P.O.V. Anya
Spojrzałam na zegar wiszący nad
stołem w jadalni. Każdy kolejny dzień, który dobiegał końca, zbliżał mnie
nieubłaganie do powrotu do rzeczywistości. Szkoda, że wszystko, co dobre musi
się kiedyś skończyć. Przekonałam się o tym kilkakrotnie przez ostatnie miesiące.
Wiedziałam, że porażki chodzą parami, ale nie spodziewałam się, że na jednego
człowieka może spaść ich cała lawina na raz. Na dzień dzisiejszy tkwiłam w
mojej własnej górze śniegu. Jedyny plus, jaki potrafiłam odnaleźć w swojej
sytuacji, to fakt, że ja przynajmniej wiedziałam, gdzie się znajduję i gdzie
zmierzam. Niektórzy mieli znacznie gorzej - brnęli przed siebie na oślep, nie
bardzo wiedząc, co się właściwie z nimi stało.
Wszystko w porządku? – Zatroskany
głos cioci przywrócił mnie na ziemię, nim zdążyłam kompletnie odpłynąć do
swojej krainy smutku i zdezorientowania. Ostatnimi czasy zadziwiająco często do
niej wracałam.
Choć mieszkałam z ciocią przez
ostatnie dwa miesiące, wciąż nie przyzwyczaiłam się do jej francuskiego
akcentu. Za każdym razem, kiedy mówiła do mnie po angielsku, cudownie
zaciągając swoim ojczystym językiem, musiałam się pilnować, by czasem nie
wyrwał mi się jakiś "niestosowny" komentarz. Co prawda z mojego punku
widzenia zwrócenie uwagi na uroczy akcent nie było niegrzeczne, jednak mama nie
raz już uprzedzała mnie, że ciocia ma na tym punkcie fioła i nienawidzi o tym
rozmawiać.
Ciotka Delphine była zaledwie
osiem lat starsza ode mnie, więc od pierwszego spotkania świetnie się
dogadywałyśmy. Po kilku dniach mojego pobytu w Paryżu wieczorne pogaduchy stały
się naszą małą tradycją – kiedy jej czteroletnia córka Florence szła spać, my
siadałyśmy na sofie w salonie, tuż obok kominka i zajadając się kupionym przez
wujka Xaviera ciastem, rozmawiałyśmy. Na początku, kiedy towarzyszyli nam moi
rodzice, nie odzywałam się za dużo. Czułam się nieswojo. Dopiero po tygodniu,
gdy mama z tatą wreszcie wrócili do Londynu, pozwalając mi zostać nieco dłużej,
naprawdę zaczęłyśmy dowiadywać się o sobie więcej. Okazało się, że znalezienie
wspólnego języka było dziecinnie proste, dlatego szybko wskoczyłyśmy na ten
poziom znajomości, w którym dzieli się z towarzyszem swoimi sekretami. Chyba od
nikogo nie dostałam tak wspaniałych rad, jak od niej. To samo powiedziała o
mnie, choć ja nie chciałam jej wierzyć – moje rady zawsze były do bani.
Potrafiłam słuchać, ale nie doradzać.
- Od kilku minut siedzisz w ciszy
i wpatrujesz się w zegarek, zaczynam się martwić – dodała, kładąc mi dłoń na
ramieniu, by wreszcie zwrócić na siebie moją uwagę.
Zerknęłam na nią, wciąż nie do
końca kontaktując. Kiedy zatapiałam się we wspomnieniach z początku tego lata,
robiło mi się smutno. Nie chciałam się poddawać nieprzyjemnym myślom, więc w
takiej chwili zaczynałam poszukiwać pozytywnych chwil, wydarzeń, które mogłyby
przyćmić przykre momenty. Niestety, takich było bardzo, bardzo mało, co
przytłaczało mnie jeszcze bardziej. I tak od nowa. Błędne koło, które czasem
tak ciężko było przerwać.
Delphine poprawiła dłonią swoje
farbowane na rudo, długie loki, które jak zwykle upięła w kok. Przypięła do
niego krwistoczerwoną kokardkę w kropki – kolorystycznie idealnie dobraną do
jej pomadki. Kaskada długich, czarnych rzęs rzucała cień na lekko
zaczerwienione, pulchne policzki. Ciotka nie miała najpiękniejszej figury na
świecie, której zazdrościłyby wszystkie kobiety, jednak mimo to zawsze
wyglądała zjawiskowo. Często nosiła sukienki – w kwiatki, bądź z prostego,
jednolitego materiału. Do tego szpilki, zawsze pod kolor. Ciekawiło mnie, ile
par znajdowało się w jej szafie - nigdy nie miałam odwagi o to zapytać.
Właściwie prawie w ogóle nie zadawałam jej pytań, nie zaczynałam rozmów -
zazwyczaj to ona od razu narzucała temat, dlatego mimo dobrego kontaktu, czasem
czułam się nieswojo. Ale cóż, chyba każdy miewa takie momenty, kiedy u kogoś
pomieszkuje.
- Jest okej, tylko… martwię się
powrotem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Trochę... chyba się boję –
wyznałam.
Delphine postawiła na stole dwa kolorowe kubki
gorącej herbaty z cytryną. Jeden przysunęła bliżej mnie, z drugiego upiła łyk,
krzywiąc się przy tym. Prawdopodobnie właśnie poparzyła sobie język, jednak nie
odezwała się słowem. Przez chwilę tylko taksowała mnie wzrokiem. Wreszcie
usiadła obok mnie, jej niemalże czarne oczy wciąż we mnie wpatrzone.
- Wiesz, że możesz tutaj zostać na dłużej?
Jeżeli chcesz… możesz sobie poszukać pracy gdzieś w pobliżu. – Już chciałam się
wtrącić, dlatego ręką nakazała mi milczenie. – Wiem, wakacje się skończyły,
musisz wreszcie podjąć decyzję. Ale masz przed sobą mnóstwo czasu na poważne
decyzje, zawsze możesz je odłożyć na później.
Kiedy skończyła myśl, wzruszyła
ramionami, czekając na moją odpowiedź.
- Mama w życiu by się na to nie
zgodziła – odpowiedziałam niepewnie, ciekawa jej kontrargumentów. Jeżeli
naprawdę chciała, bym została, na pewno miała ich kilka w zanadrzu.
- Jesteś już dorosła, możesz sama
o sobie decydować. Zresztą, twoja mama też zrobiła sobie przerwę, nim poszła na
studia.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu,
ciociu – rzuciłam, spoglądając na nią kątem oka. Ciekawiło mnie skąd w ogóle
wzięła ten pomysł. Umawiałyśmy się na wakacje, do tej pory nie szepnęła nawet
słówka o dłuższym pobycie.
- Jakiego kłopotu? Spadłaś mi z
nieba! Nie dość, że utrzymujesz porządek za nas dwie, to jeszcze masz świetny
kontakt z Florence. Nie boję się jej z tobą zostawić, co daje mi kilka wolnych
wieczorów w miesiącu. Bajka, a nie życie. – Zaśmiała się, popijając herbatę.
Przez chwilę zastanawiałam się,
czy czasem nie rozmawiała już o tym z mamą. Przedstawiała wszystko w takim
świetle, że od razu miałam ochotę się z nią zgodzić. Może to wszystko był ich
wspólny pomysł? Zarówno Delphine, jak moja matka wpadały czasem na szalone
pomysły.
- Sama nie wiem… chyba muszę się
nad tym zastanowić – powiedziałam cicho, zatapiając się we własnych myślach.
To raczej oczywiste, że
chciałabym zostać. Zdążyłam już odpocząć, więc praca również nie była mi
straszna. Zwłaszcza, że zdążyłam trochę poduczyć się języka -
"lekcje" z ciocią nie tylko były produktywne, ale i zabawne, dlatego
nie było z tym większego problemu, a był to jedyny warunek, który postawiła
mama, zanim z ojcem wrócili do Londynu. Inaczej zabrałaby mnie ze sobą. Na moje
szczęście Delphine nie bawiła się w gramatykę, czy inne nudne regułki, którymi
faszerowali mnie, gdy uczyłam się hiszpańskiego w szkole - ciotka podrzucała mi
przydatne, konkretne zwroty. Potrafiłam już dogadać się z francuzem, więc nie
bałam się pracy. Moje wahanie raczej wychodziło z kilku obietnic, które złożyłam,
nim wyjechałam na wakacje.
Po pierwsze - wciąż tęskniłam za
Niallem, a przez rozłąkę miałam mnóstwo czasu, by wszystko dobrze przemyśleć.
Obiecałam sobie, że wszystko ułożę przed końcem tego roku. Nawet, jeżeli już
nigdy się nie zejdziemy, chciałabym być blisko niego. Chociażby jako przyjaciółka.
Po drugie - obiecałam Lukowi, że nie
wyjadę na zawsze. (Zawsze to zadziwiająco względne pojęcie - dla niego
zawsze mogło znaczyć rok, dla mnie zawsze mogło znaczyć całe życie). Umówiliśmy
się, że odbierze mnie z lotniska, kiedy wrócę do Londynu. Powiedział, że
nieważne gdzie wtedy będzie - wróci po mnie, tak czy siak. Uznałam to za
bredzenie szaleńca i zwyczajnie go wyśmiałam, choć jego oczy mówiły co innego.
On naprawdę chciał to zrobić. I sprawiłoby mu to ogromną przyjemność, dlatego
przystałam na jego warunki. Nie chciałam go zawieść, bo jego również nie
chciałam stracić. Przyjaźniliśmy się od dawna. Był moją pierwszą miłością.
Nawet, jeżeli teraz moje uczucia lekko wygasły, on wciąż żywił do mnie swoje.
Po trzecie - moi bliscy
przyjaciele niecierpliwie czekali na mój powrót. A przynajmniej jeden, cudowny
przyjaciel, którego kiedyś uważałam za wroga - Stanley Bleach. Jemu również
złożyłam kilka obietnic, co prawda bardziej przyziemnych, ale wciąż obietnic.
Tęskniłam za nim tak samo, jak on tęsknił za mną. I naprawdę nie mogłam się
doczekać, aż znów go zobaczę. Choć prawda była taka, że wolałabym spakować go w
walizkę i zabrać ze sobą, niż wracać do Londynu. Do miasta, w którym moje
wszystkie marzenia legły w gruzach.
Z drugiej strony, w Paryżu czekał
na mnie nowy start. Nowa praca, nowi znajomi. Kompletnie nowe życie.
Ten jeden, ogromny plus
momentalnie zdołał przyćmić wszystko, nad czym wcześniej tak głęboko
rozmyślałam.
Ale to wcale nie pomogło mi w
podjęciu decyzji.
~*~

#NU_ff
Coś długo nie ma rozdziału...
OdpowiedzUsuńTrochę opuściła mnie wena na nu, ale pracuję nad nim... pomału
Usuń