1 sierpnia 2014

Rozdział I: "Czterysta sześćdziesiąt pięć kilometrów"

P.O.V. Anya

Zgodziłam się pilnować Florence, żeby ciocia mogła w spokoju wybrać się na zakupy. Na szczęście z małą nie było większych problemów. Mały aniołek - zawsze wstawała z uśmiechem na ustach i niemal od razu zarażała swoim humorem wszystkich dookoła. Kiedy patrzyła na mnie swoimi ogromnymi, niebieskimi oczami wyrażającymi czystą i dziecięcą radość, od razu miałam ochotę wziąć ją na kolana i mocno uściskać. W dodatku Delphine zawsze ubierała ją w zwiewne sukieneczki i czesała w proste warkocze, które wiązała kokardkami pod kolor ubrań. Prezentowała się tak uroczo, że jej ogromny uśmiech i krzywe ząbki rozczulały jeszcze bardziej.
Jak zwykle przed wyjściem ciocia wyłożyła mi całą listę życzeń, jak zaczęłam to nazywać. W kółko gadała o tym samym - co powinnam wiedzieć, co zrobić, gdzie nie chodzić i czego nie ruszać. W jej towarzystwie czasem czułam się jak w domu, pod czujnym okiem matki. Choć wcale mnie to nie dziwiło, jej dom - jej zasady. Chcąc, nie chcąc, musiałam ich przestrzegać. Nawet nie warzyłam się podważać któregokolwiek punktu z listy, tak bardzo bałam się jej podpaść. Na szczęście wcale nie było aż tak źle. Delphine poznała moich nowych znajomych pierwszego tygodnia mojego pobytu w Paryżu, do tej pory zdążyła się już do nich przyzwyczaić, dlatego pozwalała mi ich czasem zapraszać.
Siedziałam więc w salonie na drugim piętrze, oglądając telewizję i jednocześnie czuwając nad Florence, która spokojnie bawiła się lalkami tuż obok mnie, na puchatym, czerwonym dywanie. Próbowałam skupić się na filmie i myślami nie odbiegać od tematu, czekając na znajomych. Niestety, ale od wczorajszego wieczora i długiej rozmowy z ciocią na temat przedłużenia wyjazdu, cały czas myślałam tylko o jej propozycji. Pomału miałam dość tego tematu - w sumie w kółko się nad nim zastanawiałam, z czego kompletnie nic nie wynikało. Nigdy nie potrafiłam podejmować trudnych decyzji. Czasem kilka minut potrafiłam wybierać smak lodów albo dodatki do pizzy, a co dopiero zdecydować, czy znajdę pracę w Paryżu i zostanę na dłużej, czy wrócę do domu.
Dzwonek do drzwi uratował mnie od ponownego głębokiego rozmyślania, które najprawdopodobniej popsułoby mi humor. Uśmiechnęłam się do Florence, która spojrzała na mnie nieco zdziwiona. Nie mówiłam jej, że będziemy mieli gości, bo wiedziałam jak bardzo ich uwielbia. Niemal tak samo jak niespodzianki. Dzięki temu upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu, sprawiając jej radość i chyba jeszcze bardziej poprawiając humor. O ile to w ogóle było możliwe z jej pozytywną, dziecięcą aurą.
Wyciągnęłam rękę, którą bez wahania chwyciła. Pomogłam jej wstać, poprawiłam sukienkę, która nieco się pogniotła i wciąż trzymając ją za dłoń, pomału sprowadziłam na dół po schodach. Cóż, może nie były strome i znakomicie sobie z nimi radziła, ale mimo wszystko wolałam zachować podwójną ostrożność, niż tłumaczyć się później Delphine. Przecież nie chciałam, żeby zrobiła sobie krzywdę, kiedy była pod moją opieką.
Przeszłyśmy przez dość długi korytarz, nim wreszcie dotarłyśmy do ganku. Otworzyłam drzwi, witając znajomych szerokim uśmiechem.
Pierwszą osobą, którą poznałam w Paryżu, była Lucy Moreau. Spotkałyśmy się w galerii, gdzie dosłownie na siebie wpadłyśmy. Przeze mnie rozlała na siebie wtedy kawę, więc zaproponowałam, że kupię jej jakąś koszulkę, żeby mogła się przebrać. Przynajmniej wydawało mi się, że właśnie to powiedziałam. Jej głośny śmiech sprawił, że poczułam się jak idiotka. Dopiero po chwili pokręciła głową i wyjaśniła mi po angielsku, że nie muszę się wysilać, jeżeli nie znam francuskiego. Do tej pory nie wiedziałam, co takiego wymyśliłam, że tak bardzo ją rozbawiłam. Na szczęście w ogóle nie gniewała się o zniszczoną koszulkę i wcale nie chciała ode mnie nic w zamian. Musiałam ją namawiać, żeby chociaż pozwoliła mi kupić sobie nową kawę, skoro przeze mnie nie zdążyła nawet skosztować poprzedniej. W kawiarni nieco lepiej się poznałyśmy. Okazało się, że Lucy studiowała architekturę na uniwersytecie w Lyonie - była na drugim roku. Wróciła do Paryża na wakacje.
Odkąd się poznałyśmy minął nieco ponad miesiąc. Jakby nie patrzeć, to niewiele. Ludzi można poznawać przez wiele lat, a i tak zawsze potrafią czymś zaskoczyć. Cóż, Lucy zmieniała się błyskawicznie, przez co potrafiła zaskakiwać nawet po kilka razy dziennie. Jej najlepszy przyjaciel, druga osoba, którą tutaj poznałam, znał ją od dziecka, a zapierał się, że wciąż czasami musi się mocno zastanowić, z kim tak naprawdę się zbratał. W ciągu tego miesiąca zdążyła zrobić sobie dwa kolczyki - kolejny w uchu i nowy w brwi - dwa razy zmieniła kolor włosów, przy czym raz dodała pasemka i nawet nie zliczę, ile razy zmieniała zdanie na różne tematy. Przebywanie z tak niezdecydowaną osobą na dłuższą metę mogło być męczące. Naprawdę podziwiałam Milesa, że z nią wytrzymuje od tylu lat. Może po prostu się przyzwyczaił, kto wie.
Obecnie Lucy była blondynką z czerwonymi i gdzieniegdzie czarnymi pasemkami. Zastanawiałam się, ile ufarbowań jeszcze wytrzymają jej włosy, bo przy takim tempie moje już dawno by mi podziękowały i odeszły ze służby. Tymczasem Lucy nie musiała się zbytnio o to martwić, jedynie podcięła końcówki, które rzeczywiście wyglądały żałośnie. Dzisiaj miała na sobie dość mocny makijaż - różową szminkę, bordowy cień do powiek, grubą kreskę idealnie pociągniętą czarnym eye linerem. Chyba zafundowała sobie nawet sztuczne rzęsy, bo tyle razy, ile do tej pory się widziałyśmy, ani razu nie wyglądały tak... elegancko. Make up dobrze komponował się z ubraniem, które miała na sobie. Krótki, sięgający pępka czarny top z frędzlami wiszącymi na wykończeniu materiału, bordowe rurki (Jezu, gdybym tylko miała jej nogi, to sama z chęcią założyłabym tak obcisłe spodnie) i czarne vansy. Stonowanie, ale wszystko odpowiednio dobrane do ogólnego pomysłu. Uśmiechnęła się szeroko, skacząc wzrokiem między mną a małą Florence. Wreszcie zatrzymała spojrzenie na moich oczach, dzięki czemu przez chwilę mogłam podziwiać jej czekoladowe tęczówki. Przywitała się, machając przy tym rękami jak oszalała. Często zachowywała się jak wariatka, ale przez to nigdy się nie nudziłam w jej towarzystwie. Pomysłowość i odwaga idą w parze, i właśnie to prezentowała sobą Lucy. Wszystkie pomysły, które przeleciały przez jej umysł za chwile były realizowane, bez żadnego zawahania. Szła na żywioł i chyba to najbardziej mi się w niej podobało. Potrzebowałam kogoś takiego w swoim życiu. Kogoś, kto nauczyłby mnie... impulsywności. Może tak naprawdę nie da się tego wpoić, ale przynajmniej można raz na jakiś czas na kimś się wzorować, by wreszcie zacząć żyć pełnią życia.
Tak naprawdę chyba najlepiej byłoby, gdybym znalazła się gdzieś pośrodku, jak Miles Chatier. Tyle lat spędził w towarzystwie Lucy, że przejął od niej część cech. Zapewne niespecjalnie i niepostrzeżenie, w końcu to czasem się zdarza, kiedy długo przebywa się z kimś o tak silnym charakterze. Możliwe, że to zadziałało w dwie strony, bo zauważyłam, że Lucy bywa bardzo roztrzepana i wybuchowa, przez co czasami jest mało wrażliwa. Najbardziej uczuciowa staje się właśnie w towarzystwie przyjaciela - wtedy potrafi się otworzyć, zwolnić na chwilę i zająć nie tylko sobą, ale także nim i jego problemami. To cudowne, jak się dopełniają i razem tworzą zgrany duet.
Miles był trzy lata starszy ode mnie, miał dwadzieścia jeden lat i wielkie marzenie o zostaniu lekarzem. Po wakacjach zaczynał trzeci rok medycyny, również w Lyonie, dzięki czemu tak często mogli się widywać z Lucy, pomimo ogromu nauki jaką obydwoje mieli. Może nie był najprzystojniejszym facetem, jakiego w życiu widziałam, ale wciąż miał w sobie coś, dzięki czemu od razu przykuwał wzrok. Miał rude, krótko przystrzyżone włosy, zielone, dość małe oczy i pulchne policzki. Wyglądał... słodko. Zwłaszcza kiedy się uśmiechał. W lewym policzku pojawiał się wtedy niewielki dołeczek, który tylko dodawał mu uroku. Jednym z ulubionych zajęć Lucy było tykanie go tam palcem - Miles tłumaczył, że to taki nawyk z dzieciństwa. To było dość zabawne, kiedy tak niespodziewanie go dotykała, szczerząc się przy tym niczym szaleniec. Cóż, skoro jemu to nie przeszkadzało, to czemu nie. Każdy ma jakieś dziwne nawyki. Niektóre tylko są sto razy dziwniejsze i niezrozumiałe dla innych, co nie znaczy, że naprawdę są nienormalne.
- Wejdźcie - wskazałam ręką na schody, zostając w tyle z Florence (która chwilowo była na tyle oczarowana ich wizytą, że nie powiedziała słowa), by zamknąć drzwi.
Znajomi powlekli się do salonu i przystanęli w progu.
- Kanapa - powiedziałam tylko. Grzecznie posłuchali i usadowili się przed telewizorem.
- Ale to jest wielkie. Nigdy nie mogę się nadziwić - rzuciła Lucy, rozglądając się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na każdym przedmiocie po kolei.
- Co? Telewizor? - zapytałam, bo akurat tam wpatrywała się teraz blondynka. Pokręciła głową.
- Telewizor, salon, cały ten dom - wyjaśniła, uśmiechając się nieśmiało, jakby właśnie powiedziała coś nie na miejscu i martwiła się, jak ja to odbiorę. Wzruszyłam ramionami, wyciągając ręce do Florence, by wziąć ją na kolana.
Idąc w ślady Lucy, rozejrzałam się trochę po pomieszczeniu. Zdążyłam już przywyknąć do nowego miejsca, do wystawnego życia, jakie prowadziła moja ciocia. Lubiła wszystko, co duże i drogie. Pracowała w wydawnictwie, była już dość wysoko postawiona, więc trochę zarabiała. W dodatku Xavier był szanowanym prawnikiem, więc stać ich było na wszystkie jej kaprysy. Przestronny salon, zaopatrzony w czarne skórzane meble, puchowy dywan, ogromny telewizor i inne techniczne nowinki, jak kino domowe czy konsole do gier, to nic w porównaniu z ogrodem za domem. Ciocia naprawdę włożyła w niego mnóstwo pieniędzy - nie dość, że rosło tam kilka rzadkich gatunków roślin, które opisywała mi w dniu mojego przyjazdu (czego niestety nie zapamiętałam, jaka szkoda), to po drugiej stronie posiadłości miała własne oczko wodne, z fontanną na środku. Wieczorem wszystko prezentowało się naprawdę magicznie - jak miejsce wyciągnięte prosto z bajki.
Florence zwróciła na siebie moją uwagę, kładąc mi rękę na policzku. Właściwie, to o mały włos nie wydłubała mi oka, ale była taka słodka, że od razu jej to wybaczyłam. Bawiłam się z nią chwilę, gilgocząc ją to tu, to tam. Kiedy wybuchła głośnym śmiechem, od którego można było stracić słuch, przytuliłam ją mocno i pozwoliłam wreszcie zejść z moich kolan. Od razu pobiegła po swoją ulubioną lalkę, żeby po chwili wręczyć ją Lucy.
- Do której ją niańczysz? - zapytał Miles, sięgając po jeden z warkoczy Flo, za który pociągnął ją bardzo delikatnie. Dziewczynka podskoczyła w miejscu kilka razy, śmiejąc się głośno. Zapewne bardzo cieszyło ją, że zwrócił na nią uwagę.
- Nie wiem, chyba do ósmej, a co?
- Jest impreza w Feniksie - odpowiedziała Lucy. Widać było, jak bardzo jest tym podekscytowana. - Oczywiście idziemy, a ty zabierasz się z nami.
- Chyba nie mam dzisiaj ochoty na zabawę - próbowałam się wymigać, nim na dobre weszliśmy w temat.
- Och, proszę cię. To nasze ostatnie dni w Paryżu, za chwilę wyjeżdżamy znów bawić się w studentów. Zresztą, ty też niedługo wracasz do Londynu, więc musimy jakoś wykorzystać ten czas, póki go jeszcze mamy - burknęła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Czasem naprawdę ciężko było się z nią dogadać, tak bardzo lubiła stawiać na swoim.
Zawahałam się, nim odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam, czy chcę się z kimś dzielić tą informacją, że mogę zostać na dłużej. Bo jeżeli zdecyduję się wyjechać, nikt nawet nie będzie wiedział, że zrezygnowałam z takiej świetnej przygody. Z drugiej strony, potrzebowałam pomocy w podjęciu decyzji. Naprawdę nie wiedziałam, co robić.
- Co do wyjazdu... Delphine zaproponowała mi zostanie na dłużej. Mówiła coś o prazy w pobliżu i tak dalej - wyrzuciłam z siebie, przyglądając się znajomym.
Lucy wyglądała na zdezorientowaną, przez co miałam wrażenie, że może czegoś nie zrozumiała. Po chwili jednak uśmiechnęła się, tak jak Miles.
- Czyli zostajesz w Paryżu? Boże, to świetnie! Będziemy się mogli raz na jakiś czas spotkać! - Tak bardzo ucieszyła się z nowych wieści, że zrobiło mi się głupio. Ja też powinnam się cieszyć z takiego obrotu sytuacji. Znam ludzi, którzy marzyliby o takiej propozycji, a ja zastanawiam się nad odrzuceniem swojej...
- Tylko że... chyba wrócę do Londynu. Mam za dużo nierozwiązanych spraw, żeby ot tak...
- Przez ostatni miesiąc w kółko gadałaś o tym, jak spieprzyło ci się życie w Londynie, a teraz chcesz wrócić do tego, co tak bardzo chciałaś zostawić za sobą? - przerwał mi ze zdziwieniem Miles. Rzeczywiście, patrząc na to z tej perspektywy, to wyglądało żałośnie.
- Tęsknie za przyjaciółmi, bratem, rodzicami...
- I tym całym Niallem Horanem, jak mniemam? - tym razem to Lucy nie pozwoliła mi skończyć myśli. W pewnym sensie byłam jej za to wdzięczna, bo sama nie wiem, czy odważyłabym się dodać go do tej listy. Była niewielka różnica między przyznaniem się do tego, że za nim tęsknie, a samym tęsknieniu w samotności, bez rozgłosu.
- Słuchaj, co z tego, że tutaj zostanę, jak wy i tak wyjedziecie za kilka dni? - zmieniłam szybko temat, nie racząc potwierdzić jej słów. Doszłam do wniosku, że przyznanie się do winy w tym wypadku byłoby słabym zagraniem.
- To tylko czterysta sześćdziesiąt pięć kilometrów stąd. Jakaś godzinka samolotem - wyjaśnił Miles.
- To    czterysta sześćdziesiąt pięć kilometrów. Okej, nie wiem, co zrobię, ale... mniejsza z tym. Chodźmy wieczorem na tę całą imprezę... i w ogóle - wycofałam się.
Jednak rozmowa z nimi wcale a wcale mi nie pomagała. Cóż z tego, że namawiali mnie, by zostać, jak brali pod uwagę tylko jeden argument? Dla nich może godzinka samolotem, to nic takiego, ale dla mnie owszem. Nie miałam ochoty wydawać pieniędzy, na które będę musiała ciężko pracować, na loty do znajomych. Może to zabrzmi nieprzyjemnie, ale zdecydowanie wolałabym je wtedy składać na lot do Londynu. Jeżeli miałabym zostać w Paryżu, stęskniłabym się za przyjaciółmi jeszcze bardziej i na pewno chciałabym wrócić.
Miles i Lucy spojrzeli po sobie, zapewne teraz porozumiewając się między sobą w myślach. Po tylu latach znajomości, takie umiejętności powinno dostawać się w bonusie...
- Poupée - szepnęła Florence, wymachując lalką przed naszymi twarzami. Nie wytrzymała zbyt długo, prawie od razu wyrwała ją z ręki Lucy, która wcale nie protestowała.
Zrozumiałam, że chodziło jej o lalkę, więc pokiwałam głową, posyłając jej delikatny półuśmiech. Nawet jej radość nie poprawiała mi teraz humoru. Cieszyłam się tylko, że mała nie znała jeszcze angielskiego i nie miała pojęcia, o czym rozmawialiśmy. Przyzwyczaiła się już do mojej obecności, chyba nawet bardzo mnie polubiła - wnioskowałam z jej zachowania i miłych słów, którymi zawsze mnie obsypywała (które najczęściej ktoś musiał mi tłumaczyć...). Na pewno nam obydwu będzie smutno, kiedy wyjadę.
*

P.o.v. Niall

- Za pięć minut na scenę. Ruszać się, chłopaki! - krzyknął manager, tylko na chwilę wsadzając głowę do naszej garderoby. Zniknął, nim zdążyliśmy mu odpowiedzieć, jak zwykle zresztą. Tutaj wszyscy byli zabiegani, nigdy nie mieli na nic czasu, zawsze im go brakowało i zawsze z tego powodu narzekali. Niestety, ja byłem jedną z tych osób. Nie chciałem być, ale zmuszała mnie do tego praca.
- Niall, rusz tyłek, nie mam gdzie usiąść - burknął Liam, ciągnąc mnie za nogę. To by było na tyle, jeżeli chodzi o spokojny odpoczynek na kanapie. Cały czas gonią nas terminy, przez co nie można nawet na chwilę położyć się na sofie i... leżakować. Cholera, brakowało mi przedszkola.
Skuliłem nogi, dając przyjacielowi trochę wolnej przestrzeni. Na szczęście chociaż my nawzajem potrafiliśmy jeszcze siebie zrozumieć. Każdy z nas miał takie same obowiązki, pracowaliśmy po równo, nikt się nie obijał, bo za bardzo nam na tym zależało. Skoro już doszliśmy do tego, czym niestety wiele artystów nie mogło się pochwalić, powinniśmy to pielęgnować. Nie tak łatwo jest wspiąć się na szczyt, ale jeszcze trudniej jest się na nim utrzymać.
- Hej, nie widział ktoś może mojej kostki do gitary? Czarna, z naszym białym logo... to moja ulubiona - zdegustowany zerknąłem na poszukiwacza zaginionych kostek, który śmiał przerywać mi ostatnie minuty ciszy i spokoju. Przewróciłem oczami, gdy mój wzrok spotkał się z błękitnymi oczami Luka Hemmingsa. Moja reakcja była dość niegrzeczna, ale naprawdę na razie nie potrafiłem inaczej zachowywać się w jego towarzystwie. W końcu to przez niego rozsypało się wszystko, co tak skrupulatnie budowaliśmy z Anyą.
Anya. Cholera, jak ja za nią tęskniłem. Każda najmniejsza myśl o niej raniła mnie. To był mój pomysł z tą całą przerwą, czego chyba żałowałem najbardziej. To nie był mój najlepszy czas, byłem zdenerwowany, ale nie tylko zdjęciami i ciągłą obecnością Luka - rzeczy, o które prosiła mnie wytwórnia zaczęły mnie przerastać... Wyładowałem swoją złość na Anyi, pod pretekstem Hemmingsa. Pierwszy błąd życia. Później dałem się ponieść emocjom i zaproponowałem zerwanie. Drugi błąd życia. Wcale tego nie chciałem. Kiedy tylko powiedziałem to na głos, miałem nadzieję, że Any zaprzeczy, powie, że jestem idiotą, jeżeli myślę, że nie uda nam się rozwiązać problemów i nie da mi odejść. Zaskoczyła mnie jej reakcja. Mimo wszystko, przez przyjazd Luka coś się w niej zmieniło. Chociaż... może zmieniła się wcześniej, tylko nie potrafiłem tego dostrzec? Tak czy siak, nie powinienem był nic wtedy mówić. Wystarczyło odejść i trochę ochłonąć, poczekać i ułożyć wszystko na spokojnie...
- Nie upuściłeś jej gdzieś na scenie? - pytanie Louisa wpadło mi jednym uchem, by w nanosekundę wypaść drugim.
Co mnie obchodziła jego kostka? Miałem własne problemy, które - o ironio - zaczęły się właśnie od niego. Do tej pory nie znałem jeszcze osoby, która tak bardzo by mnie denerwowała, jak on. Głupawy uśmieszek, rozczochrane włosy, niby-rockowy styl...
- ...okej? - "Okej" to było jedyne słowo, jakie usłyszałem z całej dalszej rozmowy Hemmingsa z Louisem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że tak naprawdę teraz mówił do mnie. Nie miałem jednak zamiaru zajmować się sprawą zaginionej kostki, dlatego kiwnąłem tylko głową, żeby jak najszybciej go spławić.
Poszło po mojej myśli, bo już po chwili zniknął za drzwiami. Poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem głowę, by spotkać się z oceniającym spojrzeniem Lou.
- Nie słuchałeś go, prawda? - zapytał. Skąd on to wszystko wiedział? Zawsze, zawsze wszystko wiedział. Chyba powinienem się poważnie zastanowić nad lekcjami aktorstwa.
- Nie – odpowiedziałem, z całych sił hamując odruchowe wzruszenie ramionami.
- Może trochę profesjonalizmu, co? Pracujemy teraz razem - powiedział, używając tego dziwnego, wyniosłego tonu, którym zaczął nas pouczać. Dziwne, jak ostatnio wydoroślał. Zajęło mu to zaledwie kilka tygodni, żeby zmienić się w naszego drugiego ojca. Pierwszym zawsze był Liam, tego akurat chyba nikt nie zmieni.
- Chrzanić to, nie lubię go i koniec - warknąłem, wstając z miejsca. Nie czekałem na jego odpowiedź, po prostu ruszyłem do wyjścia, jak gdyby nigdy nic. Niestety, nie potrafiłem ot tak wyłączyć słuchu, więc doleciały do mnie jego słowa, nim zatrzasnąłem za sobą drewniane drzwi.
- ...wciąż obwinia Luka, a to wszystko przez niego...
Louis nie odkrył niczego nowego.
No jasne, że to przeze mnie. Przecież to nie Luke powiedział Anyi, że chce przerwy. To nie on nie miał dla niej czasu, a kiedy już ją widział, pewnie nie wyładowywał na niej całej swojej frustracji i gniewu zebranego w pracy. Wręcz przeciwnie. Trwał przy niej, pocieszał ją, był dla niej, kiedy potrzebowała rozmowy. Robił wszystko, co powinienem był robić ja.
Boże, dlaczego nie przemyślałem tego wcześniej? Przecież wiedziałem, że Anya mnie potrzebowała. Zająłem się swoimi sprawami, zamiast poświęcić jej trochę czasu. Jakby nie patrzeć, moja sytuacja była… w miarę ustabilizowana. Gdybym raz opuścił próbę lub zerwał się z jakiegoś meetingu wcześniej, na pewno nic by się nie stało. Tymczasem Any ważyła swoją przyszłość. Musiała być przerażona, kiedy została z  tym wszystkim sama.
- Niall, gdzie reszta? Zaraz wchodzicie, ruszaj się, nieważne, nie kłopocz się, znajdę resztę, idź się przygotować – manager poklepał mnie po plecach, jakby to miało w jakiś sposób mnie pospieszyć. Jak zwykle gadał szybciej, niż ja w ogóle myślałem. Zanim zdążyłem odpowiedzieć na którekolwiek z jego słów, już szedł w kierunku garderoby.
Już czas, pomyślałem, odwracając się w kierunku drzwi prowadzących na scenę. Nim jednak w ogóle ruszyłem się z miejsca, coś małego i czarnego, leżącego niedaleko mnie na ziemi, przykuło moją uwagę.
Kostka Luka.
Prychnąłem, obracając ją w rękach. Pierwszym, o czym pomyślałem, było wyrzucenie jej do kosza. (Jak złowieszczo…) Niestety dotarło do mnie, że pozbywając się tej głupiej kostki wcale nie pozbędę się Luka. A szkoda.
Ktoś klepnął mnie po plecach tak mocno, że prawie wypuściłem malutki przedmiot z ręki. Spiorunowałem wzrokiem Harry’ego, który w odpowiedzi wybuchnął gromkim śmiechem. Zacisnąłem dłonie w pięści, w jednej wciąż chowając zdobycz. Pewnie prędzej czy później i tak oddam ją Lukowi, ale mimo wszystko reszta nie musi wiedzieć, że to ja ją znalazłem.

*
P.o.v . Anya

Od dawna nie czułam się aż tak przygnębiona. To trochę tak, jakby ktoś znalazł mój panel sterujący i powyłączał wszystkie czynniki, które kiedykolwiek dawały mi szczęście. Może w dodatku podkręcił poziom smutku na super max (samo max nie oddałoby w pełni moich odczuć), bo jedyne, na co miałam ochotę, to położyć się w łóżku i płakać. Właśnie to chciałam zrobić, zamiast chodzić po klubach z nowymi znajomymi, których szczerze lubiłam, ale którzy i tak nigdy nie zastąpią mi moich przyjaciół. Niestety, większość moich znajomych miało jedną wspólną cechę, którą od razu zauważyłam. Byli uparci jak diabli. Dlatego pomimo moich ciągłych narzekań i braku jakiejkolwiek chęci do życia, równo o dwudziestej pierwszej stanęłam przed lustrem w holu, szykując się do wyjścia.
Obiecali, że przyjadą punktualnie. Nie uwierzyłam im, bo zawsze tak mówili. Według moich obliczeń miałam dodatkowe dwadzieścia minut dla siebie. Co z tego, skoro i tak nie mogłam sobie popłakać… Tym razem nie pozwalał mi na to odwieczny przyjaciel kobiety –makijaż.
Westchnęłam, przygładzając dłońmi materiał kremowej sukienki, którą pożyczyła mi ciocia. Spojrzałam na swoje odbicie w lusterku. Chociaż wewnątrz mnie szalało tornado emocji, to wyglądałam zaskakująco normalnie. Mój dziwny stan zdradzały jedynie oczy, które trochę nienaturalnie się szkliły. Nic dziwnego, skoro od godziny hamowałam łzy.
Spięłam włosy w koński ogon – skoro miałam czekać tyle czasu na znajomych, to przynajmniej chwilowo mogłam postarać się, by było mi wygodnie.
Moja torebka zaczęła wibrować. Spojrzałam na nią niepewnie – dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wrzuciłam już do niej wszystkie potrzebne rzeczy, w tym mój telefon. Raczej nie spodziewałam się wiadomości od nikogo innego, jak Lucy czy Milesa, w końcu nikt z Londynu nawet nie raczył ze mną porozmawiać odkąd wyjechałam. Jedynie Stanley ochoczo opowiadał mi o swoim życiu za pomocą cudownego wynalazku, jakim jest Facebook. Byłam szczerze zdziwiona, że Stan zdecydował się wysłać SMS-a. W końcu dopiero co dał mi wykład, jakie to przestarzałe i niemodne.
„Jeez. Mogłabyś częściej sprawdzać Facebooka? Jeżeli masz jak, to włącz MTV.”
Okej, niezbyt wiedziałam, co robić przez te kilkanaście (oby tylko nie kilkadziesiąt) minut, ale nie spodziewałam się, że to przyjaciel z Londynu podrzuci mi jakieś ciekawe zajęcie. Bardzo dziwne.
Nie spierałam się z nim. Tak jak kazał, włączyłam angielskie MTV. Byłam ciekawa, co takiego leciało, że Stanley nie chciał, bym to przegapiła. Musiało mu na tym bardzo zależeć, inaczej nawet by się przecież nie fatygował. Chyba, że miał to być jakiś bardzo słaby, tylko troszeczkę żałosny żart.
Bardzo szybko dotarło do mnie, to nie był żart. MTV puściło jeden z najnowszych wywiadów z One Direction, a ja włączyłam akurat na tę chwilę, w której Niall opowiadał o swojej znajomości z Demi Lovato. Horan o dziwo w ogóle nie był zakłopotany, w przeciwieństwie do tych wywiadów z czasów, kiedy jeszcze byliśmy razem. Wtedy na każdą wzmiankę o Demi, czerwienił się i spuszczał wzrok na swoje dłonie. Ciekawe, że teraz, kiedy już nie ma dziewczyny, w spokoju może opowiadać jaka to Lovato jest wspaniała, utalentowana i piękna.
Przygryzłam wargę, wsłuchując się w kolejne pytania reporterki.
- Wieść o waszym zerwaniu obiegła cały świat w kilka minut – kontynuowała. Gdzieś umknęła mi część pytania, ale zrozumiałam, że chodzi o mnie. – Jak to się stało? Wyglądaliście na świetną parę. Nawet wasze fanki wam kibicowały.
Niall dopiero teraz delikatnie się zarumienił. Nie do wiary, jak to wszystko może się diametralnie zmienić w tak krótkim czasie.
- Tak wyszło. Po prostu odkryliśmy, że trochę za bardzo się różnimy. Na szczęście rozstaliśmy się w przyjaźni – wyjaśnił spokojnie, choć wciąż próbował sobie powyłamywać palce.
- Więc jesteś wolny? Oficjalnie zostałeś singlem? – podpytywała go reporterka. O co jej chodziło? Chciała się z nim umówić?
Nialler pokiwał głową, powoli, dość niechętnie, jak zauważyłam. Jednak uśmiechnął się delikatnie, jak gdyby nigdy nic. Tylko, że ja znałam go lepiej od tej napalonej reporterki i fanek, które teraz pewnie piszczały z zachwytu. Och, Niall Horan jest singlem, będzie mój.
Prychnęłam pod nosem, zastanawiając się skąd wziął te durne teksty. Przyjaciółmi? Do cholery jasnej, nie odezwał się do mnie odkąd się rozstaliśmy! Nie wiem, czy podstawowy model przyjaźni w Londynie uległ zmianie, odkąd wyjechałam? Bo według mnie, to trzeba z kimś rozmawiać, żeby móc nazwać go przyjacielem!
Nie tylko chciałam wyłączyć telewizor i jak najszybciej zapomnieć o tym wywiadzie – miałam ochotę rozwalić ten telewizor, wyrzucić pilot przez okno lub spuścić go w toalecie i do tego jak najszybciej zapomnieć o wywiadzie. Naprawdę nie sądziłam, że Niallowi jest beze mnie tak dobrze. Pewnie od dawna spotykał się z Demi, tylko nie chciał tego przyznać przed fankami, które dopiero co odzyskały go z powrotem, odkąd musiały się nim dzielić ze mną. Cholera, jak mogłam wierzyć, że kiedyś wszystko wróci do normy? Że zostaniemy przyjaciółmi na dobre i złe? Że może jeszcze kiedyś…
Nie dość, że od rana czułam się fatalnie, to jeszcze…
Próbowałam się uspokoić, bo coś zaczęło atakować moje płuca i gardło… jakby ktoś właśnie próbował mnie udusić. Pomału brakowało mi oddechu.
Wdech, wydech. Wdech, wydech – powtarzałam w myślach, niczym mantrę. To nie moja wina, że nie potrafiłam usunąć z nich innych słów, jak „co za fatalny dzień” czy „życie jest do bani”.
Dzisiaj do szczęścia brakowało mi tylko ataku paniki.
Dzwonek do drzwi uratował mnie przed kompletnym zatopieniem się w udręce. W pierwszej chwili chciałam od razu rzucić się, by je otworzyć, ale pomyślałam, że prawdopodobnie wyglądam jak chodzący koszmar. Oddychałam więc spokojnie jeszcze przez chwilę. Podniosłam się z miejsca, ale nim otworzyłam, zrobiłam szybki przegląd.
Sukienka – w porządku, zbytnio się nie pomięła. Włosy – rozpuściłam i przeczesałam palcami, wyglądał... jakoś. Makijaż – Jezu, czysty koszmar. Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki nie zobaczyłam się w lustrze… Na szczęście tym razem udało mi się zakupić prawdziwy wodoodporny tusz do rzęs, więc make up zbytnio nie ucierpiał, musiałam tylko poprawić cień do powiek.
Westchnęłam, kręcąc głową. Teraz szczególnie nie miałam ochoty na imprezy.
Chociaż…
Gdybym żyła w kreskówkowym świecie, nad głową właśnie zapaliłaby mi się ogromna lampka. Najlepiej by było, gdyby jeszcze dodali tam napis „najlepszy pomysł na świecie”, za którego z chęcią przyjęłabym Oskara. Okej, aż tak dobry to on nie był, ale byłam przekonana, że zdecydowanie zapewni mi jako taką zabawę tam, gdziekolwiek zabierają mnie Lucy i Miles.

*

Feniks to jeden z najlepszych klubów w Paryżu.
Właśnie tymi słowami przywitali mnie znajomi, gdy wsiadłam do samochodu Milesa. Wtedy myślałam, że mówią tak, bym nie robiła min i z humorem rzuciła się w wir zabawy. Dopiero na miejscu po kilku kolejkach stwierdziłam, że mieli rację. Nie wiedziałam, czy serio było tak fajnie, czy to alkohol sprawił, że wszystko stało się lepsze. Tak naprawdę nie obchodziło mnie nic – ludzie, a właściwie tłumy ludzi, wystrój, muzyka – liczyło się tylko to, że mogłam się napić. Im bardziej alkohol palił mi gardło, im bardziej kręciło mi się w głowie, tym robiłam się weselsza. Całkiem podobało mi się to uczucie. Jakbym wreszcie oderwała się od rzeczywistości.
Nie miałam bladego pojęcia, kim był chłopak, z którym tańczyłam od kilku dobrych utworów. I właśnie to było najpiękniejsze, że wcale mnie to nie interesowało. Kiedy próbował się przedstawić, skutecznie mu przerywałam, im mniej o nim wiedziałam, tym robiło się ciekawiej. Mogłam tylko ocenić go po wyglądzie, a w tej kategorii dostał maksimum punktów. Dość wysoki, szczupły, ciemne, prawie czarne oczy, brunet, Azjata. Nawet okulary, które nosił dodawały mu seksapilu, choć ogólnie nie przepadałam za okularnikami.
Po raz pierwszy od jakiegoś czasu byłam w szampańskim nastroju. Starałam się odganiać od siebie wszelakie myśli o tym, że to wszystko przez procenty. Wcale nie, wmawiałam sobie, to ten nastrój i świetne humory innych.
- Napijemy się czegoś? – zapytał (właściwie wykrzyczał, by przebić się przez głośne dźwięki muzyki) mój nowy przyjaciel. Kurczę, nawet głos miał nieziemski, głęboki i bardzo męski.
Pokiwałam głową. Złapał mnie za rękę i poprowadził w kierunku baru. Zamówił nam po drinku, co trochę mnie zdziwiło. To znaczyło, że chciał spędzić tu trochę czasu i sączyć napoje alkoholowe, zamiast zamówić kolejkę i wrócić na parkiet.
- Przedstawisz mi się w końcu? – zadał kolejne pytanie, zajmując wolne miejsce przy barze.
Dość niezgrabnie wspięłam się na wysokie krzesło tuż obok niego. Próbowałam ignorować ból brzucha i skupić się na nieznajomym, co stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Podparłam głowę na dłoni, lustrując go wzrokiem. Uśmiechnął się, widocznie nie zamierzając nic mówić, póki mu nie odpowiem.
Westchnęłam przeciągle, biorąc do ręki Mojito, które dopiero co przyniósł nam barman.
- Jestem Anya – powiedziałam, w międzyczasie popijając kolejne łyki napoju. – O Boże, smakuje nieziemsko – jęknęłam z wrażenia.
Chłopak zaśmiał się cicho, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo przez muzykę nic nie słyszałam. Widziałam tylko jak poruszył ramionami, a jego uśmiech zrobił się szerszy.
Kiedy już mu się przedstawiłam, poczułam dziwną chęć poznania go bliżej.
- Junsu – przedstawił się, sięgając po swojego drinka.
- Skąd jesteś? – nie ukrywałam ciekawości.
- Z Londynu – odpowiedział niemal od razu.
Spojrzałam na niego kątem oka. Jak to z Londynu? Zmarszczyłam brwi, co chyba przesądziło o tym, że powiedział mi coś więcej.
- Jestem Koreańczykiem, ale od dziecka mieszkam w Anglii. Dokładniej, w Londynie – wyjaśnił, widząc moje niedowierzanie.
Pokiwałam głową. Jakoś tego wieczoru ciężko było mi przyswoić więcej informacji. Niby rozumiałam, co mówił – nawet przytakiwałam i zadawałam pytania, ale jakoś wiadomości zamiast zostawać mi w głowie, uciekały z nich, jak powietrze z balonika. Tym właśnie sposobem dowiedziałam się tylko, że ma na imię Junsu, mieszka w Londynie, jego mama dostała jakąś tam pracę, a tata odszedł z inną kobietą. Czy coś.
Dziwne, jak opowiadał, to wydawało mi się, że było tego znacznie więcej.
- No, ale dość już o mnie. Powiedz mi coś o sobie – zaproponował, sącząc drink przez słomkę. Wzruszyłam ramionami.
- Też jestem z Londynu – powiedziałam, jakby to wcale nie był ogromny, świetny zbieg okoliczności. Dla mnie to nie było nic wielkiego. A przynajmniej chwilowo, może gdyby mnie obchodziło gdzie jestem i z kim właściwie rozmawiam, to byłaby ciekawa informacja.
Za to dla Junsu musiały to być super wieści, bo uśmiechnął się szeroko i wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, coś pomiędzy okrzykiem zachwytu i zdziwienia. Może nie działo się w jego życiu nic bardziej ekscytującego, że tak bardzo się przejął.
Na myśl o ekscytujących wieściach, w głowie stanął mi obraz reporterki MTV i Nialla, który oznajmia światu, że oficjalnie jest singlem. Czy on naprawdę był wtedy taki szczęśliwy, czy to tylko moja wyobraźnia?
- Poproszę jeszcze jednego drinka – zawołałam do barmana, który pokiwał głową w odpowiedzi. Pewnie i tak trochę sobie poczekam, zważywszy na kolejkę, która utworzyła się przy barze i niewielką ilość pracowników.
- Nie, żebym bardzo chciał ci matkować, ale… hej, nie za dużo już wypiłaś? - Coś się zmieniło, choć różnica wydawała się być niewielka. Minęła chwila, nim dotarło do mnie, że do tej pory cały czas porozumiewaliśmy się po francusku, a dopiero po wymianie informacji o mieszkaniu w Londynie, Junsu przerzucił się na angielski. No proszę, nauki cioci nie poszły całkowicie w las, skoro potrafiłam tyle czasu z nim rozmawiać. - W ogóle, jesteś tutaj sama? Bo coś mi się wydaje, że będziesz potrzebować podwózki – kontynuował Junsu, przyglądając mi się badawczo. Czy on naprawdę śmiał się mną przejmować, skoro znał mnie zaledwie od kilku godzin? Wariat.
- Nie będziesz mi matkować i nie, nie jestem tutaj sama… - warknęłam, zeskakując z barowego krzesełka. Przez takie gadanie, od razu odechciało mi się z nim przesiadywać.
Nim udało mi się jednak oddalić (kręciło mi się w głowie tak bardzo, że prawie rąbnęłam o ziemię), złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem na miejsce. Uśmiechał się szelmowsko (jak można tak bez przerwy się uśmiechać?) i kręcił głową, szepcząc coś pod nosem. Wyrwałam rękę z uścisku (choć jego skóra była tak delikatna, że nie miałam na to najmniejszej ochoty), powstrzymałam się przed tupnięciem nogą w proteście i po raz drugi spróbowałam odejść.
Tym razem to nie on mnie zatrzymał. Ktoś z impetem we mnie wleciał, rozlewając przy tym całą zawartość swojej szklanki. Nie dość, że sukienka cioci będzie śmierdzieć alkoholem, to jeszcze właśnie cała się do mnie przylepiła, przez co wyglądałam jak miss mokrego podkoszulka – a w tym wypadku mokrej sukienki. Łzy wściekłości od razu zaczęły kłębić się w kącikach moich oczu.
- O. Mój. Boże! Czy ty wiesz, co najlepszego zrobiłeś?! – krzyknęłam na dość niskiego, rudowłosego chłopaka, który tylko wlepił we mnie swoje ogromne, niebieskie oczy. – Jezu, ciotka mnie zabije! Zapłacisz mi za to, rudzielcu – warknęłam, odwracając się do niego plecami. Choć każde słowo zostało wypowiedziane po angielsku, byłam przekonana, że zrozumiał. A przynajmniej miał pojęcie o tym, co się stało, bo zniknął szybciej, niż zdążyłam o nim znowu pomyśleć.
- Hej, uspokój się – rzucił Junsu, zachowując stoicki spokój. Nic dziwnego, w końcu w ogóle go to nie dotyczyło. Gdybym jemu wylała drinka na sukienkę… to jest, koszulę, to zachowywałby się inaczej.
Chciałam coś odpyskować, zabłysnąć inteligencją, którą właściwie bez przeszkód zabrał mi alkohol, bo w głowie miałam tylko jakiś bełkot, ale zrobiło mi się niedobrze, więc tylko zatkałam buzię dłonią, żeby czasem nie wyjść na totalną idiotkę. Choć i tak stałam przed nim w mokrej sukience, która – spójrzmy prawdzie w oczy – zrobiła się dość prześwitująca.
- Wszystko w porządku? – zapytał, chyba dość przejęty sytuacją. Jezu, on serio taki był czy tylko takiego zgrywał? Zachowywał się jak… jak Niall.  On zawsze tak bardzo się o mnie troszczył...
No pięknie, teraz na dodatek zrobiło mi się przykro i łzy po raz kolejny tego wieczoru zebrały się w moich oczach. Mój szampański nastrój chyba poszedł nalać sobie drinka za dobrze wykonaną robotę, bo nie zostało po nim nawet śladu.
Pokręciłam głową w odpowiedzi. NIC nie było w porządku. Poczynając od mojego nastroju, a na stanie fizycznym kończąc.
- Choć, pójdziemy na powietrze, wytrzeźwiejemy trochę, co? – zaproponował, wyciągając rękę w moją stronę. Przyjęłam pomoc, bo co innego mogłam zrobić? Nie widziałam Lucy i Milesa praktycznie od początku imprezy, pewnie sami już dawno leżeli gdzieś półprzytomni, w końcu wiedziałam, że lubili sobie popić. Zostawili mnie samą z kolesiem, którego nawet nie znali.


~*~


#NU_ff

gif credit to owner.
Nie posiadam żadnych praw do któregokolwiek z użytych utworów muzycznych. Prawa te posiadają odpowiedni artyści oraz wytwórnie muzyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!