11 kwietnia 2013

Rozdział V: Jesteś jej byłym?

            Mrugające, kolorowe światła. Zapach alkoholu, dym z papierosów, od którego łzawiły oczy. Już po kilku minutach zdążyłam sobie przypomnieć, że zdecydowanie nie jestem fanką tych zatłoczonych, ciasnych miejsc. Nigdy nie wiedziałam co ze sobą zrobić, kiedy reszta zachwycała się na parkiecie bezsensownymi utworami, puszczanymi na pełen regulator przez DJ-a od siedmiu boleści. Pomału żałowałam, że dałam się namówić Coldaw na wyjście z domu. Równie dobrze w tym momencie mogłam siedzieć pod kocykiem z laptopem na kolanach i oglądać swoje ulubione filmy, które pomimo tego, że widziałam je ponad sto razy wciąż mi się nie znudziły.
            Siedziałam na jednej ze skórzanych, czarnych sof, postawionych tuż pod ścianą lokalu. W dłoniach kurczowo ściskałam fikuśną szklankę, z której co chwile sączyłam pierwszego – i prawdopodobnie jedynego – drinka tej nocy. Moje spojrzenie powędrowało na parkiet, gdzie od ponad godziny szalała Ines z nowo poznanym chłopakiem, który wyglądem przypominał mi młodego Louisa.
            Nie wiedziałam, co mnie bardziej martwiło. To, że złapała kontakt z gościem przypominającym mi mojego brata, czy fakt, że gdzieś po drugiej stronie Anglii znajdował się Harry, który zdążył zbliżyć się do rudowłosej i zapewne nie mógł doczekać się kolejnego spotkania z nią.
            Ciekawe, czy za nią tęskni, zapytałam samą siebie.
            Z cichym westchnięciem przerzuciłam wzrok na swoją przyjaciółkę, która również zdążyła zapomnieć o bożym świecie i śmiała się w niebo głosy z – prawdopodobnie wcale nie zabawnych – żartów barmana. Prychnęłam pod nosem, gdy zauważyłam niewinne gesty Riven, które miały przyprawić mężczyznę o zawroty głowy.
            - Obserwowałem cię przez chwilę.
Zlustrowałam spojrzeniem czarnowłosego mężczyznę, który znikąd zmaterializował się tuż obok mnie, w myślach zastanawiając się, czego mógł ode mnie chcieć. Na oko wyglądał na faceta niedaleko po dwudziestce. Czarne niczym smoła oczy wpatrywały się w moje bez najmniejszego zmieszania. Usta w kolorze delikatnej czerwieni wygięły się w miarę uroczy półuśmiech. Wszystko wydawało się być z nim w porządku, może oprócz tego, że czuć było od niego dym z papierosów.
Zmrużyłam oczy, starając się pokazać nieufność, która mnie ogarnęła.
- Nie jestem pewien, czy wiesz, ale do klubów o tej porze przychodzi się poszaleć, a nie sączyć drinki w samotności  – zaśmiał się, pokazując przy tym rządek białych, nienaturalnie prostych zębów.
Poczułam delikatne ukłucie w sercu. Nie dlatego, że obawiałam się tego mężczyzny, och nie. Po prostu w mojej głowie bez ostrzeżenia pojawił się obraz perfekcyjnie nie perfekcyjnego uśmiechu Nialla – jego lekko krzywe jedynki, które dodawały mu uroku tak samo jak aparat ortodontyczny, który nosił od prawie dwóch lat. Tak bardzo chciałam móc znów zobaczyć ten szczery gest na żywo!
- Nie mam ochoty na zabawę. - Zerknęłam na intruza i dodałam z nutką goryczy w głosie: - Jeżeli pozwolisz…
Nie dane mi było dokończyć swojej przygotowanej na poczekaniu myśli, gdyż chłopak wpadł mi w zdanie z taką siłą, że na chwilę prawie mnie zamurowało.
- Zatańczysz? – zapytał.
Pokręciłam głową przecząco.
- Nie, dzięki  – mruknęłam, zbywając go.
- Nie daj się prosić.
Przewróciłam oczami, dając mu tym do zrozumienia, że naprawdę zaczyna mnie irytować. Nie chciałam go zasmucić, ani sprawić, że na zawsze zapadnę mu w pamięci jako humorzasta zołza, która wolała rozkoszować się swoim własnym towarzystwem. Jednakże nie umiałam inaczej pokazać mu, że naprawdę nie mam ochoty na zabawę z obcym mężczyzną. Do szczęścia potrzebowałam jedynie obecności Horana.
Pokręciłam niezauważalnie głową. Próbowałam powstrzymać się w ten sposób od ponownego popadnięcia w zły humor. Przecież miałam się bawić! Miałam zapomnieć chociaż na te kilka godzin.
- Jestem zajęta.  – Siliłam się na miły ton, co jednak nie dawało oczekiwanego efektu.  
- Popijaniem drinka?
- Nie w tym sensie. Mam chłopaka – dodałam spokojnie. – Skoro już wiesz, to możesz iść startować do innej.
Jego śmiech wydawał się być dwa razy głośniejszy, niż muzyka, która roznosiła się z łatwością po całym pomieszczeniu. Przewróciłam oczami, urywając kontakt wzrokowy z nieznajomym.
W sumie nie zrobił nic złego. Może nawet próbował mnie rozweselić ze zwykłej dobroci serca? Szkoda, że trafił na tak nieciekawy moment dnia. Moment, w którym miałam ochotę pozabijać wszystkich wzrokiem. 
            - Jestem Marco – powiedział po chwili milczenia, wyciągając rękę w moją stronę.
Uniosłam lekko brew, w tej samej chwili besztając jego poczynania. Przecież i tak mnie nie znał, mogłam więc poudawać obojętną, przesadnie niemiłą osobę. O dziwo, tym razem ów pomysł nie wydawał się wcale taki zły.  
            - A ja jestem znudzona, możesz już iść – rzuciłam, po czym teatralnie ziewnęłam, potwierdzając tym swoje słowa.
            Jednak zajęcia z aktorstwa nie poszły na marne, ucieszyłam się w duchu.
            - Ostro i bezlitośnie – powiedział, mrużąc oczy.
            Posłałam mu najbardziej złośliwy uśmiech, jaki miałam w zanadrzu, pomału podnosząc się z kanapy.
            - Skoro ty nie chcesz stąd iść, sama uczynię sobie ten zaszczyt – szepnęłam pod nosem. Byłam pewna, że mnie nie usłyszał, jednak nie zawracałam sobie tym głowy.
            Czułam na sobie jego zdziwione spojrzenie, dopóki nie zniknęłam w tłumie bawiących się ludzi. Zapewne właśnie zadawał sobie pytanie, dlaczego tak błędnie mnie ocenił. Oceniał na podstawie wyglądu, skąd mógł wiedzieć, co kryje się w środku?  
            - Obyś tylko nie miała wyrzutów sumienia – mruknęłam do siebie, widząc dokładnie swoją przyszłość, w której ubolewam nad swoim wcześniejszym zachowaniem.
           
            Brnęłam przed siebie przez tłum obcych mi ludzi. Nie czułam się zbyt dobrze w tak zatłoczonych miejscach. Raczej nie zaliczałam się do grona osób z klaustrofobią, co nie zmieniało jednak faktu, że wolałam spacerować po pustej, całkowicie wolnej przestrzeni. Przynajmniej tam nikt nie dźgałby mnie łokciem w żebra.
            Znajdowałam się zaledwie kilka metrów od wyjścia z budynku, co wywołało nikły uśmiech na mojej twarzy. Powietrze zajmowało drugie miejsce na liście rzeczy, których tak bardzo pragnęłam tego wieczoru.
            Nim zdążyłam chwycić za klamkę, ktoś złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą w jego kierunku. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie był to czasem Marco, którego ego zapewne nieźle cierpiało w tym momencie. Po części ulżyło mi, gdy rozpoznałam w chłopaku starego znajomego. Niestety nie wiązały się z nim zbyt wesołe wspomnienia, co równocześnie tylko spotęgowało moją złość.
            - Tylko ciebie mi dzisiaj do szczęścia brakowało, Stanley – mruknęłam, wyrywając rękę z jego, wbrew pozorom dość delikatnego, uścisku.
            Zanim się zorientowałam, staliśmy już przy barze.
            - Piękna, delikatna i taktowna. Jak zawsze – zaśmiał się. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Szczerze mówiąc, nie miałem bladego pojęcia, że ciągnie cię do takich miejsc. – Uśmiechnął się.
            Dokładnie mu się przyjrzałam, gdy zajął się zamawianiem napojów dla naszej dwójki. Nie zmienił się ani trochę odkąd widzieliśmy się po raz ostatni prawie rok temu. Swoje brązowe włosy wciąż strzygł na krótko, ten sam delikatny uśmiech gościł na jego twarzy. Wciąż nosił swoją ulubioną granatowo-błękitną koszulkę w kratkę. Jedyna mała zmiana, którą w nim dostrzegłam, to pewny siebie wzrok, który na szczęście zastąpił to zmieszane spojrzenie zagubionego baranka.
            Stanley był naprawdę barwnym człowiekiem. Zawsze roztaczał wokół siebie przyjazną atmosferę; rzucał uśmieszkami na prawo i lewo. Kiedyś nie sposób było go nie lubić. Nie można było powiedzieć na niego złego słowa – był po prostu jedną z niewielu osób, która mogła podnieść każdego (bez wyjątku) na duchu.
            Wszystko zmieniło się w chwili, w której rzucił moją najlepszą przyjaciółkę za pomocą zwykłego, krótkiego SMS-a. Co jak co, ale zawsze sądziłam, że Stan miał klasę i nie zniżyłby się do takiego poziomu. Jakże pozory czasem mylą.
            Chłopak postawił na blacie dwie szklanki soku pomarańczowego, posyłając mi przy tym serdeczny uśmiech. Skrzywiłam się, próbując nie myśleć o tym, co obiecałam kiedyś Marisol.
            - Jesteś ostatnią osobą, której mogłabym się tutaj spodziewać, zaraz po Świętym Mikołaju i Madonnie. Co cię tu sprowadza? – Próbowałam nawiązać w miarę przyjacielski kontakt. Po tak długim czasie Sol raczej nie powinna się na mnie gniewać za zakopanie toporku wojennego.
            - Poznałem ostatnio cudowną dziewczynę, która niestety dowiedziała się o moim mrocznym sekrecie i… jakby to delikatnie ująć… zwiała. A już miałem nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. – Westchnął przeciągle, upijając łyk zimnego napoju. – Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy wspomniała, że tutaj będzie, więc postanowiłem zajrzeć. Przy odrobinie szczęścia ją spotkam.
            Uniosłam brwi ku górze. Zawsze podziwiałam jego stoicki spokój. Choćby się paliło i waliło, on zawsze umiał stonować emocje i odłożyć panikę na bok. Nim zdążyłam się zorientować, delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy.
            Przeklinam ciebie Stanley’u i twoją radosną, udzielającą się aurę.
            - W takim razie trzymam kciuki – powiedziałam spokojnie.
            Stan rozglądał się chwilę po pomieszczeniu, zlustrował wzrokiem sporą grupę tańczących na parkiecie osobników.  Standardowy uśmieszek w mgnieniu oka przerodził się w uśmiech od ucha do ucha. Nie musiałam zgadywać, od razu wiedziałam, że wypatrzył swoją uciekinierkę gdzieś w tłumie.
            - No proszę! Tam jest! I idzie w naszym kierunku! – wołał radośnie, przekrzykując muzykę, która wciąż „umilała” nam pobyt w Black Rose.
            Spojrzałam w kierunku, który pokazał kiwnięciem głowy i… o mały włos nie wypuściłam szklanki z ręki. Przetarłam delikatnie oczy, zastanawiając się, czy ja przypadkiem nie zapadłam już w sen. Może tak naprawdę zasnęłam na kanapie w domu i nic, co wydarzyło się tego wieczora nie miało miejsca w rzeczywistości? Uszczypnęłam się lekko dla pewności. Skrzywiłam się, czując ból przeszywający moją skórę.
            W międzyczasie Ines wraz z Coldaw zdążyły przecisnąć się przez tłum. Ines nieco chwiała się na nogach, co – nie powiem – trochę mnie zmartwiło. Nie sądziłam, że tak szybko odpłynie od rzeczywistości. Riven usadziła ją na barowym krześle, między mną a Stanem. Dopiero, gdy upewniła się, że koleżanka na pewno nie uderzy o ziemię, zaczęła się nam przyglądać. Zatrzymała swój zdeterminowany wzrok na Stanley’u, który przez chwilę wyglądał, jakby miał zapaść się pod ziemię. Gdzie podział się jego radosny uśmiech?
            Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się, jaki ten świat jest mały. Jak to się stało, że Coldaw musiała wpaść właśnie na byłego chłopaka mojej drugiej przyjaciółki, który…
            O mamusiu…
            - Jesteś gejem?! – wyrwało mi się, nim zdążyłam porządnie dziabnąć się w język. Machinalnie przytknęłam dłoń do ust, mając wielką nadzieję, że mój głos nie przebił się przez głośną muzykę i krzyczący, bawiący się tłum.
            Jakże się myliłam.
            Coldaw przyglądała mi się z niedowierzaniem. Jej oczy zrobiły się prawie tak wielkie, jak krążki do hokeja. I przyszła kolej na mnie, na chęć zniknięcia z powierzchni ziemi.
            Ku mojemu zdziwieniu, Stanley wcale nie czuł się urażony, nie odszedł od stolika z niesmakiem, ani nawet nie podniósł na mnie głosu. On… Czy on się śmiał?
            - Cholera, przepraszam! Nie chciałam, wyrwało mi się – mamrotałam pod nosem, starając się ogarnąć sytuację myślami.
            Niestety, nawet nie wiedziałam od czego zacząć prawdziwe tłumaczenie swojego zachowania.
            - Nic się nie stało. Prędzej czy później byś się dowiedziała. Tylko… jak ty? – rzucił wciąż rozbawiony Stan.
            - Ja jej powiedziałam – Ive dorzuciła swoje trzy grosze.
            Chłopak spoglądał ze zdziwieniem to na mnie, to na Coldaw, która wyglądała na jeszcze bardziej zakłopotaną, niż ja. Jej policzki płonęły żywą czerwienią – ciężko było stwierdzić, czy to z zażenowania, czy może przez wcześniejsze pląsy na parkiecie.
            - To wy się znacie? – zapytał ze zdziwieniem.
            - Przyjaźnimy się. A… wy? – Riven zerknęła na mnie z ukosa.
            - Kiedyś się kumplowaliśmy. Stan umawiał się z Marisol.
            - Jesteś jej... byłym? – Po minie Ive dało się poznać, że chłopak nie zdążył opowiedzieć jej swojej całej przeszłości. Jaka szkoda, że pominął historię żenującego rozstania przez SMS. – Przecież mówiłeś, że nie gustujesz w dziewczynach – dodała oburzona.
            - Bo nie gustuję. To było dawno. Przecież gdybym nie grał w innej drużynie, prawdopodobnie wciąż bym się z nią umawiał… - urwał wpół zdania, widząc smutek malujący się na twarzy Riven.
            Cholernie jej współczułam. Coldaw wbrew pozorom była silną kobietą, jednak kilka tak porządnych ciosów w plecy mogło bez problemu powalić ją na kolana.  
            -  A więc prawdziwe znaczenie słów „przepraszam, to był błąd”, to po prostu...? Och, kurcze, w końcu wszystko się wyjaśniło! – zawołałam trochę zbyt entuzjastycznie. Spojrzałam na zdegustowaną Riven, która wciąż wahała się między tym, czy zostać i bawić się w dobrą przyjaciółkę, czy wrócić do domu. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco  W odpowiedzi dostałam niestety zwykły grymas. – Ciekawe, co powie, kiedy się dowie.
            - Nie, nie. Lepiej jej teraz nie mów – zaprzeczył w mgnieniu oka. Uniosłam brew do góry, posyłając mu niemy znak zapytania. – Ona przechodzi teraz przez ciężki okres, zachowajmy to na razie dla siebie – dodał ściszając głos.
            Dopiero wtedy zorientowałam się, że lokal trochę opustoszał, a muzyka nieco ucichła. Teraz na scenie zrobiło się niezłe zamieszania, z tego, co widziałam, wywnioskowałam, że już za chwilę miał wystąpić jakiś mało znany zespół, gdyż na środku ustawiono perkusję, wystawiono gitary i gotowe do użytku mikrofony. Przeniosłam swoją uwagę z powrotem na znajomych.
            - To ty wiesz? – zapytałam, zastanawiając się o czym tak naprawdę myślał chłopak, mówiąc te słowa.
            - O wypadku Arii? Oczywiście. Może nie jesteśmy już razem, ale jakiś przepływ informacji jednak zachowaliśmy – odpowiedział lekkim tonem.
            Na mojej twarzy zagościł lekko fałszywy uśmiech. Wiedział… coś. Niestety nie wiedział wszystkiego. Byłam jednak w stu procentach pewna, że powinnam trzymać buzię na kłódkę, więc po prostu pokiwałam głową w odpowiedzi.
            Gdy ja zatopiłam się we własnych myślach, zastanawiając się, co dzieje się u Marisol i dlaczego Niall jeszcze nie napisał, całkowicie odseparowałam się od świata. Słyszałam urywki rozmowy Riven i Stanley’a, jednak wszystkie informacje, które wpadały do jednego ucha, wylatywały drugim, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Ocknęłam się z odrętwienia dopiero w momencie, w którym usłyszałam pierwsze niepewne dźwięki dobiegające z głośników. Na scenie pojawiły się trzy dziewczyny – blondynka trzymała w rękach pałeczki, szatynka sięgała po gitarę elektryczną, a różowo włosa bawiła się swoją gitarą basową. Kilkanaście sekund później pojawiła się wokalistka, którą okazała się być… nasza skromna Ines.
            Otworzyłam oczy szerzej ze zdziwienia. Zerknęłam na puste miejsce obok mnie, na którym jeszcze zaledwie kilka minut temu siedziała rudowłosa. Następnie przeniosłam zdziwiony wzrok na Riven, która chyba również nie miała pojęcia o występie znajomej, wnioskując po zakłopotanej minie. Stan zaczął bić zachęcające brawa, które miały w jakimś stopniu rozluźnić napięcie na scenie. Po chwili przejęłyśmy ten miły gest, próbując dodać otuchy rudzielcowi, któremu później miało się oberwać za przemilczenie tak ekscytujących wieści.
            Przez chwilę bałam się, że dziewczyna nie da rady ustać na nogach, jednak po tym krótkim, acz bardzo pomocnym odpoczynku zdążyła nabrać trochę siły i choć trochę otrzeźwieć.
            Z głośników popłynęły pierwsze nuty nieznanej mi melodii, która zdecydowanie należała do tych „wpadających w ucho”. Gdy Ines w końcu weszła z wokalem, dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Miała tak mocny i silny, ale przy tym tak opanowany głos! Nie wahała się nawet przez chwilę, każdy śpiewany przez nią dźwięk był pewny, po prostu idealny. To wyglądało tak, jakby urodziła się po to, by stać właśnie na tej scenie.

            Wczorajszy dzień był na tyle szalony i długi, bym z czystym sumieniem mogłam pozwolić sobie na spanie co najmniej do południa. A przynajmniej taki był plan, który niestety nie wypalił, ponieważ o godzinie dziesiątej już byłam na nogach. Czasem żałowałam, że nie jestem typem leniucha, który tylko je i śpi. Przynajmniej to, co bym robiła, sprawiałoby mi wtedy radość.
            Wyszykowanie się jak zwykle nie zajęło mi nie więcej niż pół godziny. Po szybkim, odświeżającym prysznicu wskoczyłam w moje wygodne dresy i Horanową bluzę z napisem Free Hugs. Na marginesie mówiąc, Niall wpadł na bardzo ciekawy pomysł z noszeniem jego ubrań podczas nieobecności chłopaków. W ten sposób mogłam chociaż trochę czuć jego bliskość.
            Uśmiechnęłam się do siebie, zatrzymując się na sekundę przed lustrem na korytarzu na piętrze. Poprawiłam wciąż rozczochrane włosy i skierowałam się na dół do kuchni, by w końcu spożyć ogromne śniadanie, o którym marzyłam od pierwszej sekundy po otworzeniu oczu.
            Pomału i ostrożnie zaczęłam pokonywać kolejne stopnie na szczycie schodów. Moja koordynacja ruchowa z rana często szwankowała, wolałam nie ryzykować skręconej kostki, albo czegoś jeszcze gorszego. Przystanęłam na środkowym stopniu, by rozejrzeć się dookoła. Musiałam się upewnić, że nie powinnam jednak poświęcić popołudnia na sprzątanie. Z dumą stwierdziłam,  że opłacało się zrobić porządki dwa dni temu. Kiedy w domu przebywałam sama, moje obowiązki spadły do minimum.
            Ile bym dała za to, by ktoś tutaj trochę nabrudził. Kij z pracą. Przynajmniej nie byłabym sama, pomyślałam.
            W takiej ciszy nie sposób było nie usłyszeć brzdęków talerzy w kuchni. Co prawda Riven często zapowiadała swoje wizyty, ale to nie znaczyło jeszcze całkowitego braku wyjątków od reguły. Zbiegłam z reszty stopni, zastanawiając się, co też mogła wymyślić czarnowłosa.
            Stanęłam jak wryta w progu kuchni. W pomieszczeniu nie było żadnej z moich przyjaciółek. To nie Riven bawiła się w mojego osobistego kucharza. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w sylwetkę chłopaka krzątającego się wokół zastawionego już stołu.
            Dopiero po kilku sekundach otrzepałam się ze stanu odrętwienia i w końcu mogłam ruszyć się z miejsca.
            - Nialler! – krzyknęłam, rzucając się w stronę blondyna,  który z uśmiechem na twarzy stał naprzeciwko mnie z szeroko rozłożonymi ramionami.
            Bicie mojego serca chyba nigdy wcześniej nie osiągnęło tak zawrotnego tempa, czułam, jak bardzo chciało wyskoczyć mi z piersi. Radość, ekscytacja, ulga, szczęście – tyle cudownych emocji naraz zalało moje ciało, że przez chwilę miałam ochotę krzyczeć.
            Chłopak zwinnie chwycił mnie w ramiona i delikatnie uniósł do góry tak, że straciłam kontakt z podłożem. Wydawałoby się, że ta chwila trwa wiecznie. Jak gdyby czas dla nas nie istniał. Wtulona w jego ramię, czułam, jak łzy spływają po mojej twarzy i wsiąkają w jego czarną koszulę.
            Był tu. Naprawdę był ze mną. Wrócił. Wcale go sobie nie wyobraziłam.
            Gdy wreszcie z powrotem stanęłam twardo na ziemi, w końcu mogłam przyjrzeć się jego twarzy. Byłam prawie pewna, że szerszego uśmiechu nigdy w życiu nie widziałam! Jego anielskie oczy również szkliły się od łez, jednak on je dzielnie powstrzymywał. Jedna rzecz cieszyła mnie najbardziej – sposób, w jaki na mnie patrzył wcale się nie zmienił. Wciąż zerkał z troską, wzrokiem przepełnionym miłością – najsilniejszym uczuciem, jakie do tej pory odczułam.
            Delikatnym ruchem starł łzy z mojego policzka, po czym przyłożył do niego swoją ciepłą dłoń. Musnął moje usta swoimi ciepłymi wargami. Wzdłuż linii mojego kręgosłupa przeleciał ciepły dreszczyk, gdy złączyliśmy się w długim pocałunku. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, jego spojrzenia, jego uśmiechu… jego całego! Próbowałam mu to przekazać całą sobą.
            - Tak bardzo za tobą tęskniłem – wyszeptał między kolejnymi buziakami.
            Poczuł, że się uśmiecham, więc odpowiedział tym samym gestem. 

~*~

Hej miśki!
OK, jest już druga w nocy, ale jestem tak zdeterminowana, żeby dodać w końcu ten rozdział, że zrobię to, chociażbym miała siedzieć do rana! Ze względu na godzinę - wybaczcie mi błędy, których nawet nie sprawdziłam. Zrobię to jutro, jak tylko wejdę na blog, okay? :)
Więc... Warto było czekać, czy nie bardzo? Wybaczcie, że to tyle trwało, ale nie chciałam pisać byle czego. Czekałam, aż to, co robię znów zacznie sprawiać mi radość. I zaczęło, więc nabazgrałam to coś ;)
Ech, jak Wy ze mną wytrzymujecie, to ja nie wiem. Te całe miesięczne spóźnienia z rozdziałami.
 Dzięki, że wciąż tu jesteście! :)

Czytelnicy, którzy zamówili u mnie szablony!
Przepraszam, że to tyle trwa, ale całe święta spędziłam w Londynie, gdzie nie miałam dostępu do swoich kochanych programów graficznych. Zabieram się za to od jutra, koniec zwlekania! :) Dziękuję za cierpliwość <3

13 komentarzy:

  1. O mój Boże!!!
    Nareszcie!!!
    Jak mi brakował rozdziału od Ciebie ;)
    On jest cudowny!!
    A końcówka najlepsza!
    Te ich uczucia, kocham ich razem!
    Tęskniłam za Tobą i to strasznie ;))
    Cieszę się że w końcu coś dodałaś i jest to wspaniałe, cudowne i idealne!
    Czekam na następny ;))
    Pozdrawiam,
    M.


    http://stay-out-from-me.blogspot.com/
    http://one-day-with-them.blogspot.com/
    http://the-love-and-pain.blogspot.com/
    http://four-other-worlds.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Łaaaaaaaa ! A to nas ruda zdziwiła, że gra w zespole :O
    Niall wrócił i dobrze. Choć myślałam, ze to, że mają mieć ten duet z Demi namiesza coś.. ale pewnie wykombinujesz coś xD Następnym razem nie rób nam miesięcznej przerwy !
    Czekam na następny.
    Zapraszam do mnie:
    http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. końcówka, awwwwww <3

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu nowy <3
    Świetnie wyszedł, a ten koniec, awwwwww *.*
    Czekam z niecierpliwością na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. iyegfsfgsugsgs o matko, oni są tacy słodcy *-* Na prawdę, ale to była moja pierwsza myśl po przeczytaniu tego rozdziału i tej końcówce.
    A Inez w zespole? Zadziwiająca dziewczyna naprawdę :o Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i obiecuje, że z komentarza na komentarz się poprawie! :D
    Dawno ich tutaj nie dodawałam :c :)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem czytelniczką od samego początku. Uwielbiam to opowiadanie, sposób w jaki piszesz. *-*
    Końcówka była... aaaawww. Urocza!
    + http://ohwilliamsburg.blogspot.com - właściwie to dopiero zaczynam, ale mimo to zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  7. nominowałam cię do Liebster Awards :D szczegóły u mnie na blogu:
    http://i-will-always-be-next-to-you.blogspot.com/p/liebster-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak dobrze, że w końcu Niall wrócił do domu. Ta rozłąka na pewno dobrze im zrobiła w pewnym sensie. Pozwoliła dowiedzieć się dokładnie, co do siebie czują.
    Zakończenie było strasznie słodkie. Teraz może, być tylko lepiej, nie? :)
    Zapraszam do siebie: jestes-jedyny po dość długiej przerwie na rozdział 5
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. BOŻE NARESZCIE.
    nareszcie rozdział, nareszcie Niall wrócił, nareszcie znowu jest słodko!
    Podzielam zdanie bohaterki dotyczące klubów, sama omijam jak tylko mogę więc w tym miejscu duże high five dla dziewczyny ;D Jakoś tam od razu polubiłam Stanleya, strasznie przyjazny chłopak ;) Szkoda tylko, że Riven nie może od niego dostać tego, co by chciała...
    Ale rany rany Anya i Niall znowu razem asdfghjkl chyba nie jestem w stanie nic więcej na ten temat napisać... tylko niech już będzie pięknie i nic się nie psuje. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, tak się ciesze ^^ oni są tacy słodcy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Wybacz, że się nie udzielałam pod ostatnim rozdziałem, ale ja zawsze cierpię na brak czasu.
    O, mamusiu! Stanley! Przeglądałam bohaterów i gapiłam się na tego chłopaczynę z myślami: "Co ty tu porabiasz?"
    Ale jest! Stan wkracza do akcji! :D Na początku myślałam, że to będzie samolubny cham, ale myliłam się.
    Może jestem bardzo głupia, ale nie rozumiem sceny w klubie. Riven jest tą cudowną dziewczyną, tak? Mroczny sekret... i Anya wszystko wie? Wiedziała wcześniej?
    Wybacz, jest wcześnie, a ja nie myślę logicznie...
    Ale końcówka była taka słooodka! *_*
    Dobrze zrozumiałam? Odwiedziłaś Londyn w święta?! Ale to musiało być magiczne! *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsza informacja z tej sceny to ta, że Sol jest byłą dziewczyną Stana ;p No nie wiem, wydawało mi się, że uniknęłam za dużej zawiłości, ale może nie do końca ;)

      Usuń
  12. Żółw powrócił. Albo ślimak. Cokolwiek. Tempo podobne.
    Marco. Co z nim? Czy to był bohater epizodyczny czy jeszcze mam się go spodziewać? No, pewnie dowiem się tego w następnych rozdziałach, ale moje przemyślenia musisz znać ♥
    Stanley, Stanley, Stanley. Co o nim myśleć mogę? Wyobrażam go sobie pomimo wszystko jako postawnego blondyna, przystojnego postawnego blondyna. Dobra, te jego włosy mogą wpadać w brąz skoro tak mnie kierujesz. ;D Pewnego siebie też, tak jak napisałaś. Z olśniewającym uśmiechem. Szkoda, że gra w przeciwnej drużynie, bo mógłby mieć ciekawie z Riven.
    No, a z Ines zaszalałaś. Taki z niej trochę ninja. Raz jest tu, potem już tam. Szalona. Skrywała swój wokalny talent, cwaniara. ;D
    Nie no, ogólnie to chyba wyjście na imprezę wyszło na plus dla Anyi. Tak mi się wydaje. Poza tym...
    NIALLER WRÓCIŁ! O Boziu, Boziu, Niall, kochany Niall wrócił do swojej An ♥ Jak ja to kocham! A jak jej zazdroszczę!
    Będzie dobrze, teraz musi być dobrze. A co jeśli... jeśli zaskoczysz i nie będzie dobrze... Ojej.
    Kocham mocno, buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!