Nieważne ile czasu minęło odkąd dowiedziałam się, że Riven
wpadła w sidła Joycelyn, wciąż nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości i w
spokoju odłożyć tematu na bok. Moje myśli uporczywie krążyły wokół tej
czarnowłosej wiedźmy, której chyba naprawdę brakowało towarzystwa, skoro po
zrujnowaniu psychiki Harry'ego (i pewnie kilku osób po drodze), przerzuciła się
na moją przyjaciółkę. Jaki ten świat jest mały, skoro ze wszystkich ludzi
wybrała akurat ją. Nie, żebym nie chciała szczęścia Riven, wręcz przeciwnie.
Naprawdę zależało mi na tym, by nie została zraniona. A czego innego mogłam spodziewać
się po Joy? Może nie znałam jej aż tak dobrze, jak na przykład Styles, ale
wystarczyło jedno spotkanie, kiedy odwiedziła moje mieszkanie, bym się
przekonała, że na pewno nie chcę mieć jej w gronie znajomych.
Drażniło mnie to, że do Riven nie dochodziło nic, co
próbowałam jej delikatnie uświadomić. Opowiedziałam jej pobieżnie historię
miłosną Harry'ego i Joycelyn, a w zamian zostałam obrzucona błotem, bo czarnowłosa kurczowo trzymała stronę nowo poznanej osoby. Mogłabym nawet obrazić się
za to, że jakimś cudem od razu bardziej zaufała jej niż mnie po tylu latach,
ale nie miałam już siły na dalszą rozmowę, która pomału zaczynała przypominać
kłótnię. Zabawne, że wystarczyły dwa spotkania z Joy, żeby język Riven
nieporównanie się zaostrzył. Rzucała przekleństwami na prawo i lewo, jakby
kompletnie zapomniała, że podobno to damom nie przystoi. Cóż, sama nie byłam
aniołkiem, ale nie używałam wulgaryzmów jako przerywnika, co niestety zanotowałam u
przyjaciółki. Ciężko było nie zauważyć, do tej pory takie słowa nie wysypywały
się z niej garściami.
Tak naprawdę chyba najbardziej bałam się, że Joy zniszczy
naszą przyjaźń. Pojawiła się znikąd, od razu psując więź, na którą tyle
pracowałyśmy. Jeżeli z każdym kolejnym spotkaniem Córki Szatana z Riven miało
kończyć się jednym metrem przepaści więcej między kimś, kto przez tyle lat
utrzymywał dobre kontakty, to nawet nie chciałam myśleć co się stanie, kiedy
będą obchodziły rocznicę przyjaźni. W dodatku przerażała mnie myśl, że Joy
całkowicie zmieni Coldaw, a później zrobi jej to samo, co Harry'emu - wymieni
ją na lepszy model, przy okazji zostawiając mi wrak człowieka, z którym byłam niegdyś tak
mocno związana, w spadku.
- Anya Cassie Tomlinson! - Niesamowicie głośny ryk wydobył
się z drobnego ciała Ines, która mierzyła mnie ostrzegawczym spojrzeniem. -
Może skupisz się wreszcie na próbie, a nie bujasz w obłokach, niszcząc nasze
kawałki podróbkami akordów, których dźwięki przypominają kota obdzieranego ze
skóry?
Nigdy nie podejrzewałam Ines o to, że lubi się rządzić.
Zawsze wyglądała na słodką, delikatną osóbkę, która nawet nie potrafi podnieść
na kogoś głosu. Tymczasem, odkąd grałam z nią w jednym zespole, z dnia na dzień
obserwowałam, jak wychodzi z niej prawdziwy demon. Te ogromne oczyska,
zazwyczaj do głębi przesiąknięte szczęściem i radością, potrafiły czasem
wgnieść człowieka w ziemię. Za szybko ją oceniłam, kompletnie nie biorąc pod uwagę jej ostrego charakteru, który momentami, jakby się nad tym
bardziej zastanowić, dało radę zauważyć już wcześniej. Byłam ciekawa co powodowało
w niej nagłe zmiany nastrojów. W jednej chwili potrafiła z pokorą przytakiwać
twoim słowom, a już w drugiej rzucała ci buńczuczne spojrzenie, pokazując przy
okazji jak bardzo zależy jej na byciu najlepszą. Najlepszą we wszystkim, czego
tylko próbowała.
- Czy ty się możesz, do diabła, skupić?! Ja tu coś
MÓWIĘ! I to do CIEBIE! – warknęła.
- Przepraszam, po prostu mam dzisiaj zły dzień –
odpowiedziałam spokojnie, nie zwracając większej uwagi na ton, który przybrała
po raz kolejny tego samego wieczoru. Zdążyłam się nauczyć, że najlepszym
sposobem na obronę, kiedy ta niska osóbka zaczynała się unosić, było zachowanie
spokoju. Krzyki prowadziły do kłótni, żarty przeradzały się w prawdziwe, wredne
komentarze. Ignorowanie też było na nic, najwyżej można było zarobić minusika w
jej zeszycie niegrzecznych osób, w którym pewnie odnotowywała wszystko każdego
dnia.
Nie miałam nic przeciwko jej zachowaniu. Momentami robiła
się uciążliwa i razem z Venią, która, nawiasem mówiąc, również nie była królową
cierpliwości, miałyśmy ochotę wepchnąć jej do
gardła mikrofon, żeby więcej się nad nami nie pastwiła. Jednak wiedziałam, że
robiła to z dobrych powodów. Bo wbrew pozorom napędzała nas tym do pracy, do
poprawienia swoich umiejętności. Owszem, miała dziwny sposób na motywowanie,
ale najważniejsze, że się sprawdzał.
- Spróbujmy jeszcze raz – zarządziła, uspokajając się
trochę.
Spojrzała na mnie z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy,
na co tylko przytaknęłam. Nie było sensu błagać o kolejną przerwę, kiedy do
końca próby zostało jakieś dziesięć minut. Sala nie była tylko nasza,
wynajmowały ją również inne kapele, więc każdy chciał wykorzystać swój czas jak
najlepiej, aż do ostatniej minuty.
Już miałam zaczynać kolejny utwór, kiedy Ines warknęła z
dezaprobatą, rzucając mikrofon na ziemię. Niemożliwe, żebym znowu zawaliła, kiedy nawet nie zaczęłam grać, tłumaczyłam
sobie. Rozejrzałam się więc dookoła, szukając wskazówki u reszty członkiń.
Nawet nie musiałam o nic pytać – odpowiedzią był brak obecności Caroline.
Odetchnęłam z ulgą. Tym razem to spojrzenie
Charpentier nie zostanie skierowane na mnie.
- Gdzie ona poszła? – zapytała czerwono włosa, przyglądając
się uważnie Veni. Ta wzruszyła ramionami, mrucząc coś o ważnym telefonie.
Nie minęło dużo czasu, kiedy Caroline wbiegła na scenę, o
mały włos nie potykając się przy tym o mój kabel od gitary. Nie zwróciła na to
najmniejszej uwagi, wciąż podskakując na co najmniej jeden metr ze
szczęścia. Przyglądałam się przez chwilę jej twarzy, próbując cokolwiek z niej
wyczytać. W oczach miała łzy, ale wnioskując po zachowaniu, raczej łzy
szczęścia.
- O co chodzi? – Ines długo nie wytrzymała bez wyjaśnień.
Caroline przyłożyła dłonie do twarzy, w jednej z nich wciąż
kurczowo ściskała telefon. Kilka sekund zajęło jej uspokojenie się na tyle, by
przekazać nam kluczowe informacje.
- Dzwoniła Elisa Fox, organizatorka Zostań Gwiazdą. Y.O.L.O.
jest jednym z czwórki finalistów! – pisnęła głośno, ledwo kończąc zdanie. –
Lecimy do Los Angeles! – dodała, po raz kolejny podskakując w miejscu.
Dobrze, że moja gitara zawieszona była na pasku, bo inaczej
rąbnęłaby o ziemię. W jednej chwili straciłam panowanie nad swoim ciałem, moje
mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, dlatego wypuściłam przedmiot z rąk, nawet
zbytnio się tym nie przejmując. Bezwiednie wpatrywałam się w sylwetkę Caroline,
szeroko otwierając oczy i rozchylając buzię. Nigdy, przenigdy nie sądziłam, że
damy radę. To, że w nas nie wierzyłam, brzmi okrutnie, ale taka była prawda.
Czułam się, jakby los specjalnie chciał się ze mną podroczyć. Nie wierzyłaś,
więc ci to dam, żebyś nie czuła się zbyt pewna siebie.
Obserwowałam jak Venia bierze w ramiona Caroline, delikatnie unosząc ją przy tym z ziemi. Obydwie prawie płakały ze szczęścia, tak samo jak
Ines, która jednak spokojnie stała w miejscu ze wzrokiem wlepionym we wciąż leżący na
ziemi mikrofon. Tymczasem ja nie ruszyłam się nawet o milimetr, bojąc się, że
przy najdrobniejszej zmianie swojego położenia, zrujnuję wszystko. Bo przez
chwilę naprawdę wydawało mi się, że to tylko sen, że już za chwilę zadzwoni
budzik.
- Any, to wszystko dzięki tobie – krzyknęła Caroline,
padając mi w ramiona.
Moja ręka bezwładnie powędrowała na jej plecy. Poklepałam
ją delikatnie, wciąż trawiąc jej słowa. Że dzięki mnie? Należałam do zespołu
przez stosunkowo krótki okres, dlatego jej wypowiedź kompletnie zbiła mnie z
tropu. Czy możliwe było, że to tylko… moje nazwisko zadziałało na sędziów? Nim
zdążyłam oszaleć, a moje myśli kompletnie mną zawładnęły, sytuacja się wyjaśniła, zaskakując mnie trzy razy bardziej.
- Jak to? – dopytywała się Venia, na chwilę się
opamiętując.
- Wysłałyśmy dwa nagrania, prawda? Let Her Go w wersji Ines i The
Only Exeption w wykonaniu Anyi. Fox wyznała mi w tajemnicy, że reszta sędziów
wytypowała nas dopiero po odsłuchaniu The
Only Exeption.
Caroline zaśmiała się głośno i radośnie, kiedy delikatnie
ją od siebie odsunęłam, by spojrzeć w jej oczy.
- Ty nie żartujesz? – zapytałam drżącym głosem.
Dziewczyna pokręciła głową. Uśmiech nie schodził jej z
twarzy, kiedy mój dopiero niepewnie na nią wpełzał. Czyżbym… właśnie została
doceniona? Może teraz niczego nie zawalę. Szkoda by było nie
wykorzystać drugiej szansy. Nie mogłam się doczekać, żeby przekazać dobre wieści przyjaciołom. Moja wyobraźnia zadziałała dość szybko, podsuwając mi ich uradowane twarze.
Po chwili poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Veni, która
także dorzuciła swoje trzy grosze do całego listu gratulacyjnego od Caroline.
Również była szczęśliwa, choć bardziej opanowana od swojej przyjaciółki. Cóż,
od początku miałam lepszy kontakt z Caroline niż z nią, więc nie dziwiły mnie
jej niekiedy oziębłe zachowania względem mnie. Przyzwyczaiłam się, więc nie
robiły już na mnie większego wrażenia. Ven często
przejmowała rolę tej dorosłej, choć to Cara była starsza.
Musiałam się trochę opanować, kiedy przyjrzałam się Ines. Była zadziwiająco spokojna. Nic nie
wskazywało na to, żeby cieszyła się razem z nami. Wręcz przeciwnie, wyglądała
na zdruzgotaną i rozgoryczoną. Spuściła głowę tak, że jej twarz prawie
całkowicie zasłaniały rude loki. Co chwilę zaciskała palce na rąbku swojej
bufiastej spódnicy w kropki. Ręce jej przy tym drżały, jakby co najmniej była
świadkiem wypadku.
Było wiele wyjść z tej sytuacji, ale ja wybrałam najprostsze.
Odwróciłam wzrok i zacisnęłam usta, by nie powiedzieć nic, czym mogłam tylko
wszystko pogorszyć. Chyba dobrze zrobiłam, bo już po chwili Ines dziarsko
podniosła głowę i rzuciła mi jedno spojrzenie, mówiąc pod nosem „gratuluję”.
Nawet delikatnie się uśmiechnęła, choć doskonale wiedziałam, że nieco wymuszenie.
*
Co by się nie działo, próba wciąż trwała, dlatego
zarządzenie Ines, że mamy wrócić do pracy, wcale mnie nie zdziwiło. Zacisnęłam
mocno usta, próbując nie cieszyć się jak wariat. Ciężko było zachować spokój,
na szczęście dałam radę i już po chwili zaczęłyśmy ćwiczyć kolejny utwór. Tym
razem szło nam gładko, obeszło się bez pomyłek i krzyków Charpentier, dzięki
czemu nastrój każdej z nas automatycznie się poprawił. Dawka pozytywnych emocji
w postaci dobrej nowiny podziałała na nas lepiej niż kawa albo kilka godzin
relaksu.
W pewnym momencie perkusja ucichła, a w następnej
kolejności Ines przestała śpiewać, gromiąc spojrzeniem Bogu winną Venię.
- Druga kapela już jest, patrz. – Wskazała
pałeczkami od perkusji na wejście do klubu.
Czterech bardzo wysokich, młodych chłopaków kierowało się
właśnie w naszą stronę. Szli bardzo powoli, jakby nie chcieli nas wystraszyć.
Zabawne. Ines powoli przejechała po nich spojrzeniem. Nie dziwiłam się jej zdegustowanej
minie. Chyba żadna z nas nie potrafiła wyobrazić sobie ich na scenie. Że niby co grają? Bo wyglądali na pomieszanie
rockowców i wschodzących gwiazdek popu, przez co w pierwszej sekundzie nie zyskali naszej przychylności.
Chłopak, który stał na czele miał czarne, krótkie, kręcone
włosy i dziwnie rozbiegane spojrzenie. Wcisnął się w niebieskie rurki, a do
tego założył czarne trampki i luźną, białą koszulkę, która sięgała mu prawie do
połowy ud. Kroczący tuż obok niego członek zespołu wyglądał najzabawniej z nich wszystkich., przez sposób w jaki farbował włosy. Czarne, postawione na żel kosmyki odstające na wszystkie strony nie byłyby niczym dziwnym, gdyby nie
niebieskie, szerokie pasemko na samym środku. Oprócz tego nie wyróżniał
się niczym więcej – koszulka, jeansy, adidasy. Typowy chłopak z sąsiedztwa, w
przeciwieństwie do nadpobudliwego, stylowo ubranego kolegi, który teraz kroczył
dumnie między stolikami, przewracając przy okazji kilka krzeseł i robiąc przy
tym uroczą, zakłopotaną minę. Jego szeroki uśmiech rzucał się w oczy. Ciekawa
byłam czy kiedykolwiek ktoś miał szansę ujrzeć go smutnego, zagubionego, czy może całe
życie udawał wesołego skrzata, jak na przykład Stanley. Rozczochrane włosy o
kolorze ciemnego blond opadały mu zabawnie na oczy. Koszulka z flagą USA,
niezbyt obcisłe rurki, łańcuch przyczepiony do kieszeni spodni i pomazane
czarnym markerem trampki całkiem dobrze się na nim prezentowały. Może to przez
to umięśnione ciało…
Ostatni z chłopaków, chyba najwyższy z nich wszystkich
blondyn, stał nieco z tyłu, oczy miał utkwione w telefonie, kompletnie nie
zwracał uwagi na to, co dzieje się dookoła. Nie zdołałam mu się bliżej
przyjrzeć, bo Caroline dźgnęła mnie mocno w żebro, przez co musiałam przenieść na nią całą swoją
uwagę. Uśmiechała się szeroko, jak zwykle zresztą, obserwując
uważnie przybyszy. Szepnęła mi na ucho coś o przystojniakach, ale nie do końca
zrozumiałam, co chciała mi przekazać, bo Ines w tym samym momencie, niemalże
krzycząc, zarządziła koniec próby.
- Przerwałyście w połowie utworu – zauważył słusznie
czarnowłosy, posyłając nam przyjazne spojrzenie.
Ines wzruszyła ramionami, odkładając mikrofon na stojący
przy scenie stolik. Podniosła stamtąd butelkę wody i dopiero wtedy zmierzyła
chłopaka wzrokiem.
- No i? – zapytała niezbyt grzecznie, odkręcając
przerysowanymi ruchami butelkę.
- Skończcie, my poczekamy. Mamy czas, co nie, chłopaki? –
rzucił do reszty.
Pokiwali głowami w odpowiedzi, nie odzywając się nawet
słowem.
- Chcesz posłuchać? To zapraszam na koncert – odpowiedziała
sucho. – Zbieramy się – zarządziła, rzucając nam porozumiewawcze spojrzenie.
Uśmiechnęłam się przepraszająco do czarnowłosego. Nie
chciałam, by mieli nas za divy tylko dlatego, że nasza liderka bywała czasem
zbyt pewna siebie.
- Au, ostro. – Zaśmiał się, robiąc taki ruch ręką, jakby
przed chwilą porządnie się oparzył.
Ines fuknęła cicho pod nosem, zbierając zamaszystymi
ruchami swoje rzeczy z podłogi i stolika. Kiedy sprawdziła po raz drugi czy
wszystko wzięła, obejrzała się na nas przez ramię. Jej mina była dość zabawna,
kiedy zorientowała się, że żadna z nas nie posłuchała jej rozkazu.
Zaczerwieniła się lekko, zapewne zestresowana naszym nieposłuszeństwem. W końcu
przez to wypadła blado przed konkurencyjnym zespołem już na samym początku
znajomości. Usłyszałam gdzieś obok siebie chichot Caroline, która wreszcie
ruszyła się z miejsca, by odłożyć gitarę do pokrowca. Poszłam w jej ślady,
zdejmując pasek od gitary z szyi. Rozmasowałam lekko kark. Wcześniej tego nie czułam, ale nieźle obtarłam sobie skórę.
- Ej, co wy się tak stroszycie. My chcemy się tylko
zaprzyjaźnić, przychodzimy w pokoju i te sprawy – wyznał chłopak z niebieską
grzywką. Posłał Ines uroczy uśmiech, kiedy ona zwyczajnie próbowała zamrozić go
spojrzeniem.
- Spoko, osobiście nie mam nic przeciwko – odpowiedziała Venia,
zeskakując zgrabnie ze sceny.
O mały włos nie wybuchłam śmiechem, gdy stanęła
wyprostowana naprzeciwko nowego kolegi. Była prawie o głowę niższa, przez co wyglądała
przy nim jak dziecko. Caroline nie udało się w porę opanować i prychnęła
głośno, zwracając tym samym na siebie uwagę chłopaka z flagą USA na piersi.
- Venia Carter – przedstawiła się, podając rękę
przedstawicielowi fantastycznej czwórki.
- Calum Hood. – Delikatnie uścisnął jej dłoń, nie przerywając
kontaktu wzrokowego. – A ci frajerzy z tyłu to moje chórki. – Zaśmiał się
głośno, dość niechętnie puszczając dłoń Veni.
- Ej, nie pozwalaj sobie, sam jesteś frajer – warknął blondyn,
który do tej pory tkwił z nosem w telefonie.
Wyminął chłopaka z flagą
i zmierzył wzrokiem Caluma. Przez chwilę naprawdę byłam skłonna uwierzyć, że nie są w zbyt
dobrych stosunkach. To wszystko było jednak jednym wielkim przedstawieniem, bo
już po chwili cała czwórka wybuchła śmiechem, prawdopodobnie dając znać o
swojej obecności nawet szefowi klubu, który odpoczywał w swoim gabinecie.
Minęła chwila nim zrozumiałam kto tak naprawdę stoi przede
mną i gawędzi w najlepsze ze swoim zespołem. Nie widziałam Luka Hemmingsa od
pierwszej klasy liceum, kiedy to wraz z rodziną zmył się z Londynu i zamieszkał
w Australii, w Sydney. Dużo się przez ten czas nie zmienił. Wciąż miał to łagodne spojrzenie i nikły półuśmiech na twarzy. Blond włosy
postawił na żel, tak, żeby grzywka, którą o dziwo wciąż nosił, zbytnio mu nie
przeszkadzała. Jedyną zmianą jaką zaobserwowałam był styl
ubierania się. Widocznie przeszedł szkolenie u chłopaka z flagą, bo nie nosił już luźnych dresów, tylko obcisłe
jeansy, a zamiast długiego po kostki T-shirtu, podkoszulek i rozpiętą koszulę w
kratę.
Byłam w niemałym szoku. Nie spodziewałam się, że jeszcze
kiedyś go spotkam. W sumie… zawsze miałam nadzieję, że więcej go nie spotkam. W końcu to on był pierwszym obiektem moich westchnień. To on był chłopakiem, u którego nie
miałam większych szans tylko przez to, że utknęłam w strefie przyjaźni. Teraz
wstydziłam się spojrzeć mu w oczy, bo przed samym jego wyjazdem wyznałam mu co
czuję, żeby spotkać się z uroczym uśmiechem i delikatnym podziękowaniem.
Luke wrócił wreszcie do rzeczywistości, chowając telefon do
kieszeni. Zlustrował nas wzrokiem, zatrzymując się na chwilę na mojej osobie.
Uroczy uśmiech, który spowodował, że w jednym z jego policzków pojawił się
dołeczek, wymalował się na jego twarzy, kiedy wyciągnął rękę w moją stronę. Nie
bardzo wiedziałam, co chodzi mu po głowie, jednak ze względu na stare dobre
czasy zaufałam mu i chwyciłam jego dłoń. Pomógł mi zeskoczyć ze sceny,
po czym zamknął mnie w żelaznym uścisku, zaskakując tym nie tylko wszystkich
dookoła, ale i mnie samą. Przez chwilę stałam bez ruchu, zastanawiając się nad
odpowiedzią na tak poufały gest. Po chwili odrzuciłam jednak wszystkie przeciw
i kierowana argumentami za, zarzuciłam ręce na jego szyję, mocno do niego
przywierając.
- Lukey, ale masz wzięcie! – Śmiech któregoś z przyjaciół
Hemmingsa przywrócił mnie do rzeczywistości. Oderwałam się od niego na długość
ramion i przez chwilę wpatrywałam się w te ogromne, wciąż pełne zaufania i
troski niebieskie oczy.
- Minęło trochę czasu. Tęskniłem – wyznał szczerze,
dotykając opuszkami palców mojego policzka.
Czułam, że się rumienię, więc spuściłam wzrok na swoje
białe adidasy, jakby były teraz najciekawszymi, najbardziej oryginalnymi butami
jakie w życiu widziałam. Rzeczywiście, minęło trochę czasu. Ale chyba nie dość
dużo, bym zapomniała jak się czułam w jego towarzystwie. Zawsze mnie
onieśmielał. Często sprawiał, że się rumieniłam, że miałam ochotę chichotać
niczym małolata oglądająca filmiki z ulubionym zespołem.
Owszem, kiedy wyniósł się do Sydney, po tym, co wydarzyło
się na lotnisku, trochę się ogarnęłam. Wyznałam mu miłość, na co on tylko
przytaknął. To zabolało, dlatego postanowiłam, że kategorycznie wybiję go sobie z głowy. Jednak teraz, kiedy znów stał przede mną z tym
szerokim bananem na twarzy, wracały do mnie te dobre wspomnienia, których nie potrafiłam się ot tak pozbyć.
- Ach, więc wy się znacie. A już miałem robić sensacje na
naszym forum. Teraz historia jest zbyt prosta. – Chłopak z flagą westchnął
teatralnie, robiąc smutną minę.
- Dobra, żeby nie przedłużać - zaczął Luke - ten oszołom – wskazał
ręką na niebieską grzywkę – to Michael Clifford, a ten od forum to…
- Przepraszam bardzo, ale ja potrafię mówić za siebie –
wytknął mu z wyrzutem chłopak z flagą, wyciągając rękę w kierunku Veni. –
Ashton Irwin, miło mi.
- A ty? – dopytywała się Venia, widocznie bardziej
zainteresowana osobą Luka niż reszty.
- Luke Hemmings. – Uśmiechnął się szeroko, po czym jego spojrzenie
znów zostało utkwione we mnie.
- Okej, miło nam, możemy już iść? – błagalny ton Ines
naprawdę mnie rozbawił.
- Nie tak prędko. Co to ma niby być, ty nas znasz, ale my
ciebie nie – żachnął się Ashton, spoglądając na nią przymrużonym oczami.
- Inses Charpentier, zależy mi na czasie, więc jeśli
pozwolisz… - Próbowała przemknąć obok Michaela, która złapał ją delikatnie za
ramię.
- Caroline Star, gdyby ktoś pytał – mruknęła nasza gitarzystka. Do tej pory
nasi nowi koledzy zdawali się nie zwracać większej uwagi na jej obecność, co chyba ją trochę uraziło. No cóż, jak zwykle to Ines znajdowała się w środku zamieszania.
- A ta piękność, to Anya Tomlinson. Wyrosłaś, wiesz? –
zagadnął mnie Luke, obejmując po raz kolejny ramieniem.
- Za to ty się wiele nie zmieniłeś. Na pewno minęło już
trzy lata? Jakoś nie chce mi się wierzyć – odpowiedziałam z nutką drwiny.
Przewrócił oczami, wbijając wzrok w swoich kumpli, którzy
uporczywie nie dawali nam chwili spokoju, wciąż świdrując nas spojrzeniem.
Skuliłam się, zdenerwowana ich natarczywością.
- To co, dotrzymacie nam towarzystwa? Na próbach na ogół nie jest nudno, więc nie powinnyście być zbytnio… - zaczął Calum. Niestety nie dane mu było skończyć.
- Czy ty masz uszy? - burknęła Ines. - Przecież dopiero co mówiłam, że mi się spieszy. Ale jak dziewczyny chcą, to niech zostaną. – Odchrząknęła znacząco,
spoglądając walecznie w oczy Michaela. – Możesz mnie puścić? Ja naprawdę nie
żartuję – dodała z irytacją.
Przygryzłam wargę, obserwując całe zajście. Nie wiedziałam,
co w nią wstąpiło. Bywała denerwująca, ale na ogół nawet na chwilę nie traciła
tego swojego uroku osobistego. A teraz… teraz była poważna, wyrachowana. Coś w
niej pękło w tym momencie, w którym Caroline oznajmiła, że finał to moja
zasługa. Czyżby... była zazdrosna? To by wiele wyjaśniało. W dodatku ani trochę by mnie nie dziwiło, w końcu ona założyła ten zespół, prowadzi go od pierwszej sekundy. A tu nagle zjawiam się ja, nagrywam z nimi jedno demo, żeby z marszu dostać za nie laury. Odnotowałam w pamięci, że czym prędzej muszę z nią o tym porozmawiać. Ale na osobności, inaczej to nie miałoby najmniejszego sensu, tylko bardziej by się zdenerwowała.
- Dobra, spokojnie – mruknął Michael, szybko zabierając
rękę.
Ines obejrzała się na nas z niemym pytaniem wymalowanym na
twarzy. Caroline wzruszyła ramionami, a ja z Venią pokręciłyśmy głowami. Nowi
znajomi przypadli nam do gustu. Najwidoczniej my im również, skoro tak bardzo
chcieli nas zatrzymać. Szkoda by było nie skorzystać z okazji poznania trójki
fajnych chłopaków i spędzenia czasu ze starym dobrym znajomym.
- Widzimy się jutro. Próba jest o jedenastej, nie
spóźnijcie się, proszę – powiedziała na odchodne, po czym zniknęła za drzwiami
klubu.
- Nie wiem, co w nią wstąpiło – wyznała Caroline. – Na ogół
jest taka urocza i słodka, a dzisiaj…
- Nieważne, przejdzie jej – rzuciła Venia, ucinając temat. –
To co? Pokażecie nam, co umiecie? – zapytała naszych nowych znajomych.
- Szykujecie się na występ wszech czasów! – krzyknął Luke,
jak zwykle pewny siebie do granic możliwości.
Westchnęłam. Nie wiedziałam, co mnie bardziej dziwiło. To,
że po tak długim czasie wciąż nie mogłam oderwać wzroku od Hemmingsa czy może
to, że o dziwo on zaczął wykazywać jakieś większe zainteresowanie moją osobą. A może to, że reszta członków 5 Seconds of Summer i Y.O.L.O. zdawali się nie zauważać tej napiętej atmosfery między nami?
Uch, chyba najgorsze było to, że podświadomie, nim zdążyłam nad się powstrzymać, zaczęłam porównywać Luka do Niallera.
Zaczynając od zachowania (z jednej strony słodycz i urok osobisty, z drugiej
spokój ducha i pewność siebie), na wyglądzie kończąc (delikatna, chłopięca uroda
konkurująca z ostrymi, męskimi rysami twarzy). Powinnam czuć się źle z faktem, że w
ogóle patrzyłam na Luka w taki sposób, ale nie mogłam po prostu odpuścić. Moje
myśli same automatycznie skręcały z powrotem do ślepego zaułka, w którym nie
było nic więcej, tylko przeklęty Hemmings i jego zabójczy uśmiech.
Udało mi się o nim zapomnieć, kiedy zerwaliśmy kontakt po
przeprowadzce. Nie zdarzyło mi się ani razu znów wracać do niego myślami.
Dlaczego los musiał mi płatać figle i ponownie postawić go na mojej drodze? To
takie zabawne, kiedy rozdziera się komuś duszę lawiną wspomnień?
Nawet bałam się zastanawiać nad tym, co poczułby Niall,
gdyby mnie teraz widział śliniącą się na widok swojej pierwszej, nieodwzajemnionej miłości. Nieważne ile
razy powtarzałam sobie, że przecież Luke już raz mnie odrzucił, to mnie w ogóle
nie zniechęcało. A zachowanie Hemmingsa nie ułatwiało mi sprawy, bo przez
prawie cały czas, który spędziliśmy wspólnie tego dnia, bezczelnie wlepiał we
mnie swoje błękitne oczy. Gdyby chociaż wykazywał niechęć, może… może
przestałabym o nim myśleć jak o potencjalnym obiekcie westchnień. Ale... przecież mówią, że stara miłość nie rdzewieje... Czy to oznacza, że pomimo wszystko jestem skazana na miłość do...
Nie! Chwila,
opanuj się! Nie jesteś sama, masz już kochającą drugą połówkę, której za nic
byś nie zostawiła, cichy Głos pojawił się
w mojej głowie, jak zawsze, gdy miałam poważny problem do rozwiązania. Pojawienie się Hemmingsa nic nie zmienia
między tobą a Niallem. Jego ciągłe wyjazdy sprawiły, że czujesz się bardziej
osamotniona, ale Horan wraca już wieczorem i wszystko będzie jak dawniej.
Odetchnęłam głęboko, odwracając wzrok od sceny. Musiałam
się opanować i to jak najszybciej.
~*~
Cześć wszystkim!
Omm, trochę mi zajęło nabazgranie tego rozdziału, ale w końcu jest. Miałam niemałe chwile zwątpienia odnośnie tego bloga, przez co nie wiedziałam, czy cokolwiek jeszcze uda mi się tutaj napisać, ale wreszcie zebrałam się w sobie i zdecydowałam, że teraz tego wszystkiego tak nie zostawię. Zwłaszcza, że ostatnio znalazłam trochę inspiracji i mam wreszcie pomysł na ostatnie rozdziały. Uf, planowałam pojawienie się 5SOS od dawna, dlatego w sumie cieszę się, że w końcu dotarli na miejsce.
Tak na marginesie mówiąc, to za ten rozdział chciałabym przeprosić, bo jest jakiś taki... jak dla mnie chyba trochę nijaki. Nie wiem, może to przez to, że tyle mnie tutaj nie było i ciężko było znowu wczuć się w główną bohaterkę. Ale zrobiłam co w mojej mocy, wyszło jak wyszło.
Opinie mile widziane.
Pozdrawiam wszystkich, którzy po tak długiej przerwie jeszcze czasem tu zaglądają oraz nowych czytelników, którzy w czasie tej przerwy zdążyli się zapoznać z tym, co do tej pory się działo <3
[jest już późna godzina, może być trochę błędów, które wkrótce poprawię, a obecnie nie pozostaje mi nic innego jak za nie przeprosić]
Cześć. To znowu ja. Nie masz mnie dość?
OdpowiedzUsuńWięc. Nie rozumiem za co Ty przepraszasz. Nie masz kompletnie za co. Ten rozdział wprowadza tyle nowego, że nic go nie zepsuje. Tyle nowych rzeczy, osób, spraw.
Po pierwsze martwię się o Riven. Co się z nią stanie? Joy nigdy nie przekona mnie do siebie, to jasne, że się nie zmieni. Za to może bardzo zmienić Coldaw...
Hm. 5SOS... Nie spodziewałam się ich tutaj. Ale to niezwykłe, że udało ci się ich wprowadzić w tak... naturalny sposób. Tak, myślę że to najwłaściwsze określenie. Są dwie kapele, próby, to wszystko przecież realne. Podoba mi się ten pomysł bardzo. I jeszcze An i Luke. Omg, wyczuwam komplikacje. Wraca Niall, jest Luke, jest zła Ines i w dodatku mają lecieć do Ameryki. Nic do siebie nie pasuje. Ale przecież o to chodzi. Może chłopak wyląduję w LA razem z Y.O.L.O.? ;o
Ciekawa jestem co szykujesz, bardzo, bardzo. ♥
Kocham, kocham ;*
Buziaki, Twoja Klau ♥
Oj, proszę Cię, jakże bym mogła mieć dosyć? Zawsze cierpliwie wyczekuję komentarza i opinii od Ciebie. Aj, no przepraszałam, bo nie byłam do końca pewna jak odbierzecie ten rozdział. Chyba nie jest źle, jak tak go czytam po tych kilku dniach od napisania. Dziękuję za miłe słowa ♥
UsuńNo nie. Tylko nie to. Jestem fanką 5S0S jak i 1D, i nie umiałabym wybrać między Luckiem a Niallem. Miało być tak pięknie, a tu proszę jeszcze Oni do kompletu. Coś czuję, że będzie się działo w następnych rozdziałach. Hah, czekam niecierpliwie ; d
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham :3 arr :)
OdpowiedzUsuńŚwietny doczekałam sie <3
i czekam na kolejny c;
Świetny! Nie mogę się doczekać następnego! ;D
OdpowiedzUsuńZajebiste kochana :) tylko prosze, nie rob mi tego i nie rozlaczaj Nialla i Anns :( tak bardzo ich kocham :(
OdpowiedzUsuńJak zawsze świetny. Niesamowicie piszesz.
OdpowiedzUsuń19.01, miałam przeczucie, że coś nowego tu znajdę. Jednak zajrzałam dopiero wczoraj, w dodatku na telefonie. Śmiałabym się, gdyby Ines powiedziała Niallow, że jego dziewczyna śliniła się do kogoś innego, no potem bym ją zabilą. Jeśli Anns zostawi Nialla zostanę tą psychopatką, która wchodzi do opowiadania i zabija guwną bohaterkę. Boże!!!! 5SOS!!! Kocham ich, no 1D też, o boziu... powiedz jeszcze że słuchasz The Vamps to umrę!
OdpowiedzUsuńDzięki za komętaż, u mnie. Moja przyjaciółka do mnie dzwoni i mi mówi że jedna babka, której skomentowałam bloga do na zaglądneła i zosgawiła koma... byłam w niebo wzięta, zwłaszcza,że nie podałam adresu do mnie... pomyślałam, że nie będę dziękować u mnie, tylko tu...
Prosze nie kończ tego opowiadania nigdy. To jest moja jedyna ucieczka od rzeczywistości.
Dzięki za poprawkę, obie jesteśmy dys, ja wymyślam co jeszcze zrobić, Likier to reaizuje.
Rozdział... wiele emocji, sama już nie wiem z kim Anns rzeczywiście powinna być , z jednej strony, Ni jest taki kochany i uroczy (zwłaszcza zazdrosny), no ale, stara miłość nie rzewieje, prawda? Mimo wszystko odnoszę wrarzenie, że Luke ją skrzywdzi, niewiem czemu...
Jeśli będzie trzeba poczekam nawet miesiąc (jednak wolałabym mniej) na nexta.
Wiśnia
Co ty w ogóle wygadujesz? NIJAKI? SERIO? Ten rozdział jest super kochana! Tylko jedna rzecz mi nie pasuje... Ten LUKE. Błagam! Niech Anya zostanie z Niallem, proszę!
OdpowiedzUsuńkurcze,mam nadzieje że niall i anya będą razem i nikt im nie zaszkodzi.czekam na next
OdpowiedzUsuńNie wiem, który z twoich blogów jest jakimś głównym, którego piszesz najczęsciej, więc zostawiam komentarz tutaj ;) Zrobiło mi się bardzo miło, gdy przeczytałam twoją opinie u mnie, choc śmiałam się, że jest pod rozdziałem 10, a nie tym aktualnym, 18 ;p bo przez przypadek go zauwazyłam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie zabiorę się za czytanie twoich opowiadan, narazie przeczytałam fragmencik z cassie-and-one-direction, ale mam zamiar przeczytac resztę i oczywiście skomentuje ;)
Pozdrawiam
Kailaa z http://wysypisko-marzen.blogspot.com/
Hej! :) Oj, kochana, chyba pomyliłaś autorki, nie prowadzę cassie-and-one-direction :(
UsuńHym, dziwne w takim razie przepraszam...
UsuńNo, ale miło mi że tu trafiłam, bo ogarnęłam troszkę i mi sie podoba ;p wiec pewnie zostanę na dłużej ; )
Zdarza się. W takim razie się cieszę, że tutaj trafiłaś. Takim czy innym sposobem, witam w moich skromnych progach ;)
UsuńŚwietny rozdział! Uwielbiam czytać to opowiadanie! :)
OdpowiedzUsuńCzyżby Nialler miał konkurencje? :> Czekam na kolejny! :)
No! W końcu udało mi się dotrzeć w pełni na niewolników, yay. Riven i Jo, to temat który moim zdaniem nie brzmi za dobrze. Więc wcale nie dziwie się, że panna Tomlinson zastanawia się nad wszystkim dokładnie.
OdpowiedzUsuńInes wydaje się być naprawdę zazdrosna, o to że bohaterka przyczyniła się do tak ważniej sprawy, trochę szkoda że tak to przyjęła, bo raczej ukazuje się jej niezbyt miły charakterek. No i 5sos? I Luke przyjaciel, trochę mnie zaskoczyłaś tym bardziej, że nie wydaje się on być jakoś bardzo obojętny dziewczynie. Rozumiem, że w następnym będzie Nialler, więc cóż. Nie pozostało nic innego, jak czekać z utęsknieniem. Weny Marti! :*
Woow rozdział na prawdę niesamowity! Dlaczego nie znalazłam tego bloga wcześniej?! Będę cię odwiedzać o wiele częściej i mam nadzieję, że następny rozdział dodasz jak najszybciej. Tym czasem zapraszam też do siebie. Kto wie może spodoba ci się i zostaniesz na dłużej x http://i-and-five-boys.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTwój blog został nominowany przeze mnie do Liebster Award. Więcej informacji w poście: http://olkalolka-mylifemyworld.blogspot.com/2014/02/liebster-award.html
OdpowiedzUsuńNie będziemy się rozpisywać, bo i tak nie wyrazimy naszego zachwytu. To jest cudowne masz wielki talent. Bardzo spodobał nam się twój styl pisania. Życzymy dalszej weny i wszystkiego dobrego. Buziaki :**
OdpowiedzUsuń