12 listopada 2012

Rozdział XX: Koszmar na jawie, część trzecia: Cisza przed burzą

             Siedzieliśmy w jednym z pokoi w budynku zarezerwowanych dla managerów. Pomieszczenie nie było wielkie, urządzone bardzo oficjalnie, jednak wydawało się być przytulne. Utrzymano je głównie w dwóch kolorach: białym i czarnym. Wyglądało to, jakby ktoś projektując, przyjął zasadę ciemne meble, jasna reszta. Przy ścianie znajdowała się kanapa z czarnej skóry, która kształtem przypominała mi półksiężyc. Dosłownie pośrodku stał stolik zrobiony z ciemnego drewna, a na nim porozrzucane były gazety i jakieś papiery, które zapewne musiał podpisać Paul. Zlustrowałam wzrokiem przyjaciół, którzy w ciszy przyglądali się własnym rękom, albo patrzyli gdzieś w sufit, jakby próbowali znaleźć tam wyjście.
             Nic dziwnego, że mieli stracha i jak najszybciej chcieli opuścić ten pokój, który nagle stał się niczym sala tortur. Musieli wysłuchać wszystkiego, co miał do powiedzenia ich manager, na temat swojego "niewybaczalnego wybryku, który mógł niekorzystnie wpłynąć na image". Cóż, jednak nawet, jeżeli teraz musieliśmy wysłuchiwać całego monologu, to i tak byłam im ogromnie wdzięczna. W takich okolicznościach mogłabym słuchać nawet przez okrągłe cztery godziny, a w duszy i tak dziękowałabym im za ratunek.
             Na pewno miał rację mówiąc, że zachowali się nieodpowiedzialnie. Gdyby Paul nie wysłał kilku ochroniarzy, by odszukali chłopaków, chyba nigdy nie opanowalibyśmy tego harmidru. Pojawienie się ochrony diametralnie zmieniło zachowanie fanek. Nie przestały skandować, jednak grzecznie ustawiły się w „kolejce” i dopiero wtedy chłopacy rozdali im autografy. Niestety, nie uzyskały możliwości zrobienia sobie zdjęcia z idolami, gdyż ci wielcy mężczyźni pociągnęli za sobą chłopaków z powrotem do budynku.
         Zerknęłam na Harry’ego, który rozpętał to całe piekło. Wyglądał, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego. Nawet gdy rozdawał autografy wydawał się być nieobecny. Choć znałam go dopiero od ponad dwóch tygodni, od razu wiedziałam, że coś go trapiło. Wiedziałam również, że chłopacy doskonale zdają sobie z tego sprawę i kiedy tylko znów znajdą się z nim sam na sam, to Hazza będzie się musiał spowiadać ze wszystkich trosk i problemów. To samo radziłabym zrobić z Liamem, pomyślałam. 
             Po raz kolejny obiecałam sobie, że gdy znów znajdziemy się w domu, to porozmawiam z nim w cztery oczy. Mojemu sumieniu nie dawało spokoju to, że ostatnim razem odprawiłam go z kwitkiem, gdy próbował się zwierzyć. Plułam sobie w brodę za to, co zrobiłam, jednak jakby nie patrzeć, to wtedy nie bardzo mieliśmy jak urządzić szczerej pogawędki z Coldaw u boku. Próbowałam pociągnąć go za język dzisiejszego ranka. Niestety, ale Liam zdążył już zamknąć się w sobie i samodzielnie zacząć zwalczać problemy. Szkoda, że jak na razie tak marnie mu to szło.
             Poczułam nagle, jak Niall mocniej ściska moją dłoń, gdy Paul zaczął po raz kolejny podnosić głos. Próbował zwrócić na siebie naszą uwagę (zapewne głównie chodziło o Stylesa, który tylko wykręcał sobie palce, jednym uchem wpuszczając, drugim wypuszczając wszystkie docierające do niego informacje). 
             - Do reszty zwariowaliście? Co wy, do diabła, robiliście po koncercie na zewnątrz budynku? I to bez ochrony? - Podniesiony głos Paula przerażał mnie, biernego słuchacza, a co dopiero chłopaków, do których były kierowane te słowa.
             Miałam przez chwilę ochotę skulić się obok blondyna i udawać, że wcale mnie tam nie ma. Ewentualnością było głębokie westchnięcie, które zagłuszyłoby ostre słowa mężczyzny.
             - Wybacz nam, Paul. Czasem jeszcze się zapominamy. Nie wiem, jak reszta, ale ja nie mam w zwyczaju powtarzać sobie w kółko, że jestem gwiazdą - skłamał Zayn, który chyba jako jedyny potrafił zachować zimną krew. Nie chcieli zrzucać całej winy na kędzierzawego. Widać było, że chłopak ma już dość problemów, by dokładać mu następne.
             - To zacznijcie w końcu myśleć. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy niektórym fankom. Macie się mieć na baczności cały czas, jasne? - odpowiedział, nieco bardziej przyjaznym już tonem. - Ostatnim razem prawie wybili ci oko, gdy wpakowaliście się w podobny tłum.
             Zayn skrzywił się nieco na wspomnienie o przykrym incydencie, które miało miejsce ponad pół roku wcześniej w Szwecji. Chwilę później Louis odchrząknął, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych w  pomieszczeniu.
             - No, to skoro wszystko już wyjaśnione, to czas się zbierać, co, chłopaki? - Jego entuzjazm machinalnie opadł, gdy Paul zgromił go wściekłym spojrzeniem.
             - Gdzie się wybieracie? - zapytał.
             - Do Black Rose, to niedaleko, wszystko będzie...
             - Nie ma mowy - burknął mężczyzna.
             - Och, daj spokój, Paul. Wszyscy żyjemy, mamy się dobrze, uszczęśliwiliśmy przy tym kilkadziesiąt napalonych fanek - rzucił Zayn, robiąc przy tym minę dziecka, błagającego rodzica o nową zabawkę.
             - W dodatku dzisiaj daliśmy czadu, nie możesz nas za to ukarać - zaśmiał się Niall, któremu nagle, o dziwo, powrócił głos. Chyba w końcu poczuł się bezpieczniej i pewniej, niż w tamtym tłumie obcych mu dziewcząt.
             Mężczyzna westchnął przeciągle, przecierając sobie dłonią oczy. Następnie rozsiadł się wygodniej na sofie i spojrzał z powagą na Louisa. Już myślałam, że zacznie się na niego wydzierać za tak marne pomysły. Ku mojemu zdziwieniu, on przewrócił tylko oczami i kiwnął ledwie zauważalnie głową.
             - Zgoda. Ale Zack będzie dzisiaj robić za waszego szofera. - Przeniósł wzrok na tęgiego, łysego mężczyznę, ubranego w czarny garnitur, który stał przy drzwiach. - Dopilnuj, by wrócili cali i zdrowi do domu. - Facet pokiwał głową w odpowiedzi i od razu zniknął za ścianą. Zapewne poszedł przyprowadzić samochód pod same drzwi budynku.
             W tym samym momencie Louis, Liam, Zayn i Niall zerwali się z kanapy i zaczęli z radością krzyczeć i tańczyć na środku pomieszczenia, co wywołało na twarzy Paula lekki, pobłażliwy uśmieszek. Choć ja również się uśmiechałam, wewnątrz cały czas coś trzymało mnie za serce. Wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie w stronę zamyślonego Harry'ego, a uśmiech znikał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

             Po raz kolejny rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym siedzieliśmy od ponad pół godziny. Czerwone ściany, obklejone plakatami najróżniejszych gwiazd (w tym również One Direction). Różnych rozmiarów stoły stały w rządkach przy jednej ze ścian, dookoła nich podostawiane były wysokie, barowe krzesła z oparciami. Idąc kilka kroków wgłąb budynku wychodziło się centralnie na drewniany parkiet, na którym już wirowało kilka par. Ogólnie lokal zrobił na mnie cholernie dobre wrażenie. Nie kręcili się w nim pijani, starzy faceci, którzy w kółko szukali tylko pań na jedną noc. W ogóle nie było żadnych podejrzanych typów, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Black Rose to naprawdę szanujące się miejsce, do którego spokojnie można by częściej wpadać.
             Na szczęście wszyscy mogliśmy spokojnie odetchnąć z ulgą, gdyż Hazza w końcu otrzepał się z dziwnego odrętwienia i znów rozmawiał z nami, jak prawie normalny człowiek. Liam również zaczął się rozluźniać, co nieco mnie ucieszyło. Niestety, ale kiedy tylko myślałam o Danielle, która zapewne siedziała sama w pokoju, albo, co gorsza, właśnie pakowała swoje rzeczy i szykowała się do wyjazdu, wcale nie robiło mi się lżej na sercu. Co z kolei nie uchodziło uwadze Nialla, który robił wszystko, by mnie nieco rozweselić.
             "Za bardzo się przejmujesz nieswoimi sprawami. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze", powtarzał mi na ucho. Może te słowa nie dawały aż tak ogromnego, widocznego gołym okiem efektu, jednak w pewnym sensie zapewniały mi choć odrobinę spokoju. Blondyn miał przecież rację - to nie były moje sprawy, nie powinnam była się do nich mieszać.  Jeżeli którekolwiek z nich będzie chciało porozmawiać, będzie potrzebowało wypłakać się na czyimś ramieniu - wciąż byłam obok. Jednak póki wszyscy próbowali poradzić sobie na własną rękę, to czym miałam się przejmować?
             - Chodź ze mną - szepnął Niall, wstając ze skórzanej, jasnej sofy, na której się wcześniej usadowiliśmy. Spojrzałam na niego zaciekawiona, wcale się nie sprzeciwiając. Czułam na sobie wzrok przyjaciół, którzy odprowadzali mnie nim aż do samego wyjścia.
             - Gdzie mamy iść? - zapytałam, gdy wyszliśmy już na zewnątrz.
             Było dobrze po dziewiątej wieczorem, nic dziwnego, że to księżyc oświetlał nam drogę, a nie słońce. Choć na ogół w Londynie o tej porze nie dało się wyjść na dwór bez bluzy bądź swetra, tak tego dnia, o dziwo, żadne z wymienionych ubrań nie było mi potrzebne. Wręcz było mi nawet ciut za gorąco. Na szczęście na pomoc przyszedł nam delikatny, chłodny wietrzyk, który przywiódł do mnie zapach świeżo skoszonej trawy i ostrych, bardzo pociągających perfum Horana.
             - Niedaleko stąd jest park. Pomyślałem, że możemy się przespacerować - powiedział spokojnie, łapiąc mnie za dłoń. Kiwnęłam głową na znak zgody, podążając za chłopakiem.
             Rzeczywiście, park nie znajdował się daleko. W kilka minut doszliśmy do oświetlonego lampami ulicznymi miejsca, otoczonego z trzech stron lasem. Po środku wybudowany był niewielki plac zabaw - kilka huśtawek, zjeżdżalni i jedna, ogromna piaskownica. Oczywistym wyborem okazała się jednak jedna z ławek, stojących nieco na uboczu, tam, gdzie światło ledwie docierało.
              Pisnęłam cicho, gdy pociągnął mnie za sobą w taki sposób, że wylądowałam na jego kolanach. Zaczął się głośno śmiać, więc wzniosłam oczy ku niebu, by pokazać swoją irytację. Jak zwykle nie mógł mnie po prostu uprzedzić. Roześmiał się jeszcze głośniej, kiedy przyjrzał się mojej minie.
             - Elementy zaskoczenia, kochanie. To jest podstawa udanego związku - zaśmiał się, troszkę mocniej mnie przytulając. Przewróciłam oczami.
             - Jak ja cię kiedyś zaskoczę, to... - Pocałował mnie prosto w usta, po raz kolejny sprawiając, że zapomniałam czym jest świat. Po chwili westchnęłam cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
             - Wciąż nie potrafię pojąć, jak to się stało - zaśmiałam się cicho, spoglądając w gwiazdy na niebie. Kątem oka widziałam, jak chłopak marszczy brwi, zapewne nie mogąc odnaleźć sensu w mojej wypowiedzi. - No wiesz - kontynuowałam - zaledwie kilka dni temu byliśmy zwykłymi przyjaciółmi - mruknęłam.
             - Nigdy nie byłaś dla mnie "zwykłą przyjaciółką" - powiedział spokojnie. Również próbowałam zachować stoicki spokój, choć moje serce chyba zaczęło urządzać sobie swój własny trójbój. Czułam, jakby wywinęło kilka koziołków, bijąc przy tym szybciej, niż było to w ogóle możliwe. - Według mnie była to raczej miłość od pierwszego wejrzenia - zaśmiał się, obdarowując mnie kolejnym buziakiem.
             - Tak otwarcie mówisz o miłości - zdziwiłam się - a spotykamy się dużo krócej, niż tydzień.
             - Nie obchodzi mnie to, ile czasu się spotykamy, a to, co do ciebie czuję. A czuję bardzo dużo. Równie dobrze mógłbym zacząć teraz biegać od domu do domu i oznajmiać ludziom, jak bardzo cię kocham - zaśmiał się, dotykając lekko mojego policzka.
             - Kochasz mnie?
             - Oczywiście, że tak. I możesz być pewna, że nie przestanę. - Spojrzałam mu głęboko w roześmiane oczy. Wiedziałam, że mnie nie oszukiwał. Nie złamałby danej mi wcześniej obietnicy. Nie mógłby.
             Niestety, ale ja nie potrafiłam zrewanżować się tym samym. Za bardzo bałam się tak poważnych, tyle wyrażających słów, jakimi było wyznanie miłości. Choć wiedziałam, że to, co czułam do blondyna nie było zwykłym zauroczeniem, jednak musiałam się upewnić na miliard procent. Potrzebowałam czasu.
             Zupełnie, jakby wyczytał te słowa z moich oczu, rzucił:
             - Nie musisz się spieszyć.

             Próbowałem zapomnieć o spotkaniu z Joy, nie tyle dla siebie, co dla przyjaciół, którzy zaczęli się już martwić o moje zdrowie psychiczne. Nie chciałem im psuć zabawy, nie chciałem, by całe "after party" po koncercie spędzili na zastanawianiu się, co mi jest i szukaniu rozwiązania problemu. Wcześniej nie zastanawiałem się nad ich reakcją. Co by było, gdyby dowiedzieli się, że to Redau jest znów przyczyną tej rozpaczy, smutku i wściekłości?
             Tego dnia przeszła samą siebie, gdy powiedziała, że prawdopodobnie za kilka, bądź kilkanaście miesięcy jej nigdy więcej nie zobaczę. Choć to było naprawdę okrutne, to przez głowę przeszła mi jedna, krótka myśl: "W końcu się ciebie pozbędę". Później miałem ochotę zapaść się pod ziemię, że miałem w ogóle czelność pomyśleć o czymś takim. Co, jeżeli ona naprawdę była chora? Kiedy mnie zdradziła i upokorzyła życzyłem jej śmierci, ale to były tylko typowe myśli, dzięki którym miałem poczuć się lepiej, a nie jakieś zaklęcia!
              Stałem przed lokalem, wdychając świeże powietrze, próbując się nieco uspokoić. Pomyślałem, że może lekki, chłodny wiatr nieco oczyści nie tyle mnie, co moje myśli. Przy okazji działałem bardziej podświadomie, wiedziałem bowiem, że kiedy tylko będę sam, to w końcu zadzwonię do Joyce. Namieszała mi w głowie bardziej, niż ostatnim razem. Skomplikowała wszystko po stokroć, dlatego potrzebowałem szybkich wyjaśnień. Potrzebowałem ich, by zaznać choć trochę spokoju.
             Wyciągnąłem z kieszeni telefon i drżącymi rękami wyszukałem numer Redau. W duszy modliłem się, by wbrew swoim przyzwyczajeniom, choć tym razem odebrała za pierwszym połączeniem. Kiedy jeszcze byliśmy razem w ogóle nie dało się do niej dodzwonić. Mogłem próbować i pięć razy pod rząd, a i tak nie odbierała. Zawsze zrzucała winę na zły zasięg, albo popsutą klawiaturę w telefonie, jednak ja wiedziałem, że po prostu niekiedy nie chciała ze mną rozmawiać. Najgorsze było to, że wraz z upływem czasu nieodebranych połączeń było coraz więcej. Tak naprawdę nigdy nie potrzebowała mnie do pełni szczęścia. Później dowiedziałem się, że byłem zaledwie dodatkiem do jej życia. Czymś, co trzeba mieć, by móc chwalić się tym przed przyjaciółkami (właściwie, to najczęściej przed wrogami), a później odstawiać na bok i w ogóle się tym nie przejmować. Szkoda, że nie powiedziała mi tego wcześniej. Równie dobrze raz na jakiś czas mogłem po prostu oddać jej przyjacielską przysługę i poudawać jej chłopaka.
             Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci. Czwarty. Piąty.
             - Cholera jasna - przekląłem pod nosem, gdy w słuchawce usłyszałem głos automatycznej sekretarki. Wykręciłem numer po raz kolejny, by usłyszeć głos tej samej kobiety, co zaledwie chwilę wcześniej. Za czwartym połączeniem poddałem się i nagrałem krótką wiadomość po sygnale.
             "To ja, Harry. Oddzwoń jak najszybciej, proszę."
             Nic więcej. Co innego mógłbym powiedzieć? "Odbierz, kurwa, ten telefon."? "Po co się ze mną dzisiaj spotkałaś? Żeby znów nie rozmawiać ze mną przez kolejne dwa dni?". Westchnąłem cicho, próbując bezskutecznie opanować drżenie rąk.
             - Harry? Black Rose jest otwarte, wiesz o tym? Nie musisz stać pod drzwiami. - Usłyszałem za sobą piskliwy głos, należący do rudowłosej, drobnej postaci, która znienacka pojawiła się tuż obok mnie. Zlustrowała mnie wzrokiem, jakby próbowała ocenić, czy aby na pewno jestem trzeźwy. Uśmiechnąłem się niemrawo, wpatrując się w jej zielone tęczówki.
             - Tak, wiem. Musiałem się przewietrzyć.
             Minąłem dziewczynę w drzwiach i powolnym krokiem skierowałem się w stronę baru. Nie przypuszczałem, że ruda będzie aż tak natrętna. Podążyła za mną, chłonąc wzrokiem każdy mój ruch. Przewróciłem oczami, kiedy jeszcze stałem do niej tyłem. Odwróciłem się na pięcie, z trudem hamując niemiły komentarz pod jej adresem. Kim ona, do cholery, była? Jedna z fanek?
              - Wiedzę, że mnie nawet nie kojarzysz - mruknęła, wyciągając chudą dłoń w moim kierunku. Westchnąłem cicho, podając jej rękę. - Jestem Ines.
              Otworzyłem szerzej oczy. Przed oczami stanęła mi bowiem scena prosto z ostatniej imprezy, na której, rzeczywiście, poznałem Ines. Pokręciłem lekko głową, próbując przywrócić się do porządku. Całowałeś się na imprezie z dziewczyną, o której istnieniu później zapomniałeś. Brawo, Hazza, pomyślałem, karcąc się w myślach.
             - Przepraszam, jakoś tak... - zacząłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Machnęła ręką.
             - Daj spokój. Już przywykłam do tego, że większość ludzi nie pamięta nawet mojego imienia - zaśmiała się, pokazując ręką na wolny stolik niedaleko nas. Skierowaliśmy się w tamtym kierunku, gry zapytała:  - Podać ci coś?
              Dopiero wtedy w oczy rzuciło mi się ubranie rudowłosej. Czerwona sukienka, sięgająca do połowy ud, z czarnym napisem "Black Rose" wyszytym nieco powyżej prawej piersi. Pod napisem widniała niewielka, biała plakietka z jej imieniem. Miałem ochotę palnąć się w czoło.
             - Jeżeli napijesz się ze mną, to tak. Nie wiem, gdzie wcięło moich kumpli, a nie lubię pić sam - rzuciłem, siląc się na zawadiacki ton. Podrywanie kobiet szło mi coraz gorzej, odkąd rozstałem się z Anyą, a Joy znów zaczęła się kręcić wokół mnie. Nie potrafiłem się skupić.
             Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałeś, głąbie?, zapytałem się w myślach. Zamiast poszukać w końcu kogoś wyjątkowego, wartego całej twojej uwagi, to grałem w gierki Joy. Zaśmiałem się cicho pod nosem, co wywołało delikatny uśmiech na twarzy rudej.
             - Nie powinnam. Oficjalnie jestem w pracy przez... jeszcze piętnaście minut.
             - Daj spokój, ze mną się nie napijesz? - zaśmiałem się. Towarzystwo tej dziewczyny działało na mnie w dziwny, kojący sposób. Pomału sprawa z Joyce stawała się nie ważna, a jedyne, o czym myślałem, to te przerażająco duże, zielone oczy Ines.
             - Jeżeli poczekasz te piętnaście minut, to nie widzę żadnych przeszkód - rzuciła nieśmiało, po czym oddaliła się w stronę zaplecza lokalu. Uśmiechnąłem się do siebie, czując, jak na policzki wpełzają mi niewielkie rumieńce.
             - Boże, Styles! Ty się rumienisz! - Usłyszałem nad sobą głos Louisa, który właśnie dosiadał się do stolika. Przewróciłem oczami, próbując opanować cichy chichot. Chłopak pokręcił głową ze zdumieniem. - Nie widziałem twoich rumieńców od ponad tygodnia -  powiedział już nieco spokojniej.
             - Może będziesz miał okazję widzieć je codziennie? - zadałem mu pytanie, na które niestety sam odpowiedzi nie miał prawa znaleźć. Odpowiedź znałem tylko ja i to jak najbardziej mi odpowiadało.
~*~ 

Ach, w końcu! Już się bałam, że dzisiaj też nie zdążę. No cóż, mam nadzieję, że nikt nie odwrócił się do mnie plecami przez ten jeden poślizg? 
No cóż... Rozdział wyobrażałam sobie całkiem inaczej. Jest, jaki jest. Niedługo zakończenie księgi pierwszej. Nie wiem, jak wy, ale ja się cieszę. Aż się pochwalę moim ostatnim "osobistym rekordem". W jedną dobę było ponad 500 wejść, co było dla mnie absolutnym szokiem! Dziękuję Wam bardzo za to, że ze mną wytrzymujecie. Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom, którzy jeszcze nie umarli ze znudzenia :)
PS: Sprawdzałam błędy, ale wciąż może ich troszkę być. Zrobię to jutro, na świeżo :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego! Całusy! :*

13 komentarzy:

  1. O kurde jak zobaczyłam na tt twój wpis od razu weszłam na bloga i jest :P ale się cieszę :D
    Jestem walnięta :P ale to nic :D
    Rozdział jest genialny ;)) warto było czekać :)
    Any i Niall, jak ja ich kocham no normalnie najbardziej :P
    Zły Paul to nie dobry Paul :P te fragment był dobry ;))
    Harry i Ines, o tak wole tą wersje bardziej niż Harry i Joy ;)
    Czekam na następny ;))
    Pozdrawiam,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw muszę zaznaczyć, że ten Niallerowy gif mnie rozczulił. Tak uroczo i chłopięco wygląda. Mrau ;d
    Nie dziwię się, że Paul tak zareagował. Jest za nich odpowiedzialny, znaczy za ich bezpieczeństwo. Więc zachowanie jak najbardziej uzasadnione. Dobrze, że chociaż do klubu im pozwolił wyjść :P Ależ z Nialla romantyk. Ludzie, dajcie mi takiego chłopaka, to z radości skakać będę ;d
    Okej, czekam niecierpliwie na kolejny. I jestem pewna, że nigdy nie umrę przy Twoim opowiadaniu ze znudzenia. To jest po prostu nie możliwe :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nialler jest taki awwwwww *.*
    Prześwietnie Ci wyszedł ten rozdział <3
    PS. Fajnie jakby Harry był z Inez ;)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uhu, Paul wkracza do akcji xd. Cóż, mnie to nie dziwi. Zmartwić się można, szczególnie przez takiego zagubionego i przerażonego Niallerka, który nie potrafi się odnaleźć w tłumie rozszalałych fanek.
    " Zupełnie, jakby wyczytał te słowa z moich oczu, rzucił:
    - Nie musisz się spieszyć." Kocham ten fragment <3 Totalnie mnie nim rozczuliłaś. Niall i Anya są po prostu świetni razem.
    Och i Harry oczywiście, biedny. Powiem ci, że Ines to by się mógł zająć. Kurde, mógłby się zająć każdą, byleby nie Joy. W ogóle, świetnie wykreowałaś Styles'a, jest taki, ach, brak mi słów, po prostu. Uwielbiam, jak piszesz z jego perspektywy.
    Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Cholernie potrafisz zaciekawić. Weny życzę :D.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty nigdy mnie nie zanudzasz :) po prostu uwielbiam twojego bloga, jest on jednym z moich ulubionych :) nie wiem co bym bez niego zrobiła. Zawsze niecierpliwie czekam na kolejny rozdział i już nie mogę się doczekać kolejnego.
    A co do tego rozdziału to mam tylko nadzieję, że sprawa z Joy w końcu się rozwiąże, a Harry o niej zapomni, bo jak na razie to nic dobrego to za sobą nie niesie. Fajnie by było gdyby coś wyszło z Inez :)
    I martwi mnie także jeszcze jedna rzecz - ta "cisza przed burzą" w tytule rozdziału... co ty kombinujesz? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Intrygujące... Natomiast tytuł "Kosznar na jawie" jest nie zachęcający!!! No. Mam nadzieje że pogodzi sie z Joyce przed jej śmiercią ale znajdzie pocieszenie i szczęśliwą miłość u boku Ines <3 ;) takie tamm... Mrzonki ;) TYLKO BŁAGAM: NAWET SIE NIE WAŻ NISZCZYSZ LUB NARUSZAĆ MIŁOŚCI NIALLA I AN! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo przyjemnie nadrabiało mi się opowiadanie :) Byłabym bardzo wdzięczna ca informowanie mnie o nowych rozdziałach :)
    Ciesze się, że będziesz do mnie zaglądała, ale narazie jest tylko 1 notka, bo trudno jest mi się zabrać za pisanie :) ale na pewno zacznę i dlatego już cię zapraszam :) a co do nowej notki to mogę tylko napisać, że genialna jak wszystkie pozostałe i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :)
    Pozdrawiam Karolina :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam rozdział już wcześniej, ale nie wiem dlaczego znowu komentuję go z lekkim opóźnieniem. Cała ja. Prawdę mówiąc, myślałam, że rozmowa z Paulem będzie nieco hm... ostrzejsza? Tak; byłam przekonana, że nieźle im się oberwie za tą akcję z wyjściem na zewnątrz i, że jednak mężczyzna postawi na swoim i wypad do Black Rose zostanie odwołany. A tu takie miłe zaskoczenie, z którego mimo to cieszę się. :) Fragment Niall-Anya jest taki awww. <3 I wiesz co, już nie mogę się doczekać fragmentu, w którym to przeczytam, jak dziewczyna powie "Kocham cię" do Irlandczyka. W sumie to czekam na ten moment od dość dłuższego czasu. ;D Uważam, że Harry powinien zapomnieć o całej tej sprawie z Joy, w ogóle dawno już powinien to zrobić z jej osobą! A poświęcić więcej uwagi Ines. Nie wiem czy dobrze myślę, ale mam przeczucie, że, jak nie w tej księdze to w drugiej, coś się między nimi skroi. :)
    Czekam na ciąg dalszy. x

    www.trzynasty-dzien-milosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. zgadzam się z komentarzem wyżej. ,,Kocham cię" wyczekuję od pierwszego rozdziału. Najpierw w kombinacji Harry-Anya jednak teraz Niall-Anya . Już nie mogę się tego doczekać *.*
    Świetny rozdział tak na marginesie :)
    Czekam na następny <3
    pozdriawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Wybacz mi kochanie, że dopiero teraz komentuję. W szkole miałam kolejne całotygodniowe urwanie głowy z egzaminami próbnymi. Dopiero dzisiaj porządnie się wyspałam i miałam czas na cokolwiek innego prócz ślęczenia do późnej nocy nad zeszytami. Teraz już dość o mnie. Rozdział jak zwykle mnie nie zawiódł. Twoje opowiadanie ma wszystkie cechy prawdziwej książki, dlatego też odpływam w nim z przyjemnością. Nie będę już się rozwodzić nad sytuacją Niall/Anya, bo tutaj wszystko jest tak świetnie, że już chyba lepiej być nie może. Uważaj tylko, aby ten wątek nie zrobił się zbyt przesłodzony, gdyż nie w tym rzecz. Element zaskoczenia wywołał u mnie kolejny pojawiający się w historii paring, mianowicie Harry'ego i Ines. Byłam już jako tak pogodzona z tym, że pewnie wróci do Joy-Suki (wybacz za określenie, naprawdę czuję się, jakbym czytała książkę), aż tutaj pojawia się inna, równie cudowna i PASUJĄCA do Hazzy postać. Skrycie wierzę w to, że być może zbudujesz pewną więź pomiędzy tą dwójką, aczkolwiek trudno mi już teraz cokolwiek osądzać. Byłoby niezmiernie miło, gdyby Harry jednak zobaczył w tej słodkiej rudej nie tylko przyjaciółkę do kieliszka. Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo, bardzo dobry rozdział :)
    Jeest niesamowity! I love it :3
    Dobrze, że w rozdziale nie pojawiła się Joy, bo wyrzuciłabym komputer przez okno! Ines jest mi obojętna.. Może być.
    Ale najlepsza była wymiana zdań Louisa i Hazzy na koniec :) Czyli Styles'owi podoba się Ines :O
    Jak zwykle, dostałam kompleksów czytając rozdział! Gdy czytam twoje opowiadanie z kazdym zdaniem, czuje się coraz bardziej beznadziejna.
    Jeszcze jedna sprawa - gdzieś znikła Maridol. Nie ma jej już spory kawał czasu, a zastanawiam się, co u niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pff. Sorry. Napisałam Maridol -.- Chodziło o Marisol :)

      Usuń
  12. Powiedział jej to. Kocha ją. Ona jego też przecież no. Eh, taki Niall, taka Anya. Co poradzisz.
    A kolejna rzecz, która mi się ciśnie na usta to: "Ah, ten Hazza!". Przypomniał sobie o Ines i proszę jak szybko da się zapomnieć o Joy. Tyle, że teraz nie powinien chyba ot tak o niej zapominać. Nie wiem już sama. Przecież nie musi jej ufać po tym co zrobiła. Ale z drugiej strony... No po raz kolejny ciężka sprawa.
    To nie zmienia faktu, że Ines wkroczy do akcji pełną parą. Jestem o tym przekonana. ;>
    Lecę dalej więc.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!