10 czerwca 2014

Rozdział XXI: Karmelowa kawa

P.O.V.  Anya

Po raz tysięczny wygładzałam dłońmi złożoną koszulkę, którą już dawno powinnam odłożyć do walizki. Moje myśli błądziły wokół różnych nieprzyjemnych tematów, skutecznie odrywając mnie od rzeczywistości. Sprawiały, że czynności, które zazwyczaj zajmowały mi kilka sekund, teraz ciągnęły się w nieskończoność. Nie zdziwiłoby mnie, gdybym przez przypadek nie wzięła ze sobą żadnych dżinsów, tak bardzo byłam rozproszona wydarzeniami z ostatnich dni. Zamiast zastanawiać się ile par spodni spakować, myślałam o tym, czy istnieje jakikolwiek sposób na pocieszenie Harry’ego po stracie Joycelyn.
Nie mogłam powiedzieć, że nienawidziłam Joy, bo tak naprawdę, to wcale jej nie znałam. Pojawiła się  kiedyś w moim domu, przeprowadziłyśmy niezbyt przyjemną rozmowę i… to tyle. Kilka nic nie znaczących zdań o tym, gdzie znajdował się wtedy Harry. I ot cała moja wiedza o Redau sprowadzała się do jej prześladowania kędzierzawego i dziwnych zmian emocjonalnych – raz nienawiść, raz miłość.
Owszem, przeszkadzała mi przyjaźń Joy z Riven. Byłam zaborcza, odkąd pamiętam, dlatego sam fakt, że ktoś próbował zająć czas Coldaw, który niegdyś był przeznaczony dla mnie, ogromnie mnie denerwował. Co prawda, nigdy wprost nie powiedziałam o tym Riven. Nie chciałam, żeby się dowiedziała, bo to mogłoby zmienić jej spojrzenie na moją osobę. Milczałam za każdym razem, gdy zaczynał się temat Joycelyn i właściwie tylko po tym Coldaw mogła poznać, jak bardzo była dziewczyna Harry’ego mi przeszkadza.
- Co ci zrobiła ta biedna koszulka, że tak się na niej wyżywasz? – zapytał Niall, stojąc w progu mojego pokoju. Ciekawe jak długo mi się przyglądał, kiedy w milczeniu wpatrywałam się w podłogę.
- Wyżywam…? – powtórzyłam półprzytomnie, spoglądając na ubranie w moich dłoniach. Zaprzestałam wygładzania go do perfekcji, teraz dla odmiany mięłam je, mocno ściskając.
Szybko wrzuciłam koszulkę do walizki, jakby materiał nagle zaczął mnie parzyć. Oparłam się plecami o szafę, kiedy zasłoniłam twarz dłońmi. Przetarłam delikatnie oczy, uważając, żeby przez przypadek nie rozmazać makijażu po całych policzkach. Potrzebowałam kawy. Dużo, dużo kawy, żeby wreszcie trochę się rozbudzić. Byłam tak zmęczona, że gdybym przyłożyła głowę do poduszki, to zapewne obudziłabym się nazajutrz rano, co było dość dziwne, bo bezproblemowo przespałam całą poprzednią noc wraz z bonusowymi godzinami. Czy to przez brzydką pogodę za oknem, czy może kiepski humor sam w sobie?
- Co jest? Nie chcesz jechać? – zapytał. Podszedł do mnie, po drodze omijając rozwaloną na podłodze walizkę, w której od rana znalazło się zaledwie kilka rzeczy. Nialler spakował swoją znacznie szybciej. Pewnie dlatego, że miał w tym wprawę. Z chłopakami co chwilę jeździli z miejsca do miejsce i raczej nie mieli tylu godzin na wyszykowanie się, co ja teraz.
- Chcę, naprawdę bardzo, bardzo chcę, ale… nie wydaje ci się, że powinniśmy być teraz przy Harrym? Źle się czuję z tym, że on będzie tutaj sam, kiedy my będziemy bawić się w Mullingar – powiedziałam, opierając głowę o drewniane drzwi szafy.
- Po pierwsze, to nie będzie sam, bo Louis nigdzie nie wyjeżdża. Liam odwiedza rodzinę dopiero za kilka dni, więc również będzie przy nim przez pierwsze dni. A po drugie, to znam go bardzo dobrze i wiem, że i tak wolałby posiedzieć w samotności. Musi wszystko przemyśleć, dostosować się do nowej sytuacji, a nasze ciągłe pytania o jego samopoczucie i marudzenie mu nad głową wcale nie pomogą. Wiem, jak bardzo chciałabyś mu teraz pomóc, ale naprawdę nie dasz rady – zapewnił mnie.
Wszystko, co powiedział, wydawało się słuszne. Rzeczywiście, jak mogłam pomóc Harry’emu, skoro nawet do końca nie rozumiałam jego sytuacji, bo sama nigdy w podobnej się nie znalazłam? Mogłam mu w kółko powtarzać, że wszystko będzie dobrze, ale chyba narobiłabym tym więcej szkody, niż pożytku, bo zaczęłabym go jeszcze bardziej denerwować. W dodatku Niall miał rację – chłopcy wylatywali do swoich rodzinnych miast, czego Louis nie musiał robić. Nasi rodzice mieszkali po drugiej stronie Londynu, więc mógł się z nimi zobaczyć i wrócić, żeby towarzyszyć Harry’emu, jeżeli miał taką ochotę.
Pokiwałam głową, przyznając mu rację. Uśmiechnął się na krótko, bardzo delikatnie i ledwo zauważalnie. Za to przytulił mnie mocno i pewnie, dodając mi otuchy. Położyłam głowę na jego ramieniu, a ręce splotłam wokół jego pasa, odwzajemniając uścisk.
- Obawiam się tylko, że takie postępowanie nie zadziała na Riven – szepnęłam, wtulając się w niego jeszcze mocniej. – Nie znały się długo, ale bardzo się zżyły przez ten czas. Coldaw bardzo to przeżywa – dodałam.
- Mówiłaś, że jest z nią Stanley – odpowiedział, głaszcząc mnie po włosach.
- Bo jest. Też powinnam być, ale Stan zabronił mi przychodzić. Napisał mi wiadomość, że będzie lepiej, jeżeli na razie zostawię ją samą. Przez to, że jasno wyrażałam swoją niechęć do Joy, teraz Riven nie chce ze mną rozmawiać – przyznałam drżącym głosem.
Kiedy powiedziałam to na głos, coś ukuło mnie w serce. Do tej pory starałam się bagatelizować całą sprawę, ale wyznając to Niallowi, wyznałam sobie, że jest inaczej. Mogłam mieć tylko nadzieję, że wszystko z czasem się unormuje.
- Widzisz? Riven wcale nie różni się bardzo od Harry’ego, też potrzebuje czasu – pocieszył mnie. – Prędzej czy później wszystko wróci do normy, obiecuję.



Nie żartuję. Jeżeli teraz olejesz próby, to wylatujesz z zespołu! – krzyknęła Ines, tupiąc przy tym nogą. Jej głos był szorstki, mówiła stanowczo i zdecydowanie poważnie. Mogłam to również wywnioskować po jej minie – zmarszczone brwi, zaciśnięte usta i wzrok, który w bajkowym świecie pewnie mógłby zabijać.
Westchnęła, opadając z powrotem na barowe krzesło. Nasza kłótnia zaczęła się dużo wcześniej, kiedy oznajmiłam jej, że wyjeżdżam na weekend. Emocje wzięły górę, obydwie nieco się uniosłyśmy, a spokojne nawoływania dziewczyn o przerwanie sprzeczki nie skutkowały. Nic dziwnego, skoro w nas obydwu skumulowało się aż tyle gniewu, z różnych przyczyn.
- Ines, opanuj się – warknęła Caroline, kładąc dłoń na ramię przyjaciółki, którą Charpentier od razu strzepnęła.
- Nie bądź głupia, nie możesz jej wyrzucić, inaczej nie będziemy mogły zagrać w USA – odezwała się wreszcie Venia. Od początku spotkania siedziała cicho jak myszka, tylko łypiąc groźnie to na mnie, to na Ines.
Ciche warknięcie Ines zakończyło naszą kłótnię. Teraz nie miałyśmy już nic do powiedzenia, wszystko, co nas gryzło, zostało już wykrzyczane. Dowiedziałam się, że drażnię Ines, że jest zazdrosna, bo przyjęli nas do następnego etapu konkursu dzięki mnie, a nie dzięki niej. Twierdziła, że dostaję wszystko podane jak na tacy i na nic sama nie potrafię zapracować. Już po tych słowach miałam ochotę wrzasnąć, że odchodzę, gdyby nie to, że zależy mi na szczęściu Veni i Caroline. Dziewczyny od dawna pracowały na taką chwilę, a druga okazja może szybko nie nadejść, dlatego musiałam schować dumę do kieszeni i przełknąć to, co usłyszałam.
- Dobra. Rób co chcesz. Nie będzie cię na próbach? W porządku, nie obchodzi mnie to, nie jesteś moją przyjaciółką, dlatego nawet nie wchodzę w szczegóły, ale jako założycielka tego zespołu powiem ci, że powinnaś uważać, żeby nie podwinęła ci się noga, bo za drugim razem nie będę słuchać mamrotania tamtych dwóch – burknęła Ines, wstając z miejsca. 
Swoją obojętnością zdziwiła i zarazem zraniła mnie jeszcze bardziej, niż bym się spodziewała. Kiedy ktoś cię nienawidzi, przynajmniej okazuje wobec ciebie jakiekolwiek uczucia. Ale kiedy zaczyna być wobec ciebie obojętny, to na ogół oznacza, że przestałeś się dla niego liczyć. Cóż, nie znałam Ines długo, ale zdążyłam się przyzwyczaić do jej obecności. W pewnym sensie, była mi bliska, choć rozmawiałyśmy tylko na próbach, zazwyczaj o muzyce. Może właśnie dlatego, że dzieliłyśmy razem pasję tak dobrze się rozumiałyśmy?
- Przejdzie jej, nie martw się za bardzo, Any – pocieszyła mnie Venia, przysuwając swoje krzesełko bliżej mojego. Przykryła mój nadgarstek swoją dłonią, bardzo delikatnie, jakby się bała, że odtrącę ją, tak samo jak Ines odtrąciła Caroline.
- Wydaje mi się, że to dopiero początek naszej… wojny – burknęłam, podążając wzrokiem za drobną sylwetką rudowłosej. Wciąż była roztrzęsiona, co było widać po jej ruchach. Zgubiła typową dla niej grację i płynność, wszystkie czynności wykonywała szybko i energicznie, jakby wyładowywała na przedmiotach swoją złość. Może powinnam zrobić coś podobnego, bo od ostatnich wydarzeń poziom towarzyszącego mi stresu skoczył ze standardowego na maksymalny.
- Znam Ines od zawsze i wiem, że nie jest w stanie długo się na kogoś gniewać. Uwierz mi, przejdzie jej, tylko potrzebuje trochę czasu, tak samo jak ty – upewniła mnie czarnowłosa.
Spojrzałam na Caroline, która siedziała cicho po drugiej stronie stołu. Kiedy Venia szukała u niej wsparcia, odwróciła wzrok bez słowa. Najwidoczniej miała inne zdanie od Veni, co tylko wywołało u mnie więcej niepewności i zdenerwowania. Caroline zdawała się zawsze lepiej rozumieć Ines, więc pomimo tego, że naprawdę chciałam wierzyć Veni, wolałam oprzeć się o niewypowiedzianą opinię Caroline i przyszykować się na kolejne nieprzyjemne sytuacje z Charpentier.
- W jednej sprawie zgadzam się z Ines. Naprawdę chcesz teraz wyjechać? Potrzebujemy cię, inaczej zawalimy finał – odezwała się Caroline. Jej głos był szorstki. Wciąż uciekała ode mnie wzrokiem, jakbym mogła wyrządzić jej krzywdę, tylko na nią patrząc.
- Przecież wszystko mamy już przygotowane. Po co wałkować w kółko to samo, skoro jesteśmy już w tym perfekcyjne? W dodatku wyjeżdżamy dwa dni przed finałem, tam też będę mogła się przygotowywać, więc w razie czego wszystko nadrobię – wyjaśniłam, z uporem się w nią wpatrując.
Wzruszyła ramionami w odpowiedzi, jakby wciąż niepewna moich racji. Nie mogłam jej o to winić, rzeczywiście więcej prób nie mogło nam zaszkodzić. Nie przyznałam tego tylko z jednego powodu – naprawdę chciałam się wyrwać z Londynu.
- Daj spokój, Caroline, dobrze wiesz, że Any ma rację. Jesteśmy już gotowe, nic więcej nie wymyślimy. Nam również przydałaby się przerwa – przyznała ze śmiechem. Nie udało jej się rozładować napiętej atmosfery, ale żeby nie było jej przykro, uśmiechnęłam się delikatnie w jej kierunku.
Głośne śmiechy i rozmowy dochodzące zza zamkniętych drzwi lokalu zwróciły moją uwagę. Z zaciekawieniem patrzyłam, jak ktoś mocuje się z klamką, by później wparować do środka z najszerszym uśmiechem, jaki do tej pory widziałam. Luke nie czekał na resztę chłopaków. Kiedy mnie dostrzegł, ruszył zamaszystym krokiem w moją stronę. Podniosłam się z miejsca, by go przywitać – podać rękę, ewentualnie uścisnąć po przyjacielsku. Na pewno nie chciałam zrobić tego, co od razu uczynił Hemmings. Nie tylko mocno mnie do siebie przygarnął, ale bez najmniejszego zawahania ucałował mnie w policzek. Z dnia na dzień zachowywał się coraz bardziej pewnie, raz za razem przekraczał granicę. Zaczynało mnie to martwić, bo sama nie wiedziałam, do czego jeszcze był zdolny.
Szybko wyswobodziłam się z jego uścisku, by rzucić mu nieprzyjemne spojrzenie. Skąd u niego brała się ta pewność, że na wszystko może sobie pozwolić? Uśmiechnął się niewinnie i jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, wrócił do rozmowy z kumplami. Czułam na sobie zdziwione spojrzenie dziewczyn, jednak zignorowałam je i od razu udałam się w kierunki Ines, pod pretekstem pomocy z podłączeniem sprzętu. Tak naprawdę chciałam uciec jak najdalej od Luka. Pomału zaczął mnie przytłaczać swoją obecnością.
Ines zerknęła na mnie z ukosa, podpinając wszystkie potrzebne przewody do wzmacniacza. Odpowiedziałam jej pytającym spojrzeniem. Wzruszyła tylko ramionami.
- Zerwałaś z Horanem? – rzuciła mimochodem, nie odrywając więcej wzroku od kabelków, które jak zwykle musiały skręcić się w jeden ogromny kłębek przewodów. Złośliwość rzeczy martwych niemal dorównywała złośliwości Charpentier.
- Skąd taki pomysł? – zapytałam, nasączając swoją wypowiedź fałszywym zdziwieniem.
- Spędzasz tyle czasu z Lukiem… tak dobrze się dogadujecie, że myślałam…
- Źle myślałaś – warknęłam, nim zdążyła skończyć zdanie. – Zresztą, to i tak nie twój interes. Określiłaś się jasno, nie jesteśmy przyjaciółkami, więc nie wypytuj mnie o sprawy prywatne, jasne? Od tej pory rozmawiajmy tylko o zespole – dodałam, mierząc ją wzrokiem. Przez chwilę wydawało mi się, że w jej oczach dostrzegłam żal, jednak zniknął równie szybko, co się pojawił, więc z łatwością zignorowałam ukłucie w sercu.
- Masz rację, to nie moja sprawa, ale Horana na pewno – powiedziała ze szczerym uśmiechem, który przeraził mnie bardziej, niż nie jedna kłótnia na próbach.
- Co masz na myśli? – zapytałam, ściszając głos.
- Nic. Po prostu uważam, że jesteś nieszczera. A ktoś taki jak Niall zdecydowanie zasługuje na odrobinę szczerości, nie sądzisz? - zapytała słodkim do bólu głosem.
- Na prawdę nie wiem, o czym mówisz - skłamałam, patrząc na nią z ukosa. Byłam ciekawa, ile wiedziała, ile się domyśliła, a ile sobie dopowiedziała.
- Oj, proszę cię. Nie jesteś zbyt subtelna. A... przynajmniej Lukey nie jest. - Zaśmiała się.
- Jeżeli masz zamiar puścić kilka plotek, to chociaż się postaraj, żeby wyglądały na prawdziwe - rzuciłam sarkastycznie, kiedy próbowała się prześlizgnąć obok mnie.
 – Tyle że... nie muszę nic zmyślać. Dam ci małą radę: na twoim miejscu uważałabym gdzie i kiedy okazuję uczucia drugiemu chłoptasiowi, inaczej wszystko bardzo szybko dojdzie do pierwszego. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pewna swego. Trąciła mnie barkiem, niby to przez przypadek, kiedy przechodziła obok, rzucając mi szydercze spojrzenie.
Stałam sparaliżowana, wpatrując się w przejściówkę, którą akurat miałam w ręce. Schyliłam się, by ją podłączyć, jednak dostrzegłam, że Ines już wszystkim się zajęła. Przejściówka nigdzie nie pasowała. Została sama.



Mamo? Co tu robisz? Myślałam, że wyjechaliście już do Meksyku. – Zdziwiona wpatrywałam się w rodzicielkę, która gładziła ręką materiał narzuty na łóżku, na którym siedziała. Przywitała mnie delikatnym uśmiechem, prychając pod nosem. Ciemne, długie włosy spięła w koński ogon, który spływał jej po chudym ramieniu. W ostatnim czasie musiała zrzucić kilka kilogramów, bo ubrania, w których kiedyś wyglądała idealnie, teraz wisiały na niej, jak na szkielecie. Na szczęście jej charakterystyczne policzki wciąż były pełne i delikatnie, zdrowo zaróżowione.
- Hotel, w którym mieliśmy nocować zamknięto z jakichś sanitarnych powodów. Ojciec jest wściekły, nie mogłam z nim wytrzymać, więc pomyślałam, że może… tobie w czymś pomogę? – zapytała ze szczerą nadzieją. Nie miałam serca jej odmówić. I choć wszystko było już gotowe, postanowiłam znaleźć dla niej jakieś zajęcie.
- Może sprawdzimy czy wzięłam wszystko, co potrzebne? A później możemy iść na karmelową, mrożoną kawę, taką jak lubisz – odpowiedziałam. Przytaknęła, a jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.
- Jak wam idą próby? – zapytała, przerywając niewygodną ciszę. Cieszyło mnie, że narzuciła temat. Sama nie bardzo wiedziałam, o czym rozmawiać.
- Całkiem dobrze. Ines omal nie wyszła z siebie, kiedy dowiedziała się, że nie będzie mnie na ostatnich spotkaniach przed konkursem, ale… i tak stanęło na moim.
- Uparta, jak zawsze. – Zaśmiała się głośno, na co tylko przewróciłam oczami.
- Po kimś to mam – odbiłam piłeczkę, czym rozbawiłam ją jeszcze bardziej.
- Zastanawialiśmy się z tatą... jak wrócisz z Ameryki, może chciałabyś jechać z nami do ciotki do Francji? Zaprosiła nas na drugą połowę lipca – wyjaśniła, poprawiając poukładane już T-shirty i składając je po swojemu.
- Pomyślę nad tym. Wiesz, chłopcy dali mi już propozycję pracy… w pewnym sensie. – Zaśmiałam się, bo sama nie miałam bladego pojęcia, co miałabym robić. – Chyba tak naprawdę chodziło im o to, żebym podróżowała z nimi podczas trasy. Cóż, miałam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakąś pracę dorywczą tutaj, w Londynie, ale skoro już zaproponowali – dodałam.
Mama pokiwała głową ze zrozumieniem. Chyba nie byłaby zdziwiona, gdybym wybrała możliwość podróżowania z przyjaciółmi, zamiast rodzinnego wyjazdu do Paryża, do ciotki, którą widziałam zaledwie dwa razy w życiu.
-  Zdecydowałaś już, co zamierzasz  robić po wakacjach? Obiecaliśmy ci, że nie będziemy cię poganiać z decyzją, ale… trochę się niecierpliwimy, jeżeli mam być szczera. Wybrałaś chociaż jakiś kierunek studiów? – rzuciła prawie na jednym wydechu, jakby bała się w ogóle zacząć tego tematu. A przecież nigdy nie mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Prosiłam tylko o trochę swobody i czasu na przemyślenie wszystkich możliwości.
- Sama nie wiem. Tak naprawdę, to mam ogromną nadzieję, że powiedzie nam się w Los Angeles i dostaniemy ten kontrakt. Wolałabym zająć się muzyką, niż iść na studia, mamo. – Jak tylko powiedziałam to na głos, skuliłam się w sobie, czekając na wybuch gniewu z jej strony. Zawsze wydawało mi się, że będzie naciskać, bym ukończyła jakiś kierunek, skoro mamy już jednego muzyka w rodzinie.
- Skoro to ci odpowiada. Poczekamy, zobaczymy. Oczywiście życzę ci jak najlepiej, chciałabym, żebyś wygrała, ale wiesz… jest możliwość, że wam się nie uda. Co wtedy? – zapytała, zachowując spokój, czym kompletnie zbiła mnie z tropu.
- Wtedy… - zastanowiłam się chwilę, jednak żadna konkretna odpowiedź nie przyszła mi na myśl. – Wtedy zobaczymy. – Westchnęłam.
- Spakowałaś poplamioną koszulkę – powiedziała z taką powagą, jakby właśnie znalazła butelkę wódki i trzy paczki papierosów. Zaśmiałam się, by rozładować atmosferę, jednak ona z uporem wpatrywała się w plamę, nawet się nie uśmiechając.
- To nic, mamo. Po prostu ją odłóż… jak będę robić pranie, to dorzucę i…
Donośny krzyk z parteru przerwał moją myśl. Dźwięk mojego imienia, wykrzykiwanego w gniewie przez Nialla, rozniósł się po mieszkaniu. Zerknęłam na mamę, która ze zdziwieniem lustrowała mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami, podnosząc się z podłogi.
- Za chwilę wrócę, pewnie znów czegoś zapomniał… - burknęłam, otrzepując krótkie, dżinsowe spodenki z niewidzialnego kurzu.


Powoli, krok za krokiem, szłam po schodach. Bałam się konfrontacji. Horan nie brzmiał na szczęśliwego, kiedy mnie wołał, a po dzisiejszej, bardzo dziwnej rozmowie z Ines, mogłam się spodziewać wszystkiego. W salonie nikogo nie było, skierowałam się więc do kuchni.
Opierał się o kuchenny blat. W jednej ręce ściskał swój telefon, drugą zaciskał na drewnianej płycie blatu. Zadziwiające było to, że oprócz pozycji, jaką przyjął i tak odmiennego, spokojnego zachowania, nic więcej nie wskazywało na to, że jest wściekły. Zachował kamienną twarz. Kiedy weszłam do kuchni, przeniósł tylko swój zawiedziony wzrok z komórki, na moją twarz. I czekał. Nie odezwał się słowem, jakbym to ja miała mu wytłumaczyć, co się dzieje, a nie na odwrót.
- Co jest…? – zapytałam niepewnie, podchodząc bliżej, jednak zachowując dystans między nami.
Prychnął, kręcąc głową.
- Co jest?! To ty mi powiedz co się, do cholery jasnej, z tobą dzieje! – warknął, rzucając swój telefon na kuchenny stół, niedaleko mnie.
- Moja mama jest na górze, proszę, nie rób scen… - szepnęłam przerażona jego zachowaniem.
- Wiem! – wrzasnął. Dopiero po chwili opanował głos i dodał, już nieco ciszej: - Wiem, widziałem samochód na podjeździe.
- No tak… ja go nie zauważyłam. – Zaśmiałam się cicho, mechanicznie, próbując rozładować napięcie. Oczywiście nie pomogło, jednak warto było spróbować.
- Ostatnio dużo rzeczy ci umyka – odpowiedział sarkastycznie. Wskazał ręką na telefon.
Niepewnie wzięłam go do ręki, jakby miał się za chwilę rozlecieć. Cóż, po tym, jak delikatnie odłożył go tam Horan, to wszystkiego mogłam się spodziewać. Odblokowałam urządzenie, nie spuszczając wzroku z blondyna. Dopiero wtedy zerknęłam na wyświetlacza, by dostać zawału serca. Szkoda, że nie dosłownie, przynajmniej uniknęłabym nieprzyjemności, które dopiero miały nadejść.
Wpatrywałam się w zdjęcie moje i Luka, które zostało zrobione dzisiaj na próbie. Ja delikatnie się uśmiecham, kiedy Luke mocno mnie przytula, całując w policzek. Zdjęcie musiało zostać zrobione ze sceny, patrząc na jego perspektywę, dlatego nie miałam żadnych wątpliwości, kto wysłał je Niallowi.
Odchrząknęłam, wyciągając rękę, by oddać mu telefon.
- Nie wiem, o co ci chodzi. To nic nie…
- Jest więcej. Nie krępuj się, obejrzyj wszystkie. – Uśmiechnął się, bez cienia radości.
Starałam się nie panikować, jednak nie mogłam opanować drżenia rąk. Nogi miałam jak z waty, czułam, że w każdej chwili mogę stracić kontakt z podłożem, dlatego opadłam ciężko na krzesło, wpatrując się w telefon.
Na dwóch kolejnych zdjęciach znów trwamy w dziwnych pozycjach, przytuleni do siebie, z uśmiechami na twarzach. Trzecie zostało zrobione w dniu, kiedy Luke oznajmił mi, że mój brak odpowiedzi, jest dla niego nadzieją na usłyszenie pozytywnej wiadomości. Wtedy również dał mi całusa w policzek, jednak na tym zdjęciu wygląda to, jakbyśmy naprawdę wymieniali buziaki.
- To nie tak… on tylko… - zaczęłam tłumaczenia, kiedy wpadł mi w słowo, przy okazji wytrącając telefon z mojej ręki. Urządzenie poleciało na podłogę, roztrzaskując się w pół.
- Pytałem cię wielokrotnie, czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć. Zaprzeczałaś, za każdym razem. A później co? Co chwilę dostaję wiadomości z informacjami, ze zdjęciami. Wiedziałem, że coś się dzieje, ale wolałem wierzyć w twoje zapewnienia. Co się stało z obietnicą?! Mieliśmy się nie okłamywać! - Powinnam była pozwolić mu na mnie wrzeszczeć, rozładować negatywne emocje. Poprzez syczenie i warczenie tego, co wcześniej chciał wykrzyczeć, jego słowa stawały się jeszcze bardziej nieprzyjemne i bolesne.
- Nic nie mówiłam, bo nie chciałam sprawiać ci problemu, ani przykrości! Nie chciałam, żebyś się ode mnie odwrócił, zresztą masz swoje problemy na głowie i… – jęknęłam, ocierając pierwsze łzy, które niekontrolowanie spłynęły po policzkach. Zaczęłam się plątać we własnych zeznaniach, bo tak naprawdę sama nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć.
- Więc wolałaś kłamać w żywe oczy, żeby… nie sprawiać przykrości?! Bo miałem swoje problemy? Boże, czy ty siebie słyszysz? Myślisz, że kogo bym znienawidził, gdybyś mi powiedziała? Ciebie?! Teraz jestem wściekły, bo mnie okłamujesz, nie dlatego, że Luke się do ciebie przystawia… - burknął, wracając na swoje miejsce. Oparł się o blat, przecierając twarz dłońmi.
- Teraz przynajmniej wiesz, jak to jest być po drugiej stronie – wyszlochałam, zaciskając wargi.

- Ja przynajmniej ci powiedziałem!
- I to cię czyni lepszym?! – podniosłam głos, wstając z krzesła. Teraz nie było mi przykro, teraz byłam wściekła, bo znów wracał do tego samego tematu. Znów zasłaniał się tym samym argumentem: ja się przyznałem. – Ja przynajmniej wcale go nie całowałam! A ty nie potrafiłeś inaczej wyjaśnić sprawy, jak dodatkowo jeszcze samowolnie ją pocałować, co?!
- Znowu musisz do tego wracać?
- Sam zacząłeś temat! Wiecznie to samo! Ten sam argument! Nie stać cię na nic lepszego? Do końca życia będziesz do tego wracał, a później zrzucał wszystko na mnie? – szepnęłam, lustrując go wzrokiem. – Nie mam już na to siły, wiesz? Mam dość tego, że ostatnio ciągle się kłócimy, nie potrafimy dojść do kompromisu. Mam dość – dodałam, wycierając policzki.
Zmierzył mnie chłodnym, badawczym spojrzeniem. On chyba również opadł z sił, bo tylko pokręcił głową, spuszczając wzrok na podłogę. Milczeliśmy przez chwilę, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- Ja też mam dość – odpowiedział w końcu, przerywając ciszę. Jego głos lekko drżał, jednak mówił pewnie, bez zawahania. – Może potrzebujemy przerwy – dodał, wreszcie wracając do mnie wzrokiem.
Zaskoczył mnie. Przerwa to ostatnie, czego się spodziewałam i ostatnie, czego chciałam, jednak nie śmiałam zaprzeczyć. Może miał rację? Nie potrafiliśmy się dogadać. Każda ważniejsza rozmowa kończyła się kłótnią. Obydwoje co chwilę popełnialiśmy całą masę błędów, których potem nie potrafiliśmy naprawić. A problemy zamiast uciekać, nawarstwiały się.
- W porządku – odpowiedziałam cicho.
- Wyjadę do Mullingar już dzisiaj, walizki mam w samochodzie. Nie wrócę przed trasą. Może spotkamy się w Stanach – dodał spokojnie. Odgarnął moje włosy za ucho, delikatnie, jak kiedyś. Pochylił się i złożył na moich ustach pożegnalny pocałunek.
Nie chciałam otwierać oczu. Chciałam zatrzymać na chwilę czas, cieszyć się chwilą i nie martwić się o przyszłość. Jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Właśnie podjęliśmy decyzję, z którą będziemy musieli się uporać. Choć moje ciało krzyczało, żebym tego nie robiła, mój umysł zachowywał trzeźwość i ciągnął mnie w drugą stronę, zapewniając, że decyzja jest dobra. Pierwszy raz w życiu naprawdę go posłuchałam. Do tej pory kierowanie się sercem wcale nie wychodziło mi na dobre. Wręcz przeciwnie, zawsze sprowadzało na mnie kłopoty. Może pora to zmienić.
- Nie zakochuj się w nikim za szybko, dobrze? Daj nam jeszcze szansę – wyszeptał mi na ucho, powodując ciarki na całym ciele. Kiwnęłam głową. Bałam się odezwać. Nie ufałam swojemu głosowi, a do tej pory udawało mi się trzymać emocje na wodzy. Nie chciałam się teraz rozpłakać.

Otworzyłam oczy dopiero, kiedy usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Ogarnęła mnie pustka – czułam, że w momencie, w którym opuścił budynek, opuścił również moje serce. A może wręcz przeciwnie? Może zabrał je ze sobą… w końcu należało do niego, odkąd pierwszy raz powiedziałam mu, że go kocham.
Oparłam się rękami o blat, czując, jak uginają się pode mną kolana. Co ja najlepszego zrobiłam? Powinnam go zatrzymać. Te wszystkie kłótnie… to wszystko było niczym, w porównaniu do uczucia, jakim go darzyłam. Ale… skoro sam zaproponował takie wyjście, może tego właśnie potrzebował? Przerwy na zebranie myśli i uczuć. Nie miałam prawa mu tego odbierać, jeżeli to miało go uszczęśliwić. Zresztą, odrobina wolności nikomu nie mogła zrobić krzywdy. Teraz dopiero mogliśmy sprawdzić, ile warte są nasze uczucia i jak trwałe tak naprawdę są.
Naprawdę chciałam w to wierzyć. Wierzyć, że tak miało być, że potrzebujemy tego, żeby wszystko samo się ułożyło.
Otarłam kolejny strumień łez, kiedy wchodziłam do swojego pokoju, w którym czekała mama. Patrzyła na mnie ze smutkiem, ale również ze zrozumieniem. Ciekawe, ile z tej rozmowy dotarło do jej uszu.
- Odłóż tę koszulkę. Najlepiej rzuć to wszystko w kąt, bo nigdzie nie jadę – powiedziałam na tyle pewnie, na ile byłam w stanie. Mama rozłożyła ręce, zapraszając mnie do uścisku, który miał magiczną moc wyganiania wszelkich smutków z serca i głowy.
- Wszystko się ułoży – szepnęła uspokajająco.
- Wiem – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. – Musi.
Zielona koszula mamy niemalże od razu przesiąkła moimi łzami. Nieważne jak bardzo próbowałam to powstrzymać, emocje brały nade mną górę. Oparłam głowę na jej ramieniu, pozwalając, by głaskała mnie po włosach, jakbym wciąż miała pięć lat i właśnie pocieszała mnie po zgubieniu ulubionego pluszowego misia. Tylko że ja go nie zgubiłam. Ja dałam mu odejść, co bolało mnie jeszcze bardziej, bo tak naprawdę wiedziałam, że wystarczyło jedno słowo, by zatrzymać go przy sobie.
- Masz jeszcze ochotę na tę karmelową kawę? – zapytałam, wciąż pochlipując.
- Jeżeli to ci poprawi humor, to jak najbardziej – odpowiedziała, przytulając mnie mocniej.
- Poprawi.
- Więc idziemy.

~*~

gif credit to owner

Trochę mi zeszło z tym rozdziałem, ale to przez brak czasu. W kooońcu dotarłam! Finał księgi, do końca dwójki został tylko Epilog, z nim na pewno szybciej pójdzie, bo nie będę aż tak rozdarta, co począć. Serce mi pękało na kawałeczki, kiedy pisałam niektóre fragmenty, ale tak miało być. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się czytając kolejną księgę.
Rozdział sprawdzany tylko częściowo, za błędy przepraszam, wkrótce poprawię.
Pozdrawiam serdecznie~

13 komentarzy:

  1. Super rozdział!
    Masz u mnie plusa za idealne dobranie muzyki!
    Nic więcej nie będę pisac bo rozdział był idealny i nie wiem co powiedzieć!
    Do następnego!
    P.S Dodaj nowy jak najszybciej ! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejciu aż łzy poleciały... :'( nie mogę się doczekać epilogu. oby wrócili do siebie. czekam na epilog. <3 ~~Dominika

    OdpowiedzUsuń
  3. I LOVE YOU BABY!
    AND ASHTON, but cśśśś

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się. To właściwie nie w moim stylu, żeby płakać na ff, ale biorąc pod uwagę to jak doskonale potrafisz zapanować nad uczuciami czytelnika, a także jak postacie działają na siebie wzajemnie, to wcale się nie dziwię, że pociekły mi łzy. Ach i jeszcze dodam, że Niall jest moim ulubionym z 1D, więc jego ból jest jednocześnie moim.
    Cudowny rozdział, nie mogę doczekać się epilogu, liczę na Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ah, a w połowie pomyślałam sobie, że aż dziwnie by było gdyby się nie rozstali... Ale w końcu ... cóż. Auć, trochę smutno się zrobiło. Rozdział jest piękny i mimo zawsze długości Twoje opowiadanie jakoś nigdy nie wypada mi z głowy, już od dłużeszego czasu, po prostu go uwielbiam i Ciebie za tą historię, śle Ci całusy! :)x

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietny rozdzial!! Normalnie nie moglam przestac plakac. Z niecierpliwoscia czekam na epilog. Chcialabym Cie rowniez zaprosic do mnie You-will-always-be-in-my-heart.blogspot.com Pozdrawiam i zycze weny :* Ania

    OdpowiedzUsuń
  7. Płaczę... Czekam na epilog :(

    OdpowiedzUsuń
  8. jeeeeeeej ;c strasznie to wszystko wyszlo ;c
    musza do siebie wrocic, nie ma innej opcji
    czekam na nastepny rozdzial x

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham <3
    Po prost kocham to opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  10. To, jak piszesz, w połączeniu z odpowiednią muzyką sprawiło, że czytając poryczałam się ;_; Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy <3

    PS. Polecam serdecznie http://psychopathic-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Człowieku pisz epilog i następną księgę. Ja zaraz nie wytrzymam i zacznę piszczeć na cały dom że chce czytać dalej ale nie mam co. A nie wiem czy to by się spodobało rodzicom bo jest po północy. Proszę Cię, błagam następne.
    A i jeszcze jedno Any i Naill muszą do siebie wrócić. Oni są dla siebie stworzeni. Ja się poryczałam jak czytałam ostatni fragment z nimi. Ona miała tam jechać z nim jako szczęśliwa para. A nie. Gdybym wiedziała gdzie mieszkasz to bym do Ciebie przyjechała i udusiła za to co zrobiłaś. Jak ty mogłaś ich rozłączyć.
    Proszę jak najszybciej kontynuuj bo ja się po prostu zabije jak nie przeczytam ciągu dalszego.
    Pati :*
    P.S. Zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chce cie zawiadomić ze zostałaś zgłoszona do bloga roku 2014. Gratulacje i zapraszam Cię na mojego bloga gdzie możesz zagłosować. http://love-horan-and-1d.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!