P.O.V. Anya
Po raz tysięczny wygładzałam dłońmi
złożoną koszulkę, którą już dawno powinnam odłożyć do walizki. Moje myśli
błądziły wokół różnych nieprzyjemnych tematów, skutecznie odrywając mnie od
rzeczywistości. Sprawiały, że czynności, które zazwyczaj zajmowały mi kilka
sekund, teraz ciągnęły się w nieskończoność. Nie zdziwiłoby mnie, gdybym
przez przypadek nie wzięła ze sobą żadnych dżinsów, tak bardzo byłam
rozproszona wydarzeniami z ostatnich dni. Zamiast zastanawiać się ile par
spodni spakować, myślałam o tym, czy istnieje jakikolwiek sposób na pocieszenie
Harry’ego po stracie Joycelyn.
Nie mogłam powiedzieć, że nienawidziłam
Joy, bo tak naprawdę, to wcale jej nie znałam. Pojawiła się kiedyś w moim domu, przeprowadziłyśmy niezbyt
przyjemną rozmowę i… to tyle. Kilka nic nie znaczących zdań o tym, gdzie
znajdował się wtedy Harry. I ot cała moja wiedza o Redau sprowadzała się do jej
prześladowania kędzierzawego i dziwnych zmian emocjonalnych – raz nienawiść,
raz miłość.
Owszem, przeszkadzała mi przyjaźń Joy z
Riven. Byłam zaborcza, odkąd pamiętam, dlatego sam fakt, że ktoś próbował zająć
czas Coldaw, który niegdyś był przeznaczony dla mnie, ogromnie mnie denerwował.
Co prawda, nigdy wprost nie powiedziałam o tym Riven. Nie chciałam, żeby się
dowiedziała, bo to mogłoby zmienić jej spojrzenie na moją osobę. Milczałam za
każdym razem, gdy zaczynał się temat Joycelyn i właściwie tylko po tym Coldaw
mogła poznać, jak bardzo była dziewczyna Harry’ego mi przeszkadza.
- Co ci zrobiła ta biedna koszulka, że
tak się na niej wyżywasz? – zapytał Niall, stojąc w progu mojego pokoju.
Ciekawe jak długo mi się przyglądał, kiedy w milczeniu wpatrywałam się w
podłogę.
- Wyżywam…? – powtórzyłam półprzytomnie, spoglądając
na ubranie w moich dłoniach. Zaprzestałam wygładzania go do perfekcji, teraz
dla odmiany mięłam je, mocno ściskając.
Szybko wrzuciłam koszulkę do walizki,
jakby materiał nagle zaczął mnie parzyć. Oparłam się plecami o szafę, kiedy
zasłoniłam twarz dłońmi. Przetarłam delikatnie oczy, uważając, żeby przez
przypadek nie rozmazać makijażu po całych policzkach. Potrzebowałam kawy. Dużo,
dużo kawy, żeby wreszcie trochę się rozbudzić. Byłam tak zmęczona, że gdybym
przyłożyła głowę do poduszki, to zapewne obudziłabym się nazajutrz rano, co
było dość dziwne, bo bezproblemowo przespałam całą poprzednią noc wraz z
bonusowymi godzinami. Czy to przez brzydką pogodę za oknem, czy może kiepski
humor sam w sobie?
- Co jest? Nie chcesz jechać? –
zapytał. Podszedł do mnie, po drodze omijając rozwaloną na podłodze walizkę, w
której od rana znalazło się zaledwie kilka rzeczy. Nialler spakował swoją
znacznie szybciej. Pewnie dlatego, że miał w tym wprawę. Z chłopakami co chwilę
jeździli z miejsca do miejsce i raczej nie mieli tylu godzin na wyszykowanie
się, co ja teraz.
- Chcę, naprawdę bardzo, bardzo chcę, ale… nie
wydaje ci się, że powinniśmy być teraz przy Harrym? Źle się czuję z tym, że on
będzie tutaj sam, kiedy my będziemy bawić się w Mullingar – powiedziałam,
opierając głowę o drewniane drzwi szafy.
- Po pierwsze, to nie będzie sam, bo
Louis nigdzie nie wyjeżdża. Liam odwiedza rodzinę dopiero za kilka dni, więc
również będzie przy nim przez pierwsze dni. A po drugie, to znam go bardzo
dobrze i wiem, że i tak wolałby posiedzieć w samotności. Musi wszystko przemyśleć,
dostosować się do nowej sytuacji, a nasze ciągłe pytania o jego samopoczucie i
marudzenie mu nad głową wcale nie pomogą. Wiem, jak bardzo chciałabyś
mu teraz pomóc, ale naprawdę nie dasz rady – zapewnił mnie.
Wszystko, co powiedział, wydawało się
słuszne. Rzeczywiście, jak mogłam pomóc Harry’emu, skoro nawet do końca nie
rozumiałam jego sytuacji, bo sama nigdy w podobnej się nie znalazłam? Mogłam mu
w kółko powtarzać, że wszystko będzie dobrze, ale chyba narobiłabym tym więcej
szkody, niż pożytku, bo zaczęłabym go jeszcze bardziej denerwować. W dodatku
Niall miał rację – chłopcy wylatywali do swoich rodzinnych miast, czego Louis
nie musiał robić. Nasi rodzice mieszkali po drugiej stronie Londynu, więc mógł
się z nimi zobaczyć i wrócić, żeby towarzyszyć Harry’emu, jeżeli miał taką
ochotę.
Pokiwałam głową, przyznając mu rację.
Uśmiechnął się na krótko, bardzo delikatnie i ledwo zauważalnie. Za to przytulił
mnie mocno i pewnie, dodając mi otuchy. Położyłam głowę na jego ramieniu, a
ręce splotłam wokół jego pasa, odwzajemniając uścisk.
- Obawiam się tylko, że takie
postępowanie nie zadziała na Riven – szepnęłam, wtulając się w niego jeszcze
mocniej. – Nie znały się długo, ale bardzo się zżyły przez ten czas. Coldaw
bardzo to przeżywa – dodałam.
- Mówiłaś, że jest z nią Stanley –
odpowiedział, głaszcząc mnie po włosach.
- Bo jest. Też powinnam być, ale Stan
zabronił mi przychodzić. Napisał mi wiadomość, że będzie lepiej, jeżeli na
razie zostawię ją samą. Przez to, że jasno wyrażałam swoją niechęć do Joy,
teraz Riven nie chce ze mną rozmawiać – przyznałam drżącym głosem.
Kiedy powiedziałam to na głos, coś
ukuło mnie w serce. Do tej pory starałam się bagatelizować całą sprawę, ale
wyznając to Niallowi, wyznałam sobie, że jest inaczej. Mogłam mieć tylko
nadzieję, że wszystko z czasem się unormuje.
- Widzisz? Riven wcale nie różni się
bardzo od Harry’ego, też potrzebuje czasu – pocieszył mnie. – Prędzej czy
później wszystko wróci do normy, obiecuję.
Nie
żartuję. Jeżeli teraz olejesz próby, to wylatujesz z zespołu! – krzyknęła Ines,
tupiąc przy tym nogą. Jej głos był szorstki, mówiła stanowczo i zdecydowanie
poważnie. Mogłam to również wywnioskować po jej minie – zmarszczone brwi,
zaciśnięte usta i wzrok, który w bajkowym świecie pewnie mógłby zabijać.
Westchnęła, opadając z powrotem na
barowe krzesło. Nasza kłótnia zaczęła się dużo wcześniej, kiedy oznajmiłam jej,
że wyjeżdżam na weekend. Emocje wzięły górę, obydwie nieco się uniosłyśmy, a
spokojne nawoływania dziewczyn o przerwanie sprzeczki nie skutkowały. Nic
dziwnego, skoro w nas obydwu skumulowało się aż tyle gniewu, z różnych
przyczyn.
- Ines, opanuj się – warknęła Caroline,
kładąc dłoń na ramię przyjaciółki, którą Charpentier od razu strzepnęła.
- Nie bądź głupia, nie możesz jej
wyrzucić, inaczej nie będziemy mogły zagrać w USA – odezwała się wreszcie
Venia. Od początku spotkania siedziała cicho jak myszka, tylko łypiąc groźnie
to na mnie, to na Ines.
Ciche warknięcie Ines zakończyło naszą
kłótnię. Teraz nie miałyśmy już nic do powiedzenia, wszystko, co nas gryzło,
zostało już wykrzyczane. Dowiedziałam się, że drażnię Ines, że jest zazdrosna,
bo przyjęli nas do następnego etapu konkursu dzięki mnie, a nie dzięki niej.
Twierdziła, że dostaję wszystko podane jak na tacy i na nic sama nie potrafię
zapracować. Już po tych słowach miałam ochotę wrzasnąć, że odchodzę, gdyby nie
to, że zależy mi na szczęściu Veni i Caroline. Dziewczyny od dawna pracowały na
taką chwilę, a druga okazja może szybko nie nadejść, dlatego musiałam schować
dumę do kieszeni i przełknąć to, co usłyszałam.
- Dobra. Rób co chcesz. Nie będzie cię
na próbach? W porządku, nie obchodzi mnie to, nie jesteś moją przyjaciółką, dlatego nawet nie wchodzę w szczegóły, ale jako założycielka tego zespołu powiem ci, że powinnaś uważać, żeby nie podwinęła ci się noga, bo za drugim razem nie będę słuchać mamrotania tamtych dwóch – burknęła Ines, wstając z
miejsca.
Swoją obojętnością zdziwiła i zarazem
zraniła mnie jeszcze bardziej, niż bym się spodziewała. Kiedy ktoś cię
nienawidzi, przynajmniej okazuje wobec ciebie jakiekolwiek uczucia. Ale kiedy
zaczyna być wobec ciebie obojętny, to na ogół oznacza, że przestałeś się dla
niego liczyć. Cóż, nie znałam Ines długo, ale zdążyłam się przyzwyczaić do jej
obecności. W pewnym sensie, była mi bliska, choć rozmawiałyśmy tylko na
próbach, zazwyczaj o muzyce. Może właśnie dlatego, że dzieliłyśmy razem pasję
tak dobrze się rozumiałyśmy?
- Przejdzie jej, nie martw się za
bardzo, Any – pocieszyła mnie Venia, przysuwając swoje krzesełko bliżej mojego.
Przykryła mój nadgarstek swoją dłonią, bardzo delikatnie, jakby się bała, że
odtrącę ją, tak samo jak Ines odtrąciła Caroline.
- Wydaje mi się, że to dopiero początek
naszej… wojny – burknęłam, podążając wzrokiem za drobną sylwetką rudowłosej.
Wciąż była roztrzęsiona, co było widać po jej ruchach. Zgubiła typową dla niej
grację i płynność, wszystkie czynności wykonywała szybko i energicznie, jakby
wyładowywała na przedmiotach swoją złość. Może powinnam zrobić coś podobnego,
bo od ostatnich wydarzeń poziom towarzyszącego mi stresu skoczył ze
standardowego na maksymalny.
- Znam Ines od zawsze i wiem, że nie
jest w stanie długo się na kogoś gniewać. Uwierz mi, przejdzie jej, tylko
potrzebuje trochę czasu, tak samo jak ty – upewniła mnie czarnowłosa.
Spojrzałam na Caroline, która siedziała
cicho po drugiej stronie stołu. Kiedy Venia szukała u niej wsparcia, odwróciła
wzrok bez słowa. Najwidoczniej miała inne zdanie od Veni, co tylko wywołało u
mnie więcej niepewności i zdenerwowania. Caroline zdawała się zawsze lepiej
rozumieć Ines, więc pomimo tego, że naprawdę chciałam wierzyć Veni, wolałam
oprzeć się o niewypowiedzianą opinię Caroline i przyszykować się na kolejne
nieprzyjemne sytuacje z Charpentier.
- W jednej sprawie zgadzam się z Ines.
Naprawdę chcesz teraz wyjechać? Potrzebujemy cię, inaczej zawalimy finał –
odezwała się Caroline. Jej głos był szorstki. Wciąż uciekała ode mnie wzrokiem,
jakbym mogła wyrządzić jej krzywdę, tylko na nią patrząc.
- Przecież wszystko mamy już
przygotowane. Po co wałkować w kółko to samo, skoro jesteśmy już w tym
perfekcyjne? W dodatku wyjeżdżamy dwa dni przed finałem, tam też będę mogła się
przygotowywać, więc w razie czego wszystko nadrobię – wyjaśniłam, z uporem się
w nią wpatrując.
Wzruszyła ramionami w odpowiedzi, jakby
wciąż niepewna moich racji. Nie mogłam jej o to winić, rzeczywiście więcej prób
nie mogło nam zaszkodzić. Nie przyznałam tego tylko z jednego powodu – naprawdę
chciałam się wyrwać z Londynu.
- Daj spokój, Caroline, dobrze wiesz,
że Any ma rację. Jesteśmy już gotowe, nic więcej nie wymyślimy. Nam również
przydałaby się przerwa – przyznała ze śmiechem. Nie udało jej się rozładować
napiętej atmosfery, ale żeby nie było jej przykro, uśmiechnęłam się delikatnie
w jej kierunku.
Głośne śmiechy i rozmowy dochodzące zza
zamkniętych drzwi lokalu zwróciły moją uwagę. Z zaciekawieniem patrzyłam, jak
ktoś mocuje się z klamką, by później wparować do środka z najszerszym
uśmiechem, jaki do tej pory widziałam. Luke nie czekał na resztę chłopaków.
Kiedy mnie dostrzegł, ruszył zamaszystym krokiem w moją stronę. Podniosłam się
z miejsca, by go przywitać – podać rękę, ewentualnie uścisnąć po przyjacielsku.
Na pewno nie chciałam zrobić tego, co od razu uczynił Hemmings. Nie tylko mocno
mnie do siebie przygarnął, ale bez najmniejszego zawahania ucałował mnie w
policzek. Z dnia na dzień zachowywał się coraz bardziej pewnie, raz za razem
przekraczał granicę. Zaczynało mnie to martwić, bo sama nie wiedziałam, do czego jeszcze był zdolny.
Szybko wyswobodziłam się z jego
uścisku, by rzucić mu nieprzyjemne spojrzenie. Skąd u niego brała się ta
pewność, że na wszystko może sobie pozwolić? Uśmiechnął się niewinnie i jak
gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, wrócił do rozmowy z kumplami. Czułam na
sobie zdziwione spojrzenie dziewczyn, jednak zignorowałam je i od razu udałam
się w kierunki Ines, pod pretekstem pomocy z podłączeniem sprzętu. Tak naprawdę
chciałam uciec jak najdalej od Luka. Pomału zaczął mnie przytłaczać swoją obecnością.
Ines zerknęła na mnie z ukosa,
podpinając wszystkie potrzebne przewody do wzmacniacza. Odpowiedziałam jej
pytającym spojrzeniem. Wzruszyła tylko ramionami.
- Zerwałaś z Horanem? – rzuciła
mimochodem, nie odrywając więcej wzroku od kabelków, które jak zwykle musiały skręcić się w jeden ogromny kłębek przewodów. Złośliwość rzeczy martwych niemal
dorównywała złośliwości Charpentier.
- Skąd taki pomysł? – zapytałam,
nasączając swoją wypowiedź fałszywym zdziwieniem.
- Spędzasz tyle czasu z Lukiem… tak
dobrze się dogadujecie, że myślałam…
- Źle myślałaś – warknęłam, nim zdążyła
skończyć zdanie. – Zresztą, to i tak nie twój interes. Określiłaś się jasno,
nie jesteśmy przyjaciółkami, więc nie wypytuj mnie o sprawy prywatne, jasne? Od
tej pory rozmawiajmy tylko o zespole – dodałam, mierząc ją wzrokiem. Przez
chwilę wydawało mi się, że w jej oczach dostrzegłam żal, jednak zniknął równie
szybko, co się pojawił, więc z łatwością zignorowałam ukłucie w sercu.
- Masz rację, to nie moja sprawa, ale
Horana na pewno – powiedziała ze szczerym uśmiechem, który przeraził mnie
bardziej, niż nie jedna kłótnia na próbach.
- Co masz na myśli? – zapytałam,
ściszając głos.
- Nic. Po prostu uważam, że jesteś
nieszczera. A ktoś taki jak Niall zdecydowanie zasługuje na odrobinę
szczerości, nie sądzisz? - zapytała słodkim do bólu głosem.
- Na prawdę nie wiem, o czym mówisz - skłamałam, patrząc na nią z ukosa. Byłam ciekawa, ile wiedziała, ile się domyśliła, a ile sobie dopowiedziała.
- Oj, proszę cię. Nie jesteś zbyt subtelna. A... przynajmniej Lukey nie jest. - Zaśmiała się.
- Jeżeli masz zamiar puścić kilka plotek, to chociaż się postaraj, żeby wyglądały na prawdziwe - rzuciłam sarkastycznie, kiedy próbowała się prześlizgnąć obok mnie.
– Tyle że... nie muszę nic zmyślać. Dam ci małą radę: na twoim miejscu uważałabym gdzie i kiedy okazuję
uczucia drugiemu chłoptasiowi, inaczej wszystko bardzo szybko dojdzie do pierwszego. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pewna swego. Trąciła mnie barkiem, niby to przez przypadek, kiedy przechodziła obok, rzucając mi szydercze spojrzenie.
Stałam sparaliżowana, wpatrując się w przejściówkę,
którą akurat miałam w ręce. Schyliłam się, by ją podłączyć, jednak dostrzegłam,
że Ines już wszystkim się zajęła. Przejściówka nigdzie nie pasowała. Została sama.
Mamo? Co tu robisz? Myślałam, że
wyjechaliście już do Meksyku. – Zdziwiona wpatrywałam się w rodzicielkę, która
gładziła ręką materiał narzuty na łóżku, na którym siedziała. Przywitała mnie
delikatnym uśmiechem, prychając pod nosem. Ciemne, długie włosy spięła w koński
ogon, który spływał jej po chudym ramieniu. W ostatnim czasie musiała zrzucić
kilka kilogramów, bo ubrania, w których kiedyś wyglądała idealnie, teraz
wisiały na niej, jak na szkielecie. Na szczęście jej charakterystyczne policzki
wciąż były pełne i delikatnie, zdrowo zaróżowione.
- Hotel, w którym mieliśmy nocować zamknięto
z jakichś sanitarnych powodów. Ojciec jest wściekły, nie mogłam z nim
wytrzymać, więc pomyślałam, że może… tobie w czymś pomogę? – zapytała ze
szczerą nadzieją. Nie miałam serca jej odmówić. I choć wszystko było już
gotowe, postanowiłam znaleźć dla niej jakieś zajęcie.
- Może sprawdzimy czy wzięłam wszystko,
co potrzebne? A później możemy iść na karmelową, mrożoną kawę, taką jak lubisz –
odpowiedziałam. Przytaknęła, a jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.
- Jak wam idą próby? – zapytała,
przerywając niewygodną ciszę. Cieszyło mnie, że narzuciła temat. Sama nie
bardzo wiedziałam, o czym rozmawiać.
- Całkiem dobrze. Ines omal nie wyszła
z siebie, kiedy dowiedziała się, że nie będzie mnie na ostatnich spotkaniach
przed konkursem, ale… i tak stanęło na moim.
- Uparta, jak zawsze. – Zaśmiała się
głośno, na co tylko przewróciłam oczami.
- Po kimś to mam – odbiłam piłeczkę,
czym rozbawiłam ją jeszcze bardziej.
- Zastanawialiśmy się z tatą... jak
wrócisz z Ameryki, może chciałabyś jechać z nami do ciotki do Francji?
Zaprosiła nas na drugą połowę lipca – wyjaśniła, poprawiając poukładane już
T-shirty i składając je po swojemu.
- Pomyślę nad tym. Wiesz, chłopcy dali
mi już propozycję pracy… w pewnym sensie. – Zaśmiałam się, bo sama nie miałam
bladego pojęcia, co miałabym robić. – Chyba tak naprawdę chodziło im o to,
żebym podróżowała z nimi podczas trasy. Cóż, miałam nadzieję, że uda mi się
znaleźć jakąś pracę dorywczą tutaj, w Londynie, ale skoro już zaproponowali –
dodałam.
Mama pokiwała głową ze zrozumieniem.
Chyba nie byłaby zdziwiona, gdybym wybrała możliwość podróżowania z przyjaciółmi,
zamiast rodzinnego wyjazdu do Paryża, do ciotki, którą widziałam zaledwie dwa
razy w życiu.
- Zdecydowałaś już, co zamierzasz robić po wakacjach? Obiecaliśmy ci, że nie
będziemy cię poganiać z decyzją, ale… trochę się niecierpliwimy, jeżeli mam być
szczera. Wybrałaś chociaż jakiś kierunek studiów? – rzuciła prawie na jednym
wydechu, jakby bała się w ogóle zacząć tego tematu. A przecież nigdy nie
mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Prosiłam tylko o trochę swobody i czasu
na przemyślenie wszystkich możliwości.
- Sama nie wiem. Tak naprawdę, to mam
ogromną nadzieję, że powiedzie nam się w Los Angeles i dostaniemy ten kontrakt.
Wolałabym zająć się muzyką, niż iść na studia, mamo. – Jak tylko powiedziałam
to na głos, skuliłam się w sobie, czekając na wybuch gniewu z jej strony.
Zawsze wydawało mi się, że będzie naciskać, bym ukończyła jakiś kierunek, skoro
mamy już jednego muzyka w rodzinie.
- Skoro to ci odpowiada. Poczekamy,
zobaczymy. Oczywiście życzę ci jak najlepiej, chciałabym, żebyś wygrała, ale
wiesz… jest możliwość, że wam się nie uda. Co wtedy? – zapytała, zachowując
spokój, czym kompletnie zbiła mnie z tropu.
- Wtedy… - zastanowiłam się chwilę, jednak
żadna konkretna odpowiedź nie przyszła mi na myśl. – Wtedy zobaczymy. –
Westchnęłam.
- Spakowałaś poplamioną koszulkę –
powiedziała z taką powagą, jakby właśnie znalazła butelkę wódki i trzy paczki
papierosów. Zaśmiałam się, by rozładować atmosferę, jednak ona z uporem wpatrywała się w plamę, nawet się nie uśmiechając.
- To nic, mamo. Po prostu ją odłóż… jak
będę robić pranie, to dorzucę i…
Donośny krzyk z parteru przerwał moją
myśl. Dźwięk mojego imienia, wykrzykiwanego w gniewie przez Nialla, rozniósł się
po mieszkaniu. Zerknęłam na mamę, która ze zdziwieniem lustrowała mnie wzrokiem.
Wzruszyłam ramionami, podnosząc się z podłogi.
- Za chwilę wrócę, pewnie znów czegoś
zapomniał… - burknęłam, otrzepując krótkie, dżinsowe spodenki z niewidzialnego
kurzu.
Powoli, krok za krokiem, szłam po
schodach. Bałam się konfrontacji. Horan nie brzmiał na szczęśliwego, kiedy mnie
wołał, a po dzisiejszej, bardzo dziwnej rozmowie z Ines, mogłam się spodziewać
wszystkiego. W salonie nikogo nie było, skierowałam się więc do kuchni.
Opierał się o kuchenny blat. W jednej
ręce ściskał swój telefon, drugą zaciskał na drewnianej płycie blatu.
Zadziwiające było to, że oprócz pozycji, jaką przyjął i tak odmiennego,
spokojnego zachowania, nic więcej nie wskazywało na to, że jest wściekły.
Zachował kamienną twarz. Kiedy weszłam do kuchni, przeniósł tylko swój
zawiedziony wzrok z komórki, na moją twarz. I czekał. Nie odezwał się słowem,
jakbym to ja miała mu wytłumaczyć, co się dzieje, a nie na odwrót.
- Co jest…? – zapytałam niepewnie,
podchodząc bliżej, jednak zachowując dystans między nami.
Prychnął, kręcąc głową.
- Co jest?! To ty mi powiedz co się, do
cholery jasnej, z tobą dzieje! – warknął, rzucając swój telefon na kuchenny
stół, niedaleko mnie.
- Moja mama jest na górze, proszę, nie
rób scen… - szepnęłam przerażona jego zachowaniem.
- Wiem! – wrzasnął. Dopiero po chwili
opanował głos i dodał, już nieco ciszej: - Wiem, widziałem samochód na
podjeździe.
- No tak… ja go nie zauważyłam. –
Zaśmiałam się cicho, mechanicznie, próbując rozładować napięcie. Oczywiście nie
pomogło, jednak warto było spróbować.
- Ostatnio dużo rzeczy ci umyka –
odpowiedział sarkastycznie. Wskazał ręką na telefon.
Niepewnie wzięłam go do ręki, jakby
miał się za chwilę rozlecieć. Cóż, po tym, jak delikatnie odłożył go tam Horan,
to wszystkiego mogłam się spodziewać. Odblokowałam urządzenie, nie spuszczając
wzroku z blondyna. Dopiero wtedy zerknęłam na wyświetlacza, by dostać zawału
serca. Szkoda, że nie dosłownie, przynajmniej uniknęłabym nieprzyjemności,
które dopiero miały nadejść.
Wpatrywałam się w zdjęcie moje i Luka,
które zostało zrobione dzisiaj na próbie. Ja delikatnie się uśmiecham, kiedy
Luke mocno mnie przytula, całując w policzek. Zdjęcie musiało zostać zrobione ze
sceny, patrząc na jego perspektywę, dlatego nie miałam żadnych wątpliwości, kto
wysłał je Niallowi.
Odchrząknęłam, wyciągając rękę, by
oddać mu telefon.
- Nie wiem, o co ci chodzi. To nic nie…
- Jest więcej. Nie krępuj się, obejrzyj
wszystkie. – Uśmiechnął się, bez cienia radości.
Starałam się nie panikować, jednak nie
mogłam opanować drżenia rąk. Nogi miałam jak z waty, czułam, że w każdej chwili
mogę stracić kontakt z podłożem, dlatego opadłam ciężko na krzesło, wpatrując
się w telefon.
Na dwóch kolejnych zdjęciach znów
trwamy w dziwnych pozycjach, przytuleni do siebie, z uśmiechami na twarzach.
Trzecie zostało zrobione w dniu, kiedy Luke oznajmił mi, że mój brak
odpowiedzi, jest dla niego nadzieją na usłyszenie pozytywnej wiadomości. Wtedy
również dał mi całusa w policzek, jednak na tym zdjęciu wygląda to, jakbyśmy
naprawdę wymieniali buziaki.
- To nie tak… on tylko… - zaczęłam
tłumaczenia, kiedy wpadł mi w słowo, przy okazji wytrącając telefon z mojej
ręki. Urządzenie poleciało na podłogę, roztrzaskując się w pół.
- Pytałem cię wielokrotnie, czy jest
coś, co chciałabyś mi powiedzieć. Zaprzeczałaś, za każdym razem. A później co? Co chwilę dostaję wiadomości z informacjami, ze zdjęciami. Wiedziałem, że coś się
dzieje, ale wolałem wierzyć w twoje zapewnienia. Co się stało z obietnicą?!
Mieliśmy się nie okłamywać! - Powinnam była pozwolić mu na mnie wrzeszczeć,
rozładować negatywne emocje. Poprzez syczenie i warczenie tego, co wcześniej
chciał wykrzyczeć, jego słowa stawały się jeszcze bardziej nieprzyjemne i
bolesne.
- Nic nie mówiłam, bo nie chciałam
sprawiać ci problemu, ani przykrości! Nie chciałam, żebyś się ode mnie
odwrócił, zresztą masz swoje problemy na głowie i… – jęknęłam, ocierając
pierwsze łzy, które niekontrolowanie spłynęły po policzkach. Zaczęłam się plątać we własnych zeznaniach, bo tak naprawdę sama nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć.
- Więc wolałaś kłamać w żywe oczy, żeby…
nie sprawiać przykrości?! Bo miałem swoje problemy? Boże, czy ty siebie
słyszysz? Myślisz, że kogo bym znienawidził, gdybyś mi powiedziała? Ciebie?! Teraz
jestem wściekły, bo mnie okłamujesz, nie dlatego, że Luke się do ciebie
przystawia… - burknął, wracając na swoje miejsce. Oparł się o blat,
przecierając twarz dłońmi.
- Teraz przynajmniej wiesz, jak to jest
być po drugiej stronie – wyszlochałam, zaciskając wargi.
- Ja przynajmniej ci powiedziałem!
- I to cię czyni lepszym?! – podniosłam
głos, wstając z krzesła. Teraz nie było mi przykro, teraz byłam wściekła, bo
znów wracał do tego samego tematu. Znów zasłaniał się tym samym argumentem: ja
się przyznałem. – Ja przynajmniej wcale go nie całowałam! A ty nie potrafiłeś
inaczej wyjaśnić sprawy, jak dodatkowo jeszcze samowolnie ją pocałować, co?!
- Znowu musisz do tego wracać?
- Sam zacząłeś temat! Wiecznie to samo!
Ten sam argument! Nie stać cię na nic lepszego? Do końca życia będziesz do tego
wracał, a później zrzucał wszystko na mnie? – szepnęłam, lustrując go wzrokiem.
– Nie mam już na to siły, wiesz? Mam dość tego, że ostatnio ciągle się kłócimy,
nie potrafimy dojść do kompromisu. Mam dość – dodałam, wycierając policzki.
Zmierzył mnie chłodnym, badawczym
spojrzeniem. On chyba również opadł z sił, bo tylko pokręcił głową, spuszczając
wzrok na podłogę. Milczeliśmy przez chwilę, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- Ja też mam dość – odpowiedział w
końcu, przerywając ciszę. Jego głos lekko drżał, jednak mówił pewnie, bez
zawahania. – Może potrzebujemy przerwy – dodał, wreszcie wracając do mnie
wzrokiem.
Zaskoczył mnie. Przerwa to ostatnie,
czego się spodziewałam i ostatnie, czego chciałam, jednak nie śmiałam
zaprzeczyć. Może miał rację? Nie potrafiliśmy się dogadać. Każda ważniejsza
rozmowa kończyła się kłótnią. Obydwoje co chwilę popełnialiśmy całą masę
błędów, których potem nie potrafiliśmy naprawić. A problemy zamiast uciekać,
nawarstwiały się.
- W porządku – odpowiedziałam cicho.
- Wyjadę do Mullingar już dzisiaj, walizki mam w samochodzie. Nie
wrócę przed trasą. Może spotkamy się w Stanach – dodał spokojnie. Odgarnął moje
włosy za ucho, delikatnie, jak kiedyś. Pochylił się i złożył na moich ustach pożegnalny
pocałunek.
Nie chciałam otwierać oczu. Chciałam
zatrzymać na chwilę czas, cieszyć się chwilą i nie martwić się o przyszłość.
Jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Właśnie podjęliśmy decyzję, z którą
będziemy musieli się uporać. Choć moje ciało krzyczało, żebym tego nie robiła,
mój umysł zachowywał trzeźwość i ciągnął mnie w drugą stronę, zapewniając, że decyzja jest dobra. Pierwszy raz w życiu naprawdę go posłuchałam. Do tej pory
kierowanie się sercem wcale nie wychodziło mi na dobre. Wręcz przeciwnie,
zawsze sprowadzało na mnie kłopoty. Może pora to zmienić.
- Nie zakochuj się w nikim za szybko,
dobrze? Daj nam jeszcze szansę – wyszeptał mi na ucho, powodując ciarki na całym ciele. Kiwnęłam głową.
Bałam się odezwać. Nie ufałam swojemu głosowi, a do tej pory udawało mi się
trzymać emocje na wodzy. Nie chciałam się teraz rozpłakać.
Otworzyłam oczy dopiero, kiedy
usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Ogarnęła mnie pustka – czułam, że w
momencie, w którym opuścił budynek, opuścił również moje serce. A może wręcz
przeciwnie? Może zabrał je ze sobą… w końcu należało do niego, odkąd pierwszy
raz powiedziałam mu, że go kocham.
Oparłam się rękami o blat, czując, jak
uginają się pode mną kolana. Co ja najlepszego zrobiłam? Powinnam go zatrzymać.
Te wszystkie kłótnie… to wszystko było niczym, w porównaniu do uczucia, jakim
go darzyłam. Ale… skoro sam zaproponował takie wyjście, może tego właśnie
potrzebował? Przerwy na zebranie myśli i uczuć. Nie miałam prawa mu tego
odbierać, jeżeli to miało go uszczęśliwić. Zresztą, odrobina wolności nikomu
nie mogła zrobić krzywdy. Teraz dopiero mogliśmy sprawdzić, ile warte są nasze
uczucia i jak trwałe tak naprawdę są.
Naprawdę chciałam w to wierzyć. Wierzyć, że tak miało być, że potrzebujemy tego, żeby wszystko samo się ułożyło.
Otarłam kolejny strumień łez, kiedy
wchodziłam do swojego pokoju, w którym czekała mama. Patrzyła na mnie ze
smutkiem, ale również ze zrozumieniem. Ciekawe, ile z tej rozmowy dotarło do
jej uszu.
- Odłóż tę koszulkę. Najlepiej rzuć to wszystko
w kąt, bo nigdzie nie jadę – powiedziałam na tyle pewnie, na ile byłam w
stanie. Mama rozłożyła ręce, zapraszając mnie do uścisku, który miał magiczną
moc wyganiania wszelkich smutków z serca i głowy.
- Wszystko się ułoży – szepnęła uspokajająco.
- Wiem – odpowiedziałam, siląc się na
uśmiech. – Musi.
Zielona koszula mamy niemalże od razu
przesiąkła moimi łzami. Nieważne jak bardzo próbowałam to powstrzymać, emocje
brały nade mną górę. Oparłam głowę na jej ramieniu, pozwalając, by głaskała
mnie po włosach, jakbym wciąż miała pięć lat i właśnie pocieszała mnie po
zgubieniu ulubionego pluszowego misia. Tylko że ja go nie zgubiłam. Ja dałam mu
odejść, co bolało mnie jeszcze bardziej, bo tak naprawdę wiedziałam, że
wystarczyło jedno słowo, by zatrzymać go przy sobie.
- Masz jeszcze ochotę na tę karmelową
kawę? – zapytałam, wciąż pochlipując.
- Jeżeli to ci poprawi humor, to jak
najbardziej – odpowiedziała, przytulając mnie mocniej.
- Poprawi.
- Więc idziemy.
~*~
gif credit to owner
Trochę mi zeszło z tym rozdziałem, ale to przez brak czasu. W kooońcu dotarłam! Finał księgi, do końca dwójki został tylko Epilog, z nim na pewno szybciej pójdzie, bo nie będę aż tak rozdarta, co począć. Serce mi pękało na kawałeczki, kiedy pisałam niektóre fragmenty, ale tak miało być. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się czytając kolejną księgę.
Rozdział sprawdzany tylko częściowo, za błędy przepraszam, wkrótce poprawię.
Pozdrawiam serdecznie~
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńMasz u mnie plusa za idealne dobranie muzyki!
Nic więcej nie będę pisac bo rozdział był idealny i nie wiem co powiedzieć!
Do następnego!
P.S Dodaj nowy jak najszybciej ! :D
O jejciu aż łzy poleciały... :'( nie mogę się doczekać epilogu. oby wrócili do siebie. czekam na epilog. <3 ~~Dominika
OdpowiedzUsuńI LOVE YOU BABY!
OdpowiedzUsuńAND ASHTON, but cśśśś
Popłakałam się. To właściwie nie w moim stylu, żeby płakać na ff, ale biorąc pod uwagę to jak doskonale potrafisz zapanować nad uczuciami czytelnika, a także jak postacie działają na siebie wzajemnie, to wcale się nie dziwię, że pociekły mi łzy. Ach i jeszcze dodam, że Niall jest moim ulubionym z 1D, więc jego ból jest jednocześnie moim.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, nie mogę doczekać się epilogu, liczę na Ciebie.
Ryczę <3
OdpowiedzUsuńAh, a w połowie pomyślałam sobie, że aż dziwnie by było gdyby się nie rozstali... Ale w końcu ... cóż. Auć, trochę smutno się zrobiło. Rozdział jest piękny i mimo zawsze długości Twoje opowiadanie jakoś nigdy nie wypada mi z głowy, już od dłużeszego czasu, po prostu go uwielbiam i Ciebie za tą historię, śle Ci całusy! :)x
OdpowiedzUsuńSwietny rozdzial!! Normalnie nie moglam przestac plakac. Z niecierpliwoscia czekam na epilog. Chcialabym Cie rowniez zaprosic do mnie You-will-always-be-in-my-heart.blogspot.com Pozdrawiam i zycze weny :* Ania
OdpowiedzUsuńPłaczę... Czekam na epilog :(
OdpowiedzUsuńjeeeeeeej ;c strasznie to wszystko wyszlo ;c
OdpowiedzUsuńmusza do siebie wrocic, nie ma innej opcji
czekam na nastepny rozdzial x
Kocham <3
OdpowiedzUsuńPo prost kocham to opowiadanie!
To, jak piszesz, w połączeniu z odpowiednią muzyką sprawiło, że czytając poryczałam się ;_; Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy <3
OdpowiedzUsuńPS. Polecam serdecznie http://psychopathic-fanfiction.blogspot.com/
Człowieku pisz epilog i następną księgę. Ja zaraz nie wytrzymam i zacznę piszczeć na cały dom że chce czytać dalej ale nie mam co. A nie wiem czy to by się spodobało rodzicom bo jest po północy. Proszę Cię, błagam następne.
OdpowiedzUsuńA i jeszcze jedno Any i Naill muszą do siebie wrócić. Oni są dla siebie stworzeni. Ja się poryczałam jak czytałam ostatni fragment z nimi. Ona miała tam jechać z nim jako szczęśliwa para. A nie. Gdybym wiedziała gdzie mieszkasz to bym do Ciebie przyjechała i udusiła za to co zrobiłaś. Jak ty mogłaś ich rozłączyć.
Proszę jak najszybciej kontynuuj bo ja się po prostu zabije jak nie przeczytam ciągu dalszego.
Pati :*
P.S. Zapraszam do siebie.
Chce cie zawiadomić ze zostałaś zgłoszona do bloga roku 2014. Gratulacje i zapraszam Cię na mojego bloga gdzie możesz zagłosować. http://love-horan-and-1d.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuń