Jakiś starszy pan w białym fartuszku stał po drugiej stronie łóżka ze sporym plikiem zapisanych kartek w ręce. Uważnie przeglądał kolejne informacje, zaznaczając długopisem te ważniejsze.
- Doktorze - szepnęła pielęgniarka, kiwając głową w moją stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał od razu, widząc, że wreszcie wróciła mi świadomość.
Chwilę zbierałam w sobie siłę, by odpowiedzieć. Czułam się fatalnie. Jakby potrącił mnie samochód. W dodatku nie miałam pojęcia, co się stało. Ostatnie co pamiętałam, to samolot i lotnisko.
- Boli... - jęknęłam. Mówienie nie przychodziło mi z łatwością, zupełnie jak poruszanie się. Drobny ruch ręką sprawił, że na chwilę sparaliżował mnie ból. Cholera, co mi się stało?
 Facet pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie pytał o nic więcej, po prostu zaczął mi się przyglądać. Później przeprowadził serię badań, które chyba miały na celu sprawdzenie, czy aby na pewno dobrze kontaktuję. Dopiero po kilkunastu minutach zadał mi jeszcze kilka prostych pytań: czy wiem jak się nazywam, jaki mamy dzień i tym podobne. Nie miałam problemu z pamięcią. Odpowiedziałam na wszystkie, przy okazji przypominając sobie kilka faktów sprzed niezbyt przyjemnej pobudki w szpitalu.
- Junsu - powiedziałam cicho, wlepiając ogromne z przerażenia oczy w doktora. Mężczyzna spojrzał na towarzyszącą nam cały czas pielęgniarkę, która tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi. - Ten chłopak. Był ze mną - dodałam w najprostszych słowach.
Doktor przyglądał mi się przez chwilę, jakby oceniał, czy na pewno może mi teraz udzielić tych informacji. Mój błagalny wzrok mówił jedno: muszę wiedzieć.
- Jest na sali operacyjnej - odpowiedział wreszcie, kończąc zapisywać wnioski po badaniu.
Na chwilę zapomniałam, jak się oddycha. Sama nie wiedziałam, czy powinnam zacząć rozpaczać, czy po prostu... przyjąć to do wiadomości. W końcu ledwo znałam tego chłopaka, a mimo to zrobiło mi się cholernie smutno, gdy usłyszałam o operacji.
- Czy to... poważne?
Mężczyzna pokręcił głową, posyłając mi trochę przerażający, sztuczny uśmiech. To raczej oczywiste, że nie chciał powiedzieć mi prawdy, co mnie mocno zaniepokoiło. Kiedy wyszedł wraz z pielęgniarką, sama nie wiedziałam czy się cieszę, że mogę odpocząć, czy martwię, bo zostałam sama, całkowicie odcięta od informacji na temat zdrowia mojego kolegi. Zdecydowałam, że spróbuję być neutralna wobec wszystkiego, co się teraz dzieje. W końcu chyba najważniejszy był sam fakt, że przeżyłam wypadek samochodowy. Mogłam tylko być wdzięczna niebiosom, za uratowanie mnie z opresji. Straciłam przyjaciół na ziemi, ale najwidoczniej mojemu dobremu aniołowi stróżowi jeszcze na mnie zależało.
Choć dopiero co się obudziłam, byłam dziwnie, nietypowo zmęczona. Nie tak, jak jest się zmęczonym po dużym wysiłku, ani nie psychicznie, po ciężkim tygodniu w pracy czy w szkole. To było... coś pomiędzy, czego nigdy do tej pory nie doświadczyłam. Denerwowało mnie to uczucie, bo nie potrafiłam nad nim zapanować. Leżałam więc bez ruchu, wpatrując się w sufit i czekałam. Nie myślałam o tym otwarcie, choć podświadomie miałam ogromną nadzieję, że jednak ktoś się mną zainteresuje i już za chwile pierwsza osoba przyjdzie w odwiedziny. Czekałam, aż zobaczę znajomą twarz, padnę w znajome, bezpieczne objęcia. Czyjekolwiek. Mamy, brata, Stana, Nialla. Chyba istniało jeszcze kilka osób, którym na mnie zależało?
Jak na zawołanie, jak gdyby właśnie usłyszała moje myśli, do brzydkiego, sterylnego, utrzymanego w kolorze bieli pomieszczenia weszła moja mama. Wyglądała fatalnie - chyba jeszcze gorzej, niż ja. Miała zapuchnięte oczy, czerwony od ciągłego wycierania rękawem nos i mokre policzki, po których spływały resztki tuszu do rzęs.
- Kochanie... - Widok mojej mamy od razu poprawił mi samopoczucie. Nie widziałyśmy się od jej wyjazdu z Paryża, dlatego zdążyłam się za nią mocno stęsknić. Może w Londynie również nie widujemy się za często, ale przynajmniej zawsze jest na wyciągnięcie ręki, kiedy jej potrzebuję. Tam byłam zdana na siebie.
- Mamo - jęknęłam, wyciągając do niej wolną rękę, tę, w którą nie był wbity drażniący mnie wenflon.
Przytuliła mnie tak delikatnie, jakbym była zrobiona ze szkła. Chciałabym powiedzieć, że gest był wspaniały, że dał mi radość i poczucie bezpieczeństwa, ale tak naprawdę jedyne, co mi przyniósł, to trochę bólu. Moje ciało źle reagowało na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz, dlatego najmniejszy ruch sprawiał, że miałam ochotę przeciągle jęknąć i kląć, używając wszelakich znanych mi kolokwializmów. Mimo to, cieszyłam się, że powitała mnie w taki sposób, jak zawsze. Odrobina normalności w tym nienormalnym czasie.
- Boże, tak się cieszę, tak bardzo się cieszę - powtarzała w kółko, kucając przy łóżku, mocno trzymając mnie za rękę. Nie skarżyłam się na ból. Mogłam to wytrzymać, dopóki była obok. Jednak obecność matki naprawdę potrafi czynić cuda, bo już po chwili poczułam się lepiej. Może nie fizycznie, ale chociaż psychicznie.
- Wszystko w porządku, mamo. Jest dobrze, naprawdę - szeptałam, pocieszając ją. Zabawne, to przecież ona powinna zapewniać mnie, że z tego wyjdę. - Do wesela się zagoi - dodałam, próbując ją rozbawić. Nie podziałało. Wciąż płakała. Miałam tylko nadzieję, że tym razem ze szczęścia i z ulgi.
Nie minęło dużo czasu, kiedy do pokoju wszedł również mój brat, szczerząc się od ucha do ucha. Może i nie był w tak opłakanym stanie, jak mama, ale i tak widać było już na pierwszy rzut oka, jak bardzo był przejęty i zmęczony. W jego oczach nie widziałam tej radości, co zawsze, ale czystą troskę i pozostałość smutku. Usta, choć wygięte w lekkim uśmiechu, delikatnie drżały, tak samo jak jego ręce.
*

- Żyjesz - skwitował inteligentnie, stając tuż obok mamy, która teraz przykładała czoło do wierzchu mojej dłoni.
- Żyję - odpowiedziałam nieco zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam, by brzmieć trochę bardziej... zdrowo, jednak tylko narobiłam sobie więcej bólu w okolicach brzucha. Skrzywiłam się.
- Nie musisz nic mówić, jeżeli nie możesz - powiedział, również kucając obok mnie. Pokręciłam głową.
- Nie. Jest dobrze - zapewniłam go, wyciągając rękę z uścisku mamy, tylko po to, by pogłaskać ją po włosach. Kiedy wreszcie uniosła głowę, spojrzała na mnie z czułością, jaką widzi się wyłącznie w spojrzeniu matki. - Nie płacz już - powiedziałam, ocierając łzy z jej policzków. Przytrzymała moją rękę swoją dłonią, przymykając na chwilę oczy.
- Nie rób mi tego więcej... nigdy więcej – poprosiła.
Na pewno zdawała sobie sprawę z tego, że jej prośba była nie do spełnienia. Wypadki chodzą po ludziach i nic na to nie poradzimy. Los tak chciał, że padło akurat na mnie. Przecież się na to nie pisałam. Wcale nie chciałam wylądować w pokoju z pikającym sprzętem, ze zwichniętą kostką, siniakami, rozciętą brwią, bólem pleców i lewej ręki, gdzie wokół kręciła się nieprzyjemna pielęgniarka o za dużym nosie, która nie potrafiła poprawnie wkłuć igły za pierwszym razem. Gdyby to zależało ode mnie, wolałabym teraz siedzieć w domu i zadręczać się myślą, że nikt nie przyjechał na lotnisko, niż zadręczać się tym, że nikogo najprawdopodobniej nie obchodzi stan mojego zdrowia i oprócz mojej rodziny, najprawdopodobniej nikogo więcej tutaj nie zobaczę. Chyba już nawet pogodziłam się z tą myślą.
Choć moje przemyślenia były kompletnie inne, zapewniłam ją, że to się więcej nie powtórzy.
 - Pójdę zadzwonić do ojca - powiedziała po jakimś czasie mama, wycierając ostatnie łzy ze swoich policzków. Wreszcie się uspokoiła. Wszystko pomału wracało do normy.
Kiedy wyszła, Louis podsunął sobie krzesło, które stało wcześniej pod oknem i zajął miejsce mamy. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, tylko się uśmiechając.
- Czemu nie uprzedziłaś mnie, że wracasz? Spóźniłem się, miałem cię dzisiaj odebrać. Gdybyśmy się wcześniej umówili, nic by się nie stało - wyrzucił z siebie. Zrobiło mi się przykro, kiedy mówił z takim wyrzutem. Rzeczywiście, mogłam do niego zadzwonić, ale bałam się, że wciąż jest na mnie zły.
- Nie martw się tym - odpowiedziałam, odwracając wzrok. Był smutny, nie chciałam go takiego widzieć, chciałam, żeby znów się uśmiechał i tryskał energią.
- Mam się nie martwić?! - na chwilę stracił nad sobą panowanie. Ciekawe ile emocji na raz się w nim skumulowało, że zachowywał się tak dziwnie. - Jak mogę się nie martwić? Ty wiesz, co my przeżywaliśmy, kiedy czekaliśmy na jakąkolwiek wiadomość od lekarza? - zapytał już dużo ciszej.
- My? - podłapałam temat. Zaciekawił mnie.
- No, tak. My. My wszyscy, pomijając mnie i rodziców, to Niall, Harry, Liam, Zayn, Stanley, Marisol, te dwie dziewczyny z zespołu, w którym grałaś w wakacje - wyliczał. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie wylewa miód na moje serce. A tak bałam się, że wszyscy mają mnie gdzieś. - Próbowaliśmy dodzwonić się do Riven, ale chyba zmieniła numer telefonu - dokończył swoją wyliczankę dość przykrą wiadomością. Mimo to, próbowałam widzieć pozytywy.
Może jednak wcale nie będę musiała walczyć o przebaczenie tych, których skrzywdziłam. Przyjaciele wybaczyli mi szybciej, niż ja wybaczyłam sobie samej. Chyba nie mogłam trafić na lepszych ludzi w tym życiu.
Uśmiechnęłam się do Louisa, który teraz próbował wprowadzić mnie z powrotem w ich świat, ten z którego uciekłam dwa miesiące temu. Opowiadał mi po kolei, co działo się u chłopaków, u Riven, z którą podobno Harry złapał zadziwiająco dobry kontakt, u Stanleya, na którego wpadł ostatnio w sklepie. Miło było wrócić do starej rzeczywistości.


~*~

#NU_ff

Jennifer Lawrence
Gif credit to owner.
Nie posiadam żadnych praw do któregokolwiek z użytych utworów muzycznych. Prawa te posiadają odpowiedni artyści oraz wytwórnie muzyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!