28 maja 2013

Rozdział IX: Pudel

            - Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek…
            - Po prostu weź czekoladowe! – krzyknęłam. Naprawdę nie przepadałam za wyliczankami. Albo coś lubisz i masz na to ochotę, albo nie, dlatego nigdy nie widziałam sensu w bawienie się w „niech wybierze los”.
            - Ale ja nie wiem, czy chcę czekoladowe – poskarżyła się, a na jej ustach malował się coraz to większy grymas. Westchnęłam ciężko, powstrzymując wewnętrzną chęć przyłożenia przyjaciółce w twarz.
            - Przecież uwielbiasz czekoladowe – mruknęłam, odbierając swoją porcję lodów od sprzedawczyni. Uśmiechnęłam się promiennie do kobiety o rudych włosach, podając jej drobniaki, które wygrzebałam z dna portfela.
            Brunetka kręciła nosem przez kilka kolejnych sekund, trawiąc słowa, które chwilę wcześniej rzuciłam w jej kierunku. Podrapała się po głowie, przybierając minę myśliciela. Przewróciłam oczami, przeglądając po raz drugi wszystkie smaki lodów. Od śmietanki, przez cytrynę, miętę i czekoladę, aż po różnego rodzaju owocowe sorbety. Zerknęłam na rudowłosą kobietę za ladą, która chyba również zaczęła się niecierpliwić, gdyż przechadzała się już w miejscu, przestając z nogi na nogę.
            - Dwie gałki czekoladowych poproszę – rzuciłam w jej stronę, za co zostałam obdarowana szczerym uśmiechem sprzedawczyni i ostrym, niczym brzytwa, wzrokiem przyjaciółki.
            - Ej! Co ty sobie myślisz, do diabła? – zapytała tonem głosu, który miał za zadanie przywrócić mnie do porządku.
            - Dobrze wiem, że wybrałabyś właśnie te, Riven. W ten sposób zaoszczędzimy kupę czasu. I nawet nie mów, że to nie prawda, bo za dobrze cie znam i wiem, że spędziłabyś tu jeszcze następne dziesięć minut, niezdecydowana kobieto – odpysknęłam, wywracając oczyma.  
- Dobra, masz mnie…
            Gdy w końcu zażegnałyśmy problem wyboru smaku deseru, ruszyłyśmy w obranym wcześniej kierunku. Mianowicie obiecałyśmy Ines, że przyjdziemy po nią jak skończy się próba jej zespołu (co miało nastąpić około godziny osiemnastej), a po drodze zgarniemy Stana, który tak bardzo chciał zakopać topór wojenny, że aż zrobiło mi się go szkoda. Po delikatnej wpadce w Black Rose Riven nie miała zamiaru w ogóle się do niego odzywać, przez co w towarzystwie zrobiło się trochę niezręcznie. Najdziwniejszy był widok smutnego Stanley’a, który nijak nie mógł nawiązać rozmowy z Coldaw. Po godzinnych namowach w końcu przekonałam Riven, że nie powinna być tak okrutna względem Stanley’a. Przecież chłopak nie zrobił nic złego. Umawiał się z Marisol jeszcze zanim odnalazł swoje „prawdziwe ja”. Nie był również winny temu, że brunetka zaczęła czuć do niego coś więcej, niż przyjaźń.
            - Wiesz, że ja i Marisol mamy… nieciekawą przeszłość. Dręczyła mnie w szkole przez prawie cały rok, tego nie da się ot tak wymazać z pamięci. Dlatego staram się unikać wszystkiego, co ma lub miało z nią związek – wykręciła się podczas naszej poprzedniej rozmowy.
            - Przyjaźnię się z Sol, więc w pewnym sensie mam związek z jej osobą. Dlaczego mnie nie unikasz? – Moje dociekliwe pytanie wyraźnie wprawiło ją na chwilę w zakłopotanie.
            - Ty… jesteś inna. Odbiegasz od normy – odpowiedziała, wahają się przez krótki, acz dość zauważalny dla mnie moment.
            Uniosłam brwi do góry, zastanawiając się nad tym, co w jej mniemaniu oznacza „odbiegać od normy”. To zdecydowanie nie była rzecz, którą spodziewałam się usłyszeć.
            - Nie mam na myśli nic złego – dopowiedziała szybko, podłapując mój badawczy wzrok. – Po prostu… jesteś bardzo, bardzo miłą osobą, która ani trochę nie przypomina mi przyjaciółki szkolnej dręczycielki. Czasem się zastanawiam, jak możesz się z nią zadawać.
            Od tamtej pory zastanawiałam się nad jej słowami. I, niestety, wciąż nie potrafiłam znaleźć sensownej odpowiedzi na zarzuty Riven. Jak mogłam przyjaźnić się ze szkolną dręczycielką? Cóż, to najprawdopodobniej dlatego, że udało mi się poznać Sol od całkiem innej strony. Nigdy nie zachowywała się źle, gdy przebywała w moim towarzystwie. W pewnym sensie… potrafiłam ją zatrzymać. Kiedy kręciłam się w pobliżu nie pozwalałam jej na takie zagrywki wobec innych uczniów, którzy, według jej mniemania, byli gorsi. Miałam w sobie „to coś”, co potrafiło hamować jej „niecne zamiary”.
Gdyby nie Marisol, to nigdy nie zwróciłabym uwagi na czarnowłosą, drobną dziewczynę, która wiecznie ukrywała się w kącie stołówki za książką od biologii. Nie powiedziałam tego Riven, bo wydawało mi się to… dość dziwne, ale w pewnym sensie naszą przyjaźń zawdzięczałyśmy właśnie mojej przyjaźni z Sol.
            - Widzisz tamtą okularnicę? Wygląda, jakby na głowie nosiła pudla. Zobacz, jak jej włosy sterczą! Na wszystkie strony! – śmiała się Sol, jak zwykle w porze lunchu penetrując stołówkę, szukając kozła ofiarnego.
            - Daj spokój. Wygląda na miłą. A jej włosy naprawdę mi się podobają. – Stanęłam w obronie Coldaw.
            - Ech, czy ty ubrałaś sobie za cel zaprzyjaźnianie się ze wszystkimi szkolnymi dziwakami? – zapytała ironicznie.
            - Marisol… - powiedziałam ostrzegawczo. Za dobrze znała ten ton. Ton, który ucinał wszelkie dyskusje. Jednak tym razem, nawet to nie podziałało.
            - Ja mówię poważnie. Zachowujesz się jak cudowna matka chrzestna, która chce uratować wszystkie biedactwa, dręczone przez szkolną elitę  – zaśmiała się, potrząsając głową na boki. – Tyle że… to niestety ci się nie uda. Bo każde, dosłownie każde liceum na świecie dzieli się na „tych fajnych” i „frajerów”. My, to ci fajni, An. A oni – wskazała ruchem głowy na czarnowłosą dziewczynę – oni… to właśnie są frajerzy.
            Ściągnęłam brwi, mierząc się wzrokiem z blondynką. Wiedziałam, że potrafi być okrutna, wiedziałam, że czasem nie panuje nad swoimi odruchami i gatkami typu „jestem najlepsza”. Nie sądziłam jednak, że posunie się tak daleko. Że naprawdę zacznie mi wypominać to, że nie podzielam jej zdania i próbuję zaprzyjaźnić się z każdym, kogo spotkam na swojej drodze.
            - Wiesz co… - zaczęłam, wstając gwałtownie od stolika – w tym momencie, to ty zachowujesz się jak frajer. Nie masz prawa ustanawiać jakiejś chorej hierarchii, wedle której wszyscy mają być podporządkowani właśnie tobie, Marisol. Czasem naprawdę przeginasz. – Sięgnęłam po tacę ze szkolnymi fastfoodami. – Daj mi znać, jeżeli kiedyś postanowisz przestać zachowywać się jak zołza.  Może wtedy pogadamy.
             Ruszyłam w kierunku wyjścia z kafejki szkolnej, po drodze mijając czarnowłosą dziewczynę w okularach, samotnie spędzającą czas na schodach, która zaszczyciła mnie jednym, krótkim spojrzeniem.
            Właśnie wtedy postanowiłam, że porozmawiam z nieznajomą. Że spróbuję się z nią zaprzyjaźnić. Wyglądała na bardzo inteligentną, miłą i tolerancyjną osobę, a w tym przekonaniu utwierdziło mnie to krótkie, znaczące spojrzenie jej ciemno brązowych oczu.
            Dzięki tym kilku zdaniom, rzuconym niedbale przez blondynkę, zaczęłam się przyglądać dziewczynie o kręconych włosach. Szybko doszłam do wniosku, że to jedna z tych uczennic, które nie potrafią tak szybko wtopić się w jedną ze szkolnych grup. A już na pewno w jedną z najlepszych szkolnych grup, do której, o dziwo, udało mi się dołączyć już na początku szkoły. Dzień później już znałam jej imię. Specjalnie usiadłam obok niej na lekcji biologii. Miałam nadzieję, że uda nam się znaleźć nić porozumienia. Na szczęście – miałam rację. Bardzo szybko odnalazłyśmy wspólny język.
            Choć Marisol przestała mi w kółko truć o tym, jak ważne jest zachowanie hierarchii w szkole średniej, i nawet przeprosiła mnie za kąśliwe uwagi, rzucane wcześniej pod adresem Riven, nie próbowała się za kumplować z moją nową znajomą. Wciąż zdarzały się „wypadki”, przez które Coldaw później wypłakiwała oczy na moim ramieniu. Trącanie na korytarzu, zrzucanie książek z ławki, pisanie niemiłych słów na jej szafce i nie miłe liściki stały się rutyną.
            Pewnego dnia po prostu nie wytrzymałam. Powiedziałam Marisol wprost, że jeżeli nie przestanie znęcać się nad moją nową koleżanką, to nasza przyjaźń nie przetrwa zbyt długo. Sol była wściekła. Rzucała kąśliwe uwagi nie tylko pod adresem Coldaw – wtedy złość Pani Szkoły przeniosła się również na mnie. Nie potrafiłyśmy się już dogadać. Każda próba kończyła się kolejną kłótnią. Nie miałam już żadnego wpływu na zachowanie Marisol. To był zdecydowanie jeden z najtrudniejszych okresów naszej przyjaźni. Wydawało nam się wtedy, że nie przetrwamy próby czasu. Sol z dnia na dzień coraz bardziej się ode mnie oddalała, aż w końcu z najlepszych przyjaciół stałyśmy się niemalże wrogami.
            Dopiero teraz, z perspektywy czasu, widzę, że Sol poczuła się zagrożona. Zdobyłyśmy nawzajem swoje zaufanie, które nagle zaczęło znikać. Po pewnym czasie odkryłam bowiem, że więcej łączy mnie z Riven, niż z własną przyjaciółką. Marisol bała się, że mnie straci na rzecz jednego ze szkolnych „dziwolągów” przez co zachowywała się dwa razy gorzej, by odstraszyć ode mnie Coldaw. Chyba nie przewidziała jednak, że tym samym odstraszy również mnie.
            Może to brzmi głupio, że dziewczyna rozchwytywana przez uczniów naszego liceum bała się utracić akurat mnie. Przecież gdyby chciała, mogłaby znaleźć trzy, czy nawet cztery nowe koleżanki. Problem tkwił w tym, że wyrobiona w szkole opinia o Marisol nie była do końca prawdziwa. Dziewczyna nie potrafiła tak łatwo obdarzyć kogoś zaufaniem i dostać w zamian to samo. Mogła otoczyć się ludźmi, których zdobyła dzięki sile przebicia, jednak nie potrafiła zatrzymać ich na dłużej.
            Kiedyś powiedziała mi, że byłam jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać. Nie próbowałam nigdy wkupić się w jej łaski, nie byłam dla niej przesadnie miła – a wręcz przeciwnie, potrafiłam jej dogadać, gdy jej zachowanie robiło się nieznośne. Ale oprócz tego potrafiłam ją wysłuchać i udzielić rady. Naprawdę ceniła u mnie te cechy. Starałam się nie oceniać jej postępowania w szkole – wywyższania się i dręczenia innych, bo znałam prawdę. Robiła to, bo sama bała się, że straci pozycję. Najbardziej bała się tego, że pewnego dnia, gdy zjawi się w szkolnym holu, ludzie zaczną się z niej naśmiewać. Była naprawdę przewrażliwiona na tym punkcie. Sądziła, że jeżeli pokaże się z silnej, twardej strony, jako osoba, której nie można się postawić, to zapewni sobie trwałe miejsce do końca liceum.
            Czułam się źle z tym, że nie potrafiłam jej pomóc. Że zostawiłam ją zagubioną i samotną, kiedy to zajmowałam się nawiązywaniem znajomości z Riven. Na początku byłam wściekła, że Sol nie potrafiła zaakceptować Coldaw. Byłam gotowa odpuścić przyjaźń, którą już nawiązałam dla stworzenia nowej. Dopiero gdy zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę się stało i dlaczego Sol nie potrafi zaakceptować Riven, poczułam się z tym źle. Było mi głupio, dlatego zdecydowałam, że sama zakopię topór wojenny i osobiście przeproszę Sanchez.
            Szkoda, że było już za późno.
            Marisol przestała przychodzić do szkoły. Nie mogłam się do niej dodzwonić, nie odpisywała na wiadomości. W końcu zdecydowałam się odwiedzić ją w domu – byłam przekonana, że się rozchorowała i że nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Przyszłam z nadzieją, że nie wykopie mnie ze swojego domu. Jak się okazało, Marisol „wyprowadziła się” do wujka, do Hiszpanii. Tak przynajmniej mówiła Aria, jej macocha. Prawda była taka, że Sol po prostu uciekła.
            Jej sytuacja w domu nie była najlepsza. Ciągłe kłótnie z macochą ją przytłaczały, ojca nie było w pobliżu, bo wyjechał na delegację, jej prawdziwa matka znajdowała się w psychiatryku. Nie miała z kim porozmawiać, bo pokłóciła się ze swoją najlepszą przyjaciółką. W dodatku, jak się później dowiedziałam od samego Stanley’a – on i Marisol zerwali.
            Sytuacja bardzo szybko się skomplikowała, wymknęła się spod kontroli, a mnie nie było obok, by podtrzymać ją na duchu w najgorszym, przełomowym okresie. Czułam się podle, że nie pomogłam jej wtedy, gdy miała okazję. Wiedziałam o jej sytuacji, wiedziałam, że Sol naprawdę potrzebowała kogoś, z kim mogłaby szczerze porozmawiać, jednak zawsze, gdy próbowała nawiązać rozmowę, zbywałam ją.
            Pewnego wieczoru, wiele tygodni później, dostałam list od Marisol. Ciężko było nazwać to listem, zawarte w nim było bowiem tylko jedno słowo: „Przepraszam”. Przez to czułam się jeszcze gorzej, bo to przecież nie ona powinna była mnie przepraszać. To ja powinnam przeprosić ją!
            Cała historia była naprawdę pogmatwana i do tej pory do końca nie została przez nas rozwiązana. Po prostu tego dnia, którego Marisol pojawiła się w progu moich drzwi… cała zła przeszłość zniknęła. Jak gdyby ktoś nacisnął przycisk „kasuj”. Nie musiałyśmy się przepraszać, nawiązywać do starych dziejów, ani dokańczać żadnych spraw. Już dawno to sobie przebaczyłyśmy, a przyjacielski uścisk na powitanie był niemym gestem pojednania i powrotu do czasów sprzed Wielkiej Kłótni, która tak bardzo namąciła nam w życiu.
            Nie mogłam jednak wszystkiego opowiedzieć Riven. Przedstawienie całej historii wiązało się z wydaniem sporej ilości szczegółów z życia Sol, które nie powinny ujrzeć światła dziennego bez zgody samej zainteresowanej. W dodatku bałam się reakcji Coldaw. Czy czułaby jeszcze większą urazę do Marisol? Czy przestałaby się ze mną zadawać, twierdząc, że nasza przyjaźń i moje zainteresowanie jej osobą… że to wszystko zapoczątkowane było kiepskimi przyczynami? Czy uznałaby mnie za okropną przyjaciółkę, gdyby dowiedziała się całej prawdy o Wielkiej Kłótni? Może stwierdziłaby nawet, że to, co później przydarzyło się Sol było częściowo moją winą?
            Jedyną osobą, która w pełni znała tę historię był Niall. Choć na początku również bałam się powiedzieć mu o wszystkich zdarzeniach, w końcu podjęłam ryzyko. Ulżyło mi, zupełnie, jakby ciężki kamień spadł z mojego serca, a Horan… na szczęście nigdy mnie za to nie oceniał. Wręcz przeciwnie – pocieszał mnie i mówił, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że może właśnie tak miało być. Naprawdę cieszyłam się, że wyjawiłam mu całą prawdę.
            Ale nie mogłam zrobić tego po raz drugi. Nie mogłam powiedzieć tego Riven, bo Coldaw była… cóż, była odwiecznym wrogiem Sol. A ta historia nie stawiała jej raczej w przychylnym świetle.
           Muzyka
            - Jesteś pewna, że nie skoczysz z pazurami na Stana, jak go zobaczysz? – zapytałam niepewnie, nawiązując konwersacje po dość długiej „przerwie” na rozmyślenia.
            Kierowałyśmy się powoli w stronę klubu Black Rose, w którym pracowała Ines, a po godzinach ćwiczyła z koleżankami z zespołu nowe utwory. Od celu dzieliło nas jakieś piętnaście minut drogi, znajdywałyśmy się bowiem przy parku położonym na tej samej ulicy, co klub, tylko że na drugim jej końcu. Nie spieszyłyśmy się. Dzień był słoneczny, pierwszy raz od jakiegoś czasu deszcze nie leciał strumieniami z nieba, a wiatr nie wyrywał nam rzeczy z rąk, dlatego postanowiłyśmy nacieszyć się cudowną zmianą pogody. W dodatku było dopiero po siedemnastej, gdy skręciłyśmy w boczną uliczkę, by zajść po Stanley’a, więc miałyśmy mnóstwo czasu.
            Stan nie mieszkał w biednej dzielnicy, dlatego jego dom, niemalże identyczny jak pozostałe na tej ulicy, był ogromny. Oprócz tego, że musiał on liczyć mnóstwo pokoi, dobudowany miał sporej wielkości taras, na której stała drewniana huśtawka, stolik do kawy i kilka krzeseł. W dodatku pomalowany na biało dom dookoła otaczał piękny, zadbany ogródek, pełen zielonych drzew i różnokolorowych kwiatów.
            - To się nazywa chata – rzuciła niedbałym tonem Riven, po czym zagwizdała cicho pod nosem. Od posiadłości Bleachów oderwała wzrok tylko na chwilę, by nacisnąć przycisk domofonu i dać znać Stanowi, że już na niego czekamy.
            Nie musiałyśmy go długo wyczekiwać. Kilka minut później otwierał już żelazną bramę i witał nas szerokim uśmiechem.
            - Chcecie usłyszeć najlepszą nowinę pod słońcem? – zapytał.
            Na przywitanie najpierw uściskał mnie mocno, po czym spojrzał niepewnie w stronę Riven, która, przewracając oczami, wyciągnęła ręce w jego stronę. Ochoczo się do niej przytulił, niemal podnosząc ją na chwilę z ziemi.
            Ten przyjacielski gest zmiótł wszelkie wątpliwości co do zakopania wojennego topora, co niezmiernie mnie ucieszyło. Coldaw zdawała się być wciąż nieco sztywna w jego towarzystwie, jednak wraz z płynącym czasem, jej zachowanie zaczynało się zmieniać.
            - Pewnie, że tak – zaśmiałam się, idąc za przyjacielem, który zamaszystym krokiem szedł w stronę Black Rose.
            - No, więc… - zrobił dramatyczną pauzę, przez którą dostał kuksańca w ramię od Riven, która całkowicie wrzuciła na luz. – Powiedziałem rodzicom!
            - Co powiedziałeś? – dopytywała się, nie bardzo rozumiejąca aluzję Riven.
            - No, powiedziałem im, że jestem gejem! – rzucił uradowany. Nie sądziłam, że może być jeszcze bardziej szczęśliwy i pozytywny, niż zazwyczaj, a tu proszę… jednak cuda się zdarzają.
            - Ehm, sądząc po twoim entuzjazmie, to nie wpadli w furię, ani nie wyrzucili cię z domu? – zapytałam, posyłając mu promienny uśmiech. Cieszyłam się jego szczęściem.
            - Cóż, ojciec wciąż jest w lekkim szoku. Nie uniósł się za bardzo, co w sumie mnie cieszy. Za to mama! Przyjęła to bardzo pozytywnie! To znaczy, na początku nie bardzo rozumiała, co się dzieje, gdy im to oznajmiłem, ale po upływie kilku minut już trzymała mnie w żelaznym uścisku. Na początku myślałem, że może uważa, że jestem na coś ciężko chory i nigdy nie wyzdrowieję, że tak mocno mnie ściskała, dopiero po chwili zrozumiałem, że po prostu cieszyła się, że odnalazłem siebie. Powiedziała, że od zawsze wiedziała, że jestem… inny. Ale w pozytywnym znaczeniu tych słów, oczywiście . – Zakończył swój wywód dopiero, kiedy dotarliśmy na miejsce.
            Chłodna woda, która spływała po moim ciele delikatnie budziła moje zmysły do życia. Zmywałem z siebie wszystkie troski i smutki miodowo-kremowym żelem pod prysznic, który działał na mnie niezwykle kojąco. Potrzebowałem chwil dla siebie. Chwil, w których nie musiałem kryć się pod maską obojętnego, bądź szczęśliwego Louisa Tomlinsona, tylko mogłem w końcu dać mięśniom twarzy trochę odpoczynku i pozwolić im ułożyć moje usta w grymasie. Między brwiami pojawiły się delikatne zmarszczki, które pojawiały się zawsze, kiedy zaczynałem się martwić.
            A ostatnimi czasy martwiłem się aż nazbyt często.
            Właśnie dlatego musiałem nauczyć się kryć emocje. Nie mogłem dać fanom powodów do zmartwień. Nie chciałem, by zaczęli nadto troszczyć się o moje zdrowie.
            Co prawda sytuacja z Hazzą nieco się poprawiła. Przestałem w kółko wypytywać go, jak się czuje i zająłem się swoimi sprawami – głównie sprawami związanymi z Eleanor, które ostatnio nieco zaniedbałem. Dzięki temu, że nie nękałem go już swoją osobą i przestałem narzucać się z wyciągniętą, pomocną dłonią, Harry trochę się wyluzował. Miałem nawet wrażenie, że pomału zapomina o zdradliwej Joy.
            Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku. Jednak, choć pogodziłem się z Harrym, nie wróciłem jeszcze do swojego dawnego pokoju hotelowego. Chciałem dać mu trochę przestrzeni. Wiedziałem, że właśnie tego potrzebował, dlatego czekałem, aż sam zaproponuje mi powrót do normalności. Póki co, starałem się nie pokazywać innym, jak bardzo mieszkanie z Zaynem mnie irytuje.
            Choć z Malikiem łączyła mnie więź przyjaźni, czasami naprawdę miałem dość jego głęboko refleksyjnego zachowania, ciągłego przebywania w innym, swoim świecie i wieczornych godzin spędzonych na SMS-owaniu z nieznajomą dziewczyną.
            Próbowałem trzymać ciekawość na wodzy, jednak tego wieczoru, kiedy Malik zamknął się w łazience zaraz po mnie, zostawiając wcześniej swój telefon na szafce nocnej, coś we mnie pękło. Dałem za wygraną i posłuchałem niecierpliwiącego się głosu w głowie, który w kółko podpowiadał mi, żebym zajrzał do urządzenia należącego do przyjaciela. Tłumaczyłem to sobie troską o jego osobę, choć tak naprawdę dobrze wiedziałem, że powód był inny. Bardziej egoistyczny.
            Rzuciłem koszulkę, którą wcześniej wyciągnąłem z szafy, na łóżko. Przysiadłem na jego brzegu i ostrożnie sięgnąłem po komórkę przyjaciela. Bałem się, że zostanę przyłapany na gorącym uczynku, więc postanowiłem się sprężać. W końcu codzienny, wieczorny prysznic przyjaciela nie trwał nigdy dłużej, niż piętnaście minut, a chłopak zamknął się w pomieszczeniu dobrze dziesięć minut temu.
            Z mocno bijącym sercem, które urządzało sobie wyścig z czasem, i trzęsącymi się z emocji rękoma, odblokowałem telefon i zajrzałem w skrzynkę odbiorczą. Otworzyłem ostatnią odebraną wiadomość, w której zawarte było kilka intrygujących zdań. „Chciałabym, byś mógł w końcu powiedzieć o nas przyjaciołom. Mam dość ukrywania się. Ale rozumiem i szanuję Twoją decyzję. Poczekam, ile tylko będzie trzeba. Buziaki.”
            Zjechałem na sam dół wiadomości, sprawdzając podpis Tajemniczej Nieznajomej. Telefon omal nie wypadł mi z ręki, gdy przeczytałem jej imię. Dlaczego akurat ona? Jak do tego w ogóle doszło? Przecież oni prawie się nie znali!
            Już chciałem odłożyć komórkę Zayna na miejsce, ciesząc się ze zdobytych po kryjomu informacji, kiedy usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie. Spanikowany przez chwilę zastanawiałem się, czy nie wyrzucić telefonu z ręki, albo czy nie udawać, że tylko sprawdzałem godzinę, jednak to byłaby już wyższa szkoła aktorska, gdyż po mojej minie od razu można było wyczytać, co przed chwilą zobaczyłem.
            - Fajne zajęcie, co, Louis? Szpiegowanie przyjaciół – rzucił mocnym tonem, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
            - Ja… Ja, nie… Ja… Byłem ciekaw, i… - zawahałem się, jednak odrzuciłem wszelkie tłumaczenia na bok i skierowałem swoje myśli na jedno, zasadnicze pytanie: - Dlaczego ona?
            - Proszę, nie mów Harry’emu. – Jego ton diametralnie się zmienił. Nie był już szorstki i wymagający, teraz był… niemalże błagalny, choć mówił z lekkim dystansem do sytuacji. – Nikt nie może się dowiedzieć, że umawiam się ze Steven. 
~*~
Cześć, cześć!

Wreszcie wszystko pomału wraca do normalności. Rozdziały są odpowiedniej długości, akcja jest dokładnie taka, jak ją zaplanowałam, a rozdziały nie są dodawane w odstępach trzech tygodni. Czy jest OK? Hm, to już pozostawię w Waszych rękach. Napiszcie, co sądzicie. Mam nadzieję, że nie zawiodłam. 

Dostałam niesamowitego natchnienia i skierowałam swoje myśli na historię Anya/Marisol/Riven. Niedawno przyszło mi do głowy, że przecież nigdy do końca wszystkiego nie wyjaśniłam. Mam nadzieję, że niektóre wątpliwości zostały rozwiane. 

Czy końcówka jest dla Was zaskoczeniem? Ciekawa jestem, jaki efekt udało mi się uzyskać tym rozdziałem. Jakie emocje się u Was ukazały, gdy go czytałyście. 

Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za komentarze z opiniami pod poprzednim postem i tak ogromną liczbę dotychczasowych wejść. Ciągnę to wszystko tylko dzięki Wam, bo inaczej... po prostu by mi się to znudziło i zapewne rzuciłabym to już po połowie pierwszej księgi.

Trzymajcie się!

14 komentarzy:

  1. jejooo, już myślałam, że spotyka się z Joy.. a tu Steven. ! Looolz. się przestraszyłam.
    trzymałąś w napięciu kobieto.
    nie wyobrażałam sobie, że tak mogła wyglądać sprawa między Sol a Riven. no cóż... ciekawie.
    I Stan powiedział rodzicom ! jestem z niego dumna !
    czekam na nn.
    zapraszam do mnie na nowy rozdział:
    http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię. Zastanawiam się czy "cóż... ciekawie" znaczy dobrze, czy może raczej wyobrażałaś sobie przeszłość dziewczyn całkiem inaczej i coś jest nie tak? :> Tak z ciekawości pytam, bo opinie są różne ^,^ Tak, również jestem dumna ze Stana, bo oznajmił nam to naprawdę niespodziewanie. Sama do końca nie wiedziałam, o co mu chodzi aż do ostatniej sekundy ;D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Po pierwsze znalazłam jeden błąd.
    odpowiedziała, wahają się przez krótki, acz dość zauważalny dla mnie moment.
    Powinno być "wahając się", ale to szczegół. :D
    Zaskoczyłaś mnie, nie powiem! Wcześniej byłam pewna, że Zayn spotyka się z Marisol, a czytając ten rozdział pomyślałam o Joy. Moje przypuszczenia potwierdzało pytanie "Dlaczego akurat ona?" oraz "Nie mów Harry'emu." Potem wszystko legło w gruzach. Patrzyłam w imię Steven jak ciele na malowane wrota. Muszę się przyznać, że przez chwilę nawet sprawdzałam, czy nie ma literówki, a to ma być imię Stanley (;D wstyd mi).
    Jestem teraz baaardzo ciekawa, jak dalej potoczy się akcja.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Dzięki, że od razu go napisałaś. Jak zwykle musiałam coś przeoczyć, zaraz go poprawię :) Hmm, czyli jakiś cel osiągnęłam, skoro Ty również nie spodziewałaś się tutaj Steven. Pozdrawiam! :>

      Usuń
  3. nie pamiętałam kim jest Steven, lols :D
    ale łotewer ;) nie rozpiszę się aż tak jak obiecałam, bo gonią mnie książki, a i tak bardzo mnie zaskoczyłaś pozytywnie rozdziałem, zę aż poczekały jeszcze dłuższą chwilę :D
    dziewczyno, naprawdę świetne! cieszę się że naprostowałaś parę rzeczy, bo nie wszyscy tak robią, a potem to nużące domyślać się, co autorowi szallało w głowie podczas pisania, a zostało pominięte, ale na szczęście wczesniej tak nie było ;)
    oh tak, malik mnie zaskoczył, ale w sumie dalej nie ogarniam, kto to Riven, nie wiem jak ja czytałam, chyba za bardzo się wczuwam w twoje opowiadania i już wyleciał mi ten szczegół :D
    naprawdę, bardzo mi się podoba, i jestem tak strasznie, bardzo, mega dumna że udało ci się napisać tak dłuuugi! :)
    tak, tak, ja też kiedy Lou czytał smsy pomyślałam o Joy, ale to chyba my wszystkie, udało ci się ;)
    i bardzo podobnie co do Heaven która pisała w komentarzu wyżej że myslałam, że chodzi o Stanleya, hahaha xD w paru opowiadaniach już tak utożsamiali malika, to dlatego. xd
    no także bardzo mnie zadowoliłaś tym rozdziałem, ale wiesz że baardzo czekamy na Niallera i Any :) uwzględnisz też trasę chłopaków w biegu opowiadania? to naprawdę mi się podobało :D
    także przesyłam mnóstwo całusów, uścisków, i dziękuję że umiliłaś mi dzień, choć pewnie chemii nie napiszę na pięć z plusem, ale było watro! :* trzymaj tak dalej! xxx kiedy następny? :)
    pozdrawiam ciepło, choć wiosny jeszcze całkiem nie ma.. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mamo, jestem tak nieogarnięta że robię literówki i zamieniam to o czym myślę... x.x wybacz!
      chodziło mi o "nie ogarniam, kim jest Steven" :D
      i mnóstwo literówek, omg, so sorry ._.
      cóż, chcę wakację, to widać :)

      Usuń
    2. zapomniałabym, no i jeszcze the script w soundtracku, kocham cię no! <3 muzyka fajnie pokazuje tak jakby troche ciebie jak to tworzysz, jak ją dobierasz - a wybory masz świetne!
      grr, dobranoc :3

      Usuń
    3. Nie rozpiszesz się tak, jak obiecałaś?! Przecież napisałaś naprawdę, naprawdę długi komentarza, za który Ci tak serdecznie dziękuję, że aż mi się oczka świecą! :3
      Cieszę się, że pomysł z naprostowaniem przeszłości przypadł do gustu. Obawiałam się, że może zostanie przez Was odrzucony, bo wiesz... w sumie powinnam to pisać na bieżąco a tu taka "bomba" w rozdziale, ni z tego, ni z owego. No, to się mega cieszę, że w jakiś sposób Malik Was zaskoczył. Plan się powiódł najwidoczniej :D Tak dla objaśnienia - cóż, nie dziwię się, że nie bardzo pamiętasz kim jest S. bo ona pojawiła się zaledwie w jednym rozdziale, a "omawiana" była chyba w dwóch. To jest ta blondynka, z którą zdradził Any Hazza, wcześniejsza była Hazzy :) Ach, mogę się przyznać bez bicia, że nawet zastanawiałam się nad rozpoczęciem wątku Stan-któryś z chłopaków, jednak od początku pisania tego opowiadania miałam zamiar ukierunkować wszystko... cóż... no po prostu obejść się bez bromansów, itd. Ale, powiem Ci że wizja Stana zamiast Steven jest dość ciekawa ;D
      Ach, teraz daję trochę odsapnąć Ans i Niallerowi :D Hm... szykuję... "niespodziankę", dlatego chwilowy czas bez tych zakochańców :D Oczywiście, że trasa będzie uwzględniona, to na pewno! Już się sama nie mogę doczekać tego czasu, ale muszę najpierw przebrnąć przez wszystko wcześniejsze... eh. Kurcze to ja trzymam kciuki za tą chemię, bo jak przeze mnie oblejesz, to nie wiem! :D Dziękuję za miły komentarz, cieszę się, że rozdział się podobał.
      Pozdrawiam, trzymam kciuki (jak mówiłam wcześniej) i życzę wszystkiego dobrego :)
      PS: Oj tam literówki, przesłanie się liczy :3 Aww, dzięki za komplement co do gustu muzycznego! Zawsze staram się szukać odpowiednich piosenek, ale czasem tak mam, że piszę do czegoś, co troche odbiega od historii, ale po prostu nie mogę się oprzeć i dodaję piosenkę do soundtracku, bo za bardzo ją uwielbiam, hehe :D Pozdrawiam serdczenie!

      Usuń
    4. jejkuu, jak fajnie mi się to czyta z twojej strony także, awww :3 ^^ :D
      naprawdę bardzo, bardzo mi się podoba rozdział jak z resztą cała historia i mam nadzieję że pisania nie zostawisz nigdy! :)
      no cóż, z chemii mam piękne 3 z testu, hyhyhhy, ale jeszcze to poprawię, żeby mama miała satysfakcję xD nic się nie martw :D
      aaa, no tak, już kojarzę w takim razie... "nieładnie" z jej strony że najpierw do hazzy, teraz do Malika... hahahahah :D no cóż, bywa i tak :P
      fajnie, fajnie, faaajnie jest <3 no nie wiem jak inni ale ja wierzę w twoje pomysły i że wszystko będzie tak, żeby tobie się to podobało i żebyś była z tego zadowolona ^.^ ja i tak już na dobre się wciągnęłam, kocham to opowiadanie i ciebie za to że tworzysz coś takiego, także no wiesz, już mnie stąd nie wygonisz, choćbyś pisała nie wiadomo jak źle...
      życzę również wszystkiego, wszystkiego dobrego, dużo wenu i szybciutko do nas wracaj! :) pozdrawiam ciepło, choć maj całkiem cimny :< C:

      Usuń
  4. Hm... rozdział wydaje się być inny niż poprzednie. Tak jakby toczył się tylko w głowie Amy.
    W końcu wyjaśniła się sprawa z Zaynem. Nie pamiętam za dobrze kim była ta dziewczyna, ale to się chyba wyjaśni w następnych rozdziałach, nie?
    Przyznam, że trochę brakowało mi Nialla, ale nie znaczy, że mi się nie podoba! :)
    ps: Wspominałam już jak cudowny masz szablon?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, rzeczywiście jest trochę inny. Odbiega od normy, jakbym jakiś odcinek specjalny tworzyła ;p Ale to tak przez przypadek, mam nadzieję, że to za bardzo się w oczy nie rzuca :) Pewnie, że dokładniej wszystko będzie wyjaśnione w następnym rozdziale, bo S. pojawiła się w połowie pierwszej księgi, dlatego nie dziwię się, że jej nikt nie pamięta. Jeżeli chcesz delikatne wyjaśnienie, kim ona jest, to w komentarzu powyżej napisałam o niej dwa zdania. Reszta w następnym :) Ach, nie sądziłam, że jesteście aż tak związani z Niallerem i Ans, że wszystkim Wam ich brakuje już po rozdziale :3 Ale przyznam, że mnie to cieszy, bo teraz wiem mniej więcej na czym stoję ^,^
      Pozdrawiam i dziękuję! Cieszę się, że szablon się podoba :)

      Usuń
  5. Twój blog został nominowany do Liebster Awatd. Więcej informacji na www.jedna-droga.blogspot.com

    Pozdrawiam

    PS Jak widzę, jesteś już nominowana, więc tylko informuję. xD

    OdpowiedzUsuń
  6. No. Fajnie, że tą historię dziewczyn zebrałaś do kupy w jednym rozdziale. Bo faktycznie, wcześniej nie wspomniałaś o Marisol i Riven, albo ledwo co wspomniałaś. Ale teraz już wszystko jasne. I dziwię się znów. W sensie myślałam cały czas, że Marisol i An to całkiem inna sprawa niż An i Riven. Żyłam w przekonaniu że Any poznała Coldaw jak Solly już wyjechała. A tu taka niespodzianka. Teraz nie dziwię, że Riven tak zareagowała na wiadomość, że Stan to były Marisol. Ale no cóż no. Lubię jak mnie tak zaskakujesz ♥
    No i miło, że Stanleyowi się wszystko z rodzicami ułożyło i że wszystko w porządku między nim a dziewczynami :)
    Zejni i Steven. Ale to tylko taka zmyłka?
    No, buziaki po raz czwarty i kolejny rozdział na mnie czeka ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam i czytam i jak na razie doszłam do tego rozdziału. Walnę ci wielki komentarz, jak wszystko przeczytam!
    Chciałam ci tylko napisać, że jesteś niesamowita, a ja mam dobry dzień, więc muszę skomentować! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!