21 października 2012

Rozdział XVII: Dobra rada

             Gdy tylko chłopacy wrócili z Milkshake City, oddali Paulowi klucze i już nas nie było. Biedak nie zdążył do końca przekazać nam wszystkich informacji, które miał zanotowane w swoim podręcznym notesie. Chciałem dostać się do domu jak najszybciej. Musiałem się przygotować na wielki wieczór. Ba! Musiałem przygotować cały wieczór! Zaprosiłem ją w przypływie odwagi. Szkoda, że wcześniej nie pomyślałem o jakiejś innej dacie. Przynajmniej wszystko byłoby w stu procentach doprowadzone do perfekcji.
             - Dobra, Horan. Albo powiesz, dlaczego bez przerwy szczerzysz facjatę, albo dzwonię po psychiatrę - rzucił Zayn po kilkunastominutowej ciszy. Najwyraźniej przyglądał mi się od dłuższego czasu. Nawet nie czułem, że uśmiech nie spełzł z mojej twarzy ani przez chwilę. Dziwne, zazwyczaj boląca szczęka dałaby mi o tym znać nieco wcześniej.
             - Ja! Ja zgadnę! Pewnie w końcu wziął się w garść i powiedział pewnej pannie, co czuje - zaśmiał się Harry, odwracając na chwilę głowę w naszą stronę. Przewróciłem oczami, na co chłopak zabawnie poruszył brwiami.
             Zachowywał się, jak gdyby wiedział o wszystkim. A sądziłem, że dobrze się maskuję, pomyślałem, marszcząc brwi. Jednakże skoro wiedział, to wydawać by się mogło, że nie zawadzało mu to, ani odrobinę, co z kolei nieco mnie ucieszyło.
             - Zajmij się prowadzeniem samochodu, a nie bawisz się w mendum - mruknął Liam, który najwyraźniej nie miał tego dnia zbyt dobrego humoru. Właściwie zachowywał się dziwnie od obiadu, wcześniej wydawał się być raczej radosny i... bardziej zrównoważony.
             - Mówi się medium, Payne - burknął Hazza.
             - Wielka mi różnica. - Liam przewrócił teatralnie oczami i zaczął wiercić się na swoim siedzeniu.
             - To jest przeogromna różnica. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nawet nie ma takiego słowa, jak mendum. - Kędzierzawy powiedział to tak spokojnym, poważnym tonem, że aż wywołało to u mnie ogromną salwę śmiechu.
             - Och, zamknij się - warknął zrezygnowany chłopak.
             - No co, chciałem cię tylko uświadomić, że to...
             - Powiedziałem, żebyś się zamknął!
             - Nie mam zamiaru, dopóki mi się nie zechce! - oburzył się Harry. Jednemu nie podobało się zachowanie drugiego i na odwrót. Czasem można było z nimi zwariować.
             Rozejrzałem się po nie biorących udziału w sprzeczce przyjaciołach. Louis siedział z zamkniętymi oczami i rozchylonymi ustami - wyglądał, jakby spał, jednak byłem w stu procentach pewny, że tylko udawał, by nie musieć rozdzielać i godzić skłóconych kumpli. Zayn spoglądał to na Harry'ego, to na Liama z wysoko uniesionymi brwiami. Jego wyraz twarzy był nadzwyczaj zabawny - niby to był zdegustowany zachowaniem tej dwójki, a z drugiej strony szeroko się uśmiechał. Zapewne z całej siły hamował wybuch śmiechu, w przeciwieństwie do mnie raczej nie chciał drażnić tamtej dwójki.
             Przekomarzali się między sobą jeszcze przez dobre kilka minut, aż w końcu mocno poddenerwowany Louis nie wytrzymał tego harmidru i wydarł się na pół ulicy:
             - Do diabła, zamknąć się obydwaj i to już!
             Liam wyglądał, jak gdyby chciał jeszcze coś dodać, jednak zamilkł i z miną męczennika, tak cicho, że ledwo usłyszeliśmy, przeprosił Hazzę, który poszedł w jego ślady i również wyciągnął dłoń na zgodę.
             W samochodzie zapadła kompletna cisza, więc moje myśli znów pobiegły swoim własnym, odrębnym torem. To dziś!, krzyknąłem uradowany w myślach. Lekki uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy, nijak nie mogłem powstrzymać tego bezwarunkowego odruchu. Machinalnie poczułem na sobie wzrok Zayna. Siedział tuż obok mnie, po lewej stronie i bez skrupułów wpatrywał się w moją osobę. Skrępował mnie trochę, nie powiem, jednak samym wzrokiem nie udało mu się wyciągnąć informacji.
             - Niall... - powiedział bardzo przesłodzonym tonem, dźgając mnie w ramię. - To prawda? Wyznałeś jej miłość? - zapytał, uśmiechając się. Czy on sobie ze mnie drwił? To nie było normalne pytanie, nawet nie próbował zadać go w normalny sposób, dlatego spojrzałem na niego spode łba.
             - Komu? - Poczułem na sobie wzrok Louisa. Od tego momentu zaczął przysłuchiwać się naszej rozmowie. O ile można to było nazwać rozmową.
             - Nikomu. Zayn, przestań mnie, do cholery, dźgać! - mruknąłem, strącając jego rękę z ramienia. Skrzywił się i ucichł na krótką chwilę, by później znów rozpocząć swoje brawurowe przedstawienie.
             - Czyli to prawda! - rzucił zadowolony.
             Spojrzałem na niego zdziwiony i lekko wkurzony.
             - Nie ważne, nie twoja sprawa.
             - Widzę odpowiedź w twoich oczach, złotowłosy! - zaśmiał się, widocznie bardzo zadowolony ze swoich spostrzeżeń.
             - Kup sobie okulary, starcze.
             - Jeżeli ja jestem starcem, to ty też - burknął niezadowolony.
             Na pierwszy rzut oka, ktoś mógłby stwierdzić, że posmutniał. Jednak ja za dobrze go znałem. Wiedziałem, kiedy grał, a kiedy naprawdę pokazywał emocje. Tym razem to na dwieście procent było kolejne przedstawienie. Podniosłem ręce na wysokość jego ust i dwoma palcami wskazującymi skierowałem ich kąciki w górę. Parsknąłem śmiechem - z mojego punktu widzenia to wyglądało przekomicznie. Tym razem naprawdę obrażony odepchnął moje dłonie od swojej twarzy i założył ręce na pierś.
             - Jestem twoim kumplem?
             - No jesteś - odpowiedziałem bez wahania.
             - Więc po prostu powiedz, co się wydarzyło, kiedy nas nie było w studiu.
             - Przyszła Any, kupiła mi kubek kawy, pogadaliśmy trochę, potem wpadł Paul, a później... - urwałem, marszcząc brwi. Coś, co wcześniej powiedział Malik dopiero w tym momencie do mnie dotarło. Dlaczego od razu nie zacząłem się nad tym zastanawiać?, zapytałem siebie w myślach.
             - Nie owijaj w bawełnę, dobrze wiem, że jej powiedziałeś.
             - Skąd ty w ogóle wiesz? Cholera, czy wy wszyscy już o tym wiecie? - warknąłem, spoglądając na Liama, który wydawał się być w ogóle nie w temacie. Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Wtedy usłyszałem gwizdanie Harry'ego i od razu rozpoznałem w nim sprawcę. Zawsze gwizdał, kiedy był winny, a nie chciał się do tego przyznać. Westchnąłem, przewracając oczami.
             Wiedział Liam, Harry i Zayn. Co w takim razie z Louisem? To jego reakcji najbardziej się bałem, a jak na razie nie mówił kompletnie nic. To znaczyło tylko jedno: niczego się nie domyślał.
             - Nie powiedziałem jej - rzuciłem w końcu, opierając się łokciem o szybę. Zayn spojrzał na mnie zdziwiony. Nawet ja wiedziałem, że spaprałem tamtą sytuację, którą mogłem obróć w całkiem innym kierunku. Pocieszałem się tym, że przynajmniej nie usiadłem z założonymi rękami. - Ale wychodzimy dzisiaj wieczorem. - Uśmiechnąłem się do kumpla.
             Liam rzucił krótkie "super", zapewne tak naprawdę nawet nie słysząc wypowiedzianym przeze mnie słów. Zayn przybił mi piątkę, a Hazza zaczął gratulować z całego serca.
             - Brawo za odwagę. Wiedziałem, że w końcu się złamiesz. Kiedyś musiałeś to zrobić - zaśmiał się Malik, jednak ostatnie słowa zostały niemalże zagłuszone przez kolejny krzyk zdenerwowanego Louisa.
             - Umówiłeś się z moją siostrą?!

             Resztę drogi do domu pokonaliśmy w kompletnej ciszy. Gdy tylko zajechaliśmy na podjazd, Louis wyskoczył z samochodu jak poparzony, po czym chwilę później bezceremonialnie zatrzasnął mi drzwi wejściowe przed nosem. Przewróciłem oczami i podążyłem za kumplem. Zastanawiałem się co go tak bardzo dotknęło - sam fakt, że kolejny kumpel chciał się umówić z jego siostrą, czy może fakt, że owym kumplem byłem akurat ja. Cokolwiek nie zadziałało mu na nerwy i tak poczułem od razu chęć sprostowania wszystkiego. Nie lubiłem niedokończonych spraw i niewypowiedzianych słów, które tak bardzo cisną się na usta, że aż nie można psychicznie wytrzymać. Przez to stwierdzenie zacząłem się również zastanawiać, jakim cudem zdołałem przez tyle czasu milczeć w obecności Any.
             - Louis, daj spokój - burknąłem, wbiegając za nim po schodach.
             Zignorował mnie.
             - Louis, no proszę cię. - Próbowałem po dobroci jeszcze kilka razy, jednak chłopak otoczył się grubym, niewidzialnym, ale bardzo wyczuwalnym murem, chyba stawiając sobie za cel wykończenie mnie przez moje poczucie winy. - Tomlinson, do diabła, otwórz te drzwi! - Po raz tysięczny uderzałem w nie pięścią, próbując wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie.
             Ku mojemu całkowitemu zdziwieniu, drzwi uchyliły się, a zza nich wyjrzał zdegustowany Lou.
             - Czego tutaj szukasz? Zapewne nie przyszedłeś mnie uprzedzić, że porywasz moją siostrę na domniemaną randkę, hm? Gdybyś chociaż zapytał... ale nie. Jesteś gorszy, niż Harry! - ryknął, otwierając z hukiem drzwi całkowicie na oścież.
             Stałem jak wryty, spoglądając z niedowierzaniem na kumpla. Wiedziałem, że chłopak naprawdę martwi się o Anyę i nie potrafi spuścić jej z oka na dłużej nieokreślony czas. Zacząłem się nawet zastanawiać, jak ona w ogóle wytrzymuje tę wieczną kontrolę, niemalże rodzicielską. W końcu ponoć wyprowadziła się z domu, by uzyskać trochę wolności. Jeżeli tutaj miała więcej wolności, niż u rodziców, to aż bałem się myśleć jak bardzo nad opiekuńczy byli państwo Tomlinson.
             - Wiesz, może gdybyś trochę wyluzował, zauważyłbyś, że Any jest prawie dorosła. W dodatku jestem na sto procent pewny, że ona posiada swój rozum, więc mógłbyś czasem pozwolić jej podejmować własne decyzje, o których nie zawsze musisz wiedzieć - mruknąłem.
             - Nie mów mi, jak mam się opiekować własną młodszą siostrą! - warknął.
             - Odkąd to kontrolowanie jej życia nazywa się opieką? - Nie chciałem kwestionować jego opieki nad Anyą. Sprawował się doskonale, zapewne dlatego ich rodzice jeszcze nie kazali jej siłą wracać. Jednakże czasem mógłby spuścić z tonu, chociażby troszeczkę. I wcale nie mówiłem tego, jako chłopak, który próbuje się z nią umówić...
             Louis westchnął przeciągle i zniknął w swoim pokoju, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zrozumiałem aluzję i poszedłem w jego ślady. Przycupnąłem na brzegu łóżka Harry'ego, gdy Louis rozłożył się już dość wygodnie na swoim. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Czekałem, aż chłopak całkowicie się opanuje.
              - Wybacz, ale w sprawie Any jestem naprawdę nadwrażliwy. Po prostu zbyt dobrze pamiętam te czasy, w których całymi dniami chodziła bez życia, była cały czas smutna, a sumienie nie dawało jej chwili wytchnienia. To nie trwało długo, na szczęście. Zaczęło się od wyjazdu Marisol...
             - A skończyło tuż po waszej przeprowadzce. An coś wspominała, ale nigdy nie chciała bardziej zagłębiać się w tę historię - przerwałem mu.
             - Za drugim razem skończyło się wiele gorzej, gdy znów się załamała tuż po odpadnięciu z bootcampu. Całkowicie poświęciła się nauce, co jakby nie patrząc powinno być dla nas satysfakcjonujące. Tyle że ona każdego dnia po powrocie ze szkoły zamykała się w pokoju. Nie tyle nie wychodziła do ludzi, co nie nawiązywała już z nimi żadnego kontaktu. Nawet mnie ciężko było zacząć rozmowę. Zwykle paplaliśmy godzinami, a wtedy kończyła pogawędkę po dwóch zdaniach. - Westchnął przeciągle, przecierając dłonią czoło. - To trwało prawie dwa tygodnie, aż w końcu udało mi się ją jakimś cudem rozweselić. Zapomniała o tym. Żyła tak, jak gdyby to nigdy się nie wydarzyło. Niezbyt zdrowe podejście do sprawy, jednak jeżeli to jej miało pomóc...
             Zamyśliłem się nad słowami Lou. Faktycznie, Any wspominała w naszej szczerej rozmowie o kilku momentach załamania w jej życiu. Zdążyłem dość poznać Anyę by wiedzieć, że jest bardzo silną psychicznie dziewczyną. Nie cackała się ze sobą, a już na pewno nie lubiła roztrząsać swoich problemów na forum publicznym. Jej sprawy były wyłącznie jej sprawami i nie chciała mieszać do nich ludzi z otoczenia. Nie miała również w zwyczaju zwierzać się ze wszystkich dręczących ją problemów. Była raczej typem osoby, która starała się załatwić to na swoją rękę, próbując obyć się bez pomocy innych. Zacząłem się zastanawiać, co skłoniło Louisa do wyznania mi całej tej historii.
             - Wszystkie te sytuacje poszły w zapomnienie, gdy An na ponów stała się sobą, aż do tej pory. Kilka dni temu niestety znów musiałem spoglądać w jej załzawione oczy. Miałem ochotę rozerwać Harry'ego na strzępy, kiedy doprowadził ją do płaczu. Przypomniały mi się wtedy te momenty, w których ledwo potrafiłem rozpoznać w jej osobie dawną Anyę.
            Historia przyjaciela nabierała coraz większego sensu. Całą tą opowieścią próbował dać mi jasny przekaz: "nie jestem nadopiekuńczy, ja po prostu staram się zrobić wszystko, by nigdy więcej nie oglądać łez swojej siostry". To była prawdziwa, cudowna więź brata z siostrą, jakiej można było pozazdrościć z całego serca. Teraz rzadko kiedy można spotkać rodzeństwo, które naprawdę troszczy się o siebie nawzajem i których w ogóle obchodzą losy drugiego.
             - Nie skrzywdzę jej, masz moje słowo - przyznałem z powagą. - Skoczyłbym za nią w ogień.
             - Wiem. - Spojrzałem na niego zdziwiony. Wiedział? Zaśmiał się bez grama entuzjazmu. - Dlatego ignorując ochotę wybicia ci tego pomysłu z głowy, postanowiłem nie ingerować.
             Uśmiechnąłem się bardziej do siebie, niż do niego. Jeżeli tak właśnie postanowił, to nie wyczuwałem już żadnych większych przeszkód. To dodało mi troszkę więcej pewności siebie.

             Żwawym krokiem pokonałam kolejną przecznicę, przeciskając się przez tłumy, kłębiące się na chodnikach przed sklepami. O tej porze w butikach i wszystkich drogich sklepach z odzieżą prosto od projektantów zawsze mieli ruch, ale tego dnia ludzie przeszli samych siebie. Ledwo dało się przejść między nimi, bo wszystkie panie w podekscytowaniu machały rękami i wachlowały się notesami, które aktualnie trzymały w dłoniach. Pierwszym, o czym pomyślałam, była wyprzedaż albo jakaś kosmiczna obniżka cen. Jednak, gdy tylko spojrzałam na szybę, na której wisiała ogromna reklama spotkania ze światowej sławy projektantem mody, którego imienia nawet nie kojarzyłam, wszystko stało się jasne. Przewróciłam oczami, gdy do moich uszu dobiegły słowa dwóch dziewcząt, które wymieniały się spostrzeżeniami dotyczącymi nowej kolekcji. Moda nigdy mnie nie kręciła. Nie podążałam za nią na ślepo, sama bowiem kreowałam swój styl, nie wyręczałam się żadnym pismem, ani radami stylistów.
             Cieszyłam się, że Riven mieszkała tak niedaleko studia chłopaków. Wystarczyło przejść przez kilka nie tak długich uliczek, by wyjść prosto na jej osiedle. Gdyby tak 'osiedliła się' gdzieś na drugim końcu Londynu, to w życiu nie wybrałabym się do niej pieszo. Musiałabym wtedy skorzystać z propozycji chłopaków i gnieść się między nimi w dość ciasnym samochodzie Liama. Niestety, ale nie miałam ochoty bawić się w sardynki w puszce. Postawiłam na zdrowy spacer. O ile spacer po ulicach zatłoczonego miasta może w jakikolwiek sposób być zdrowy...
             Furtka nie była zamknięta na klucz, jak zazwyczaj, weszłam więc na posiadłość, zatrzaskując ją za sobą. Przeszłam przez wyłożoną jasnymi kamieniami drużkę i stanęłam pod drzwiami budynku. Nim zapukałam, rozejrzałam się dokładnie dookoła. Nie było mnie tam tylko od ponad dwóch tygodni, a już tak wiele zdążyło się zmienić. Ogród matki Riven rozkwitał po brzegi. Woń cudownych, różnokolorowych kwiatów unosiła się i łagodnie wpływała do moich nozdrzy. Co prawda przestrzeń, w której sytuował się ów ogród była niewielka, jednak zagospodarowana w taki sposób, że wyglądała na co najmniej dwa razy większą. Przyjaciółka mieszkała bowiem na osiedlu, w którym cztery domy, podzielone na praktycznie równe części, stanowiły wielką całość. Obserwując z zewnątrz, mogło by się wydawać, że miejsca w środku musi być nie wiele. Skądże. Każdy dom zaopatrzony był w trzy pokoje, salon, łazienkę i kuchnię. Rodzinka z dwojgiem dzieci nie mogła narzekać.
             Przycisnęłam dzwonek do drzwi. Odczekałam kilkanaście sekund, jednak do mych uszu nie dobiegł najmniejszy szelest z głębi domu. Zadzwoniłam drugi, trzeci raz. Zdążyłam nawet porządnie skarcić się w myślach za wpadanie bez zapowiedzi, gdy za czwartym razem ktoś w końcu się nade mną zlitował i otworzył. W progu stanęła Riven, jak zwykle ubrana w dresowe spodnie i T-shirt, jeden z serii koszulek z głupimi napisami. Tym razem nadrukowany był na nim ogromny napis "Nic nie muszę". Zaśmiałam się pod nosem, wpraszając się do środka, jak to miałam w zwyczaju robić u Coldaw. Dziewczyna nigdy nie miała mi tego za złe, wręcz przeciwnie, już za pierwszą wizytą próbowała wklepać mi do głowy zasadę "czuj się jak u siebie", dodając później "lodówka jest twoja". Ciekawiło mnie wtedy, czy wiedziała, w co się pakowała. Widocznie tak, skoro do tej pory nie cofnęła mi samowolki w jej domu. Zrewanżowałam się tym samym - cały mój dom jest do jej dyspozycji. Zawsze i wciąż, jednakże ani ona, ani ja nie nadużywałyśmy nawzajem swojej gościnności.
             - Co nowego? - rzuciła, gdy już zasiadłyśmy wygodnie na sofie, która w dzień służyła jej za wygodne siedzenie, a w nocy za jeszcze wygodniejsze łóżko.
             Naprzeciw łóżka znajdował się szklany, niewielkich rozmiarów stolik, niesamowicie podobny do tego, który stał sobie w pokoju Hazzy. Oprócz niego, przy ścianie, obowiązkowo musiało być biurko. Człowiek o takim zapale do nauki i pracy nie mógł nie posiadać biurka. Zasada nie do podważenia. Przebywając w pokoju Riven można było się wiele o niej dowiedzieć. Na przykład dopiero, gdy znalazłam się tam po raz pierwszy dowiedziałam się, że dziewczyna potrafi grać na skrzypcach i naprawdę dużo czyta. W kącie stało przeogromne coś, co miało bardzo dużo półek, całych zawalonych różnego rodzaju książkami.
             - Potrzebuję twojej pomocy. - Uśmiechnęłam się do niej, żeby wiedziała, że potrzebuję pomocy w tych bardzo radosnych chwilach życia, nie smętnych i dołujących momentach, z których sama nie potrafiłam się wygrzebać.
             - Służę dobrą radą. Tylko pamiętasz, że aby radę otrzymać, trzeba najpierw wszystko opowiedzieć z bardzo drobnymi szczegółami? - Poruszyła zabawnie brwiami, co skwitowałam gromkim śmiechem.
             - Tak się składa, że dzisiaj wieczorem wychodzę z przyjacielem i nie mam bladego pojęcia, co założyć - zaśmiałam się jeszcze głośniej, gdy na twarzy dziewczyny zauważyłam jej typową minę, z serii "jestem tak podekscytowana, że zaraz wybuchnie mi głowa". Cóż, prawda była taka, że pomocy prawie nie potrzebowałam. Brakowało mi kogoś, kto wysłuchałby mojego ględzenia i byłby ze mną w tych, jakże stresujących momentach, tuż przed randką.

             Na szczęście słowa Riven nie były rzucone na wiatr. Naprawdę spisała się znakomicie, wytrzymując moje marudzenie przez ponad godzinę i próbując wybrać coś z mojej szafy, co nadawałoby się do założenia na tak ważny wieczór. Coldaw wiedziała, że dzisiejsze spotkanie, to nie żarty. Rozumiała, jak bardzo zależało mi na Niallu. Dlatego nawet bez jednego stęknięcia wysłuchała mojego całego monologu o tym, jak bardzo byłam podekscytowana i zdenerwowana zaistniałą sytuacją.
             W między czasie próbowałam po raz setny skontaktować się z Marisol, która nagle przepadła jak kamień w wodzie. Zero odzewu - żadnego SMS-a, żadnej wiadomości głosowej, nic. Zaczynałam się poważnie martwić. Może nie wszystko poszło po jej myśli i była zbyt załamana, by o tym rozmawiać? Ewentualnie mogła być zbyt zadowolona z nowego, cudownego życia, by przejmować się tym, co zostawiła za sobą w Londynie.
             Porzuciłam jednak szukanie rozwiązania na rzecz spotkania, które zbliżało się wielkimi krokami. Po powrocie do domu znalazłam karteczkę, na sto procent stworzoną przez samego Horana. Pisał, że o siedemnastej będzie na mnie czekał na dole. Zerknęłam na zegarek. Jak zazwyczaj te leniwe wskazówki ledwie się ruszały, tak tego dnia pędziły jak szalone. Nim spostrzegłam, zostało mi zaledwie pięć minut na ostatnie poprawki.
             Podeszłam więc do wielkiego lustra, które stało w rogu łazienki. Wyglądałam nadzwyczaj niewinnie i uroczo. Riven uparła się, że zwiewna sukienka w kwiatki sięgająca trochę przed kolano była idealna na tę okazję. Nie sprzeciwiałam się, bo uważałam, że miała rację. Nie wyglądałam ekstrawagancko. Nie rzucałam się w oczy, ani nie byłam zbyt przeciętnie ubrana. Byłam sobą i czułam się sobą w kreacji takiej, jak ta. Dużo większy problem pojawił się, gdy zaczęłyśmy dobierać buty. I tak wyszło na moje, w końcu ktoś musiałby być nieźle postrzelony, by sądzić, że namówi mnie na włożenie szpilek. Coldaw błagała mnie przez chwilę, bym chociaż pomyślała o balerinach, jednak ja wciąż stawiałam na swoim. Spojrzałam na kremowe tenisówki i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Cała ja, pomyślałam. Torebka nie była mi potrzebna. W przeciwieństwie do spotkania z Harrym, w ogóle nie czułam potrzeby noszenia ze sobą telefonu. Cóż, to było trochę bezsensowne, bo w końcu co ma piernik do wiatraka? Jednak dla mnie odpowiedź była jasna: przy Horanie czułam się tak dobrze i swobodnie, że nie potrzebowałam nikogo innego do szczęścia. Telefon wydawał się swego rodzaju ograniczeniem, nie mówiąc wcale o ograniczeniach Louisa i jego co pięciominutowych SMS-ach typu "gdzie jesteś?".
             Po raz ostatni spojrzałam w swoje niebieskie tęczówki i nieco zdenerwowana wyszłam z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. W korytarzu minęłam się z Lou, który rzucił mi tylko szeroki uśmiech, co wywołało u mnie lekkie zdziwienie, ale i satysfakcję. Z rosnącym stresem powoli schodziłam po schodach na piętro. Już na ich szczycie mogłam dostrzec Nialla, który beztrosko opierał się o framugę drzwi wejściowych. Ubrany był w biały T-shirt, który idealnie opinał jego tors, ciemne jeansy i, standardowo, białe adidasy. Na jego widok moje serce wywinęło delikatnego koziołka, a na twarzy machinalnie pojawił się szeroki uśmiech - odzwierciedlenie jego promiennego uśmiechu.
             Zlustrował mnie wzrokiem, od góry do dołu, zatrzymując się na moich tenisówkach. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. Przepuścił mnie w drzwiach, by później otworzyć drzwiczki od samochodu. Uśmiechnęłam się do niego - jak miło, że pamiętał o tak niewielkich gestach, które jednak tak bardzo cieszyły kobiety.
             - Jakie mamy plany? - zapytałam, w głębi duszy dziwiąc się samej sobie, że mój głos wcale nie drżał.
             - Dużo niespodzianek - zaśmiał się, odpalając silnik.
             Po dziesięciu minutach zorientowałam się, że o dziwo wcale nie jechaliśmy w stronę miasta. Wręcz przeciwnie. Nie zatrzymaliśmy się nawet na przedmieściach. Z trudem powstrzymywałam się przed ciągłym zadawaniem pytań typu "daleko jeszcze?".
             Rozejrzałam się dookoła. Nie potrafiłam rozpoznać miejsca, do którego zabrał mnie blondyn. Na pewno pierwsza część spotkania nie miała odbyć się gdzieś w budynku. Znajdowaliśmy się bowiem na otwartej przestrzeni. W lesie lub, co było bardziej prawdopodobne, w jakimś parku. Dookoła było pełno wysokich drzew i dużo różnorodnych, pachnących niemalże tak pięknie, jak w ogrodzie mamy Riven, kwiatów. Dochodziło wpół do osiemnastej, więc jeszcze przez kilka dobrych godzin mogliśmy cieszyć się słońcem i dobrą pogodą. Wieczorem jak zwykle zapewne zacznie wiać, a temperatura obniży się o co najmniej dziesięć stopni.
             Niall wyciągnął dłoń w moim kierunku i zaprowadził mnie do miejsca, w którym mieliśmy rozłożyć piknik. Tak wywnioskowałam, gdy zobaczyłam wiklinowy koszyk w drugiej ręce blondyna. Podobał mi się ten pomysł. Na pewno był w pewnym stopniu oryginalny, a oryginalność to jedna z cech, którą ceniłam najbardziej. Pomogłam mu rozłożyć koc, a później przyglądałam się, jak wyciągał jedzenie z koszyka. Wyciągał i wyciągał, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać jak on to wszystko tam zmieścił. Pokręciłam głową, śmiejąc się głośno, gdy wyciągnął z niego kilka małych świeczek i ustawił je dookoła nas. Zwróciłam tym na siebie jego uwagę. Spojrzał na mnie, unosząc brwi do góry.
             - Jesteś niesamowity - powiedziałam, nie przestając się śmiać. - Skąd ty wziąłeś tyle świeczek?
             Rzucił mi jeden ze swoich szarmanckich uśmiechów, które, jak zdążyłam zauważyć, były zarezerwowane tylko dla mnie. Podczas kolacji zachowywaliśmy się raczej naturalnie. Trochę przytłoczyła mnie myśl, że między nami jednak zawsze będzie trwać jedynie przyjaźń. Wyobraziłam ją sobie jako blokadę, która przeszkadzała nam w zbliżeniu się do siebie. Rozmawialiśmy o dzisiejszym dniu, przy czym zdążyłam zauważyć jak zgrabnie Niall omijał temat jego piosenki. Musiałam coś z tym zrobić. Poruszając ów temat mogłam upiec dwie pieczenie, na jednym ogniu. Czyli nie tyle rozmawiać o samym utworze, co skierować tory nieco na emocje i uczucia.
             - Zagrasz mi kiedyś cały utwór, prawda? - zapytałam, patrząc na niego niczym Kot ze Shreka.
             - Kiedy tylko będziesz chciała - zaśmiał się, podając mi talerz, na którym znajdował się kawałek mojego ulubionego ciasta z kremem. - Wiesz, jak nazywa się ta piosenka? - Pokręciłam głową przecząco. Właściwie wcześniej się nawet nad tym nie zastanawiałam. - Any's Song, albo inaczej Eyes of My Angel.
             - Poważnie? - Byłam zdziwiona, ale jednocześnie szczęśliwa.
             Niall pokiwał energicznie głową. Nie kłamał. Wiedziałam, że nie kłamał, dlatego uśmiechnęłam się szeroko, jednocześnie wciąż nie dowierzając, że chłopak nie tyle napisał piosenkę dla mnie, co o mnie. Pokręciłam głową, zajadając się pysznym ciastem. Byłam nieźle rozkojarzona, bo pochłaniałam deser prawie o tym nie wiedząc. Zorientowałam się dopiero, gdy połowa dawno znajdowała się w moim żołądku.
             Po chwili usłyszałam jego cichy chichot. Posłałam mu pytające spojrzenie, próbując zachować powagę. Ciężko było przyznać się przed samą sobą, że jego śmiech sprawiał, że miałam ochotę śmiać się jeszcze głośniej, a jednak było to prawdą.
             - Pobrudziłaś się - rzucił, uśmiechając się szeroko.
             Zarumieniłam się delikatnie, rozglądając się wokół za jakąś chusteczką. Próbowałam odwrócić się lekko w drugą stronę, by nie musiał dalej oglądać mojej brudnej twarzy. Boże, porażka!, pomyślałam.
             - Czekaj - powiedział spokojnie i wyciągnął z koszyka kilka serwetek.
             Przybliżył się troszkę, jedną ręką łapiąc mnie delikatnie za podbródek  Machinalnie odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Bezceremonialnie starł resztkę kremu z mojego policzka, przez co na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy rumieniec. Poczułam się jak dziecko, które nie potrafi łyżką trafić do buzi. Niall jednak nie wydawał się być ani zniesmaczony, ani w żadnym stopniu odrzucony. Raczej nie mógł przestać się uśmiechać. Cóż, każdy powód, dzięki któremu znajdowaliśmy się jeszcze bliżej siebie, był dobry.
             Odłożył serwetkę na bok, jednak nie cofnął się ani o centymetr. Wręcz przeciwnie - przybliżył się jeszcze trochę, spoglądając głęboko w moje oczy.
             Przed oczami stanął mi obraz z przed dwóch dni. Nasz pierwszy pocałunek, który został, niestety, tylko w mojej pamięci. Jego bliskość tamtego wieczoru, wywoływała u mnie tak niesamowite, ogromne uczucia, które pragnęłam przeżyć jeszcze raz. Byłoby najlepiej, gdyby nigdy nie dobiegały końca. Położył rękę na moim policzku, co wywołało na nim przyjemny dreszcz. Serce zaczęło bić trochę głośniej, zupełnie jak za tamtym razem. Ta sytuacja była tak podobna do tamtej, a jednak zupełnie inna. Uczucia były jakby dwa razy silniejsze. Przymknęłam oczy dokładnie w tym momencie, w którym nasze wargi się złączyły. Znów potrafił sprawić, że zaparło mi dech w piersiach. Pod wpływem impulsu, moja ręka powędrowała na jego szyję. Dopiero, gdy się od siebie oderwaliśmy zrozumiałam, że ja naprawdę wstrzymałam oddech. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, co wywołało cichy chichot Horana. Podobała mi się jego bezpośredniość i odwaga. Nie zastanawiał się nad niczym, tylko zrobił to, co uważał za odpowiednie. Zrobił, co chciał. To było mi na rękę, ponieważ nie musiałam się bawić w sygnały i podteksty, by wreszcie zrozumiał, że ja również tylko czekam na ten moment.
             - Nasz pierwszy pocałunek - wyrwało mi się, gdy tak spoglądałam w jego oczy. Pokręcił głową, co nieco zbiło mnie z tropu.
             - Drugi. - Uśmiechnął się szeroko, gdy na mojej twarzy ukazało się prawdziwe zdziwienie.
             - Pamiętasz! - rzuciłam zaskoczona, na co on pokiwał energicznie głową. - No wiesz? Myślałam, że...
             Nie dane mi było skończyć, gdyż po raz kolejny dostałam od niego słodkiego buziaka, a cała chęć nawrzeszczenia na niego za udawanie pijanego gdzieś wyparowała.
~*~ 
Ajć! Znów się spóźniłam. Ale jak widać rozdział jest dwa razy dłuższy, niż poprzedni. Trochę czasu mi zajęło, by go skończyć. Jak efekt? No cóż, zawsze mogło być lepiej, prawda? Postaram się, żeby następnym razem tak było :) Znów sobie narobiłam u Was zaległości. Wybaczcie! Ale może na tygodniu w wolnej chwili po kolei wszystko przeczytam. Damy radę, nie? ^.^
Szablon cały czas ten sam. Nowy jest w przygotowaniu. Pomysł jest, czasu brak, jak zwykle zresztą. Może następnym razem :D 
Pozdrawiam serdecznie! :)

21 komentarzy:

  1. Ojezusie jak słodziasznie :D
    Oby więcej takich rozdziałów <3
    czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poooooooooooocałowali się!!! Jezu,jak fajnie!!!!!!! Jaram sie xd Hahahah czekam na nestępny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww uwielbiam <3
    W sumie nie dziwię się, że Lou zareagował tak ostro w pierwszej. Jego siostra już sporo przeszła. Cierpiała również z powodu Hazzy, więc no... Ale Niall przecież nigdy by jej nie skrzywdził :)
    Pocałowali się! Pocałowali się!
    Mega (:
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Awww *_* uwielbiam ich <3 Przy końcówce już miałam banana na twarzy, który nie schodzi mi z niej do tej pory. A reakcja Lou na te rewelacje po prostu epicka xd. W każdym razie randka Niall'a i Any wyszła ci wspaniale. To było takie słodkie jak Nialler wycierał krem z policzka Any ^^. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej, cudnie to wszystko opisałaś *_* Emocje i przygotowania :)Przepraszam, ze wcześniej nie komentowałam, ale postaram się to nadrobić poniżej ;D
    Doczekaliśmy się tego momentu, Czyli Niall i Anya są oficjalnie para? Mam nadzieje ;> Horan ma fantazję, piknik, świece i oczywiście duuuuużo jedzenia ^^
    Strasznie mi się podobają te scenki ilustrujące przyjaźń, aż chciałabym siedzieć tam z nimi i się pośmiać ;P
    Jestem ciekawa co trapi Liama, bo ostatnio faktycznie dziwnie się zachowywał.
    Bardzo polubiłam postać Riven, mam nadzieję, że odegra większą rolę w opowiadaniu ;)
    Zapraszam do mnie na wyczekiwaną kolejną część ;>
    Do następnego! x

    OdpowiedzUsuń
  6. AAAA! Bosko wprost! Bałam się na początku, że Louis nie będzie chciał dopuścić do tej randki, ale jednak nie. I bardzo dobrze. Nareszcie wszystko zaczyna się układać. Myślałam, że Niall będzie się bał zrobić pierwszy krok, ale na szczęście idealnie podołał zadaniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. AWWWWWWWWWWWWWWWWW <3 Poprostu kocham Anialla . Best ship EVER. Louis jak się wkurzył ;o Trochę mnie to zdziwiło..... no nic . Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i kolejnych historii Anialla :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękne! Tylko mam prośbę - możesz zrobić odrobinę ciemniejszy tekst? Z góry dziękuję i nie mogę doczekać się CD!

    OdpowiedzUsuń
  9. Łał! ♥
    No cóż, już sobie wyobrażam tego szczęśliwego i uśmiechniętego Niallerka ^.^ Mój blondasek <33
    Jak Li powiedział "mendum" to pomyślałam sobie, że to literówka, a potem Hazza dorzucił swoje trzy grosze :D
    Lou to taki dobry braciszek.. Awww! On się o nią tak martwi.
    Jak napisałaś, że An wyskoczyła na randkę w trampkach to mi się śmieć chciało :D Riven w koszulce z napisem "nic nie muszę" hahaha : ) Jedyne co ja muszę to napisać ci komentarz.
    Oni są tacy słooodcy *.* Aniall ^.^
    I reakcja Anyi na dowiedzenie się o udawaniu pijanego ;)
    Mój ulubiony rozdział ♥ Chyba, że opiszesz ich ślub to przerzucę się na ten drugi xD
    Czekam na następny!
    our-love-is-eternal.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. jaaaaaaaaa, fajnie piszesz :D weź pisz juz nastepny bo nie moge sie doczekac :D wciągnęło mnie to

    OdpowiedzUsuń
  11. JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEST ! W końcu doczekałam się kiedy się pocałowali i ani jedno ani drugie nic nie będzie kręcić ... Boże mam nadzieję, że nie będą nic kręcić. Bo przecież się zabije ich i Ciebie i siebie jak będzie inaczej. Louis Ty wspaniały barcie, aż chciałoby się mieć takiego brata obok siebie, chciałoby się.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział cudowny ;))
    Oni razem są tacy łiiii :D
    Przeraziłam się trochę na początku Lou i tego że będzie miał coś przeciwko, ale dalej było dobrze i to się liczy :P
    Kocham ich razem i tak ma już być do końca :D
    Czekam na następny ;))
    Pozdrawiam,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  13. ej no ja chce następny! Przeczytałam wszystkie rozdziały w jakąś godzinę. Tak mnie wciągnęło, masakra ;D

    OdpowiedzUsuń
  14. Awww <3 Jaki słodki... Kocham go! Przeczytałam fragment następnego rozdziału i chyba coś ci zrobię jak mi Niallowi, Hazzie lub reszcie chłopaków coś się przytrafi :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Jak to możliwe, że nie skomentowałam tego rozdziału!? Zła ja! Przecież przeczytałam prawie od razu po publikacji. Co ze mnie za czytelniczka... no ale już się nie żalę. Rozdział jest chyba jednym z moich ulubionych w całej twórczości! No genialnie opisałaś ten pocałunek. Aż się roztliłam, a to bardzo rzadko się zdarza, gdyż do osób wrażliwych nie należę. Grr, znów bredzę o sobie! Ujmę to w ten sposób: chciałabym być na miejscu Anyi i chciałabym, żebyś ty opisała tak mój "pierwszy" (bo w zasadzie drugi) pocałunek. Niesamowite, jaką watę robisz z człowieka. Głupim prześwietnym dialogiem i ustami Nialla. No i tekst Zayna w samochodzie... Potrafisz w ten niesamowity sposób wprowadzić nas w atmosferę panującą pomiędzy członkami zespołu. Właśnie tego szukam w opowiadaniach i tego oczekuję. Choć sama średnio potrafię osiągnąć uwielbiany efekt. Mistrzostwo. Opisy nie nudzą, dialogi bawią, bohaterowie realistyczni i zupełnie spójni z całością. Ahh. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części.

    OdpowiedzUsuń
  16. WREEEEEEEEEEEEEEEEEESZCIE
    ASDFGHJKL
    Boże oni razem są tacy idealni, tacy stworzeni dla siebie, każdy, nawet najmniejszy ich ruch względem siebie jest uroooczy. Dobrze, że Harry nie robił z powodu tej randki żadnych problemów, bo troche się tego obawiałam. No i chwała Louisowi za pełne przezwolenie ;D Dobrze, że tak bardzo troszczy sie o siostre, każdy chyba marzy o takim bracie, ale dobrze też, że wie kiedy pozwolić jej dzialać samodzielnie. Tak zbierałam się za ten komentarz, tak bardzo chciałam ci sie odwdzięczyć równie cudownym, co ten który zostawiłaś na moim blogu, ale tak bardzo nie potrafie komentować czyichś prac... Chciałabym przelać wszystkie swoje uczucia względem tego rozdziału ale nie potrafie. Po prostu go niesamowicie uwielbiam, jak każdy zresztą i wcale by mi nie przeszkadzało gdyby ta sielanka trwała w nieskończoność.
    <3

    OdpowiedzUsuń
  17. Nareszcie! I tym razem żadne z nich nie jest niby pijane :D Dziwi mnie zachowanie Liama na początku, ale przyznaję się bez bicia praktycznie, że od razu wyleciało mi to z głowy, bo pojawiła się Anya podekscytowana randką i potem już samo to tak oczekiwane wydarzenie. Czy może być lepiej? Żaden z chłopaków, w szczególności Harry i Lou, nie sprzeciwiali się. Nie biorę pod uwagę początkowej reakcji Louisa, która nieźle mnie rozbawiła. Jest genialnym bratem i jego dbanie o siostrę jest możliwe, że dla niej momentami denerwujące, ale z mojego punktu widzenia tylko urocze. ^^
    Niall ma ciekawe pomysły. Jestem ciekawa co więcej wymyślił na ten wieczór ;>

    OdpowiedzUsuń
  18. Nialler ma zdecydowanie wspaniałych kumpli. Po tych wszystkich... cięższych dla nich chwilach oni i tak się dogadują. Na swój oczywiście specyficzny sposób, ale dogadują się. Przyjaźń tak ma, co nie?
    A tak serio - popłakałam się ze śmiechu. Mendum, tak? Kocham ich, no po prostu kocham. Oni się znają na wylot. Choćby nie wiem jak bardzo chcieli się przed sobą ukrywać to i tak im nie wyjdzie.
    Ah, ten Louis. Nie nadopiekuńczy. Po prostu kochający. No okej. Lubi wiedzieć co się u siostry dzieje. Zawsze chciałam mieć starszego brata, wiesz? Takiego Lou na przykład. I mieć z nim tak dobre relacje. To byłoby coś fajnego. Tak jak u nich.
    No i po raz kolejny pokazałabym Anyi, że jednak znajomość z Riven to coś więcej. W takich sytuacjach jak ta chodzi się do przyjaciół! No, one naprawdę się przyjaźnią, nawet jeśli boją się powiedzieć to na głos.
    Zawsze podobało mi się połączenie sukienusi i trampeczek. Tak dziewczęco, na luzie. Luuubię to. I po raz kolejny się powtórzę pisząc, że są taaaaaacy uroczy. Lubię to w nich. Tą z jednej strony nieśmiałość, niepewność. A z drugiej tak wielkie uczucie, które w końcu wychodzi na światło dzienne. Oh, to cudowne. Rozpływam się nad nimi. Niech mnie ktoś weźmie na taki piknik. I świeczuszki, ojej no. Podoba mi się. Znów mi się tak szalenie podoba. Zamykasz mnie w tym ich świecie bardziej i bardziej. I dobrze, bo ja wcale nie chcę wychodzić ♥

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie przestajesz mnie zaskakiwać. Piszesz to, jakbyś opisywała ich prawdziwe życie, ich rzeczywistość. To niesamowite!
    Tak jak przypuszczałam przy poprzednim moim komentarzu, Niall u Anya są/ będą razem.Ale to było do przewidzenia.
    Rozdziały jak zwykle znakomite i bardzo wciągające i ciekawe. Nie przypuszczałam, śr kiedykolwiek będę czytała taki rzeczywisty blog.
    Dziękuj spisowi blogów fanfiction o One Direction, że wpisał właśnie twój blog, co za tym idzie opis bardzo mnie zaciekawił i zachęcił do przeczytania. I po kilku zaledwie rozdziałach, wiedziałam,że blog jest warty czytania.
    Niesamowicie piszesz, mam nadzieję, że jeszcze nie raz mnie zaskoczysz.
    Przepraszam, że nie dodaje komentarzy pod każdym rozdziałem- będę to robić gdy będę już na bieżąco.
    Do następnego
    Joasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za błędy, ale zazwyczaj to właśnie z telefonu będę dodawała komentarze.

      Usuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!