P.O.V.
Louis
Czasami doprawdy miałem dość tego
ogromnego miasta. Londyn w godzinach szczytu bywał prawie nieprzejezdny, przez
co dotarcie do szpitala graniczyło z cudem. Tylko dzięki pobłażliwości losu
udało mi się znaleźć u celu w trochę ponad pół godziny - i
to dlatego, że moja siostra wylądowała w budynku niedaleko centrum.
Mimo to nie obeszło się bez przeklinania korków, samochodów oraz kierowców,
którzy oczywiście w takiej chwili musieli wytoczyć swoje wypucowane auta na
ulicę. Biedny Niall nasłuchał się mojego marudzenia przez całą drogę - a użyłem
chyba wszystkich kolokwializmów, które kiedykolwiek w życiu słyszałem. Obydwoje
bardzo się denerwowaliśmy, tyle tylko, że on przeżywał to na swój sposób - w
środku. Ja uzewnętrzniłem swoje zmartwienia, stresując go tym dwa razy
bardziej.
- Mamo! - zawołałem rodzicielkę,
gdy tylko pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Dreptała w kółko po holu, chyba
próbując wyryć tor w podłodze. Przystanęła, kiedy mnie dostrzegła, po czym
rzuciła się w moją stronę, mocno mnie do siebie przytulając. - Mamo... -
westchnąłem, nie bardzo wiedząc, co teraz.
- Nie chcą mi nic powiedzieć, nie
wiem, co się dzieje - jęknęła, ściskając mnie tak mocno, że chwilowo brakowało
mi powietrza. Nie próbowałem jednak się wyswobodzić, obydwoje potrzebowaliśmy
teraz swojego wsparcia. - Ojciec dzwoni co pięć minut, utknął gdzieś w korku...
- dodała, po czym ponownie kompletnie się rozkleiła.
- Wszystko będzie w porządku,
pani Tomlinson - powiedział cicho Niall, niepewnie klepiąc ją po ramieniu.
Spojrzała na niego, odsuwając się
ode mnie. Sądziłem, że zaczerpnę trochę powietrza, kiedy mnie puści, jednak
byłem tak spięty i roztargniony, że pomału zapominałem, jak się oddycha.
Jeszcze chwila i mnie również będą musieli ratować. Oparłem się o lodowatą
ścianę, pomalowaną zieloną, dziwnie błyszczącą farbą. Szorstki zapach leków
drażnił moje gardło, dźwięki aparatur dobiegające z różnych sal wbijały się w
moje uszy, niczym drobne igły. Wystarczyła chwila w tym miejscu, bym zaczął
panikować.
Co, jeżeli wcale nie będzie
dobrze? Skoro tyle czasu trzymają nas w niewiedzy, może obrażenia są dużo
bardziej poważne, niż nam się wydaje? Jako życiowy optymista wcale nie
powinienem tak myśleć.
Spojrzałem na Horana, żeby na
chwilę zająć czymś umysł. Musiałem się rozkojarzyć, możliwie jak najszybciej.
Niall również stał oparty o
ścianę, tyle że na przeciwko mnie. Spuścił głowę, wpatrując się w podłogę. Nie
widziałem dokładnie jego twarzy, ale miałem wrażenie, że ma wilgotne policzki.
Jedną rękę cały czas trzymał przy ustach, chyba z nerwów zaczął obgryzać
paznokcie. Drugą schował do kieszeni, przez co wyglądał nieco nonszalancko
i trochę bardziej spokojnie.
Szybko zdecydowałem, że lepiej
będzie na razie się czymś zająć, bo zatapianie się w myślach nie mogło wyjść
nam na dobre. Podszedłem więc do niego, ignorując fakt, że prawie nie miałem
siły w nogach. Zerknął na mnie pytająco, szybko wycierając policzki wierzchem
dłoni. Mimo wszystko próbował zachować fason, choć moim zdaniem w takiej
sytuacji nie miało to najmniejszego sensu. Przecież dobrze wiedziałem, co
czuje, wcale nie musiał tego ukrywać.
- Co jej powiesz, jak już się
zobaczycie? - zapytałem z czystej ciekawości, choć nie ukrywałem lekkiego
wyrzutu. Wydawało mi się, że zaczęcie rozmowy nie będzie trudne i odwiedzie
mnie trochę od tragicznych wizji, które przewijały mi się przed oczami.
Pomyliłem się, bo wypowiedzenie kilku marnych słów wcale mi nie pomogło. Z
nerwów wciąż było mi niedobrze, a nogi pomału odmawiały mi posłuszeństwa.
- Ja... sam nie wiem.
- Wyjaśnisz jej? - zapytałem,
ignorując ukłucie w klatce piersiowej, bo mój mózg po raz kolejny przestał mnie
słuchać i podsunął mi ponurą myśl: "co,
jeżeli już nigdy z nią nie porozmawiam?".
Miałem ochotę walnąć głową o ścianę,
żeby tylko trochę się ogarnąć. Zamiast tego skupiłem się na przyjacielu, który
albo tak dobrze udawał, albo naprawdę nie miał pojęcia o czym mówię. Zmarszczyłem
brwi.
- W Paryżu raczej czytała gazety. Albo widziała
wywiady. Na pewno myśli, że ty i Demi... tak na poważnie - naprowadziłem go na
temat, który nie ukrywając, trochę mnie interesował.
- Louis, proszę cię, nie teraz.
To, że wytwórnia tego chciała... cholera, to nie jest moja wina! Ja tylko
robiłem, co mi kazali - warknął, od razu przyjmując pozycję obronną. Wzruszyłem
ramionami w odpowiedzi, co podziałało na niego jak płachta na byka. - Myślisz,
że to takie proste?! Chciałbym jej wszystko powiedzieć. Ale skoro ona i tak nie
przyjmie tego do wiadomości, to po co mam się w ogóle wysilać?
- Ej, uspokój się, co? Jesteśmy w szpitalu -
rzuciłem, zachowując stoicki spokój. Ktoś musiał, a skoro Horan robił teraz za
chodzący wulkan, który w każdej chwili mógł wybuchnąć, a mama wciąż dreptała w
kółko, mamrocząc do siebie słowa pocieszenia niczym obłąkana... to musiałem być
ja.
- Mam tego dość, Louis... Chcę ją z powrotem.
Tak bardzo mi jej brakuje - jęknął, osuwając się po ścianie. Oparł ręce o
kolana i ukrył w dłoniach twarz.
Przykucnąłem obok niego. Jeżeli
myślał, że zacznę go teraz pocieszać, to się grubo mylił.
- To na co czekasz - burknąłem,
czując nagły przypływ gniewu. Chyba po prostu miałem dość czekania i
zamartwiania się. Czy ktoś w ogóle miał zamiar poinformować nas, co się
dzieje?!
- Oni chcą, żebym teraz pokazywał
się z Demi. Nie mam zamiaru umawiać się z nią po kryjomu. Jeżeli już, to chcę,
żeby wszystko było tak jak dawniej.
Już miałem zaprzeczyć,
powiedzieć, że zachowuje się idiotycznie, bo Any na pewno wolałaby mieć go przy
sobie na pewnych warunkach, niż nie mieć w ogóle, kiedy na korytarz wyszedł
lekarz, przeglądając jakieś kartki. Mama znalazła się przy nim w ułamku
sekundy, z marszu zadając mu multum pytań. Poderwałem się z miejsca, słuchając
uważnie doktora, w ułamku sekundy zapominając o Horanie.
- Wyniki badań są dobre, nie ma
żadnych wewnętrznych obrażeń, zewnętrzne są niewielkie. Szybko dojdzie do
siebie. Na razie jest jeszcze w szoku, ale możecie się już z nią zobaczyć.
Odetchnąłem z ulgą, zupełnie jak
Horan, który teraz całkowicie opadł na podłogę, po raz kolejny zakrywając twarz
drżącymi dłońmi. Wyciągnąłem ku niemu rękę. Chciałem, żeby poszedł ze mną,
ale on tylko pokręcił głową w odpowiedzi.
- Nie idziesz? - zapytałem
kompletnie zbity z tropu. Myślałem, że po to tu przyjechał. Że chciał się z nią
zobaczyć, porozmawiać, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Fakt, że
zrezygnował... chyba to nie moja wina?
- Mam dziwne przeczucie, że
jestem jedną z ostatnich osób, które chciałaby teraz widzieć. Po prostu...
chciałem wiedzieć, że wszystko będzie dobrze - powiedział cicho.
Nie miałem siły się z nim
sprzeczać. Zresztą... szczerze, to w tej chwili mało mnie obchodził.
Najważniejsza była moja siostra, która... cóż, teraz zapewne potrzebowała
spokoju, żeby dojść do siebie. Może w jego rozumowaniu był cień logiki?
- Zostanę tu chwilę, napiszę do
reszty, że nie muszą się martwić, że jest w porządku - dodał, a raczej
wybełkotał w swoje ręce.
- Jak chcesz - rzuciłem i
ruszyłem za mamą, która niemal od razu pobiegła zobaczyć się z Anyą.
*
P.O.V. Anya
Czułam ogromny ból na długo przed
tym, jak wreszcie otworzyłam oczy. Nawet tak niewielka czynność sprawiła mi
trudność. Minęła dłuższa chwila, nim wreszcie dotarło do mnie, gdzie się
znajdowałam. Jakaś pani w zielonkawym stroju kręciła się obok mnie. Z
początku myślałam, że może przegapiłam moment, kiedy w końcu zabrali mnie do
wariatkowa, dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ta osoba to
najzwyklejsza w świecie pielęgniarka. Która w dodatku właśnie nieumiejętnie
wtykała mi wenflon w rękę. Skrzywiłam się z bólu, gdy po raz kolejny wbiła mi
igłę w skórę. Tym razem na szczęście trafiła, bo tylko przyczepiła go tasiemką,
żeby mi zbytnio nie przeszkadzał.
Nienawidzę szpitali.
Jakiś starszy pan w białym
fartuszku stał po drugiej stronie łóżka ze sporym plikiem zapisanych kartek w
ręce. Uważnie przeglądał kolejne informacje, zaznaczając długopisem te
ważniejsze.
- Doktorze - szepnęła
pielęgniarka, kiwając głową w moją stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał od
razu, widząc, że wreszcie wróciła mi świadomość.
Chwilę zbierałam w sobie siłę, by
odpowiedzieć. Czułam się fatalnie. Jakby potrącił mnie samochód. W dodatku nie
miałam pojęcia, co się stało. Ostatnie co pamiętałam, to samolot i lotnisko.
- Boli... - jęknęłam. Mówienie
nie przychodziło mi z łatwością, zupełnie jak poruszanie się. Drobny ruch ręką
sprawił, że na chwilę sparaliżował mnie ból. Cholera, co mi się stało?
Facet pokiwał głową ze
zrozumieniem. Nie pytał o nic więcej, po prostu zaczął mi się przyglądać.
Później przeprowadził serię badań, które chyba miały na celu sprawdzenie, czy
aby na pewno dobrze kontaktuję. Dopiero po kilkunastu minutach zadał mi jeszcze
kilka prostych pytań: czy wiem jak się nazywam, jaki mamy dzień i tym podobne.
Nie miałam problemu z pamięcią. Odpowiedziałam na wszystkie, przy okazji
przypominając sobie kilka faktów sprzed niezbyt przyjemnej pobudki w szpitalu.
- Junsu - powiedziałam cicho,
wlepiając ogromne z przerażenia oczy w doktora. Mężczyzna spojrzał na
towarzyszącą nam cały czas pielęgniarkę, która tylko wzruszyła ramionami w
odpowiedzi. - Ten chłopak. Był ze mną - dodałam w najprostszych słowach.
Doktor przyglądał mi się przez
chwilę, jakby oceniał, czy na pewno może mi teraz udzielić tych informacji. Mój
błagalny wzrok mówił jedno: muszę wiedzieć.
- Jest na sali operacyjnej -
odpowiedział wreszcie, kończąc zapisywać wnioski po badaniu.
Na chwilę zapomniałam, jak się
oddycha. Sama nie wiedziałam, czy powinnam zacząć rozpaczać, czy po prostu...
przyjąć to do wiadomości. W końcu ledwo znałam tego chłopaka, a mimo to zrobiło
mi się cholernie smutno, gdy usłyszałam o operacji.
- Czy to... poważne?
Mężczyzna pokręcił głową,
posyłając mi trochę przerażający, sztuczny uśmiech. To raczej oczywiste, że nie
chciał powiedzieć mi prawdy, co mnie mocno zaniepokoiło. Kiedy wyszedł wraz z
pielęgniarką, sama nie wiedziałam czy się cieszę, że mogę odpocząć, czy
martwię, bo zostałam sama, całkowicie odcięta od informacji na temat zdrowia
mojego kolegi. Zdecydowałam, że spróbuję być neutralna wobec wszystkiego, co
się teraz dzieje. W końcu chyba najważniejszy był sam fakt, że przeżyłam
wypadek samochodowy. Mogłam tylko być wdzięczna niebiosom, za uratowanie mnie z
opresji. Straciłam przyjaciół na ziemi, ale najwidoczniej mojemu dobremu
aniołowi stróżowi jeszcze na mnie zależało.
Choć dopiero co się obudziłam,
byłam dziwnie, nietypowo zmęczona. Nie tak, jak jest się zmęczonym po dużym
wysiłku, ani nie psychicznie, po ciężkim tygodniu w pracy czy w szkole. To
było... coś pomiędzy, czego nigdy do tej pory nie doświadczyłam. Denerwowało
mnie to uczucie, bo nie potrafiłam nad nim zapanować. Leżałam więc bez ruchu,
wpatrując się w sufit i czekałam. Nie myślałam o tym otwarcie, choć podświadomie
miałam ogromną nadzieję, że jednak ktoś się mną zainteresuje i już za chwile
pierwsza osoba przyjdzie w odwiedziny. Czekałam, aż zobaczę znajomą twarz,
padnę w znajome, bezpieczne objęcia. Czyjekolwiek. Mamy, brata, Stana, Nialla.
Chyba istniało jeszcze kilka osób, którym na mnie zależało?
Jak na zawołanie, jak gdyby
właśnie usłyszała moje myśli, do brzydkiego, sterylnego, utrzymanego w kolorze
bieli pomieszczenia weszła moja mama. Wyglądała fatalnie - chyba jeszcze
gorzej, niż ja. Miała zapuchnięte oczy, czerwony od ciągłego wycierania rękawem
nos i mokre policzki, po których spływały resztki tuszu do rzęs.
- Kochanie... - Widok mojej mamy
od razu poprawił mi samopoczucie. Nie widziałyśmy się od jej wyjazdu z
Paryża, dlatego zdążyłam się za nią mocno stęsknić. Może w Londynie również nie
widujemy się za często, ale przynajmniej zawsze jest na wyciągnięcie ręki,
kiedy jej potrzebuję. Tam byłam zdana na siebie.
- Mamo - jęknęłam, wyciągając do
niej wolną rękę, tę, w którą nie był wbity drażniący mnie wenflon.
Przytuliła mnie tak delikatnie,
jakbym była zrobiona ze szkła. Chciałabym powiedzieć, że gest był wspaniały, że
dał mi radość i poczucie bezpieczeństwa, ale tak naprawdę jedyne, co mi
przyniósł, to trochę bólu. Moje ciało źle reagowało na jakiekolwiek bodźce z
zewnątrz, dlatego najmniejszy ruch sprawiał, że miałam ochotę przeciągle jęknąć
i kląć, używając wszelakich znanych mi kolokwializmów. Mimo to, cieszyłam się,
że powitała mnie w taki sposób, jak zawsze. Odrobina normalności w tym
nienormalnym czasie.
- Boże, tak się cieszę, tak
bardzo się cieszę - powtarzała w kółko, kucając przy łóżku, mocno trzymając
mnie za rękę. Nie skarżyłam się na ból. Mogłam to wytrzymać, dopóki była obok.
Jednak obecność matki naprawdę potrafi czynić cuda, bo już po chwili poczułam
się lepiej. Może nie fizycznie, ale chociaż psychicznie.
- Wszystko w porządku, mamo. Jest
dobrze, naprawdę - szeptałam, pocieszając ją. Zabawne, to przecież ona powinna
zapewniać mnie, że z tego wyjdę. - Do wesela się zagoi - dodałam, próbując ją
rozbawić. Nie podziałało. Wciąż płakała. Miałam tylko nadzieję, że tym razem ze
szczęścia i z ulgi.
Nie minęło dużo czasu, kiedy do
pokoju wszedł również mój brat, szczerząc się od ucha do ucha. Może i nie był w
tak opłakanym stanie, jak mama, ale i tak widać było już na pierwszy rzut oka,
jak bardzo był przejęty i zmęczony. W jego oczach nie widziałam tej radości, co
zawsze, ale czystą troskę i pozostałość smutku. Usta, choć wygięte w lekkim
uśmiechu, delikatnie drżały, tak samo jak jego ręce.
*
- Żyjesz - skwitował inteligentnie, stając tuż obok mamy, która teraz przykładała czoło do wierzchu mojej dłoni.
- Żyję - odpowiedziałam nieco
zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam, by brzmieć trochę bardziej... zdrowo,
jednak tylko narobiłam sobie więcej bólu w okolicach brzucha. Skrzywiłam się.
- Nie musisz nic mówić,
jeżeli nie możesz - powiedział, również kucając obok mnie. Pokręciłam
głową.
- Nie. Jest dobrze - zapewniłam
go, wyciągając rękę z uścisku mamy, tylko po to, by pogłaskać ją po włosach.
Kiedy wreszcie uniosła głowę, spojrzała na mnie z czułością, jaką widzi się
wyłącznie w spojrzeniu matki. - Nie płacz już - powiedziałam, ocierając
łzy z jej policzków. Przytrzymała moją rękę swoją dłonią, przymykając na chwilę
oczy.
- Nie rób mi tego więcej... nigdy
więcej – poprosiła.
Na pewno zdawała sobie sprawę z
tego, że jej prośba była nie do spełnienia. Wypadki chodzą po ludziach i nic na
to nie poradzimy. Los tak chciał, że padło akurat na mnie. Przecież się na to
nie pisałam. Wcale nie chciałam wylądować w pokoju z pikającym sprzętem, ze zwichniętą
kostką, siniakami, rozciętą brwią, bólem pleców i lewej ręki, gdzie wokół
kręciła się nieprzyjemna pielęgniarka o za dużym nosie, która nie potrafiła
poprawnie wkłuć igły za pierwszym razem. Gdyby to zależało ode mnie, wolałabym
teraz siedzieć w domu i zadręczać się myślą, że nikt nie przyjechał na
lotnisko, niż zadręczać się tym, że nikogo najprawdopodobniej nie obchodzi stan
mojego zdrowia i oprócz mojej rodziny, najprawdopodobniej nikogo więcej tutaj
nie zobaczę. Chyba już nawet pogodziłam się z tą myślą.
Choć moje przemyślenia były
kompletnie inne, zapewniłam ją, że to się więcej nie powtórzy.
- Pójdę zadzwonić do ojca -
powiedziała po jakimś czasie mama, wycierając ostatnie łzy ze swoich policzków.
Wreszcie się uspokoiła. Wszystko pomału wracało do normy.
Kiedy wyszła, Louis podsunął
sobie krzesło, które stało wcześniej pod oknem i zajął miejsce mamy. Przez
chwilę wpatrywał się we mnie, tylko się uśmiechając.
- Czemu nie uprzedziłaś mnie, że
wracasz? Spóźniłem się, miałem cię dzisiaj odebrać. Gdybyśmy się wcześniej
umówili, nic by się nie stało - wyrzucił z siebie. Zrobiło mi się przykro,
kiedy mówił z takim wyrzutem. Rzeczywiście, mogłam do niego zadzwonić, ale
bałam się, że wciąż jest na mnie zły.
- Nie martw się tym -
odpowiedziałam, odwracając wzrok. Był smutny, nie chciałam go takiego widzieć,
chciałam, żeby znów się uśmiechał i tryskał energią.
- Mam się nie martwić?! - na
chwilę stracił nad sobą panowanie. Ciekawe ile emocji na raz się w nim
skumulowało, że zachowywał się tak dziwnie. - Jak mogę się nie martwić? Ty
wiesz, co my przeżywaliśmy, kiedy czekaliśmy na jakąkolwiek wiadomość od lekarza?
- zapytał już dużo ciszej.
- My? - podłapałam temat.
Zaciekawił mnie.
- No, tak. My. My wszyscy,
pomijając mnie i rodziców, to Niall, Harry, Liam, Zayn, Stanley, Marisol, te
dwie dziewczyny z zespołu, w którym grałaś w wakacje - wyliczał. Chyba nawet
nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie wylewa miód na moje serce. A tak
bałam się, że wszyscy mają mnie gdzieś. - Próbowaliśmy dodzwonić się do Riven,
ale chyba zmieniła numer telefonu - dokończył swoją wyliczankę dość przykrą
wiadomością. Mimo to, próbowałam widzieć pozytywy.
Może jednak wcale nie będę
musiała walczyć o przebaczenie tych, których skrzywdziłam. Przyjaciele
wybaczyli mi szybciej, niż ja wybaczyłam sobie samej. Chyba nie mogłam trafić
na lepszych ludzi w tym życiu.
Uśmiechnęłam się do Louisa, który
teraz próbował wprowadzić mnie z powrotem w ich świat, ten z którego uciekłam
dwa miesiące temu. Opowiadał mi po kolei, co działo się u chłopaków, u Riven, z
którą podobno Harry złapał zadziwiająco dobry kontakt, u Stanleya, na którego
wpadł ostatnio w sklepie. Miło było wrócić do starej rzeczywistości.
~*~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!