27 lutego 2013

Rozdział IV: Zejdź z dywanu

            Minęło zaledwie kilka minut od zakończenia wywiadu z kolejnym brytyjskim brukowcem, który odbył się zaraz po popołudniowym koncercie. Idąc w ślady chłopaków, wpadłem do naszej garderoby z prędkością światła. Reszta w ułamku sekundy zajęła miejsca na kanapie, ja natomiast od razu rzuciłem się w stronę swojego telefonu, który zostawiłem w kieszeni jeansów.
            Szybkim ruchem odblokowałem telefon. Ku mojemu zmartwieniu, nie wyświetliło się ani jedno powiadomienie o nieodebranym połączeniu, bądź nieprzeczytanej wiadomości. Ze spuszczoną głową stanąłem naprzeciw chłopaków, ręką pokazując, by zrobili mi między sobą miejsce. Każdy z nich wydał z siebie tylko krótki dźwięk dezaprobaty. Harry, który praktycznie zasypiał na siedząco z głową na ramieniu Louisa, mruknął ciche zaprzeczenie, Louis, który natomiast założył ręce na pierś, pokazując tym samym, że nie ma zamiaru ruszyć się nawet o milimetr, pokręcił ledwo widocznie głową. Przeniosłem wzrok na Zayna – chłopak wtulił się w oparcie kanapy, wciskając się w sam jej kąt. Liam przesunął się trochę w stronę Malika.
            - Świetnie – mruknąłem, patrząc na kilkucentymetrowy kawałem sofy, który „podarowali” mi kumple.
            Payne tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi. Niemal słyszałem, jak myśli „bierz, co jest, a nie wybrzydzasz”. Przewróciłem oczami i wcisnąłem się między chłopaków. Nie było wcale tak niewygodnie,  jak wcześniej przypuszczałem. Zmęczony Liam od razu wtulił się w moje ramię, co było tak naturalnym odruchem, że nawet przez sekundę się nad nim nie zastanawiałem. Wywołało to tylko delikatny uśmiech na mojej twarzy.
            Jednakże zamiast próbować odpłynąć do krainy Morfeusza, tak jak reszta zespołu, wpatrywałem się w telefon, który ściskałem w ręce. Dopiero po dobrych kilku minutach usłyszałem zaspany głos przyjaciela, który najwidoczniej bacznie mnie obserwował przez cały ten czas.
            - Wiesz, że wpatrywanie się w czarny wyświetlacz nic nie da?
            Już miałem odburknąć przygotowaną na poczekaniu niemiłą odpowiedź, kiedy stała się najszczęśliwsza rzecz w ciągu ostatnich kilku dni. Telefon zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawiło się imię jedynej osoby, z którą tak naprawdę chciałem w tej chwili rozmawiać.
            - Dzięki Bogu, Anya. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że dzwonisz – powiedziałem na jednym tchu, może nieco entuzjastyczniej, niż planowałem, podnosząc się szybko z kanapy.
            Stanąłem kilka metrów od chłopaków, praktycznie w drugim końcu garderoby. Odchodząc, usłyszałem jeszcze słowa Harry’ego:
            - Jak po wpatruję się w lodówkę, to może magicznie pojawi się w niej pizza?
            I cichy śmiech Louisa w odpowiedzi.
            - Przepraszam cię, ale nie mogłam… ja… - Usłyszałem jej delikatny głos w słuchawce. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dawno nie byłem tak szczęśliwy. - … i, ja po prostu…
            - Nie musisz mnie przepraszać, An. Wiem, że nagle między nami zrobiło się trochę… poważnie. Nie dziwię się, że chcesz trochę zwolnić. Spędzanie dwudziestu czterech godzin, siedem dni w tygodniu z tą samą osobą może być trochę przytłaczające – wyznałem zgodnie z prawdą.
            W słuchawce zaległa głucha cisza, która, nie powiem, bardzo mnie zmartwiła. Już miałem pytać, czy aby na pewno wszystko jest w porządku i czy nie dzwoni czasem po to, by wszystko zakończyć.
            - Przecież to nie czas, który spędzamy razem doprowadza mnie do szaleństwa, tylko ten, w którym jesteśmy z daleka od siebie – powiedziała po chwili milczenia. – Gdybym mogła, to zamknęłabym cię w szafie w pokoju, żeby już zawsze mieć cię przy sobie – burknęła.
            Oczami wyobraźni widziałem minę rozgniewanego dziecka, która zagościła na jej twarzy. Zaśmiałem się, uśmiechając od ucha do ucha. Rozejrzałem się dookoła za krzesłem, na którym mógłbym usiąść i trochę odpocząć. Jako że w zasięgu wzroku żadnego nie było, przysiadłem na brzegu biurka, na którym porozwalane były czyste kartki i markery. Wziąłem jeden pisak i nie bardzo zastanawiając się nad tym, co piszę, zacząłem kreślić linie na papierze.
            - Chcesz mnie zamknąć w szafie? – zapytałem, chichocząc cicho.
            - Chciałabym – mruknęła ze smutkiem w głosie.
 Zawahałem się. Nie miałem bladego pojęcia co powiedzieć, co zrobić, by dać jej do zrozumienia, że wszystko jest i będzie dobrze. Że te chwile rozłąki wcale nie muszą oznaczać smutku i cierpienia.
            - Jeszcze tylko półtora tygodnia – powiedziałem delikatnie. – Później wszystko będzie jak dawniej.
            - Tak. Na kolejny tydzień. A później znów znikniesz na dwa, albo trzy. Najgorzej będzie, kiedy tygodnie zmienią się w miesiące. W końcu macie już zaplanowaną trasę po Ameryce.
            Miałem świadomość tego, jak bardzo próbowała ukryć smutek i tęsknotę. Nie potrafiła jednak zapanować nad drżeniem głosu, przez co dobrze wiedziałem, że jest bliska płaczu. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że z wściekłości zgrzytam zębami. Nie byłem zły na nią – byłem zły na siebie, za to, że nie tyle nie mogłem jej pomóc, co za to, iż to właśnie ja byłem przyczyną jej złego samopoczucia. Westchnąłem cicho, próbując opanować oddech.
            - Będzie dobrze. Obiecuję ci, że będzie dobrze. Skoro Elounor i Payzer rozwiązali ten problem, to my też damy radę.
            Usłyszałem jej cichy śmiech, co trochę mnie odprężyło. Zerknąłem w stronę półprzytomnych kolegów. Wiedziałem, że każdy z nich udawał tylko, że śpi, albo próbuje zasnąć. Byli zbyt ciekawi mojej rozmowy z Any, żeby w takiej chwili po prostu odpłynąć. Liam, który łypał na mnie groźnie za użycie show biznesowego przezwiska jego i Danielle, za którym naprawdę nie przepadał, tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Uśmiechnąłem się pod nosem, wracając do rysowania szlaczków na kartce i, już w miarę spokojnej, rozmowy z An.
            - Wiem, że będzie. Kiedyś na pewno. Ale teraz… Cóż, powiedzmy, że ten wypad do Black Rose z Riven naprawdę jest mi potrzebny – powiedziała już nieco bardziej spokojnym, pewnym tonem.
            - Idziecie do klubu? – zapytałem zdziwiony, marszcząc lekko brwi.
            - Tak… Coldaw jest naprawdę przekonywującą osobą.
            - Bawcie się dobrze. Tylko wiesz… Bez przesady. – Zaśmiałem się pod nosem. – Dostałaś już wyniki egzaminów końcowych? – zapytałem, szybko zmieniając temat.
            - Niestety nie. Riven uważa, że nie dostaniemy ich przed końcem czerwca. No więc cierpliwie sobie czekam…
            - Tak, ja już znam twoją cierpliwość – powiedziałem.
Żałowałem, że w tej chwili nie mogłem zobaczyć jej miny. Zapewne ciskała już piorunami z oczu na wszystkie strony. Nie do wiary, jak łatwo można było doprowadzić ją do skrajnych emocji. Co najciekawsze, wcale a wcale mi to nie przeszkadzało.
            - Mam ochotę się rozłączyć – burknęła zdenerwowana.
            - Ale tego nie zrobisz – zaśmiałem się, pewny swoich domysłów.
            - Założysz się? – zapytała zadziornie.
            Niemalże widziałem, jak dumnie wypina pierś do przodu i z zacięciem wymalowanym na twarzy, zakańcza połączenie. Przygryzłem delikatnie wargę, zastanawiając się nad najprostszym rozwiązaniem sytuacji. Po chwili jednak po prostu westchnąłem, i błagalnym tonem rzuciłem:

            - Nie, żadnych zakładów. Nie rozłączaj się, proszę.
            Gdy usłyszałem jej cichy chichot w słuchawce, całkowicie się rozluźniłem. Zerknąłem na swoje dzieło, które przed sekundą naszkicowałem na papierze. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy w końcu odkryłem, że te bazgroły tworzyły jedno, ogromne serce. Nie wahając się nawet przez chwilę, nakreśliłem ostatnie poprawki w postaci dwóch inicjałów na samym środku rysunku.
            A. T. + N. H.
            Na zawsze, pomyślałem, składając kartkę, którą po chwili schowałem do kieszeni. 


            - Wiesz, że rozmawiamy już ponad godzinę? – zapytałam zdziwiona, spoglądając na zegarek, który spoczywał na moim nadgarstku.
            Nie mogłam wyjść z podziwu, jak szybko leciał czas, kiedy spędzałam go na rozmowie z blondynem. Czułam się, jakbym to zaledwie kilka minut temu nie potrafiła podjąć decyzji z serii „zadzwonić, czy dać sobie spokój?”. W głębi duszy byłam wdzięczna samej sobie, za tak trafny wybór. Skoro i tak nie widziałam już sensu w nierozmawianiu z Niallem, to mogłam sobie w końcu pozwolić na wykonanie telefonu.
            - Wiem, ale, jak dla mnie, to wcale nie jest dziwne – odpowiedział radośnie.
            Pomimo tego, że zdążyliśmy porozmawiać chyba na każdy możliwy, głupi bądź nudny temat, nie zapomniałam, dlaczego tak naprawdę w ogóle zadzwoniłam. Niestety samo myślenie o tym, co miałam zamiar powiedzieć blondynowi wprawiało mnie w zakłopotanie i sprawiało, że czułam się zestresowana i niezdolna do wypowiedzenia najkrótszego słowa.
            Ku mojemu zdenerwowaniu, Niall musiał kończyć, ponieważ razem z chłopakami szykował się na koncert, na zakończenie dnia.
            - Zadzwonię, jak będziemy już w hotelu. No, chyba, że będziesz jeszcze balować z Riven, to może po prostu wyślę ci SMS-a – powiedział po chwili milczenia.
            Zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy to aby na pewno odpowiednia chwila. Przymknęłam oczy i zmarszczyłam nos, jak zawsze kiedy się stresowałam.
            No, teraz albo nigdy, pomyślałam.
            - Niall – zaczęłam. Serce tłukło się o moją pierś, a w gardle pojawiła się wielka, niewidzialna gula, której za Chiny nie mogłam się pozbyć. – Czekaj – dodałam.
            - Tak?
            Teraz.
            Powiedz to teraz.
            Masz szansę.
            Powiedz.
            Teraz.
            Gorączkowo wystukiwałam nieznany mi rytm na oparciu kanapy, na której siedziałam. Nie miałam czasu na spisywanie wszystkich za i przeciw. Czułam, że kończył mi się również czas na przemyślenia. Odetchnęłam więc i siląc się na spokojny ton, jak gdybym po prostu chciała kogoś przywitać, powiedziałam dwa najważniejsze dla mnie słowa:
            - Kocham cię.
            W duchu modliłam się, by przypadkowo zakłóciło sygnał. Może odłożył już słuchawkę?, pomyślałam z nadzieją. Po drugiej stronie wciąż słyszałam głuchą ciszę. Nie odzywał się. Czy to był dobry znak? Głucha cisza? Czy powinnam była się martwić?
            - Ja ciebie też, An. Ja ciebie też – odpowiedział, wyraźnie zadowolony z mojego wyznania. Oczami wyobraźni widziałam szeroki uśmiech na jego twarzy i iskierki szczęścia tańczące w jego cudownych oczach.
            Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas, w którym czekałam na jego odpowiedź, wstrzymywałam oddech. Westchnęłam, całkowicie się odprężając.
            Widzisz?, zapytał cichy Głos w mojej głowie, który pojawiał się zawsze w nadzwyczajnych sytuacjach, Nie musiałaś się tak przejmować. Przecież on już kiedyś ci to powiedział, prawda?
            - Zadzwoń, jak będziesz w hotelu. Nie ważne o której. – Poprosiłam i szybko zakończyłam połączenie.
            Byłam naprawdę wdzięczna losowi, że zesłał kogoś takiego na moją drogę. Kogoś, komu mogłam zaufać i bez przeszkód oddać moje serce. Miałam pewność, że Horan nigdy mnie nie skrzywdzi, dlatego w końcu zdecydowałam się wyznać mu, co czułam. W chwili, w której to zrobiłam, poczułam się jak w niebie. Jakby coś ciężkiego spadło z mojego serca, coś, o czym nawet nie miałam wcześniej pojęcia. Czy te dwa słowa, czy te dziewięć liter mogło mieć w sobie aż tyle magii?
            Ściskając jedną z poduszek, które leżały na kanapie, wpatrywałam się w czarny ekran telefonu z uśmiechem na ustach. Nie mogłam się doczekać, aż Niall zadzwoni po koncercie. Niestety, ale przez te kilka godzin znów musiałam sobie radzić sama. No, może nie całkowicie sama.
            Riven wpadła do salonu niczym burza, przez co ze strachu o mały włos nie spadłam z sofy. Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami, z czystą ciekawością wymalowaną na twarzy. Nie spodziewałam się Coldaw w swoim domu wcześniej, niż o ósmej. Przynajmniej, z tego co pamiętałam, właśnie tak się umawiałyśmy.
            - Co ty tu…?
            - Jak znam życie, to nie masz bladego pojęcia, co założyć na imprezę. Dlatego tu jestem i to z dodatkową parą rąk do pomocy. – Uśmiechnęła się szeroko, pokazując równe rządki białych ząbków.
            Światło padało na nią pod tak dziwnym kątem, że przez chwilę wydawało mi się, iż dziewczyna ma rude włosy. Przymrużyłam oczy, zastanawiając się skąd ta jaskrawa czerwień wzięła się na czarnych lokach Coldaw. Gdy przyjaciółka podłapała moje badawcze spojrzenie, westchnęła, przewracając oczami. Przesunęła się zaledwie pół metra w prawo, tak, bym mogła w całej okazałości zobaczyć „dodatkową parę rąk do pomocy”.
            Ines uśmiechnęła się szeroko, energicznie machając w moją stronę. Spojrzałam na Riven, która prawie zwijała się ze śmiechu na moim dywanie. Gdy w końcu zrozumiałam, że dziewczyna nie ma najmniejszego zamiaru wytłumaczyć mi, co w moim domu robiła nasza znajoma z baru, podniosłam się i powoli podeszłam do rudowłosej.
            - Dawno się nie widziałyśmy – powiedziałam, obdarowując koleżankę szerokim uśmiechem.
            Energicznie pokiwała głową, a jej czerwone loki zaczęły śmiesznie podskakiwać. Zlustrowałam ją wzrokiem od czubka głowy po obcasy butów. Miała na sobie czerwoną sukienkę przed kolano, z ogromną czarną kokardą przewiązaną na wysokości wcięcia w talii.
            - Ładnie wyglądasz – rzuciłam. Ruda odpowiedziała kolejnym uśmiechem.
            Nie wiem, co takiego miała w sobie, ale dzięki niej wreszcie naprawdę się od stresowałam. Jej uśmiech był niczym lek na zmartwienia; dosłownie kipiała dobrą energią, co tylko zachęcało do dobrej zabawy.
            - A ja to co? – zapytała zbulwersowana Coldaw, stając między mną a rudowłosą.
            Przyjrzałam się dokładnie sukience, którą miała na sobie. Była błękitna i cała obsypana brokatem. Przy każdym najmniejszym ruchu rozrzucała wokół siebie tonę świecących paproszków. Wyglądała naprawdę dobrze. Ba! Wyglądała przepięknie! Nigdy wcześniej nie widziałam jej w tak wystrzałowej kreacji, przez co zaczęłam czuć się nieswojo. Jak gdyby ktoś ukradł mi prawdziwą przyjaciółkę, a na jej miejsce podstawił kopię.

            - A ty zejdź z dywanu. Nie zapominaj, że mieszka tu również piątka chłopaków. Brokatowy wystrój raczej im się nie spodoba – zaśmiałam się, za co dostałam po głowie. – Tak, też pięknie wyglądasz – powiedziałam, wciąż się śmiejąc.

            Wylegiwałem się na ogromnym łóżku, wysłanym aksamitną pościelą, po całym ciężkim dniu pełnym pracy. Myślałem o tym, że większość brukowców kreuje świat muzyków, jako świat łatwy, prosty i bardzo przyjemny. Oczywiście zręcznie omijając skrajne przypadki, jak na przykład załamania nerwowe artystów, to, jak często spora ich część odwiedza odwyki, albo celowo nie wspominając o samobójstwach. To, że ktoś pozbawił się życia, to był dla nich temat na okładkę. Na jedną okładkę. Później wszystko szło w niepamięć.
            Nikt nigdy nie mówił ludziom wprost, że bycie „na topie”, to tak naprawdę bardzo wyczerpująca praca. Oprócz tego, że czasem w ogóle nie mamy czasu dla siebie, dla rodziny, czy przyjaciół, dochodzi również masa wywiadów, sesji zdjęciowych i koncertów. Przez cały czas jest się obserwowanym, dlatego nie można sobie pozwolić na niewyglądanie perfekcyjnie.
            Od dwóch tygodni wstajemy bladym świtem po to, by trochę po harować na próbach. Później ciągają nas na różne otwarcia, na premiery, na gale. Do tego wciąż musimy mieć masę siły na własnych koncertach, na których wszystko również musi być doprowadzone do perfekcji.
            Westchnąłem, wtulając twarz w puszystą pościel. Było mi tak dobrze. Wygodnie, miękko, komfortowo. W końcu mogłem odpocząć od ogólnego harmidru, od krzyków fanów, od wykonywania poleceń menedżera. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
            Do czasu, aż pewien neandertalczyk postanowił zabawić się w dalekie skoki i swoim ciężkim cielskiem wylądował prosto na mnie. Warknąłem cicho, jedną ręką próbując pozbyć się Louisa z pleców. Ten tylko śmiał się wniebogłosy  krzycząc coś o całonocnej pidżama party. Odetchnąłem z ulgą, gdy znów mogłem zaciągnąć świeżego powietrza. Nic już nie przeszkadzało moim płucom w całodobowej pracy.
            Zaraz. Nic?
            - Lou? – zapytałem, podnosząc się na łokciach i rozglądając po pokoju.
            Przerażony, nie zdążyłem skryć się ponownie pod swoją poduszką, kiedy dostałem jaśkiem Louisa prosto w twarz. Jęknąłem, czując zimną, metalową końcówkę suwaka na swoim policzku.
            - Przestań! Próbuję spać – mruknąłem, odgarniając zagubione loki z twarzy.
            - Ależ Hazza, to nie jest czas na spanie – powiedział spokojnie Tomlinson, kręcąc głową. – To czas na… ZABAWĘ! – krzyknął, ponownie pakując mi się do łóżka.
            Po raz kolejny zadałem sobie to samo pytanie: „skąd, do diabła, Louis miał tyle energii?”. Czasami naprawdę mu tego zazdrościłem. Kiedy ja łapałem lenia, on szedł biegać. Kiedy ja chciałem iść spać, jemu zachciewało się imprez. Jak on to robił? No jak?
            - Daj spokój, nie jestem w nastroju – burknąłem, przekręcając się z niechęcią na plecy.
            Spojrzałem na kumpla, który siedział na skraju mojego łóżka. Nie wyglądał już na tak podekscytowanego, na pełnego energii. Teraz był… smutny? Tak, zawiedziony i zmartwiony. Niestety – miałem tą świadomość, że to ja byłem przyczyną nagłej zmiany w zachowaniu przyjaciela. Nie chciałem tego. Przecież to, że ja nie miałem humoru nie oznaczało, że on również miał siedzieć w samotności kompletnie zdołowany.
            - Nie krępuj się, możesz się dalej bawić, ale pozwól mi trochę odpocząć – powiedziałem błagalnym tonem.
            Chłopak strzepnął niewidzialny pyłek ze swoich czerwonych spodni w pajacyki, poprawił biały T-shirt, przeczesał palcami włosy, które nie całkiem zdążyły wyschnąć po prysznicu, który wziął dosłownie kilka minut temu.
            - Miałem nadzieję, że może w końcu trochę się rozchmurzysz – rzucił po cichu. – Harry, powiesz mi w końcu co się z tobą, u licha, dzieje? Od ostatniego koncertu w Londynie zachowujesz się dziwnie. I wyglądasz coraz gorzej – dodał, wpatrując się w moje oczy. – Innych możesz oszukiwać, ale nie mnie, Styles.
            Pokręciłem delikatnie głową. Chciałem, żeby zostawił mnie w spokoju. Moje problemy nie były wcale jego problemami. Nie musiał się w to pakować. Co więcej – nie chciałem, by on się w to pakował. Choć sam jeszcze nie bardzo wiedziałem, co takiego się działo, wiedziałem, że to była naprawdę duża sprawa. Sprawa, o której nie dało się tak szybko zapomnieć.
            - Lou, nie chcę… ja… - Odchrząknąłem, próbując złapać odpowiedni tok myślenia. – To jest mój bałagan. Nie chcę, żebyś brał cokolwiek na siebie.
            - Przyjaźnimy się, tak? – zapytał, a ja odruchowo pokiwałem głową w odpowiedzi. – Więc twój „bałagan” jest również moim bałaganem. Chcę ci pomóc. Nie utrudniaj mi tego.
            Po raz kolejny westchnąłem, próbując wyrównać oddech. Byłem spięty. Nie chciałem, by się do tego wtrącał. Czymkolwiek „to” było.
            - Tamtej nocy, po koncercie w Londynie, zanim dopadła mnie ta grupa fanek… widziałem się z Joyce. – Pomyślałem chwilę nad swoją wypowiedzią i nim zdążyłem się powstrzymać, już poprawiałem samego siebie. – Z Joy. Widziałem się z Joy. Słuchaj, ona naprawdę ma duże problemy. Nie wiem jeszcze, czym tak naprawdę te problemy są, ale ona… Ona powiedziała, że prawdopodobnie nie dożyje przyszłego lata. Ja… Nie wiem, co mam o tym myśleć. Co powinienem myśleć – przyznałem w końcu. - Na początku myślałem, że może to był żart... Dowcip w stylu Joy. Ale... ten ból w jej oczach na sto procent był prawdziwy.
            Louis wpatrywał się we mnie, zaciskając usta w wąską linię. Przez chwilę zastanawiałem się, czy chłopak w ogóle ma zamiar się odezwać, czy może będzie siedział tak bez ruchu aż do samego rana. Minęło kilka sekund, nim otrząsnął się z oszołomienia.
            - To, co powiem, może zabrzmieć… brutalnie, ale... – zaczął mówić drżącym głosem. Westchnął, kręcąc głową w zamyśleniu, nim dokończył zdanie. – Joy nie jest już twoim zmartwieniem. I tak, wiem, że tak czy siak będziesz się o nią martwił, bo, cholera, jesteś po prostu za dobry…
            - Lou, za dobrze cię znam. Wiem, co za chwilę powiesz. – Przerwałem mu, nim zaczął prowadzić ponadprzeciętnej długości wywód. – Joy i ja zerwaliśmy dawno temu, to nie moja sprawa, a ona nie powinna już się narzucać ze swoimi problemami. – Zawahałem się, widząc zniesmaczoną minę przyjaciela. Chyba miał ogromną ochotę, by jednak zacząć monolog. – Zrozum, że ona nie ma się do kogo udać.
            - Zdaje się, że wciąż ma rodzinę, która zapewne pomoże jej w każdej sytuacji – burknął Louis, rzucając mi posępne spojrzenie. – Nie znam jej… prawie wcale. Rozmawiałem z nią może trzy razy, kiedy razem wychodziliśmy na imprezy. I oprócz tego, że raz próbowała się do mnie przyssać, co nie spodobało się mojej dziewczynie, to naprawdę nic do niej nie mam. Nie mogę jej nienawidzić, skoro tak naprawdę jej nie znam, ale… Harry... po tym, co zrobiła tobie? Chcesz jej tak po prostu wybaczyć? – zapytał z lekkim niedowierzaniem w głosie.
            Świadomie zignorowałem część historii o tym, jak to Joy próbowała kiedyś całować Louisa po spożyciu sporej ilości alkoholu. To było tak dawno temu, że nawet się tym nie przejąłem, choć wcześniej nie miałem o tym bladego pojęcia.
            Czy chciałem jej wybaczyć? Albo raczej… Czy byłem gotowy, by jej wybaczyć? Przez ostatnie tygodnie czarnowłosa non stop zaprzątała moje myśli. Nie mogłem skupić się na swoim życiu przez to, że ciągle zamartwiałem się czy u mniej wszystko w porządku. Na początku tłumaczyłem sobie, że może to z przyzwyczajenia. W końcu kiedyś naprawdę troszczyliśmy się o siebie nawzajem. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że skoro nie potrafię jej nienawidzić, to może moje uczucia względem niej wcale się tak diametralnie nie zmieniły? Może nie była mi obojętna?
            Co w takim razie z tą iskrą, która pojawiła się między mną, a Ines?
            - A co, jeżeli wciąż ją kocham? – zapytałem, zanim zdążyłem porządnie ugryźć się w język. Zamknąłem oczy. Nie chciałem widzieć prawdziwej miny przyjaciela. Wystarczało mi to, że widziałem ją oczami wyobraźni. Był zszokowany i… lekko zawiedziony.
            - A kochasz? – zapytał, próbując zachować stoicki spokój. Niestety, nie wyzbył się drżenia głosu, co całkowicie zniweczyło jego plany.
            - Nie jestem pewien… Czy to, że w ogóle się nad tym zastanawiam, nie jest odpowiedzią samą w sobie, Lou? Gdybym jej nie kochał, potrafiłbym ci to teraz powiedzieć prosto w oczy. Bez tego okropnego ściskania w żołądku, które pojawia się zawsze, kiedy próbuję okłamać najlepszego przyjaciela – mruknąłem  w odpowiedzi.
            - A… Ines? Czy ona…
            - Jest mi obojętna? Nie wiem, Lou. Nie wiem – burknąłem nieco pod denerwowany.
Zdecydowanie nie byłem fanem szczerych rozmówek do poduszki. Przez chwilę myślałem, że może kiedy w końcu wyleję z siebie te wszystkie uczucia, wszystkie znaki zapytania, smutek i pustka odejdą. A one jak na złość trzymały się mocno mojego serca.
- Moje życie to jeden, ogromny bałagan. Pomału zaczynam mieć tego dość.


- Pomału zaczynam mieć tego dość! – krzyknęłam, odtrącając rękę Riven, która próbowała „okiełznać” moją fryzurę, ciągnąc moje loki na wszystkie strony. – To boli, Coldaw.
- Zostaw ją w spokoju, wygląda olśniewająco. Nie potrzebuje tych świecidełek we włosach – mruknęła Ines, która na szczęście wciąż stała po mojej stronie.
- Dobrze, już, skończyłam – powiedziała zdegustowana, odkładając zamaszystym ruchem lakier z drobinkami brokatu na biurko. – No, na co czekasz? Przejrzyj się chociaż w lustrze, zanim wyjdziemy – dodała zniecierpliwiona.
            Leniwie podniosłam się z krzesła i w kilku krokach pokonałam odległość dzielącą mnie od sporego lustra, stojącego w kącie mojego pokoju. Choć wcześniej sądziłam, że pomysł z wyjściem z domu wydawał się w porządku, teraz nie miałam najmniejszej ochoty opuszczać mojego cichego, spokojnego miejsca. Jednym z głównych powodów mojej niechęci było to, co dziewczyny zrobiły z moim wyglądem.
            Na twarzy miałam prawdopodobnie więcej pudru i cieniu do oczu, niż farby na ścianach w swoim pokoju. Włosy zostały upięte wysoko, w tak zwany koński ogon, dzięki czemu szyja i ramiona widoczne były w całej okazałości. Jakby tego było mało, wybrały jedną z najodważniejszych kreacji, jakie trzymałam w szafie – czarną, krótką (naprawdę bardzo krótką), obcisłą sukienkę bez ramiączek.
            - Wyglądasz cudownie – szepnęła Ines, jedną dłonią poprawiając moją fryzurę, drugą sięgając po kopertówkę, która leżała na łóżku.
            Spojrzałam na nią, jakby spadła z księżyca. Nie miałam pojęcia, co sobie wcześniej myślałam, dając im wybrać strój, który miałam założyć. Przecież to było oczywiste, że wybiorą wszystko pod swój gust, który – oczywiście – diametralnie różnił się od mojego. Prychnęłam cicho, ściągając przydługie kolczyki i zamieniając je na delikatne, niewielki czarne perełki.
            Riven ściągnęła brwi w zamyśleniu. Już miała mnie upomnieć, kiedy Ines uciszyła ją wzrokiem. Przewróciłam oczami, odwracając się do nich przodem.
            - Zrobiłyście ze mnie potwora – mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
            - Po raz pierwszy w życiu wyglądasz jak człowiek i to wszystko dzięki nam. Mogłabyś podziękować… - rzuciła Coldaw, lustrując mnie wzrokiem. – Jeszcze tylko dobierzemy ci buty i możemy iść – dodała, kierując się w stronę mojej „mini garderoby”.
            - Nie wysilaj się, bez moich conversów nie wychodzę – powiedziałam dziarsko, zadzierając głowę do góry.
            Ines zaśmiała się w odpowiedzi, za co zgromiłam ją spojrzeniem.
           
            Droga do Black Rose dłużyła się niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia, czy to dlatego, że czułam się niekomfortowo, czy dlatego, że wcale nie chciałam tam iść.
            - To trochę tak, jakbym szła na skazanie – mruknęłam, nie odwracając wzroku od widoku za oknem.
            Riven zaśmiała się cicho. Jako że niedawno dostała świeże prawo jazdy do ręki, teraz dobrowolnie robiła za naszego szofera.
            - Mam nadzieję, że wiesz, co to oznacza – powiedziałam, spoglądając w końcu w jej ciemne tęczówki.
            - Co oznacza…?
            - To, że jesteś kierowcą – dodałam spokojnie. Musiałam się upewnić, że wiedziała, w co się wpakowała.
            - Przecież wiesz, że nie piję – odpowiedziała tym samym tonem, co ja. Przewróciłam oczami w odpowiedzi.
            - Ostatnio trochę się zmieniłaś – zaczęłam, nie spuszczając z niej wzroku. Obserwowałam jej reakcję na moje słowa. – Kto wie, co ci strzeli do głowy.
            - Poznałam kogoś.
            Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec chociażby cień zmiany na jej twarzy. Nie było żadnej reakcji. Ta sama, kamienna twarz, kompletnie wyprana z emocji. Zazwyczaj po słowach „poznałam kogoś”, dziewczyny zaczynają piszczeć i krzyczeć z radości. W końcu to taki… entuzjastyczny czas w życiu, kiedy spotyka się bratnią duszę.
            - Ale?
            - Nie ma żadnego „ale” – powiedziała, nie spuszczając wzroku z jezdni.
            - Za dobrze cię znam. Oczywiście, że jest „ale”. „Ale”, które próbujesz ukryć. No już, co jest z nim nie tak? – zapytałam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, mówiąc „z nim”. Tak naprawdę nigdy nie miałam pewności, czy Riven nie grała przypadkiem w innej drużynie. Wydawało mi się jednak, że to zbyt drażliwy temat, by tak po prostu poruszać go przy porannej kawie.
            - Nic nie jest z nim nie tak. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. On po prostu jest gejem, dlatego nie mam u niego najmniejszych szans, co trochę boli, bo naprawdę myślałam, że jest moją upragnioną „drugą połówką” – mruknęła, zatrzymując się na parkingu, pod klubem.
            Z grobową miną wyjęła kluczyk ze stacyjki auta jej mamy.
            - Obiecałam rodzicom, że wrócimy przed pierwszą. Lepiej chodźmy się bawić, póki mamy czas.
            Schowała kluczyki do torebki, gdy wysiadłyśmy z samochodu. Coldaw pierwsza ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Złapałam ją za nadgarstek, zmuszając tym samym, by na chwilę przystanęła. Gdy niechętnie odwróciła się w moją stronę, obdarowałam ją najszczerszy uśmiechem, najbardziej pokrzepiającym, na jaki tylko było mnie stać. Kąciki jej ust lekko drgnęły ku górze.
            - Zdążysz jeszcze znaleźć swoją „upragnioną drugą połówkę”. To była dopiero pierwsza próba, nie przejmuj się.
            - Wiesz, on jest naprawdę fajnym chłopakiem. Zaproszę go kiedyś na nasze spotkanie, na pewno go polubicie. – Zwróciła się również do Ines, tym razem z szerokim uśmiechem na ustach. 
~*~
Cześć kochani!
Tak, spóźniłam się, bo miałam dodać w weekend, a dodaję dopiero dzisiaj. Jako wytłumaczenie podam brak czasu. Ach, ta szkoła. No cóż, to chyba pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że rozdział nawet mi się podoba. I chyba wreszcie wyszedł takiej długości, o jakiej powinien :) 
Jedno z najważniejszych pytań:
Jak nowy szablon? 
Starałam się, jak tylko mogłam. Według mnie, jest OK, ale to Wasza opinia się najbardziej liczy :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego! 

15 komentarzy:

  1. Świetny szablon. Wręcz zakochałam się w lewym zdjęciu. Niall wyszedł tak normalnie. Jak zwykły nastolatek, a nie wielka gwiazda, co wpadło mi w oko.
    Co do rozdziału teraz. :) Dawno tutaj nie komentowałam - brak czasu. Eh... czemu dobra nie ma 49h? Jak tylko przeczytałam fragment, w którym w końcu ze sobą rozmawiają na spokojnie i Anya wyznała Niallowi miłość na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. NOWY SZABLON, ZAWSZE SPOKO :)
    Długaśni, interesujący rozdział - to lubię :d
    Jestem ciekawa kim jest nowy przyjaciel Coldaw :)
    I czekam, aż do akcji kroczy Demi Levato :D
    Zapraszam do mnie :
    http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Szablon jest cudowny <3
    Kocham An i Nialla, a to jak powiedziała mu te dwa magiczne słowa, to normalnie takie awwww :))
    Już to mówiłam ale i tak powiem: Kocham Cię!!!
    Niech chłopaki już wrócą i ta dwójka niech cieszy się sobą jak najdłużej ;D
    A co do Harrego to widać że dalej kocha Joy, szczerze to nie wiem co mam o tym myśleć ale zapewne jakoś to rozwiążesz że aż szczęka mi opadnie :P
    Czekam na następny ;))
    Pozdrawiam,
    M.


    http://one-day-with-thea-and-niall.blogspot.com/
    http://the-love-and-pain.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie podoba mi się szablon. A co do rozdziału to jest odpowiedniej długości. Świetnie, że An powiedziała Niallowi co czuje. Rozdział wypadł ci perfekcyjnie. Świetnie, że do akcji wkroczy Demi Lovato. Twoje opowiadanie jest po prostu genialne, trafiłaś w 10 z fabułą. Podobają mi się dobrane zdjęcia na nowym szablonie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest piękny! I szablon i rozdział! Już nie mogę doczekać się następnego!

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział! I przepraszam, że rzadko komentuję... nie mam czasu kompletnie, ledwo nadążam z czytaniem :C
    A szablon ok, chociaż wolałam tamten ;)
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny! <3
    Nic więcej nie można powidzieć :) Bardzo mi się podoba :P
    Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się spodobał rozdział. A najbardziej jego długość :) Po tych poprzednich, to naprwdę super, że udało ci się dodać coś dłuższego. Mam nadzieję, że dalej będziesz pisać tak świetnie jak teraz. I naprawde nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Jestem zachwycona twoim zachwycona twoim sposobem pisania i muszę przyznac, że zawsze z największą przyjemnością czytam wszystko, co napiszesz. Życzę dużo wwny. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. nowy rozdział na sufrir-y-llorar-significa-vivir.bloog.pl zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jest dłuuugi, jest dużo Nialla, jest cudowne wyznanie, kurde czego chcieć więcej? Ale po kolei ;D
    Cieszę się, że Anya postanowiła opuścić swój pancerz i zadzwonić do Nialla, a co najważniejsze, powiedzieć mu co czuje! Zuch dziewczyna! :D Tylko faktycznie, ciężkimi dla ich związku będą te rozłąki podczas tras koncertowych chłopaków, ale sa tak uroczy, idealni i zakochani w sobie, ze muszą sobie dać z tym radę.
    Nie potrafię, nie ważne jak bardzo bym chciała, przekonać się do Joy, szczególnie po ostatniej wizycie jaką złożyła An. Szkoda mi tylko biednego Harrego, który nie potrafi się wyleczyć z miłości do niej, a czuję, że to nie skończy się dla niego zbyt dobrze.
    Fajnie, ze dziewczyny dogadały się z Ines, wydaje się być miłą dziewczyną, mam nadzieję, że An trochę się wyluzuje podczas tego wieczoru, nie może przecież przez cały czas rozłąki siedzieć w domu i odliczać godzin do powrotu chłopaka. Niech się bawi dziewczyna ;)
    Czekam na następny, baaardzo niecierpliwie, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pomijając pewne błędy, to jestem zachwycona. Pierwsze opowiadanie o One Direction, które tak chwyciło mnie za serce. Masz wspaniały styl, ale z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę. : ) Zazwyczaj moje komentarze są długie i pełne mniej lub bardziej konstruktywnej krytyki, jednak tym razem nie wypada mi wypisywać nie wiadomo czego. Jest po prostu dobrze. Jest - jak to się mówi - w porządku.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na osmy-swiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Przecudowny rozdział, czekam na kolejny!
    http://bemyinspiraation.blogspot.com/ - Zapraszam do siebie na PROLOG :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny rozdział i fantastyczny szablon! <3
    Czekam na kolejny!
    Lena :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Ojej, jak pięknie długi rozdział. Stęskniłam się za takimi.
    Wiedziałam, że An w końcu zadzwoni. Że nie da rady dłużej czekać.
    " - Jak po wpatruję się w lodówkę, to może magicznie pojawi się w niej pizza?" - leżę i nie wstaję. Dobre teksty Hazzy zawsze spoko. Chyba już się z nim pogodziłam, wiesz? Chyba już między nami wszystko okej, nie mam do niego pretensji, staram się go rozumieć. No. Taki Hazza.
    A Niall i Anya... No Horan jest słodki. W granicach rozsądku oczywiście.
    Dlaczego ona tak bardzo bała się mu powiedzieć, że go kocha. Jakie były jej obawy? Przecież Horan jest tak w niej zakochany, że jego reakcja była wiadoma. :)
    Riven i Ines? Zdziwiłam się. Tak, zdecydowanie mnie zaskoczyłaś. Mam nadzieję, że zabawa będzie przednia. Chyba że wydarzy się coś co nie powinno. Nie wiem co się tak w Twojej głowie zrodziło, ale dowiem się w następnych rozdziałach. Próbowałam coś pozgadywać po tytułach, ale nie wiem na co się nastawiać. Albo wiem, ale Ty i tak mnie zaskoczysz. Zawsze tak jest.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinię! To wiele dla mnie znaczy!